Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI
SUFFREN

Wbrew wszelkim zwyczajom dworskim, tajemnica była zachowana przed królem i księciem d‘Artois.
Nikomu nie było wiadomo, o której godzinie, ani też z której strony przybędzie pan de Suffren.
Król zapowiedział na ten wieczór grę w karty.
O siódmej wszedł z książętami i księżniczkami z rodziny.
Królowa przybyła, prowadząc za rękę królewnę, mającą lat zaledwie siedem.
Zebranie było liczne i świetne.
Zanim wszyscy miejsca swoje zajęli, hrabia d‘Artois zbliżył się nieznacznie do Marji-Antoniny i szepnął:
— Spójrz, siostrzyczko, uważnie dokoła.
— No... — odpowiedziała królowa — patrzę.
— I cóż widzisz?
Królowa powiodła oczami, zatrzymała je na ścieśnionych grupach, spojrzała w próżnię i, dostrzegłszy wszędzie dworzan, a pomiędzy niemi Andreę i jej brata, odpowiedziała.
— Widzę twarze dworzan, szczerze mi życzliwe.
— Nie patrz na tych, co są, siostrzyczko, szukaj kogo brakuje.
— A! prawda, daję słowo — zawołała.
Hrabia d‘Artois roześmiał się serdecznie.
— Niema go jeszcze — powiedziała Marja Antonina — czyż zawsze wystraszać go będę?
— Nie, nie to, tylko żarcik się przewleka. Hrabia Prowancji wyjechał do rogatki na spotkanie komandora de Suffren.
— W takim razie, mój bracie, nie widzę powodu do śmiechu.
— Nie zgadujesz, z czego się śmieję?
— Naturalnie, że nie, jeżeli bowiem hrabia Prowancji czeka na pana de Suffren przy rogatkach, widocznie sprytniejszy był od nas, bo pierwszy go powita i pierwszy winszować mu będzie.
— Widzę, moja siostro — odpowiedział wesoło młody książę — że masz bardzo liche wyobrażenie o naszej dyplomacji. Że hrabia Prowancji czeka na rogatce Fontainebleau, to prawda; lecz że my mamy kogoś na stacji Villejuif, to również prawda!
— Czy być może?
— Kochany pan hrabia Prowancji najniepotrzebniej wymrozi się przy rogatce Fontainebleau, bo pan de Suffren, okrążywszy Paryż, przybędzie prościuteńko do Wersalu, gdzie go oczekujemy.
— Wybornie pomyślane!...
— To też zupełnie jestem zadowolony z siebie. Rozpocznij grę, siostrzyczko. Król, który, dla hamowania gry książąt i panów dworskich, grywał zwykle o talara sześciofrankowego, w roztargnieniu wydobył wszystko złoto, które miał w kieszeni, i postawił.
Królowa, oddana swej roli, usiłowała przykuć do siebie uwagę obecnych sztucznym zapałem, z jakim się grze oddawała.
Filip, dopuszczony do partji i siedzący wprost Andrei, chłonął wszystkiemi zmysłami niesłychane, zadziwiające wrażenia łaski, wynoszącej go tak niespodziewanie.
Słowa ojca świdrowały mu w mózgu, dzwoniły w uszach.
Zadawał sobie pytanie, czy starzec, który patrzył na trzy czy cztery rządy ulubienic, nie mógł znać dokładnie historii czasu i obyczajów. Zapytywał siebie, czy ten purytanizm, graniczący z ubóstwieniem, nie był tylko jedną ze śmieszności, przywiezionych przezeń z krain dalekich.
Czy królowa tak poetyczna, tak piękna, tak go po bratersku traktująca, nie była ostatecznie okrutną kokietką, pragnącą dołączyć do swych wspomnień jeszcze jednę namiętność, jak naturalista zawieszający o jednego więcej motyla przy brelokach, bez względu na to, co cierpi biedne stworzenie, szpilką przebite.
