Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pan de Crosne znalazł się w wielkim kłopocie, po wyjaśnieniu, jakie nastąpiło pomiędzy parą królewską. Nie mała to bowiem trudność poznać tajemnice kobiety, jeżeli w dodatku kobietą ową jest królowa i gdy się ma polecone bronić jednocześnie godności korony i sławy niewieściej. Pan de Crosne czuł, iż pierwszy gniew i oburzenie monarchini spadnie na jego głowę; lecz silny poczuciem spełnionego obowiązku i uczciwością, znaną powszechnie, wszedł śmiało i spokojnie, z uśmiechem na ustach.
Królowa siedziała zachmurzona i poważna.
— Panie de Crosne — rzekła — teraz na nas dwoje kolej wytłumaczenia się.
— ]estem na rozkazy Waszej Królewskiej Mości.
— Powinieneś znać przyczynę tego, co mnie spotyka, panie naczelniku policji.
Pan de Crosne obejrzał się z nieufnością.
— Nie obawiaj się pan — ciągnęła królowa — znasz pan damy tu obecne; o! bo pan znasz wszystkich!
— Prawie — odpowiedział urzędnik — znam osoby, wiem okoliczności, lecz nie wiem, o czem Wasza Królewska Mość mówi.
— Będę zatem zmuszona objaśnić pana odrzekła królowa, niemile dotknięta spokojem naczelnika policji. Mogłabym pocichu, na uboczu, jak to czynią inni, wtajemniczyć pana w moje przypuszczenia; lecz pragnę mówić jawnie.
Otóż przypisuję wszystko, co mnie spotyka i na co się uskarżam, złej woli jakiejś osoby, do mnie podobnej, która afiszuje się publicznie, a pan i podwładni jego sądzicie, iż mnie tam spotykacie.
— Podobieństwo do Waszej Królewskiej Mości! — zawołał pan de Crosne, zajęty mową królowej i nie zważając na pomieszanie Joanny i Andrei.
— Czy uważasz to za niemożebne, panie naczelniku policji, i wolisz przypuszczać, że się mylę lub pana oszukuję?
— Nie mówię tego, lecz jakiekolwiek byłoby podobieństwo z Waszą Królewską Mością, musi być zawsze taka różnica, że oko wprawne się nie omyli.
— A jednak było inaczej, ponieważ się pomylono.
— Ja mogę dać przykład takiego podobieństwa do Waszej Królewskiej Mości — przerwała Andrea.
— Tak!...
— Gdy mieszkaliśmy z ojcem w Taverney Maison-Rouge, mieliśmy służącą, która dziwnym trafem...
— Była do mnie podobna?
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Co się stało z tą dziewczyną?
— Nie znaliśmy jeszcze całej wielkości duszy Waszej Królewskiej Mości; ojciec mój obawiał się, aby to podobieństwo nie było ile uważane przez królowę, i, przybywszy do Trianon, ukrywaliśmy dziewczynę przed oczami dworu.
— Słyszysz, panie de Crosne?...
Aha! zaczyna cię to zajmować!
— Bardzo, Najjaśniejsza Pani.
— Mów dalej, droga Andreo.
— Otóż dziewczyna ta, niespokojnego charakteru, ambitna i przewrotna, sprzykrzyła sobie ukrywanie, zrobiła znajomość jakąś podejrzaną i pewnego wieczora, gdy wróciłam do siebie, nie zastałam jej w domu. Szukano wszędzie napróżno. Przepadła bez śladu.
— Musiała cię w dodatku okraść, ten mój sobowtór?
— Nie, Najjaśniejsza Pani, albowiem nic nie posiadałam.
Joanna słuchała z natężoną uwagą.
— Nie wiedziałeś pan nic o tem, panie de Crosne? — zapytała królowa.
— Nie, pani.
— Więc znajduje się kobieta, uderzająco do mnie podobna; wypadek tej doniosłości zdarza się w państwie i jest powodem poważnych nieporozumień, a pan nie jesteś zawiadomiony?
— Przysięgam, że nic nie wiedziałem. Wolno zwyczajnym ludziom porównywać z mocą boską władzę naczelnika policji lecz Wasza Królewska Mość, tak wysoko postawiona, pojmuje doskonale, iż urzędnicy królewscy są tylko ludźmi. Nie kieruję wcale wypadkami, a zdarzają się tak nadzwyczajne, przechodzące pojęcie ludzkie...
— Mój panie, jeżeli człowiek otrzymuje władzę przenikania nieledwie myśli otaczających go, jeżeli za pomocą agentów opłaca szpiegów, a ci mogą nawet opisać ruchy moje przed lustrem, gdy się ubieram, i jeżeli człowiek ten nie jest panem wypadków...
— Wtedy, gdy Najjaśniejsza Pani spędziła noc poza obrębem swych apartamentów, wiedziałem o tem. Policja moja była dobrą? wszak prawda? Dnia tego Wasza Królewska Mość odwiedziła damę, którą znajduję obecnie tutaj. Gdy Wasza Królewska Mość ukazała się na zebraniu u Mesmera, wiedziałem także, agenci moi poznali ją odrazu. Na balu w Operze tak samo...
Królowa podniosła głowę gwałtownie.
