Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV
BAL W OPERZE

W chwili, gdy Oliwja, zdumiona znakomitem imieniem które wymówiło błękitne domino, stanęła wyprostowana ażeby przypatrzeć się lepiej, dwa inne domina, unikając gwarnego tłumu, schroniły się u wejścia do galerji.
— Oprzyj się o ten filar, hrabino — odezwał się głos, który uczynił silne wrażenie na blękitnem dominie.
Jednocześnie wielkie domino pomarańczowe, które znamionowało raczej siłacza, aniżeli gładkiego dworaka, przebiło się przez tłumy i szepnęło błękitnemu:
— To on!
— Dobrze — odpowiedziało błękitne.
I skinieniem oddaliło żółte domino, poczem, zwracając się do Oliwji, szepnęło do ucha:
— Słuchaj, malutka, teraz na nas przyszła kolej pobawić się trochę. Teraz właśnie nastręcza się ku temu sposobność.
— Jaka?
— Czy widzisz to czarne domino? jest to pewien niemiec, a mój przyjaciel. Zwiódł mnie, iż nie przyjdzie na bal, tłumacząc się migreną.
— A ty powiedziałeś mu także, że nie będziesz?
— Tak.
— On jest z kobietą?
— Tak.
— Kto ona?
— Nie znam jej. Podejdźmy do nich. Udasz, że jesteś niemką i ust nie otworzysz nawet, aby nie poznano cię po paryskim akcencie.
— Wybornie. A ty będziesz intrygować?
— O! bądź tego pewną. Słuchaj, zacznij teraz wskazywać mi na niego końcem wachlarza.
— Czy tak?
— Tak, bardzo dobrze; a teraz mów mi co do ucha.
Oliwja tak sprytnie wywiązała się z poleceń, że zachwyciła swego towarzysza.
Czarne domino stało, plecami do sali obrócone, rozmawiając ze swoją damą. Ta zaś, a oczy jej błyszczały z pod maski, dostrzegła gest Oliwji.
— Patrz, monsiniorze — szepnęła — te dwie maski zajmują się nami.
— O! nie obawiaj się niczego, hrabino, niepodobna, aby nas poznano tutaj. Dozwól mi, skoro już jesteśmy na drodze do zguby, dozwól, niech raz jeszcze ci powtórzę, że nie znam postawy tak zachwycającej, spojrzenia tak palącego, jak twoje; pozwól, niech ci powiem...
— To, co zwykle pod maską się mówi.
— Nie, hrabino; wszystko co się mówi pod...
— Nie kończ, bo duszę swoją potępiłbyś... A zresztą, co większem jest jeszcze niebezpieczeństwem, szpieg mógłby nas podsłuchać.
— Jest ich aż dwóch! — zawołał kardynał zmieszany.
— Tak, już idą ku nam.
— Zmień głos, hrabino, jeżeli wyciągną cię na rozmowę.
— I ty także, monsiniorze.
Oliwja zbliżała się ze swoim towarzyszem.
Ten. zwracając się do kardynała, rzekł:
— Maseczko.
I pochylił się do ucha Oliwji, która odpowiedziała mu potwierdzającym ruchem głowy.
— Czego chcesz? — zapytał kardynał, zmieniając głos.
— Ta dama — odpowiedziało błękitne domino — poleciła mi, ażebym ci zadał kilka pytań.
— Nie zwlekaj więc — odparł pan de Rohan.
— Tylko dyskretnie — dodał cieniutki głosik pani de la Motte.
— Niedyskretnie i do tego stopnia, że nie zrozumiesz ich, ciekawa.
I znowu pochylił się do ucha Oliwji, która ten sam manewr powtórzyła.
Następnie nieznajomy zapytał kardynała najczystszą niemczyzną:
— Monsiniorze, czy jesteś kochankiem tej kobiety, która ci towarzyszy?
Kardynał zadrżał.
— O ile mi się zdaje, powiedziałeś — monsiniorze? — odparł.
— Tak, monsiniorze.
— Mylisz się więc, nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
— O! monsiniorze, trudna rada; nie zapieraj się nadaremnie; choćbym ja cię nie poznał, to dama, której służę za towarzysza, poleciła mi powiedzieć, że poznaje cię wybornie.
Oliwji zaś szepnął do ucha:
— Daj znak potakujący i uczyń to samo za każdym razem, gdy ścisnę cię za rękę.
— Zadziwiasz mnie — odparł kardynał, zbity z tropu — któż jest ta dama?
— O! monsiniorze, sądziłem, żeś ją poznał. Ona odrazu cię odgadła, może zazdrość...
— Pani zazdrosna jest o mnie?... — zawołał kardynał.
— Tego nie mówimy — odezwał się nieznajomy wyniośle.
— Co on tam takiego prawi? — żywo zagadnęła pani de la Motte, którą ta rozmowa niemiecka, a tem samem dla niej niezrozumiała, drażniła do najwyższego stopnia.
— Nic, nic.
Pani de la Motte z niecierpliwością tupnęła nogą.
— Pani — rzekł kardynał — błagam o jedno słówko tylko z ust twoich, a zaręczam, że ono da mi Cię poznać Kardynał mówił po niemiecku.