A jednak Marja-Antonina nie była kobietą pospolitą, nie była umysłem powszednim. Spojrzenia jej miały znaczenie, każde z nich miało swoją doniosłość.
— Coigny, Vaudreuil — powtarzał w duchu Filip — kochającą królową i są przez nią kochani.
I spojrzał na przeciwny koniec stołu, na panów de Coigny i de Vaudreuil, którzy, dziwnem zrządzeniem wypadku, siedzieli obok siebie, obojętni i o nic się nietroszczący, z uwagą zwróconą w stronę wprost przeciwną tej, gdzie siedziała królowa.
I pomyślał sobie znowu, że niepodobna, aby ci dwaj ludzie, jeżeli naprawdę kochali, byli tak spokojni, i tak obojętni. O! gdyby jego pokochała królowa, oszalałby z radości, a gdyby potem zapomniała o nim, zabiłby się z rozpaczy.
I odwrócił wzrok od tych panów, i utkwił go w monarchini. Rozmarzony, badał to jasne czoło, te usta dumnie zacięte, to wyniosłe spojrzenie i chciał z tych czarów kobiety — wysnuć dla siebie odkrycie tajemnicy królowej.
— O! to fałsz! to oszczerstwo! wszystkie te domysły krążące pomiędzy ludźmi, nienawiść tylko i intrygi dworskie nadały im znaczenie.
Gdy Filip zatopiony był w tem rozważaniu, w sali gwardyjskiej zegar wybił trzy kwadranse na ósmą. W chwili tej niespodzianie dał się słyszeć ruch wielki i rozległy się szybkie kroki. Kolby karabinów uderzyły o posadzkę. Pomieszane głosy, dochodzące przez drzwi, zbudziły uwagę króla. Dał on znak jakiś potajemny królowej.
Zrozumiawszy o co chodzi, Marja-Antonina podniosła się od stołu.
Biesiadnicy nie wiedzieli, co im zrobić należy, ale królowa dala im zaraz wskazówkę.
Przeszła do sali przyjęć.
Król ją tam poprzedził.

Adjutant pana de Castries, ministra marynarki, podszedł do Ludwika XVI i szepnął mu coś do ucha.
— A... jakież to piękne!...
— Dobrze — odpowiedział król — i zwracając się do królowej, dodał:

— Wszystko idzie jak najlepiej.
Każdy z obecnych pytał spojrzeniem sąsiada, co te słowa „wszystko idzie jak najlepiej“, miały właściwie znaczyć?...
Pan de Castries niezwłocznie wszedł do sali i wygłosił:
— Wasza Królewska Mość raczy przyjąć pana komandora de Suffren, przybywającego z Tulonu?...
Nazwisko to, wymówione głosem donośnym, sprawiło w całem zgromadzeniu zamieszanie niewypowiedziane.
— Z całą przyjemnością — odpowiedział król.
Pan de Castries wyszedł.
Tłumy rzuciły się ku drzwiom, za któremi zniknął de Castries. By wyjaśnić zapał, jaki we Francji wzbudzał de Suffren, i zrozumieć, dlaczego król, królowa i cała ich rodzina, pragnęli go najpierwsi zobaczyć, wystarczy te oto słów kilka.
Od czasów wojny z Anglją, czyli od ostatniego okresu bitew, które pokój poprzedziły, komendant Suffren stoczył siedem wielkich bitew morskich, a nie przegrał ani jednej. Po zapasach wojennych, wśród których narażał życie jak najzwyczajniejszy majtek, stawał się Suffren ludzkim, szlachetnym, litościwym; był typem prawdziwego marynarza, typem zapomnianym od czasów Jana Barta i Dygnay-Tronin‘a.
Zapał, z jakim zebrani w Wersalu przyjęli wiadomość o tej wizycie, trudny jest do odmalowania.
