Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Po odejściu króla, pobiegli wszyscy do sali, gdzie książęta i księżniczki otoczyli królową. Suffren wychodząc dał do zrozumienia siostrzeńcowi, ażeby czekał na niego, pan de Charny więc, skłoniwszy się na znak posłuszeństwa, pozostał na miejscu, jakie zajmował poprzednio. Królowa zamieniła z Andreą kilka znaczących spojrzeń i, nie spuszczając oczu z młodzieńca, powtarzała w duchu:
— Tak, to on, napewno on....
Filip widział dobrze pomieszanie królowej i usiłował badać wyraz twarzy panów de Coigny i de Vaudreuil, aby się upewnić, czy nie oni byli jego przyczyną, lecz przekonywał się coraz wyraźniej, że zachowywali się najobojętniej w świecie, zajęci zupełnie rozmową z hrabią de Haga, przebywającym na dworze wersalskim. Wtem postać we wspaniałym stroju kardynalskim wkroczyła do sali w otoczeniu dostojników wojskowych i duchownych. Królowa poznała pana Ludwika de Rohan; i odwróciła natychmiast głowę, nie starając się wcale ukryć niezadowolenia. Prałat przeszedł pomiędzy zgromadzonymi, skierował się wprost do królowej, i złożył jej ukłon światowca — witającego kobietę, nie zaś poddanego — składającego hołd monarchini. Później wypowiedział nader zalotny komplement Jej Królewskiej Mości, która, zaledwie odwróciwszy głowę, mruknęła parę chłodnych, ceremonjalnych wyrazów i kontynuowała rozmowę z paniami de Lambolle i de Polignac.
Książę Ludwik nie zwracał niby uwagi na nieuprzejme zachowanie królowej. Dopełniwszy pokłonów, oddalił się zwolna i z wytwornym dźwiękiem zwrócił do ciotek królewskich, z któremi rozmawiał długo.
Kardynał Ludwik de Rohan był człowiekiem w pełni sił, postawy imponującej i szlachetnej, rysy jego wyrażały rozum i łagodność, na ustach malowały się dowcip i skrytość, ręce miał prześliczne; czoło trochę ogołocone oznajmiało zmysłowość lub pracę umysłową; książę de Rohan zawdzięczał brak włosów przyczynie jednej i drugiej Był to człowiek poszukiwany przez kobiety, lubiące nadskakiwanie bez natręctwa i hałasu; znana też była jego hojność. W istocie, mając miljon sześćset tysięcy liwrów dochodu, nieraz czuł się zupełnie ubogim.
Król lubi! go, jako uczonego; królowa nienawidziła.
Przyczyny tej nienawiści nie były nigdy wiadome dokładnie, ale podwójne robiono co do tego przypuszczenia. Najpierw, gdy pełnił obowiązki ambasadora w Wiednia książę Ludwik pisywał podobno do Ludwika XV listy bardzo ironiczne, których Marja Teresa nigdy mu przebaczyć nie mogła.
Prócz tego, a to jest najprawdopodobniejsze, ambasador pisał także jakoby do Ludwika XV, w kwestji małżeństwa młodej arcyksiężniczki z delfinem; list ten, czytany przy kolacji u pani Dubarry, zawierał szczegóły bardzo obrażające miłość własną dziewczęcia. Marja Antonina nie mogła dowieść publicznie, że stała się ofiara złośliwości, poprzysięgła sobie jednakże prędzej czy później ukarać autora.
Przy każdem spotkaniu doznawał przyjęcia równie lodowatego, jak to, które dopiero co odmalowaliśmy.
Czy to, że nie dbał o tę pogardę, czy, że czuł się na siłach, czy też z zasady przebaczenia nieprzyjaciołom swoim, Ludwik de Rohan nie pomijał żadnej sposobności zbliżenia się do Marji Antoniny, a sposobności tych nie brakowało mu nigdy, był bowiem wielkim jałmużnikiem dworu. Nigdy się nie uskarżał na to nikomu.
