Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Cały ciężar pieniędzy, wiezionych przez Joannę de Valois z Wersalu, dał się najbardziej uczuć jej koniom. Musiały one pędzić jak na wyścigach, a były to tylko nędzne szkapy, najęte wraz z karetą. Stangret, podniecony przez hrabinę obietnicą sutego datku nie żałował bata i lecieli jak wiatrem pędzeni. Kardynał nie wyszedł jeszcze z domu, gdy pani de la Motte zajechała przed pałac. Kazała się oznajmić z większą ostentacją, niż u królowej nawet.
— Powracasz pani z Wersalu? zapytał.
— Tak, Eminencjo.
Kardynał chciał wzrokiem przeniknąć Joannę; widziała ona smutek, niepewność jego, nic jej jednak me wzruszyło, milczała.
— Jakież nowiny? — dodał.
— Co chcesz wiedzieć, Eminencjo?
— A! hrabino, mówisz to w sposób...
— Zasmucający, nieprawdaż?
— Zabijający.
— Chciałbyś pan, abym się widziała z królową?
— Tak.
— Widziałam ją.
— Żądałeś, abym mówiła o panu z królową, która nie lubi nawet słyszeć imienia pańskiego?
— Widzę, że trzeba się wyrzec tej nadziei...
— O nie, mówiłyśmy z królową o kardynale de Rohan.
— To jest pani byłaś łaskawą wstawić się za mną?
— Rzeczywiście.
— Jej Królewska Mość... raczyła słuchać?
— Zaraz to panu wyjaśnię.
— Nie mów nic, hrabino, domyślam się, że Najjaśniejsza Pani okazała wstręt niepokonany.
— No, nie tak znów straszny...
— Wspomniałam o naszyjniku.
— Ośmieliłaś się pani dać do zrozumienia...
— Że kupiony dla niej?... tak.
— O! hrabino, jesteś niezrównana!
— Królowa słuchała cierpliwie?
— Ależ tak.
— Powiedziałaś zatem, że jej ofiaruję te djamenty?
— Odmówiła stanowczo.
— Jestem zgubiony!
— Odrzuciła podarunek, lecz pożyczka...
— Pożyczka!... Potrafiłaś więc tak delikatnie rzecz te obrócić?
— Tak delikatnie, że przyjęła.
— Ja pożyczam królowej, ja!... Hrabino, czy to możebne?
— To większe ma znaczenie, niż podarunek, nieprawdaż?
— Ależ tysiąc razy większe!
— Myślałam tak samo. Dosyć, że Najjaśniejsza Pani zgadza się.
Kardynał wstał, poczem znów usiadł, przysunął się do Joanny i, biorąc jej ręce:
— Nie zwódź mnie — rzekł — pomyśl, że jednem słowem możesz mnie uczynić najnędzniejszym z ludzi.
— Nie igra się z namiętnością, Eminencjo, tembardziej, jeżeli nią opanowany jest człowiek na pańskim stanowisku.
— To prawda. Zatem wszystko, co mi powiedziałaś.
— Jest najświętszą prawdą.
— Więc tajemnica łączy mnie z królową?
— Tajemnica... śmiertelna.
Kardynał podbiegł do Joanny i uścisnął ją serdecznie za ręce.
— Lubię taki przyjacielski uścisk — rzekła hrabina.
— Jestem szczęśliwy! aniele mój opiekuńczy.
— Nie przesadzaj, Eminencjo.
— Tak. radość, wdzięczność moja...
— Przesadzasz jedno i drugie. Czy pragnąłeś jedynie pożyczyć królowej pół miljona?
Kardynał westchnął.
— Buckingham wymagał czegoś więcej od Anny Austriackiej, po usypaniu perłami komnaty królewskiej.
— Nie śmiem marzyć nawet o tem, co Buckingham otrzymał.
— Wytłumaczysz się przed królową, Eminencjo, ponieważ kazała oznajmić, że z przyjemnością ujrzy cię w Wersalu.
Zaledwie wymówiła te słowa, gdy kardynał zbladł, jak młodzieniec przy pierwszym pocałunku miłości.
— To tak się rzeczy mają! — pomyślała Joanna — marzyłam o parostwie, o stu tysiącach dochodu; zmieniam zdanie i muszę mieć tytuł księżnej i pół miljona renty. O! bo pan de Rohan nie przez ambicję, nie przez chciwość, lecz przez miłość działa szaloną!
Kardynał opamiętał się wkrótce.
Radość nie zabija nikogo, a ponieważ posiadał zmysł praktyczny, postanowił pomówić z Joanną o interesach, aby zapomniała, że poddawał się tak długo uczuciom miłosnym.
— Moja droga — zaczął, ściskając ją — jak królowa myśli wypłacać pożyczkę, przypuściwszy, że ją przyjmie?