Gdy wszedł do sali gwardyjskiej, ktoś szepnął słówko jakieś panu de Castries, przechadzającemu się wzdłuż i wszerz niespokojnym krokiem, a ten zawołał:
— Panowie!... Pan de Suffren!...
Natychmiast straż rzuciła się do muszkietów i sprezentowała broń jak przed królem, a gdy komandor przeszedł, uszykowała się w czwórki, gotowa służyć mu za orszak.
Pan de Castries uścisnął dłoń Suffrena i poprowadził go przed Ludwika XVI.
Król, ujrzawszy gościa — zawołał rozpromieniony: z prawdziwą rozkoszą witam cię, panie komandorze, w Wersalu. Jesteś prawdziwą chwałą naszą, dajesz nam wszystko, co bohater może dać współczesnym swoim na ziemi. Ucałuj mnie, komandorze.\
Pan Suffren zgiął kolano, król go podniósł i tak czule uściskał, że szmer zachwytu i radości obiegł całe zgromadzenie.
Król zwrócił się do królowej.
— Najjaśniejsza Pani — rzekł — oto pan Suffren, zwycięzca z pod Trinquemale i Gondelour, postrach sąsiadów naszych, anglików, oto mój Jan Bart prawdziwy!...
— Szlachetny komandorze — odpowiedziała królowa — nie mam słów odpowiednich, aby cię powitać godnie. Proszę cię więc tylko, ażebyś wierzył, iż każdy twój wystrzał armatni, chwale Francji poświęcony, odbija się w sercu mojem echem wdzięczności i uwielbienia dla ciebie.
Hrabia d‘Artois podszedł z synkiem, księciem d‘Angouleme.
— Synu mój — rzekł — przedstawiam ci bohatera. Przypatrz mu się dobrze, bo takich ludzi bardzo rzadko spotyka się na świecie.
— Ojcze — odpowiedział młody książę — czytałem przed chwilą „Wielkich ludzi“ Plutarcha, ale ich nie widziałem. Dziękuję ci, żeś mi dał poznać pana de Suffren.
Szmer, powitały dokoła chłopięcia, dał mu do zrozumienia, że wyrzekł słowa pamiętne.
Król ujął pod rękę pana de Suffren i chciał prowadzić do swego gabinetu na rozprawę geograficzną.
Ale komandor z najgłębszym szacunkiem powstrzymał Ludwika XVI.
Najjaśnieiszy Panie — rzekł — ponieważ Wasza Królewska Mość tyle jest łaskaw na mnie, niechajże pozwolić mi raczy...
— Ależ!... — zawołał król — nie potrzebujesz prosić mnie, panie de Suffren!...
— Najjaśniejszy Panie, jeden z oficerów moich dopuścił się ważnego wykroczenia przeciwko dyscyplinie, a w rzeczy tej Wasza Królewska Mość jedynie sędzią być może.
— Sądziłem — panie de Suffren — odparł Ludwik XVI — sądziłem, że pierwszem twojem żądaniem będzie łaska, nie kara.
— Miałem zaszczyt uprzedzić Cię, Najjaśniejszy Panie, że tylko Wasza Królewska Mość może być sędzią w tym wypadku.
— Słucham zatem...
— Oficer ten, podczas ostatniej bitwy, należał do załogi Sewera.
— Do załogi statku, który opuścił banderę — powiedział król i brwi zmarszczył...
— W samej rzeczy, Najjaśniejszy Panie — odrzekł Suffren z głębokiem ukłonem — kapitan Sewera, opuścił banderę i admirał angielski, Hugues, wyprawił już łódź z załogą, aby go zająć, ale pomocnik kapitana, gdy ujrzał... banderę opuszczoną, a kapitana gotowego się poddać... wtedy... błagam Cię o przebaczenie, Najjaśniejszy Panie, wtedy... w młodym człowieku krew francuska w żyłach zagrała!... Chwycił banderę w jednę, a młotek w drugą rękę i zakomenderowawszy: Ognia!... przygwoździł herby nad ogniem ziejącemi armatami. Dzięki temu, Sewer został dla Waszej Królewskiej Mości zachowany.
