Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV
JOANNA PROTEKTORKĄ

Książę kardynał de Rohan w parę dni po bytności u Bochnera otrzymał list następujący:
„Jego Eminencja kardynał de Rohan wie zapewne, gdzie będzie na kolacji dziś wieczorem?“
— To od mojej hrabianki — rzekł, oddychając wonią papieru. — Pójdę niezawodnie.
A oto dlaczego pani de la Motte pragnęła widzieć kardynała.
Z pomiędzy pięciu lokajów, oddanych przez Eminencję na jej usługi, wyróżniła jednego, bruneta z czarnemi oczami, z ciemną płcią i gorącem usposobieniem. Znała się na ludziach i pewna była, że będzie wierny, czynny i wytrwały. Przywoławszy go, w ciągu kwadransa wiedziała już wszystko, o co jej chodziło.
Śledził kardynała i opowiedział, że ekscelencja podwakroć odwiedzał Bossange‘a i Bochnera.
Joannie dość tego było. Kardynał de Rohan przecież się nie targuje, a taki kupiec jak Bochner nie wypuści podobnego nabywcy.
Książę niezawodnie kupił naszyjnik!... a jej, powiernicy, kochance swojej, nic nie powiedział.. Zły to znak... Joanna zachmurzyła się, przygryzła wąskie usta i napisała bilecik.
Kardynał stawił się wieczorem, poprzedzony koszem tokaju i przeróżnych przysmaczków, tak samo, jak to czynił, udając się na kolację do panny Guimard, lub panny Dangeoille.
Nie uszło to uwagi Joanny. Nie kazała podawać nic z tego, co przysłał kardynał a zostawszy z nim sama, zaczęła mówić z czułością:
— A! Eminencjo, bardzo się martwię jedną rzeczą...
— Co takiego, droga hrabino? — zapytał de Rohan, udając przejęcie.
— Widzę oto, Eminencjo, że nie kochasz mnie, żeś mnie nigdy nie kochał...
— Nie tłumacz się, książę, to czas stracony... — Dla mnie? — zapytał kardynał z galanterją.
— Przeciwnie, dla mnie — odrzekła pani de la Motte. — Ponieważ...
— O! hrabino — przerwał kardynał.
— Nie rozpaczaj, książę, dla mnie to obojętne zupełnie...
— Obojętne, czy kocham cię, czy nie?
— Tak.
— Powiedz mi dlaczego?
— Dlatego, że i ja pana nie kocham.
— A wiesz, hrabino, to wcale nie przyjemne, coś powiedziała.
— Rzeczywiście; lecz oboje me grzeszymy czułością.
— Na czem opierasz to przypuszczenie?
— Na tem, że nigdy nie kochałam, tak, jak i pan mnie...
— O! co do mnie, nie zaręczaj, hrabino — zawołał książę — ja cię bardzo kochałem. Nie porównywaj mnie z sobą.
— A czy szanujemy się o tyle, ekscelencjo, aby zawsze mówić prawdę?
— Jakiej że chcesz prawdy?
— Tej, że to nie miłość nas łączy.
— A cóżby nas łączyło?
— Interes.
— Wstydź się, hrabino.
— Wiesz książę, co chłop normandzki powiedział do syna swojego na szubienicy? „Jeżeli ci się nie podobała, to choć innych nie zniechęcaj do niej“. Brzydzisz się, Eminencjo, interesownością! Nie spodziewałam się...
— Przypuśćmy, hrabino, że tak jest, w czemże ja mógłbym ci pomagać, lub pani mnie?.
— Przedewszystkiem mam wielką ochotę wykłócić się z panem.
— Słucham, hrabino.
— Nie ufasz mi, książę, a zatem i nie szanujesz.
— Ja! kiedyż to było?
— Czy zaprzeczysz, że, wybadawszy mnie zręcznie o szczegóły, które i bez tego miałam szczerą ochotę wypowiedzieć...
— O czem takiem, hrabino?
— O upodobaniu pewnej wielkiej damy w niektórych przedmiotach, postanowiłeś zadowolić ją, nie wspomniawszy nic przede mną.
— Badanie! dowiadywanie się o gustach! hrabino, nie rozumiem, jesteś zagadką, sfinksem! Znam twarz twoją i szyjkę kobiecą, lecz nie widziałem dotąd lwich pazurków... Zapewnie mi je pokażesz obecnie.
— Nic panu nie pokażę, ponieważ nie masz już ochoty oglądać. Powiem ci tylko rozwiązanie zagadki: szczegóły, czyli to, co widziałem w Wersalu; gust pewnej damy, to brylanty, pewna dama, to królowa, a zadowolenie jej gustu, to kupno sławnego naszyjnika, który nabyłeś wczoraj od Bochnera i Bossange‘a.
— Hrabino! — szepnął kardynał blady i zmieszany.
Joanna patrzyła na niego uparcie.
— Przerażasz się, książę? a czyż wczoraj nie skończyłeś targu z jubilerami z ulicy Szkolnej?