— Pytasz mnie pan dlatego, iż przewidują powszechnie, iż królowa nie ma pieniędzy?
— Tak.
— Otóż królowa ma zamiar wypłacać panu tak, jak Bochnerowi, z tą różnicą, że gdyby od niego wprost kupiła, cały Paryż wiedziałby, co jest niepodobieństwem, po głośnej ofierze tej sumy na budowę okrętu, a gdyby król jeszcze okazał niezadowolenie, naródby słusznie mógł się oburzyć. Królowa chce zatem przyjść do posiadania djamentów, płacąc częściowo. Pan jej dopomożesz, będziesz kasjerem delikatnym i pobłażliwym w razie, gdyby nie była w stanie jakiej raty na czas dostarczyć. Obecnie zaś jest nad wyraz zadowolona i płaci gotówką; nie nie żądaj pan więcej.
— Jakto! płaci?
— Królowa, jako rozumna i wiedząca, co się koło niej dzieje, wie także, że pan masz długów masę; nie należy też do przyjaciółek, przyjmujących prezenty; za dumna jest na to. Gdy jej powiedziałam, że dałeś pan już dwieście tysięcy liwrów...
— Powiedziałaś jej?
— Pocóż miałam o tem zamilczeć?
— To mogło ją zniechęcić.
— Właśnie, że to był powód do przyjęcia. „Nic darmo“ — to godło królowej.
— O, mój Boże!
Joanna powoli, spokojnie, wyjęła pugilares z kieszeni.
— Co to jest? — zapytał de Rohan.
— Pugilares, w którym są bilety bankowe na dwakroć pięćdziesiąt tysięcy liwrów.
— Naprawdę?
— Królowa przysyła je panu wraz z podziękowaniem.
— O! czyż podobna?
— Sama rachowałam.
— Nie o to mi chodzi.
— Co się pan tak przypatrujesz?
— Patrzę na pugilares; nie widziałem go u pani.
— Podoba się panu? nie jest przecie ani kosztowny ani ładny.
— Nie wiem dlaczego, lecz mi się podoba niezmiernie.
— Ma pan dobry gust.
— Mówisz tak, bo żartujesz ze mnie.
— Wcale nie, mówię, że ma pan gust taki sam, jak królowa.
— Więc ten pugilares?...
— Należał do królowej, Eminencjo.
— Czy bardzo ci o niego idzie?
— O! bardzo.
Pan de Rohan westchnął.
— Pojmuję — powiedział.
— Jednak, jeżeli panu sprawia przyjemność — rzekła hrabina z uśmiechem.
— Bezwątpienia, lecz nie chciałbym pani pozbawiać...
— Weź go pan.
— Hrabino! — zawołał kardynał, uniesiony radością — jesteś przyjaciółką najcenniejszą, najrozumniejszą i najdomyślniejszą.
— Tak, tak.
— Niech to zostanie między nami.
— Na wieki! jak to zwykle się mówi...
— Nie jestem ja tak doskonałą, jak pan sobie wyobraża, mam jedną tylko zaletę...
— Jaką?
— Tę, że interesa pańskie przeprowadziłam szczęśliwie.
— Mogę się pochwalić, że ja także myślałem o tobie, i gdy byłaś w Wersalu, pracowałem dla ciebie także.
Joanna spojrzała na kardynała zdziwiona.
— Nic wielkiego, moja droga — rzekł. — Bankier mój zaproponował mi kupno akcji, na przedsiębiorstwo osuszenia jakichś błot. Widziałem, że to korzystne i przyjąłem.
— Bardzo dobrze pan zrobił!
— Przekonasz się, że jesteś u mnie najpierwszą, gdy idzie o pamięć.
— Choćby drugą, to i tak nad moje zasługi.
— Wziąłem dwieście akcji, z których czwartą część dla ciebie.
— O! Eminencjo!
— Posłuchaj dalej. We dwie godziny bankier mój powrócił. Wieść, że ja wziąłem taką masę akcji, podniosła ich wartość sto na sto, dostałem zatem sto tysięcy liwrów.
— A to śliczny interes!
— Oto twoja część, kochana hrabino, chciałem mówić, droga przyjaciółko.
Wyjął z pugilaresu królowej dwadzieścia pięć tysięcy liwrów i wsunął w rękę Joannie.
— Słusznie, Eminencjo, ręką rękę myje. To mi pochlebia najwięcej, że myślałeś o mnie.
— Zawsze tak będzie — odrzekł kardynał, całując ją w rękę.
— Z mojej strony tak samo.
— Do widzenia w Wersalu.
Pożegnała kardynała, zostawiwszy mu wykaz terminów, w których królowa obowiązała się płacić.
Pierwszy przypadał za miesiąc, na sumę pięćkroć sto tysięcy.