— Błagam o pozwolenie dokończenia. Mówię to samo, co książę d‘Artois..leżeli brat mógł się pomylić, cóż agent winien? Czyż policja nie okazała się dobrze powiadomiona o postępku dziennikarza Réteau, ukaranego już przez pana de Charny?
— Przez pana de Charny? — zawołały razem Andrea i królowa.
— Zdarzenie to niedawne a ślady kija są jeszcze że na grzbiecie dziennikarza. Podobne awantury były rozkoszą pana de Sartines, mego poprzednika, gdy je opowiadał zmarłemu królowi lub jego faworycie.
— Pan de Charny miał do czynienia z tym nędznikiem?
— Dowiedziałem się o tem przez policję, tak potępioną przez Waszą Królewską Mość. Nie można jej tez odmówić pewnego sprytu, skoro odkryła i pojedynek, który potem nastąpił.
— Jakto! pan de Charny miał pojedynek! — zawołała królowa.
— O! nie, dziennikarz, zbity przez pana de Charny, nie byłby w stanie tak go ranić szpadą, aby pan de Charny aż zemdlał w przedpokoju Waszej Królewskiej Mości.
— Ranny! — zawołała królowa — gdzie? kiedy? Chyba mylisz się, panie de Crosne.
— O, Najjaśniejsza Pani często mi to zarzuca, lecz dzisiaj musi przyznać...
— Przecież był tutaj przed chwilą.
— Wiem o tem.
— O! — rzekła Andrea — ja odrazu spostrzegłam, że cierpi.
Czuć było w tem, co mówiła, niechęć; królowa spojrzała na nią ostro, lecz Andrea oczu nie spuściła.
Pan de Crosne przyglądał się kobietom, które, prócz Joanny nie domyślały się, iż odkrywają uczucia swoje przed naczelnikiem policji.
Nakoniec królowa odezwała się:
— Z kim i o co pojedynkował się pan de Charny?
Andrea uspokoiła się.
— Z osobą, która... Lecz na Boga! nie potrzebuję wymieniać. Przeciwnicy są obecnie najzupełniej pogodzeni, ponieważ przed chwilą rozmawiali ze sobą w obecności Waszej Królewskiej Mości.
— Tu!... w mojej obecności?
— Tu, w tem miejscu... skąd zwycięzca wyszedł pierwszy przed dwudziestu minutami.
— Pan de Taverney! — zawołała królowa z błyskawicą w oczach.
— Tak jest, rzeczywiście — odrzekł de Crosne — pan Filip de Taverney bił się z panem de Charny.
Królowa klasnęła w ręce, co było u niej dowodem gniewu.
— To niewłaściwe... nieprzyzwoicie — powiedziała. — Jakto?... zwyczaje amerykańskie stosować w Wersalu? O! nie, na to nie pozwolę.
Andrea i pan de Crosne pospuszczali głowy.
— Ponieważ walczyło się wspólnie z Lafayetem i Waszyngtonem — mówiła z ironiją — ma się zatem chęć zamienić dwór mój w arenę walki z szesnastego wieku; o nie! nic z tego nie będzie... Andreo! powinnaś była wiedzieć o pojedynku brata?
— Dowiedziałam się w tej chwili — odpowiedziała.
— O co się bił?
— Moglibyśmy zapytać pana de Charny, który się z nim pojedynkował — rzekła Andrea, blada i z błyszczącemi oczyma.
— Nie pytam, co zrobił pan de Charny — rzekła królowa wyniośle — pytam o pana Filipa de Taverney.
— Jeżeli brat mój wyzwał pana de Charny, to tylko w usłudze królowej z pewnością.
— To znaczy, że pan de Charny był przeciw mnie?
— Mam zaszczyt zwrócić uwagę Waszej Królewskiej Mości, że mówię o bracie moim jedynie.
Marja Antonina uspokoiła się, lecz potrzebowała na to całej mocy swego charakteru.
— Dziękuję, panie de Crosne — rzekła — przekonałeś mnie, że policja spełnia swój obowiązek, tylko ja miałam głowę odurzoną doniesieniami, podejrzeniami niegodnemi. Pomyśl, proszę, o podobieństwie, o którem mówiłam.
Żegnam pana.
Andrea czuła, że pożegnanie i do niej się stosuje, ukłoniła się zatem ceremonjalnie. Królowa skinęła jej głową obojętnie.
Joanna złożyła ukłon, jak przed ołtarzem i zabierała się także do wyjścia.
Pani Misery ukazała się we drzwiach i rzekła do królowej:
— Podobno Wasza Królewska Mość rozkazała przyjść panom Bochner i Bossange?
— A! prawda, moja dobra Misery, prawda. Niech wejdą. Zostań pani de la Motte, pragnę pogodzić króla z panią.
Królowa, mówiąc to, starała się w lustrze dojrzeć wyraz twarzy Andrei, która wolno i z powagą opuszczała gabinet; chciała może obudzić w niej zazdrość, faworyzując Joannę.
Andrea znikła za portjerą, nie zmieniwszy wyrazu, jak statua marmurowa.
— A! ze stali są ci Taverney’owie — szepnęła królowa z westchnieniem — ze stali, lecz i ze złota czystego...
— Dzień dobry, panowie jubilerzy, co przynosicie mi nowego? Wiecie dobrze, że pieniędzy nie mam.