I teraz przesunął się jak cień, a skoro się tylko oddalił, oblicze Marji Antoniny znów się wypogodziło:
— Czy wiesz — odezwała się do księżnej de Lambolle — że czyn tego młodego oficera, siostrzeńca komandora, jest w tej wojnie jednym z czynów najznakomitszych? Jak to on się nazywa?
— De Charny, zdaje mi się — odrzekła księżna.
— Wszak tak?... panno de Taverney — zapytała monarchini...
— Tak, Wasza Królewska Mość, — odrzekła Andrea.
— Trzeba — dodała Królowa — aby pan de Charny opowiedział nam osobiście swój epizod, ze wszystkiemi szczegółami. Niechaj kto pójdzie po niego. Czy jest tu jeszcze?
Jeden z oficerów pośpieszył z rozkazem królowej. Jednocześnie Marja Antonina, rozglądając się dokoła, spostrzegła Filipa i niecierpliwa jak zwykle zawołała:
— Panie de Taverney, zobacz no pan...
Filip zaczerwienił się mocno; czuł, że powinien był uprzedzić życzenia monarchini. I puścił się na poszukiwania szczęśliwca, którego od chwili prezentacji nie spuszczał z oka ani na chwilę. Poszukiwanie było łatwe. Pan de Charny stawił się wkrótce w otoczeniu dwóch wysłańców królowej. Był to młodzieniec dwudziestokilkoletni, zręczny i szczupły, ramiona miał szerokie, nogę kształtną. Oblicze jego, rozumne i zarazem łagodne, stawało się dziwnie męskie za każdym razem, gdy zabłysły oczy jego wielkie i błękitne. Pomimo to, że powracał z wyprawy indyjskiej, płeć miał o tyle białą, o ile Filip ciemną; piękna i muskularna jego szyja jaśniejszą była, niż śnieżnej białości krawat. Zbliżywszy się do królowej, nie dał wcale poznać po sobie, że poznał królową i jej towarzyszkę. Zarzucany pytaniami oficerów — odpowiadał chętnie i uprzejmie, i zdawał się zapominać, że był król, z którym rozmawiał, królowa, która na niego patrzyła. Ta elegancja w obejściu zajęła bardzo Marję Antoninę.
— Panie de Charny — rzekła ona — te panie pragną gorąco, co jest zupełnie naturalne, bo i ja także bardzo sobie tego życzę, usłyszeć opowiadanie pańskie w sprawie okrętu Sewera; słuchamy więc.
— Najjaśniejsza Pani — odpowiedział młody marynarz — błagam Waszą Królewską Mość, nie przez skromność, lecz z pobudek wyższych, donioślejszych, o uwolnienie mnie od opowiadania o tem, czego dokonałem jako porucznik, na „Sewerze“. Dziesięciu oficerów, kolegów moich, zamierzało to samo zupełnie, jednocześnie ze mną uczynić. Pierwszy wziąłem się do dzieła, i oto cała moja zasługa. Nie chcę nadawać temu wypadkowi znaczenia legendy. Nie, Najjaśniejsza Pani, to niepodobna i serce Waszej Królewskiej Mości pojmie to z pewnością dobrze. Były komendant „Severa“ jest żołnierzem dzielnym, chociaż tego dnia stracił zupełnie głowę. Niestety! Najjaśniejsza Pani, nieraz najdzielniejszy może się zachwiać na chwilę. Wystarczyłoby było dziesięć minut jeszcze, aby był przyszedł do siebie; dlatego też zaklinam Waszą Królewską Mość, aby nie przeceniała zasługi mojego czynu, byłoby to potępieniem nieszczęsnego żołnierza, opłakującego chwilę zapomnienia.
— Dobrze! zgoda! — rzekła królowa, wzruszona do głębi i jaśniejącą radością, z powodu szlachetnego znalezienia się młodego oficera — dobrze!... Panie de Charny, jesteś człowiekiem prawdziwie zacnym, nie zawiodłam się na tobie.
