[321]NAJEMNICA.
(Z TARASA SZEWCZENKI.)
I.
Był sobie dziad i baba.
Od dawien dawna w gaju po nad stawem,
Ustronnie w futorku mieszkali,
Jak dziatek dwoje,
Wszędzie oboje.
W dzieciństwie razem jagnięta pasali,
A potem pobrali się,
Dobytku doczekali się,
Kupili futor, staw i młyn,
Ogródek w gaju założyli,
Pasiekę sporą zgromadzili, —
Wszystkiego mieli w bród.
Lecz Bóg nie obdarzył dziatkami,
A tutaj śmierć za plecami.
[322]
Któż na starość ich przygarnie
Pocieszy, usłuży?
Kto zapłacze, kto pochowa,
Kto wspomni o duszy?
Kto poczciwie odziedziczy
Dobro przysporzone?
Kto ich wspomni słowem wdzięcznem,
Jak dziecko rodzone?
Ciężko dzieci pielęgnować
W ubożuchnych chatach,
Ale stokroć gorzej starzeć
W bogatych komnatach;
Starzeć, starzeć i umierać,
I porzucić mienie
Ludziom obcym, obcym dzieciom,
Na śmiech i strwonienie.
II.
I dziad i baba raz w niedzielę,
W koszulach bialutkich, aż miło
Na przyźbie oboje siedzieli.
Słoneczko na niebie świeciło,
I ani jednej chmurki, — cicho
I lubo, jak w raju.
Schowało się w sercu gdzieś licho,
Jak zwierz w ciemnym gaju.
[323]
W raju takim, czemuż starym
Serce posmutniało?
Czy się dawne jakie licho
W chacie odezwało?
Czy wczorajsze, zadławione,
Znów się poruszyło?
Czy zaledwie wykluwa się —
I raj zachmurzyło?
Nie wiem ja o czem dumają
Starzy, chyląc sędziwe skronie.
Może się już wybierają
Do pana Boga,
I myślą: daleka droga?
Kto to im dobre zaprząże konie?
„Kto nam Naściu, zamknie oczy?
Kto to nas pochowa?“ —
„I ja niewiem... Dawno to już
Waży moja głowa,
Aż im smutno; sami jedni,
Co dzień starzejemy,
A nie wiemy jeszcze, komu
Dobro przekażemy.“ —
„Posłuchajno!.. czekaj!.. słyszysz?..
Coś tam za wrotami
[324]
Jak dzieciątko płacze!.. słyszysz?
Biegnijmy!..“ —
„Bóg z nami!“ —
„Wszak mówiłem, że coś będzie“.
Razem się zerwali,
Biegną do wrót i w milczeniu
Nagle postawali.
Patrzą: tuż koło przełazu
Leciutko spowite
Dziecko leży, nowiuteńką
Świteczką okryte.
Ach! to matka spowijała,
I matka okryła
Na dzień letni, świtką lnianą!..
Patrząc się, modliła
Para siwa. A dzieciątko,
Jak gdyby błagało,
Z upowicia ku obojgu
Rączki wyciągało
Drobniuteńkie... i zamilkło,
I już tylko kwili,
A nie płacze.
— „A co Naściu,
Cośmy to mówili?
Ot i szczęście, ot i dola!
Widzisz, Bóg łaskawy!...
[325]
Bierz go prędzej, bierz, spowijaj,
Widzisz, jaki żwawy!
Nieś do chaty, ja zaś na koń,
Zwinę się z kumami
W Horodyszczach...“ —
Dziwnie jakoś
Dzieje się tu z nami!
Jeden syna rodzonego
Wypędza, przeklina;
Inny świeczkę za grosz krwawy
Kupuje, chudzina,
I stawia ją przed obrazem
Z modlitwą i łzami —
Nie ma dziatek!.. Dziwnie jakoś
Dzieje się tu z nami?
III.
Aż trzy pary kumów, starzy
Z radości zwołali,
I ochrzcili, nie zwlekając,
I Markiem nazwali.
Rośnie Marko. Ci nie wiedzą,
Jak i gdzie go sadzać;
Co z nim robić, gdzie położyć
I jak mu dogadzać.
Rośnie Marko. Rok już mija...
W roskoszy opływa
[326]
Krówka dojna, karmicielka.
