Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI
PUGILARES KRÓLOWEJ

Cały ciężar pieniędzy, wiezionych przez Joannę de Valois z Wersalu, dał się najbardziej uczuć jej koniom. Musiały one pędzić jak na wyścigach, a były to tylko nędzne szkapy, najęte wraz z karetą. Stangret, podniecony przez hrabinę obietnicą sutego datku nie żałował bata i lecieli jak wiatrem pędzeni. Kardynał nie wyszedł jeszcze z domu, gdy pani de la Motte zajechała przed pałac. Kazała się oznajmić z większą ostentacją, niż u królowej nawet.
— Powracasz pani z Wersalu? zapytał.
— Tak, Eminencjo.
Kardynał chciał wzrokiem przeniknąć Joannę; widziała ona smutek, niepewność jego, nic jej jednak me wzruszyło, milczała.
— Jakież nowiny? — dodał.
— Co chcesz wiedzieć, Eminencjo?
— A! hrabino, mówisz to w sposób...
— Zasmucający, nieprawdaż?
— Zabijający.
— Chciałbyś pan, abym się widziała z królową?
— Tak.
— Widziałam ją.
— Żądałeś, abym mówiła o panu z królową, która nie lubi nawet słyszeć imienia pańskiego?
— Widzę, że trzeba się wyrzec tej nadziei...
— O nie, mówiłyśmy z królową o kardynale de Rohan.
— To jest pani byłaś łaskawą wstawić się za mną? — Rzeczywiście.
— Jej Królewska Mość... raczyła słuchać?
— Zaraz to panu wyjaśnię.
— Nie mów nic, hrabino, domyślam się, że Najjaśniejsza Pani okazała wstręt niepokonany.
— No, nie tak znów straszny...
— Wspomniałam o naszyjniku.
— Ośmieliłaś się pani dać do zrozumienia...
— Że kupiony dla niej?... tak.
— O! hrabino, jesteś niezrównana!
— Królowa słuchała cierpliwie?
— Ależ tak.
— Powiedziałaś zatem, że jej ofiaruję te djamenty?
— Odmówiła stanowczo.
— Jestem zgubiony!
— Odrzuciła podarunek, lecz pożyczka...
— Pożyczka!... Potrafiłaś więc tak delikatnie rzecz te obrócić?
— Tak delikatnie, że przyjęła.
— Ja pożyczam królowej, ja!... Hrabino, czy to możebne?
— To większe ma znaczenie, niż podarunek, nieprawdaż?
— Ależ tysiąc razy większe!
— Myślałam tak samo. Dosyć, że Najjaśniejsza Pani zgadza się.
Kardynał wstał, poczem znów usiadł, przysunął się do Joanny i, biorąc jej ręce:
— Nie zwódź mnie — rzekł — pomyśl, że jednem słowem możesz mnie uczynić najnędzniejszym z ludzi.
— Nie igra się z namiętnością, Eminencjo, tembardziej, jeżeli nią opanowany jest człowiek na pańskim stanowisku.
— To prawda. Zatem wszystko, co mi powiedziałaś.
— Jest najświętszą prawdą.
— Więc tajemnica łączy mnie z królową?
— Tajemnica... śmiertelna.
Kardynał podbiegł do Joanny i uścisnął ją serdecznie za ręce.
— Lubię taki przyjacielski uścisk — rzekła hrabina.
— Jestem szczęśliwy! aniele mój opiekuńczy.
— Nie przesadzaj, Eminencjo.
— Tak. radość, wdzięczność moja...
— Przesadzasz jedno i drugie. Czy pragnąłeś jedynie pożyczyć królowej pół miljona?
Kardynał westchnął.
— Buckingham wymagał czegoś więcej od Anny Austriackiej, po usypaniu perłami komnaty królewskiej.
— Nie śmiem marzyć nawet o tem, co Buckingham otrzymał.
— Wytłumaczysz się przed królową, Eminencjo, ponieważ kazała oznajmić, że z przyjemnością ujrzy cię w Wersalu.
Zaledwie wymówiła te słowa, gdy kardynał zbladł, jak młodzieniec przy pierwszym pocałunku miłości.
— To tak się rzeczy mają! — pomyślała Joanna — marzyłam o parostwie, o stu tysiącach dochodu; zmieniam zdanie i muszę mieć tytuł księżnej i pół miljona renty. O! bo pan de Rohan nie przez ambicję, nie przez chciwość, lecz przez miłość działa szaloną!
Kardynał opamiętał się wkrótce.
Radość nie zabija nikogo, a ponieważ posiadał zmysł praktyczny, postanowił pomówić z Joanną o interesach, aby zapomniała, że poddawał się tak długo uczuciom miłosnym.
— Moja droga — zaczął, ściskając ją — jak królowa myśli wypłacać pożyczkę, przypuściwszy, że ją przyjmie?