— Piękny czyn!... — zawołał król.
— Dzielny czyn!... — dodała królowa.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, tak, Najjaśniejsza Pani; ale jednocześnie zuchwałe to przestępstwo przeciwko karności wojskowej. Rozkazu wydanego przez kapitana porucznik jest obowiązany święcie słuchać. Błagam o łaskę dla oficera tego, Najjaśniejszy Panie, błagam o nią tem usilniej, że to mój siostrzeniec właśnie...
— Twój siostrzeniec!... — wykrzyknął król — i nic mi o tem nie mówiłeś.
— Złożyłem raport panu ministrowi marynarki, ale go prosiłem, aby nie przedstawiał takowego Waszej Królewskiej Mości, dopóki nie uzyskam ułaskawienia dla winnego.
— Ułaskawiam — zawołał król — a w dodatku przyrzekam protekcję moją wszystkim podobnie niekarnym, wszystkim, którzy w taki sposób potrafią bronić honoru Francji i króla. Powinieneś mi był przedstawić tego dzielnego oficera, panie komandorze.
— Jest tutaj, Najjaśniejszy Panie!... — odrzekł de Suffren — i jeżeli Wasza Królewska Mość zezwala...
— Zbliż się, panie de Charny — powiedział Suffren, zwracając się do siostrzeńca.
Królowa zadrżała, nazwisko Charny obudziło zanadto świeże i wcale niezatarte jeszcze jej wspomnienie.
Miody oficer wystąpił ze świty pana de Suffren, postąpiła naprzód ku młodemu człowiekowi, lecz naraz zatrzymała się i pobladła.
Panna de Taverney, również blada, patrzyła z niepokojem na królowę.
Co do pana de Charny, ten, jakby nic nie widział, co się dzieje dokoła, z twarzą nie zdradzającą nic, prócz najgłębszego uszanowania, przyklęknął przed królem, który dał mu do ucałowania swoją rękę i następnie cofnął się zaraz skromny i drżący pomiędzy oficerów, zasypujących go powinszowaniami.
Nastała chwila ciszy.
Król był rozpromieniony, królowa uśmiechnięta i niepewna, pan de Charny, ze spuszczonemi oczami, a Filip de Taverney zaniepokojony i badawczy.
— Chodźmy, panie de Suffren — odezwał się nakoniec król — pomówimy trochę; jestem spragniony usłyszeć cię i dowieść ci, jak bardzo myślałem o tobie.
— Najjaśniejszy Panie, tyle łaski...
— Pokażę ci moje mapy, komandorze; pokażę ci naznaczoną każdą wyprawę twoją, przewidzianą, lub odczutą przeze mnie. Chodź już, chodź.
Postąpił kilka kroków i zwrócił się do królowej:
— Ale, ale, Najjaśniejsza Pani — rzekł — wiadomo Waszej Królewskiej Mości, że rozkazałem zbudować okręt o stu działach; ale zmieniam zdanie co do nazwy.... zamiast tej, którą postanowiliśmy....
Marja Antonina, przyszedłszy już do siebie, pochwyciła w lot myśl króla.
— Tak, tak — zawołała — nazwiemy go „Suffren“ i ja z panem komandorem, będziemy mu rodzicami chrzestnymi.
Okrzyki, powstrzymywane dotąd, wybuchły gwałtownie:
— Niech żyje król!... niech żyje królowa!...
— Niech żyje Suffren — dodał uprzejmie Ludwik XVI, nikt bowiem nie ośmielił się w jego obecności odezwać się podobnie....
— Niech żyje Suffren!... — powtórzono z zapałem — a król, skłoniwszy się na podziękowanie za tak dobrze przyjętą myśl jego, uprowadził komandora do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.