Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Zdobywszy podstępem tajemnicę kardynała, pewna świetnej przyszłości, protegowana przez królową i księcia de Rohan, Joanna myślała, że świat cały z posad poruszy.
Postanowiła przez dwa tygodnie wypocząć i ułożyć plan postępowania, aby jak najwięcej korzyści wyciągnąć. Pokazać się u dworu, już nie jako prosząca, nie jak żebraczka, wyciągnięta z nędzy przez panią de Boulainviliers, lecz jak prawdziwa Walezjuszka, ze stutysięczną rentą, z mężem księciem i parem, jako ulubienica królowej!... Opanować Marję Antoninę, a przez nią króla i wpływać na sprawy państwa; oto, co jak panorama cudowna, przesuwało się w wyobraźni pani de la Motte.
Wybrała się nareszcie do Warselu. Ufna w gwiazdę swoją, pewna była, że i bez pozwolenia na posłuchanie dotrze do królowej.
I nie zawiodła się. Dworacy mają oczy i nie uszło uwadze niczyjej, że Marja Antonina chętnie przebywa w towarzystwie ładnej hrabiny.
Dlatego jeden z woźnych pałacowych, pragnąc zwrócić na siebie uwagę królowej, stanął w przejściu, gdy wracała z kaplicy i niby od niechcenia odezwał się do jednego z panów, będących na służbie:
— Co uczynić, proszę pana z hrabiną de la Motte, nie posiadającą pozwolenia na audjencję?...
Królowa mówiła pocichu z panią de Lamballe. Usłyszała nazwisko de la Motte, przerwała rozmowę i odwróciła się pospiesznie:
— Czy pani de la Motte-Valois jest tutaj? — zapytała.
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Kto to mówił?...
— Ten oto woźny pałacowy.
— Przyjmuję hrabinę de la Motte-Valois — rzekła królowa i poszła dalej. Zwróciła się jeszcze do woźnego:
— Zaprowadzisz ją do gabinetu kąpielowego.
Joanna, której woźny powtórzył co królowa mówiła, sięgnęła do woreczka, lecz woźny wstrzymał ją uśmiechem.
— Pani hrabino — rzekł — chciej pamiętać, aby w inny sposób mnie wynagrodzić.
Joanna schowała pieniądze.
— Masz słuszność, mój przyjacielu, dziękuję ci...
— Dlaczego — pomyślała — nie miałabym zaprotegować woźnego, który mi usłużył, skoro przecie robię to samo dla kardynała.
Marja Antonina przyjęła Joannę chłodno: żałowała może, że tak łatwo udzieliła posłuchania.
— Królowa przypuszcza — myślała przyjaciółka pana de Rohan, — że przychodzę żebrać... Jak się odezwę, z pewnością się rozchmurzy... lub każe mnie za drzwi wyrzucić.
— Nie miałam jeszcze sposobności mówić z królem o pani — rzekła królowa.
— O!... Wasza Królewska Mość była aż nadto dobrą dla mnie, nie pragnę nic więcej... Przychodzę...
— Z czem pani przychodzisz? — przerwała królowa. — Nie prosiłaś o przyjęcie... Coś ważnego zatem skłoniło cię do przybycia?...
— Ważnego i to nadzwyczaj... lecz mnie to nie dotyczy...
— Może mnie?... Mów więc, hrabino, słucham.
Królowa zaprowadziła Joannę do łazienki, gdzie na nią oczekiwały pokojowe.
Hrabina, widząc się w tak licznem otoczeniu, nie rozpoczynała rozmowy.
Marja Antonina po rozebraniu się weszła do wanny i odprawiła służbę.
— Pani!... — rzekła Joanna — nie wiem, czy się ośmielę...
— Dlaczego?... Lecz domyślam się...
— Mówiłam już dawniej Waszej Królewskiej Mości, że kardynał de Rohan jest bardzo dobry dla mnie.
Królowa ściągnęła brwi z widocznem niezadowoleniem.
— Wiem o tem — powiedziała.
— Sądziłam...
— Mów dalej, hrabino.