— Pytasz mnie pan dlatego, iż przewidują powszechnie, iż królowa nie ma pieniędzy?
— Tak.
— Otóż królowa ma zamiar wypłacać panu tak, jak Bochnerowi, z tą różnicą, że gdyby od niego wprost kupiła, cały Paryż wiedziałby, co jest niepodobieństwem, po głośnej ofierze tej sumy na budowę okrętu, a gdyby król jeszcze okazał niezadowolenie, naródby słusznie mógł się oburzyć. Królowa chce zatem przyjść do posiadania djamentów, płacąc częściowo. Pan jej dopomożesz, będziesz kasjerem delikatnym i pobłażliwym w razie, gdyby nie była w stanie jakiej raty na czas dostarczyć. Obecnie zaś jest nad wyraz zadowolona i płaci gotówką; nie nie żądaj pan więcej.
— Jakto! płaci?
— Królowa, jako rozumna i wiedząca, co się koło niej dzieje, wie także, że pan masz długów masę; nie należy też do przyjaciółek, przyjmujących prezenty; za dumna jest na to. Gdy jej powiedziałam, że dałeś pan już dwieście tysięcy liwrów...
— Powiedziałaś jej?
— Pocóż miałam o tem zamilczeć?
— To mogło ją zniechęcić.
— Właśnie, że to był powód do przyjęcia. „Nic darmo“ — to godło królowej.
— O, mój Boże!
Joanna powoli, spokojnie, wyjęła pugilares z kieszeni.
— Co to jest? — zapytał de Rohan.
— Pugilares, w którym są bilety bankowe na dwakroć pięćdziesiąt tysięcy liwrów.
— Naprawdę?
— Królowa przysyła je panu wraz z podziękowaniem.
— O! czyż podobna?
— Sama rachowałam.
— Nie o to mi chodzi.
— Co się pan tak przypatrujesz?
— Patrzę na pugilares; nie widziałem go u pani.
— Podoba się panu? nie jest przecie ani kosztowny ani ładny.
— Nie wiem dlaczego, lecz mi się podoba niezmiernie.
— Ma pan dobry gust.
— Mówisz tak, bo żartujesz ze mnie.
— Wcale nie, mówię, że ma pan gust taki sam, jak królowa.
— Więc ten pugilares?...
— Należał do królowej, Eminencjo.
— Czy bardzo ci o niego idzie?
— O! bardzo.
Pan de Rohan westchnął.
— Pojmuję — powiedział.
— Jednak, jeżeli panu sprawia przyjemność — rzekła hrabina z uśmiechem.
— Bezwątpienia, lecz nie chciałbym pani pozbawiać...
— Weź go pan.
— Hrabino! — zawołał kardynał, uniesiony radością — jesteś przyjaciółką najcenniejszą, najrozumniejszą i najdomyślniejszą.
— Tak, tak.
— Niech to zostanie między nami.
— Na wieki! jak to zwykle się mówi...
— Nie jestem ja tak doskonałą, jak pan sobie wyobraża, mam jedną tylko zaletę...
— Jaką?
— Tę, że interesa pańskie przeprowadziłam szczęśliwie.
— Mogę się pochwalić, że ja także myślałem o tobie, i gdy byłaś w Wersalu, pracowałem dla ciebie także.
Joanna spojrzała na kardynała zdziwiona.
— Nic wielkiego, moja droga — rzekł. — Bankier mój zaproponował mi kupno akcji, na przedsiębiorstwo osuszenia jakichś błot. Widziałem, że to korzystne i przyjąłem.
— Bardzo dobrze pan zrobił!
— Przekonasz się, że jesteś u mnie najpierwszą, gdy idzie o pamięć.
— Choćby drugą, to i tak nad moje zasługi.
— Wziąłem dwieście akcji, z których czwartą część dla ciebie.
— O! Eminencjo!
— Posłuchaj dalej. We dwie godziny bankier mój powrócił. Wieść, że ja wziąłem taką masę akcji, podniosła ich wartość sto na sto, dostałem zatem sto tysięcy liwrów.
— A to śliczny interes!
— Oto twoja część, kochana hrabino, chciałem mówić, droga przyjaciółko.
Wyjął z pugilaresu królowej dwadzieścia pięć tysięcy liwrów i wsunął w rękę Joannie.
— Słusznie, Eminencjo, ręką rękę myje. To mi pochlebia najwięcej, że myślałeś o mnie.
— Zawsze tak będzie — odrzekł kardynał, całując ją w rękę.
— Z mojej strony tak samo.
— Do widzenia w Wersalu.
Pożegnała kardynała, zostawiwszy mu wykaz terminów, w których królowa obowiązała się płacić.
Pierwszy przypadał za miesiąc, na sumę pięćkroć sto tysięcy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.