Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Książę kardynał de Rohan w parę dni po bytności u Bochnera otrzymał list następujący:
„Jego Eminencja kardynał de Rohan wie zapewne, gdzie będzie na kolacji dziś wieczorem?“
— To od mojej hrabianki — rzekł, oddychając wonią papieru. — Pójdę niezawodnie.
A oto dlaczego pani de la Motte pragnęła widzieć kardynała.
Z pomiędzy pięciu lokajów, oddanych przez Eminencję na jej usługi, wyróżniła jednego, bruneta z czarnemi oczami, z ciemną płcią i gorącem usposobieniem. Znała się na ludziach i pewna była, że będzie wierny, czynny i wytrwały. Przywoławszy go, w ciągu kwadransa wiedziała już wszystko, o co jej chodziło.
Śledził kardynała i opowiedział, że ekscelencja podwakroć odwiedzał Bossange‘a i Bochnera.
Joannie dość tego było. Kardynał de Rohan przecież się nie targuje, a taki kupiec jak Bochner nie wypuści podobnego nabywcy.
Książę niezawodnie kupił naszyjnik!... a jej, powiernicy, kochance swojej, nic nie powiedział.. Zły to znak... Joanna zachmurzyła się, przygryzła wąskie usta i napisała bilecik.
Kardynał stawił się wieczorem, poprzedzony koszem tokaju i przeróżnych przysmaczków, tak samo, jak to czynił, udając się na kolację do panny Guimard, lub panny Dangeoille.
Nie uszło to uwagi Joanny. Nie kazała podawać nic z tego, co przysłał kardynał a zostawszy z nim sama, zaczęła mówić z czułością:
— A! Eminencjo, bardzo się martwię jedną rzeczą...
— Co takiego, droga hrabino? — zapytał de Rohan, udając przejęcie.
— Widzę oto, Eminencjo, że nie kochasz mnie, żeś mnie nigdy nie kochał...
— Nie tłumacz się, książę, to czas stracony...
— Dla mnie? — zapytał kardynał z galanterją.
— Przeciwnie, dla mnie — odrzekła pani de la Motte. — Ponieważ...
— O! hrabino — przerwał kardynał.
— Nie rozpaczaj, książę, dla mnie to obojętne zupełnie...
— Obojętne, czy kocham cię, czy nie?
— Tak.
— Powiedz mi dlaczego?
— Dlatego, że i ja pana nie kocham.
— A wiesz, hrabino, to wcale nie przyjemne, coś powiedziała.
— Rzeczywiście; lecz oboje me grzeszymy czułością.
— Na czem opierasz to przypuszczenie?
— Na tem, że nigdy nie kochałam, tak, jak i pan mnie...
— O! co do mnie, nie zaręczaj, hrabino — zawołał książę — ja cię bardzo kochałem. Nie porównywaj mnie z sobą.
— A czy szanujemy się o tyle, ekscelencjo, aby zawsze mówić prawdę?
— Jakiej że chcesz prawdy?
— Tej, że to nie miłość nas łączy.
— A cóżby nas łączyło?
— Interes.
— Wstydź się, hrabino.
— Wiesz książę, co chłop normandzki powiedział do syna swojego na szubienicy? „Jeżeli ci się nie podobała, to choć innych nie zniechęcaj do niej“. Brzydzisz się, Eminencjo, interesownością! Nie spodziewałam się...
— Przypuśćmy, hrabino, że tak jest, w czemże ja mógłbym ci pomagać, lub pani mnie?.
— Przedewszystkiem mam wielką ochotę wykłócić się z panem.
— Słucham, hrabino.
— Nie ufasz mi, książę, a zatem i nie szanujesz.
— Ja! kiedyż to było?
— Czy zaprzeczysz, że, wybadawszy mnie zręcznie o szczegóły, które i bez tego miałam szczerą ochotę wypowiedzieć...
— O czem takiem, hrabino?
— O upodobaniu pewnej wielkiej damy w niektórych przedmiotach, postanowiłeś zadowolić ją, nie wspomniawszy nic przede mną.
— Badanie! dowiadywanie się o gustach! hrabino, nie rozumiem, jesteś zagadką, sfinksem! Znam twarz twoją i szyjkę kobiecą, lecz nie widziałem dotąd lwich pazurków... Zapewnie mi je pokażesz obecnie.
— Nic panu nie pokażę, ponieważ nie masz już ochoty oglądać. Powiem ci tylko rozwiązanie zagadki: szczegóły, czyli to, co widziałem w Wersalu; gust pewnej damy, to brylanty, pewna dama, to królowa, a zadowolenie jej gustu, to kupno sławnego naszyjnika, który nabyłeś wczoraj od Bochnera i Bossange‘a.
— Hrabino! — szepnął kardynał blady i zmieszany.
Joanna patrzyła na niego uparcie.
— Przerażasz się, książę? a czyż wczoraj nie skończyłeś targu z jubilerami z ulicy Szkolnej?
