Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XL
KUSICIELKA

Pani de la Motte wróciła na miejsce i, stojąc skromnie, bacznie słuchała, co mówią.
Panowie Bochner i Bossange, ubrani ceremonjalnie, zbliżyli się, kłaniając, aż do fotela, na którym Marja-Antonina siedziała.
— Przyszliście, panowie, zapewne, aby mi opowiadać znów o jakich klejnotach. Źle bardzo trafiliście...
Bochner, jako wymowniejszy i śmielszy, odpowiedział:
— Najjaśniejsza Pani, nie przychodzimy tu z towarem naszym, w obawie natręctwa.
— O! — odrzekła królowa, — obejrzeć biżuterje, nie znaczy jeszcze, aby zaraz je kupić!
— Rozumiemy to, Najjaśniejsza Pani — ciągnął Bochner — lecz przychodzimy obecnie dla spełnienia obowiązku i to nas ośmiela.
— Obowiązku... jakiego — zapytała królowa zdziwiona.
— Idzie tu jeszcze o naszyjnik djamentowy, którego Wasza Królewska Mość nie raczyła nabyć.
— A! o naszyjnik... znów więc powracamy do niego — zawołała Marja-Antonina, ze śmiechem.
Bochner milczał poważny.
— Rzeczywiście, bardzo był piękny — ciągnęła królowa.
— Tak piękny — powiedział Bossange — iż tylko Wasza Królewska Mość godna jest ubrać się w niego.
— Pociesza mnie to jedynie — odrzekła Marja-Antonina z westchnieniem, które dostrzegła pani de la Motte że wart jest... półtora miljona, wszak prawda, panie Bochner?
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— A zatem, panowie, czego nie mogłam i nie powinnam kupić, tego nikt inny mieć nie będzie... Powiecie mi, że można go podzielić i sprzedać, że i tak będzie dobry... Prawda, lecz nie zazdroszczę nikomu posiadania kilku djamentów, mogłabym zazdrościć całości jedynie...
Królowa zatarła ręce z ukontentowania, iż może podrażnić trochę jubilerów.
— Wasza Królewska Mość jest w błędzie — powiedział Bochner — zaraz się to pokaże, gdy opowiemy, w jakim celu przybyliśmy: Naszyjnik już sprzedany!
— Kto go kupił? — zapytała królowa.
— A! Najjaśniejsza Pani, to tajemnica stanu.
— Tajemnica stanu! znamy się na tem. Strzeż się, panie Bochner, jak mi nie powiesz, każę ci ukraść twoją tajemnicę panu de Crosne.
— Z Waszą Królewską Mością nie ośmieliłbym się postępować, jak z innymi klijentami; przyszliśmy oznajmić, że naszyjnik sprzedany, bo tak jest rzeczywiście. Zmuszeni jesteśmy zamilczeć imię nabywcy, wskutek przybycia pewnego sekretnego ambasadora.
Królowa, usłyszawszy o ambasadorze, śmiać się zaczęła na nowo.
Zwróciła się do pani de la Motte, mówiąc:
— Wyborny ten Bochner, bo nawet sam zdaje się wierzyć w to, co mówi. No, Bochner, powiedz choć nazwę kraju, z którego ambasador przybył?... Nie chcesz? — dodała wesoło — no, to choć pierwszą literę... dalej...
— Jest to jego ekscelencja ambasador portugalski — powiedział Bochner, głos zniżając, jakgdyby pragnął, ażeby pani de la Motte nie dosłyszała.
Królowa przestała się śmiać.
— Ambasador Portugalji — powiedziała — przecież niema go tu wcale, panie Bochner.
— Przybył umyślnie, Najjaśniejsza Pani.
— Do panów... incognito?
— Tak.
— Któż to taki?
— Pan de Souza.
Królowa nie odpowiedziała. Pokiwała głową, potem jakby pogodzona z tem, co zaszło, rzekła:
— Winszuję królowej portugalskiej, djamenty rzeczywiście są przepyszne. Nie mówmy o tem więcej.
— Przeciwnie, Wasza Królewska Mość raczy pozwolić mi...
— Pozwoli nam mówić — przerwał Bochner, spoglądając na wspólnika.
Bossange skłonił się.
— Czy zna pani te djamenty, hrabino? — zawołała królowa, zwracając się do Joanny.
— Nie, Najjaśniejsza Pani.
— Bardzo są piękne!... Szkoda, że panowie nie przynieśli ich...
— Oto są — rzekł Bossange skwapliwie.
I wyjął z kapelusza, który trzymał pod pachą, płaskie pudełeczko.
— Obejrzyj, hrabino, obejrzyj, jesteś kobietą, to cię zajmie — rzekła królowa.
Odsunęła się od stoliczka, na którym Bochner rozłożył naszyjnik, a światło, padające na kamienie, uwydatniło blask ich czarujący.
— Pyszne!... zachwycające!... — wołała Joanna pod wpływem szału.
— Półtora miljona, które zmieściłyby się na dłoni — odparła królowa, zimno, filozoficznie, jakby sam Rousseau powiedział w okoliczności podobnej.
Lecz Joanna widziała zupełnie co innego w tej obojętności i nie traciła nadziei przekonania królowej, więc, po długiem oglądaniu, rzekła:
— Panowie mieli słuszność i tylko jedna królowa godna jest nosić ten naszyjnik, a tą królową jest Wasza Królewska Mość.