— Otóż jego ekscelencja raczył przedwczoraj być u mnie.
— A!...
— Chodziło o wsparcie dla ubogich.
— Bardzo pięknie, hrabino. Ja także coś dodam... tym twoim ubogim.
— Wasza Królewska Mość, mnie nie rozumie. Miałam zaszczyt nadmienić, że o nic nie proszę... Kardynał, ppdług zwyczaju, wychwalał dobroć królowej, łaskawość jej niewyczerpaną...
— I żądał, abym wzięła w opiekę jego protegowanych?
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Uczynię to nie dla kardynała, ale dla nieszczęśliwych, którzy mają zawsze prawo do mojego współczucia. Powiedz jednak kardynałowi, że nie mogę dać wiele...
— Niestety!... mówiłam mu to, i stąd pochodzi nieśmiałość moja, o której wspominałam Waszej Królewskiej Mości.
— A!...
— Opowiedziałam kardynałowi całą wielkość miłosierdzia królowej, boleść Waszej Królewskiej Mości, na widok nędzy, której wesprzeć nie może...
— Dobrze, dobrze...
— Mówiłam kardynałowi, że królowa jest niewolnicą swej dobroci. Poświęca się dla ubogich, którzy nieraz płacą jej niewdzięcznością. A przytem obwiniłam siebie...
— Z jakiego powodu? — rzekła Marja Antonina, słuchając zręcznej intrygantki, umiejącej trafić w słabą jej stronę.
— Powiedziałam, że królowa dała mi znaczną sumę przed kilku dniami, że od dwóch lat ciągle w ten sposób postępuje z proszącymi o wsparcie, i że gdyby królowa była mniej tkliwa na nędzę, mniej wspaniałomyślna, posiadałaby obecnie miljony w kasie i nicby jej nie przeszkodziło kupić ów cudowny naszyjnik djamentowy, tak szlachetnie, tak wzniośle, lecz ośmielę się powiedzieć, tak niesłusznie pogardzony.
Królowa zaczerwieniła się i spojrzała bystro na Joannę. Oczywiście cała przemowa odnosiła się do słów ostatnich. Byłażby to zasadzka? czy tylko czcze pochlebstwo? Czyż niebezpieczeństwo jej groziło? Spojrzała raz jeszcze na Joannę.
Twarz jej wyrażała tyle dobroci, niewinności, iż nie można było przypuszczać podejścia.
— O tak, naszyjnik jest prześliczny, chciałam powiedzieć, był prześliczny i rada jestem, iż kobieta, znająca się na tem, pochwala, żem go się wyrzekła.
— O! gdyby pani wiedziała — zawołała Joanna, przerywając w porę królowej — jak łatwo poznać uczucia ludzi, jeśli się interesujemy tymi, których ci ludzie kochają!...
— Co pani chcesz powiedzieć?
— Że dowiedziawszy się o bohaterskim wyrzeczeniu się naszyjnika przez Waszą Królewską Mość, pan de Rohan zbladł śmiertelnie.
— Jakto, zbladł?....
— Łzy oczy mu napełniły... Nie wiem, czy, jak wszyscy utrzymują, pan de Rohan jest mężczyzną pięknym, wielkim panem, wytwornym, wiem tylko, że w owej chwili twarz jego ożywiona ogniem wewnętrznym i zalana łzami, wywołanemi bezinteresownem, co mówię?... nadludzkiem wyrzeczeniem się naszyjnika przez Waszą Królewską Mość, twarz ta nie wyjdzie nigdy z mojej pamięci.
Królowa przestała na chwilę bawić się złoconym łabędziem, pływającym w marmurowej wannie.
— Radzę ci, hrabino — odezwała się królowa — abyś nie dała poznać panu de Rohan, iż go znajdujesz takim pięknym, doskonałym... Prałat to bardzo światowy, pasterz, który więcej pragnie dla siebie owieczek, niż dla nieba.
— O!... pani...
— Czyż go obmawiam?... Czyż sam nie szuka z tego chwały?... Widziałaś zapewne jak podczas uroczystości kościelnych wznosi piękne ręce w górę i porusza niemi, aby bielsze się wydały; a dewotki patrzą z równem uwielbieniem na pierścień błyszczący na jego palcu, jak i na te prześliczne rączki.