Kardynał milczał. Rohan nie kłamie, nawet przed kobietą. Zaczerwienił się tylko, a ponieważ Joanna wiedziała, iż nie przebacza się nigdy kobiecie, która do tego doprowadzi, wzięła go zatem za rękę i mówiła słodko:
— Przebacz, drogi książę, chciałam ci tylko powiedzieć, że mnie nie znasz. Myślałeś, żem głupia i zła, wszak prawda?
— O! hrabino.
— Nakoniec...
— Ani słowa więcej, hrabino; pozwól mnie teraz mówić. Od dziś widzę jasno, z kim mam do czynienia. Spodziewałem się znaleźć w tobie kobietę ładną, sprytną i rozkoszną kochankę; ty więcej jesteś warta. Posłuchaj.
Joanna przysunęła się do kardynała i nie puściła jego ręki.
— Zostałaś moją kochanką, przyjaciółką, nie kochając mnie. Wszak sama powiedziałaś? — ciągnął Rohan.
— I powtarzam to — dodała pani de la Motte.
— Miałaś więc cel jakiś?
— Naturalnie.
— Jaki był ten cel, hrabino?
— Czy go nie pojąłeś?
— Zupełnie, nie potrzebujesz mówić. Chciałeś mego wywyższenia, będąc przekonana, że wtedy i ty staniesz u szczytu twych pragnień. Czy się mylę?
— Nie mylisz się, Ekscelencjo, tego jedynie pragnęłam. Wierzaj mi tylko, że droga, jaką obrałam dla dopięcia celu, była mi bardzo przyjemną, rozkoszną...
— Jesteś miłą i poczciwą kobietą, hrabino, można mówić z tobą o interesach. Otóż zgadłaś, jestem opanowany uczuciem tajemnem, niezwalczonem.
— Poznałam to na balu Opery, mój książę.
— Uczucie to nie będzie odwzajemnione nigdy! Bóg widzi, że takie jest moje przekonanie.
— E! co to znaczy — powiedziała Joanna — kobieta zapomni czasem, że jest królową, a o ile wiem, to wart jesteś kardynała Mazariniego.
— Mazarini był piękny bardzo — rzekł, śmiejąc się, de Rohan.
— I doskonałym pierwszym ministerm — odparła Joanna poważnie.
— Hrabino, przy tobie, ani myśleć ani mówić nie potrzeba. Myślisz i mówisz za swoich przyjaciół. Tak, pragnę zostać ministrem. Wszystko przemawia za mną: urodzenie, znajomość spraw publicznych, przychylność dworów obcych i sympatje ludu francuskiego.
— Wszystko — rzekła Joanna — oprócz jednej, jedynej rzeczy...
— Wyjąwszy jednę sympatję, chcesz powiedzieć.
— Tak, ze strony królowej, i to jest prawdziwa przeszkoda. Co lubi królowa, to i król wreszcie pokocha; co jej jest nienawistne, o tem i on słyszeć nie zechce.
— A ona mnie nienawidzi?
— A więc, ekscelencjo, królowa niebardzo cię lubi.
— Zatem jestem zgubiony! i naszyjnik nie pomoże.
— Otóż co do tego, mylisz się, książę.
— A naszyjnik już kupiony!
— Tem lepiej, królowa dowie się, że pan ją kocha...
— O! hrabino.
— Wszak postanowiliśmy nazywać rzeczy po imieniu.
— Prawda. Więc nie tracisz nadziei, że zostanę pierwszym ministerm?
— Pewna jestem nawet.
— Byłbym niewdzięczny, nie zapytawszy, jakie będą wtedy twoje wymagania?
— Powiem ci, książę, jak będziesz w możności je zadowolić.
— Dobrze, przypomnę ci...
— Dziękuję; a teraz jedźmy...
Kardynał ujął rękę Joanny i uścisnął z uczuciem, o jakiem marzyła przed kilku dniami. Obecnie obojętne jej to było; wysunęła też rękę z dłoni kardynała.
— Co to znaczy, hrabino?
— Jedzmy kolację, powtarzam, ekscelencjo.
— Nie jestem już głodny.
— No, to rozmawiajmy.
— Nie mam nic do powiedzenia.
— To pożegnajmy się...
— Jakto, odprawiasz mnie? czy taki ma być nasz stosunek?
— Jeżeli mamy być użytecznymi sobie, powinniśmy pozostać wolnymi.
— Masz słuszność, hrabino, przebacz, że cię nie zrozumiałem, przysięgam, że to ostatni raz.
Wziął jej rękę, poniósł do ust z szacunkiem i nie widział szatańskiego uśmiechu hrabiny, gdy mówił: „ostatni raz“.
Joanna wstała i odprowadziła księcia do przedpokoju. Rohan przy rozstaniu szepnął do hrabiny:
— Dokąd się udasz?
— Do Wersalu.
— Będę miał odpowiedź?
— Natychmiast.
— A więc, opiekunko moja, oddaję ci się zupełnie.
— Pozwól mi działać.
Z temi słowy zawróciła do swego pokoju, położyła się do łóżka i, patrząc na ślicznego Endymiona z marmuru, oczekującego przybycia Djany:
— Stanowczo, swoboda więcej warta — wyszeptała w sennem rozmarzeniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.