Na te słowa de Charny podniósł głowę, szkarłat oblał jego młodą twarz; a oczy spoczęły na królowej i Andrei z rodzajem przestrachu.
— Trzeba — odezwała się po chwili królowa, — trzeba, abyście wiedzieli wszyscy, że pan de Charny, ten nieznany i świeżo przybyły, zanim został przedstawiony nam dzisiaj, dobrze już był nam znany, i zasłużył na podziw wszystkich kobiet. Wyobraźcie sobie, moje panie, że pan de Charny jest równie względny dla dam, jak nieubłagany dla anglików. Opowiadano mi o nim historję, która, uprzedzam zgóry, przynosi mu w mojem przekonaniu najwyższy zaszczyt.
— Najjaśniejsza Pani! — wyszeptał młody oficer.
Słowa królowej i obecność tego, do którego się odnosiły, podwoiły ogólną ciekawość.
Charny, z czołem oblanem potem, byłby dał cały rok życia, żeby mógł w tej chwili znajdować się w Indjach.
— Rzecz tak się miała — ciągnęła królowa — dwie damy, znajome moje, zapóźniły się i zostały przez tłumy zaskoczone. Niebezpieczeństwo zagrażało im wielkie Pan de Charny, wypadkiem, a raczej trafem szczęśliwym, przechodził właśnie tamtędy; rozproszył tłumy i nie znając swych protegowanych, bo trudno mu było poznać ich stanowisko, wziął obie pod swoją opiekę, i odprowadził bardzo daleko... bo dziesięć mil za Paryż, o ile mi się zdaje...
— Wasza Królewska Mość przecenia zasługę moją — powiedział z uśmiechem de Charny, uspokojony obrotem, jaki opowiadanie przybrało.
— Mniejsza, przypuśćmy, że było pięć mil tylko i nie mówmy o tem więcej, — przerwał hrabia d’Artois, wtrącając się do rozmowy.
— Dobrze, kochany bracie, — dokończyła królowa; — lecz najpiękniejszą jest ta okoliczność w tem wszystkiem, że pan de Charny nie usiłował wcale dowiedzieć się nazwiska dwóch nieznajomych, którym wyświadczył przysługę, że odwiózł je do miejsca, jakie mu wskazały, że oddalił się, nie odwróciwszy głowy, tak, iż panie obie wymknęły mu się z pod opieki, nie będąc wcale niepokojone.
— Wzniosie! prawdziwie wzniosie!... — wykrzyknięto chórem.
— Panie de Charny, — odezwała się królowa — król pomyśli niezawodnie o wywdzięczeniu się panu Suffren, twojemu wujowi; ja zaś z mej strony chciałabym bardzo uczynić coś dla siostrzeńca tego wielkiego człowieka.
I podała mu rękę. Gdy Charny, blady z rozkoszy, usta do niej przycisnął, Filip, blady z bólu, ukrył się w obszernych fałdach firanek salonu. Andrea pobladła również, ani się domyślała wszakże, ile jej brat przecierpiał w tej chwili. Odezwanie się hrabiego d‘Artois położyło koniec tej scenie, bardzo obiecującej dla badacza.
— Ah! mój bracie, kochany hrabio Prowancji — zawołał — przybywajże, przybywaj, straciłeś już i tak sposobność asystowania przy przyjęciu pana de Suffren. Szkoda, wielka szkoda, bo pewno, chwila ta zostanie niezatarta w sercu każdego francuza! Jakim sposobem, u licha, mogłeś się spóźnić, ty, człowiek tak ścisły we wszystkiem?
Hrabia Prowancji przygryzł wargi, powitał z roztargnieniem królową i zaledwie zdobył się na jakąś rozmowę ogólną. Potem szepnął cicho panu de Favras, kapitanowi straży.
— Jak on, u djabła, znalazł się w Wersalu?
— Wasza Wysokość — odpowiedział zapytany — od godziny łamię sobie nad tem głowę napróżno.