— Zdobycze kardynała na polu sercowości — ciągnęła królowa podniecona — są niezliczone, często nawet skandaliczne. Niech kto chce uwielbia go za to, ja nie mogę.
— Nie wiem, Najjaśniejsza Pani — przerwała Joanna, zadowolona z poufałości rozmowy — nie wiem, czy kardynał miał na myśli dewotki, gdy tak gorąco mówił o cnotach Waszej Królewskiej Mości, lecz wtedy pięknych rąk nie wznosił w górę, trzymał je na sercu.
Królowa poruszyła głowę, śmiejąc się wymuszenie.
— O! — pomyślała Joanna — czyżby mi łatwiej poszło niż przypuszczałam? Czyż gniew królowej zazdrość oznacza?..
Marja Antonina przybrała znów zwykły wyraz wyniosły i obojętny.
— Mów dalej, hrabino — rzekła.
— Wasza Królewska Mość odbiera mi odwagę; ta skromność, odpychająca uwielbienie...
— Uwielbienie kardynała? O! tak.
— Dlaczego? Najjaśniejsza Pani.
— Bo wydaje mi się ono bardzo podejrzane, hrabino.
— Nie wypada mi — odparła Joanna z szacunkiem — bronić tego, który miał nieszczęście popaść w niełaskę Waszej Królewskiej Mości i nie wątpię na chwilę, że jest winnym.
— Pan de Rohan obraził mnie. Jestem królową i chrześcijanką, zatem przebaczam urazy...
Wyrzekła te słowa z majestatyczną dobrocią, sobie właściwą.
Joanna zamilkła.
— Nie masz nic więcej do powiedzenia?
— Nie śmiem przeczyć królowej.
— Więc inne masz zdanie o kardynale?
— Zupełnie inne, Najjaśniejsza Pani.
— Nie mówiłabyś tak, gdybyś wiedziała, czem książę Ludwik przeciw mnie zawinił.
— Wiem tylko, co uczynił, aby usłużyć Waszej Królewskiej Mości.
— Grzecznością, komplementem! — ciągnęła królowa. — Jesteś, jak widzę, szczerą przyjaciółką pana de Rohan; nie chcę już mówić o nim z tobą...
I królowa roześmiała się serdecznie.
— Pani — zaczęła Joanna — wolałam gniew Waszej Królewskiej Mości, niż śmiech obecny. Uczucie kardynała jest pełne szacunku i, gdyby widział, jak je wyśmiewają, umarłby z rozpaczy.
— O! ho! to się bardzo zmienił!
— Wasza Królewska Mość raczyła wspominać przed kilku dniami, iż kardynał już od lat dziesięciu był szalenie....
— Żartowałam, hrabino — rzekła królowa surowo.
Zdawało się królowej, że Joanna już się nie odezwie; myliła się jednak. Dla takich, jak ona kobiet, z naturą tygrysa i węża, skupienie myśli i milczenie jest zwykle wstępem do ataku.
— Wszak mówiłaś o djamentach — odezwała się królowa niebacznie. — Przyznaj, że miałaś to właśnie na myśli.
— Dzień i noc o nich myślę — podjęła Joanna z radością, iż królowa się zdradziła. — Takie przepyszne, takby cudownie Wasza Królewska Mość w nich wyglądała.
— Dlaczegóż ja tylko?...
— Tak, tylko królowa.
— Przecież już sprzedane?
— Tak, sprzedane.
— Ambasador portugalski je nabył?
Joanna zaprzeczyła ruchem głowy.
— Więc to nieprawda? — zapytała królowa z radością.
— Nieprawda, Najjaśniejsza Pani.
— Któż je zatem kupił?
— Pan de Rohan.
Królowa spoważniała.
— A! to tak — rzekła.