Kardynał milczał. Rohan nie kłamie, nawet przed kobietą. Zaczerwienił się tylko, a ponieważ Joanna wiedziała, iż nie przebacza się nigdy kobiecie, która do tego doprowadzi, wzięła go zatem za rękę i mówiła słodko:
— Przebacz, drogi książę, chciałam ci tylko powiedzieć, że mnie nie znasz. Myślałeś, żem głupia i zła, wszak prawda?
— O! hrabino.
— Nakoniec...
— Ani słowa więcej, hrabino; pozwól mnie teraz mówić. Od dziś widzę jasno, z kim mam do czynienia. Spodziewałem się znaleźć w tobie kobietę ładną, sprytną i rozkoszną kochankę; ty więcej jesteś warta. Posłuchaj.
Joanna przysunęła się do kardynała i nie puściła jego ręki.
— Zostałaś moją kochanką, przyjaciółką, nie kochając mnie. Wszak sama powiedziałaś? — ciągnął Rohan.
— I powtarzam to — dodała pani de la Motte.
— Miałaś więc cel jakiś?
— Naturalnie.
— Jaki był ten cel, hrabino?
— Czy go nie pojąłeś?
— Zupełnie, nie potrzebujesz mówić. Chciałeś mego wywyższenia, będąc przekonana, że wtedy i ty staniesz u szczytu twych pragnień. Czy się mylę?
— Nie mylisz się, Ekscelencjo, tego jedynie pragnęłam. Wierzaj mi tylko, że droga, jaką obrałam dla dopięcia celu, była mi bardzo przyjemną, rozkoszną...
— Jesteś miłą i poczciwą kobietą, hrabino, można mówić z tobą o interesach. Otóż zgadłaś, jestem opanowany uczuciem tajemnem, niezwalczonem.
— Poznałam to na balu Opery, mój książę.
— Uczucie to nie będzie odwzajemnione nigdy! Bóg widzi, że takie jest moje przekonanie.
— E! co to znaczy — powiedziała Joanna — kobieta zapomni czasem, że jest królową, a o ile wiem, to wart jesteś kardynała Mazariniego.
— Mazarini był piękny bardzo — rzekł, śmiejąc się, de Rohan.
— I doskonałym pierwszym ministerm — odparła Joanna poważnie.
— Hrabino, przy tobie, ani myśleć ani mówić nie potrzeba. Myślisz i mówisz za swoich przyjaciół. Tak, pragnę zostać ministrem. Wszystko przemawia za mną: urodzenie, znajomość spraw publicznych, przychylność dworów obcych i sympatje ludu francuskiego.
— Wszystko — rzekła Joanna — oprócz jednej, jedynej rzeczy...
— Wyjąwszy jednę sympatję, chcesz powiedzieć.
— Tak, ze strony królowej, i to jest prawdziwa przeszkoda. Co lubi królowa, to i król wreszcie pokocha; co jej jest nienawistne, o tem i on słyszeć nie zechce.
— A ona mnie nienawidzi?
— A więc, ekscelencjo, królowa niebardzo cię lubi.
— Zatem jestem zgubiony! i naszyjnik nie pomoże.
— Otóż co do tego, mylisz się, książę.
— A naszyjnik już kupiony!
— Tem lepiej, królowa dowie się, że pan ją kocha...
— O! hrabino.
— Wszak postanowiliśmy nazywać rzeczy po imieniu.
— Prawda. Więc nie tracisz nadziei, że zostanę pierwszym ministerm?
— Pewna jestem nawet.
— Byłbym niewdzięczny, nie zapytawszy, jakie będą wtedy twoje wymagania?
— Powiem ci, książę, jak będziesz w możności je zadowolić.
— Dobrze, przypomnę ci...
— Dziękuję; a teraz jedźmy...
Kardynał ujął rękę Joanny i uścisnął z uczuciem, o jakiem marzyła przed kilku dniami. Obecnie obojętne jej to było; wysunęła też rękę z dłoni kardynała.
— Co to znaczy, hrabino?
— Jedzmy kolację, powtarzam, ekscelencjo.
— Nie jestem już głodny.
— No, to rozmawiajmy.
— Nie mam nic do powiedzenia.
— To pożegnajmy się...
— Jakto, odprawiasz mnie? czy taki ma być nasz stosunek?
— Jeżeli mamy być użytecznymi sobie, powinniśmy pozostać wolnymi.
— Masz słuszność, hrabino, przebacz, że cię nie zrozumiałem, przysięgam, że to ostatni raz.
Wziął jej rękę, poniósł do ust z szacunkiem i nie widział szatańskiego uśmiechu hrabiny, gdy mówił: „ostatni raz“.
Joanna wstała i odprowadziła księcia do przedpokoju. Rohan przy rozstaniu szepnął do hrabiny:
— Dokąd się udasz?
— Do Wersalu.
— Będę miał odpowiedź?
— Natychmiast.
— A więc, opiekunko moja, oddaję ci się zupełnie.
— Pozwól mi działać.
Z temi słowy zawróciła do swego pokoju, położyła się do łóżka i, patrząc na ślicznego Endymiona z marmuru, oczekującego przybycia Djany:
— Stanowczo, swoboda więcej warta — wyszeptała w sennem rozmarzeniu.