— Pomimo to, moja Królewska Mość, nosić go nie będzie — odparła Marja-Antonina.
— Nie byliśmy zdolni wysłać go za granice Francji, aby wprzód nie wyrazić u stóp Waszej Królewskiej Mości żalu naszego z tego powodu. Jest to klejnot, znany Europie całej, który sobie wydzierają. Jeżeli z powodu odmowy królowej Francji, którakolwiek inna monarchini ozdobi się nim, nasza duma narodowa wtedy tylko zgodzi się na to, gdy Wasza Królewska Mość ostatecznie, nieodwołalnie odmówi.
— Raz już odmówiłam — odpowiedziała królowa — i odmówiłam publicznie. Zanadto mnie chwalono, abym tego żałowała.
— O!... pani — powiedział Bochner — jeżeli lud uważał za wzniosłe, że Wasza Królewska Mość przekłada okręt nad naszyjnik, to szlachta, która tak samo jest patrjotyczną, nie zdziwiłaby się, gdyby królowa Francji kupiła naszyjnik, kupiwszy wpierw okręt.
— Nie mówmy więcej o tem — rzekła Marja Antonina, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na klejnoty.
Joanna westchnęła.
— Wzdychasz, hrabino!... Gdybyś była na mojem miejscu, tak samobyś postąpiła.
— Nie wiem — szepnęła Joanna.
— Czy się już napatrzyłaś do syta?... — rzekła królowa.
— Patrzyłabym bez końca, Najjaśniejsza Pani.
— Pozwólcie, panowie, nacieszyć się tej ciekawskiej. Djamentom to nic nie zaszkodzi, zawsze, niestety, warte będą półtora miljona.
Słowa te dały do myślenia hrabinie. Królowa żałuje, więc pragnie mieć, więc pragnęła zawsze posiadać naszyjnik, pomimo, że się go wyrzekła.
Tak rozumowała Joanna i odezwała się:
— Półtora miljona, Najjaśniejsza Pani, na szyi twojej, przyprawiałoby o zazdrość śmiertelną kobiety wszystkie, gdyby nawet bogate były, jak Kleopatra, lub piękne jak Venus.
I, wyjąwszy szybko z pudełka naszyjnik, zapięła go zręcznie i niespodzianie na śnieżnej białości szyi Marji Antoniny, tak, że ta znalazła się w mgnieniu oka oblana [blaskiem fosforycznym brylantów.
Marja Antonina zbliżyła się do lustra.
Szyjka jej szczupła, jak u Joanny Grey, ta szyjka cudowna, jak kielich lilji i, jak ten kwiat Wirgiljuszowy, przeznaczona spaść pod żelazem, wznosiła się, otoczona lokami złocistemi z pośród fali brylantowej.
Następnie, opanowana grozą jakąś nieznaną, chciała zrzucić naszyjnik z ramion.
— Dosyć!... — zawołała — dosyć tego!...
— Spoczywał na szyi Waszej Królewskiej Mości — wykrzyknął Bochner — nie może należeć już do nikogo!...
— Niepodobna — odparła królowa stanowczo. — Mogę pobawić się klejnotami, lecz pragnąć ich byłoby grzechem.
— Wasza Królewska Mość ma dość czasu do namysłu — szepnął Bochner — jutro przyjdziemy...
— Czy zaraz czy potem, zapłacić trzeba zawsze. Dlaczego macie czekać?... Potrzebujecie pieniędzy, a płacą wam zapewne dobrze...
— Tak, Najjaśniejsza Pani, gotówką — odparł po kupiecku Bochner.
— Zabierajcie!... — zawołała królowa — schowajcie djamenty do pudełka!... Prędko!... prędko!...
— Wasza Królewska Mość zapomina może, że klejnoty podobne to gotówka i że za sto lat naszyjnik tę samą posiadać będzie wartość.
— Daj mi, hrabino, półtora miljona — odparła królowa z uśmiechem wymuszonym — a zobaczymy...
— O!... gdybym je miała!... — zawołała Joanna — gdybym miała...
Zamilkła. Milczenie bywa często od słów wymowniejsze.
Bochner i Bossange wolniutko chowali djamenty; królowa nie obejrzała się nawet.
Znać było przymus w zachowaniu się Marji Antoniny, znać było walkę wewnętrzną i zwycięstwo, z trudem otrzymane. Według zwyczaju swego, w podobnem usposobieniu, wzięła książkę i przerzucała kartki jej, nie czytając.
Jubilerzy zabierali się do opuszczenia gabinetu, mówiąc:
— Zatem Wasza Królewska Mość odmawia stanowczo?...
— Tak... stanowczo! — i, rumieniąc się, Marja Antonina, westchnęła.
Królowa w stała niespodzianie, przeszła po pokoju, a zatrzymując się przed Joanną:
— Hrabino — rzekła głosem ostrym — zdaje się, że król nie przyjdzie. Odłóżmy na drugi raz prośbę naszą.
Joanna złożyła ukłon pokorny i wychodziła.
— Nie zapomnę o pani — dodała królowa z dobrocią.
Joanna ucałowała gorąco rękę królowej i wyszła nareszcie, zostawiając ją smutną i odurzoną.
— Boleść z powodu niemożności posiadania, szał i pragnienie klejnotów — myślała Joanna. — I ona jest królową!... O!... nie, to tylko kobieta.
I znikła, rozmyślając dalej...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.