— Tak, Najjaśniejsza Pani — wybuchnęła Joanna namiętnie — to, co uczynił pan de Rohan; jest wzniosłe; Wasza Królewska Mość, będąc sama szlachetną, powinna czuć sympatję dla podobnych czynów. Zaledwie pan de Rohan dowiedział się ode mnie (przyznaję się do tego) o chwilowych kłopotach pieniężnych królowej:
— „Jakto! — zawołał — królowa Francji pozbawia się ozdoby, którą mogłaby posiadać żona pierwszego lepszego wysokiego dygnitarza! Królowa byłaby narażona na ujrzenie choćby pani de Necker w tych djamentach na szyi?“.
Pan de Rohan nie wiedział, że ambasador portugalski wchodził w układy z jubilerami. Powiedziałam mu o tem; wtedy oburzenie jego miary nie miało. — „Tu już nie chodzi o przyjemność królowej — mówił — lecz o godność majestatu. Znam ja dobrze dwory zagraniczne, ich zawiść i pychę. Żartowanoby z ubóstwa królowej Francji, że nie jest nawet w stanie dogodzić słusznemu upodobaniu!
Ja, miałbym pozwolić na coś podobnego? Nigdy! Z temi słowy wybiegł z pokoju, a w godzinę dowiedziałam się, że kupił naszyjnik.
— Za półtora miljona?
— Za miljon sześć kroć sto tysięcy.
— W jakim celu go nabył?
— Ponieważ nie mógł należeć do królowej, nie chciał, aby należał do innej kobiety.
— Pewna jesteś, że to nie dla jednej z licznych kochanek pan de Rohan kupił naszyjnik?
— Wolałby go zniszczyć, niż widzieć go błyszczący nie na szyi królowej.
Marja Antonina wpadła w zadumę, a na szlachetnem obliczu odbiły się najtajniejsze myśli.
— Pan de Rohan postąpił zacnie i delikatnie — wyrzekła.
Joanna połykała wyrazy.
— Podziękuj, hrabino, panu de Rohan.
— Uczynię to z radością.
— Dodaj pani, że wierzę teraz w przychylność jego i jako kobieta uczciwa, przyjmuję wszystko od przyjaciela z warunkiem odwzajemnienia. Nie przyjmuję daru od pana de Rohan....
— Jakto? Najjaśniejsza Pani...
— Lecz pożyczkę... Pan de Rohan dał pieniądze, czy użył kredytu swego dla zrobienia mi przyjemności. Zwrócę mu to. Bochner żądał zaliczki z pewnością?
— Tak, pani.
— Ile? dwieście tysięcy liwrów?
— Dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
— Jest to moja kwartalna pensja, przeznaczona przez króla...
Przysłano mi ją dziś rano.
Królowa zadzwoniła gwałtownie; pokojowe nadbiegły, owinęły ją w cienkie batysty, a następnie ubrały.
Pozostawszy sama z Joanną w swoim pokoju, rzekła do niej:
— Otwórz, proszę, tę szufladkę.
— Czy jest pugilares?
— Jest, Najjaśniejsza Pani.
— Zawiera on dwieście pięćdziesiąt tysięcy liwrów. Przelicz, proszę cię.
Joanna przeliczyła.
— Oddaj to kardynałowi i podziękuj. Powiedz mu, że co miesiąc otrzyma taką sumę. W ten sposób będę miała naszyjnik, który mi się spodobał i nie narażę ani swojej szkatuły ani królewskiej...
Zamyśliła się na chwilę.
— Skorzystałam nawet dużo — ciągnęła — poznawszy przy tej sposobności przyjaciela pełnego delikatności i poświęcenia...
Wyciągnęła rękę.
— I przyjaciółkę, która mnie odgadła — dodała, podając tę rękę Joannie, a ta ucałowała ją z namaszczeniem.
Następnie, gdy hrabina miała już wychodzić, królowa, zawahawszy się, zaczęła cicho, jakby obawiając się słów własnych:
— Hrabino, uwiadomisz pana de Rohan, iż będzie mile widziany w Wersalu i że sama mu podziękuję.
Joanna wypadła z gabinetu, pijana z radości i dumy.
Tuliła banknoty do serca, jak jastrząb swoją zdobycz.