W tem, raz, czarnobréwa
Białolica, młoda, hoża,
Przyszła mołodyca
Na futorek ten szczęśliwy,
Jako najemnica.
— „Cóż? weźmiemy, Naściu?.. dobrze?“
Pyta starowina.
— „A weźmiemy... starzyśmy już,
Słabi, — a dziecina,
Choć to ono i podrosło,
Ale zawsze trzeba
Tuptać jeszcze koło niego.“ —
„I ja wiem, że trzeba,
Bo ja także część roboty
Miałem, chwała Bogu...
Poddeptałem się. Więc dobrze:
Cóż weźmiesz, niebogo,
Na rok, czy jak?
— „Tak, co dacie.“
— „Nie! ty licz gdy płacą;
Trzeba, doniu, liczyć pieniądz
Zarobiony pracą,
Bo jak ludzie powiadają:
Nie licząc, nie mamy,
[327]
A więc może tak, niebogo:
My ciebie nie znamy,
Ani ty nas. A pomieskasz,
Rozpatrzysz się w chacie,
Rozpoznamy i my ciebie; —
Wtedy o zapłacie
Pomówimy, czy tak?“
— „Dobrze.“
— „Więc rozgość się w chacie.“
Zgodzili się. Mołodyca
Rada i wesoła,
Jakby pana poślubiła,
Zakupiła sioła...
Czy to w chacie, czy na dworze,
Czy koło bydlątka —
I wieczorem i do świtu,
A koło dzieciątka
Tak i ślęczy, niby matka,
I zawsze jej mało:
To go czesze, myje, niańczy,
To koszulkę białą
Co dzień boży chłopcu wkłada;
Śpiewa mu, swywoli,
Wózki robi, a w niedzielę
Z rąk wziąć nie pozwoli.
[328]
Dziwują nie staruszkowie,
Błogosławią Boga,
A bezsenna najemnica
Co wieczór, nieboga,
Dolę ciężką swą przeklina.
Gorżko, gorżko płacze;
Lecz nikt tego nie posłyszy,
Nikt łez nie zobaczy,
Oprócz Marka maleńkiego;
Lecz on nie wie tego,
Dla czego to najemnica
Łzami zlewa jego;
Nie wie, za co go tak Hanna
Pieści w każdej chwili, —
Sama nie zje, nie wypije,
A jego posili.
Nie wie Marko, jak w kołysce,
Nie raz o północy,
Gdy on ocknie się, poruszy, —
Ta zaraz, jak z procy,
Przyskoczyła, przeżegnała,
Okrywa, kołysze;
Z drugiej izby słyszy ona,
Jak dzieciątko dysze.
Zrana Marko do swej niani
Rączkami się zrywa,
[329]
Niestrudzoną najemnicę
Mamą już nazywa...
Nie wie Marko... Rośnie sobie,
Dziecina szczęśliwa!
Nie mało wody upłynęło,
Nie mało i lat już minęło.
.............
Idzie Marko z czumakami,
Idąc wyspiewuje;
Nie pospiesza do gospody,
Wolików żałuje.
Idzie Marko, nie dba o nic.
Przyszedł; — „Sława Bogu!“
I otwiera butnie wrota,
I modli się Bogu.
— „A cóż Hanna?“ Marko spyta,
Gdzież to moja głowa?
Czy nie żyje?“...
— „Żyje jeszcze,
Lecz bardzo niezdrowa.“
Wchodzi Marko mój do chaty
I stanął u progu...
Aż się przeląkł. Hanna szepcze:
„Chwała, chwała Bogu!
[330]
Chodź no bliżej, nie lękaj się.“
Marko się nachyla
U wezgłowia najemnicy.
Chora się wysila:
„Spojrzyj na mnie... Widzisz Marku
Jakem ja zmarniała?
Ja nie Hanna, najemnica,
Ja...“
I oniemiała.
Marko płacze... Zwolna oczy
Znów się otworzyły;
Pilnie, pilnie popatrzyła,
Łzy się potoczyły...
„Przebacz Marku! W cudzej chacie
Cała służba moja —
To pokuta... Przebacz synu,
Ja — ja — matka twoja!“
I zamilkła.
Padł mój Marko
Aż ziemia zadrżała —
Zemdlał. Ocknął się do matki:
Lecz matka już spała!
Leonard Sowiński.
|