Oliwja, nie zrozumiawszy ani słowa, pochyliła się ku niebieskiemu dominu.
— Zaklinam cię, pani, nie odpowiadaj — wykrzyknęło domino.
Tajemniczość ta podniecała ciekawość kardynała. Dodał więc:
— Jedno tylko słówko niemieckie! czyżby to mogło skompromitować panią?...
Błękitne domino, udając, że pyta o rozkazy Oliwji — odrzekło niezwłocznie.
— Panie kardynale, oto są własne słowa pani:
— Ten, którego myśl zasypia, w czyjej wyobraźni obecność ukochanego przedmiotu nie czuwa ustawicznie, ten kłamie, mówiąc, że kocha.
Kardynał oniemiał. Cała jego postawa wyrażała zdziwienie, szacunek, najwyższe przywiązanie; wrażeniami temi przybity, opuścił ręce.
— To niepodobna — wyszeptał po francusku.
— Co niepodobnego? — zawołała pani de la Motte, która z całej tej rozmowy zaledwie te kilka słów zrozumiałych dla niej pochwyciła.
— Nic, nic, pani.
— Doprawdy, monsiniorze, widzę, że niezbyt wesołą rolę każesz mi odgrywać — odezwała się urażona.
I puściła rękę kardynała. Ten nietylko nie przytrzymał jej, lecz zdawał się nie zwracać na to uwagi, tak całkowicie był zajęty niemiecką damą.
— Pani — rzekł do tej ostatniej, zawsze wyniosłej te słowa, wypowiedziane w twojem imieniu, są to wiersze niemieckie, które czytałem w domu, znanym ci, być może?
Nieznajomy ścisnął rękę Oliwji.
— Tak — odpowiedziała skinieniem głowy.
Kardynał się zatrząsł.
— Dom ten — mówił z wahaniem — nazywał się Shoenbrun.
— Tak — dała znak Oliwja.
— Były one wyryte ręką dostojną na stole z drzewa wiśniowego... złocistym rylcem.
— Tak — skinęła Oliwja.
Kardynał zamilkł. Coś dziwnego w mm zaszło. Zachwiał się, ręką szukając oparcia.
Pani de la Motte, o parę kroków stojąca, wyczekiwała rozwiązania tej dziwnej sceny. Ręka kardynała spoczęła na ramieniu błękitnego domina.
— Oto — rzekł — co dalej tam było napisane:
„Lecz ten, który wszędzie widzi przedmiot ukochany, co zgaduje go w kwiecie, w jego woni, pod gęstą zasłoną, ten może milczeć, głos serca jego zrozumiały jest dla drugiego serca i szczęśliwym je czyni“.
— O! o! tu po niemiecku mówią, jak widzę! — odezwał się młody i świeży głos z małej gromadki, która zbliżała się do kardynała. — Posłuchajmy, marszałku, czy rozumiesz po niemiecku?
— Nie, Wasza Wysokość.
— A ty, Charny?
— Wybornie, Wasza Wysokość.
— Hrabia d‘Artois! — szepnęła Oliwja. opierając się o błękitne domino, bo cztery te maski obiegły ją nader natarczywie.
W tejże chwili zagrzmiały trąby orkiestry — i pył posadzki, zmieszany z pudrem głów, wzbił się tumanem pod sklepienia sali, gdzie, otoczywszy gorejące światłem pająki, przybrał tęczowe barwy od zwieszających się przy nich kryształów.
W tem zamieszaniu ktoś potrącił błękitne domino.
— Ostrożnie! panowie — odezwało się ono rozkazująco.
— Panie — odpowiedział zawsze zamaskowany książę — widzisz przecież, że i my popychani jesteśmy. Wybaczcie nam, panie!
— Jedźmy już, jedźmy — zcicha odezwała się hrabina do kardynała.
Naraz zaszeleściał kapturek Oliwji, ręką niewidzialną wtył pociągnięty, maska odwiązana opadła; na sekundę ukazały się jej rysy w półcieniu galerji. Błękitne domino wydało okrzyk udanego niepokoju; Oliwja zaś okrzyk przestrachu. Kilka głosów, wyrażających najwyższe zdziwienie, odpowiedziało tym wykrzyknikom. Kardynał bliski był zemdlenia. Padając, byłby upadł na kolana. Pani de la Motte go podtrzymała. Fala masek oddzieliła kardynała i panią de la Motte od hrabiego d’Artois. Błękitne domino błyskawicznym ruchem poprawiło kapturek — nałożyło maskę Oliwji i ściskając rękę kardynała:
— Widziałeś pan to niczem niepowetowane nieszczęście, i wiesz, że cześć tej damy od ciebie zależy.
— O! panie!... — wyszeptał książę Ludwik z ukłonem.
I chusteczką w drżącej ręce przesunął po spotniałem czole.
— Jedźmy — odezwało się domino do Oliwji.
I zniknęli w tłumie.
— Rozumiem teraz, co było niepodobnem dla kardynała — rzekła do siebie pani de la Motte — on tę kobietę wziął za królowę, a jakie wrażenie to podobieństwo czyni na nim, to dobrze widać. Bogatsza jestem o jedno spostrzeżenie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.