Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Charny był zajściem tem tak przygnębiony, że nie umiał oprzeć się nieszczęściu, które go dotknęło. Czyż Opatrzność sprowadziła go do Wersalu, dała mu tę uroczą i drogocenny kryjówkę, aby rozjątrzyć w nim zazdrość ażeby wskazać mu występek królowej, urągający wszelkiej uczciwości małżeńskiej, wszelkiej godności królewskiej, wszelkiej wierności?...
Nie można już było wątpić: mężczyzna przyjęty w parku, był nowym kochankiem.
Charny, rozgorączkowany i zrozpaczony, napróżno chciał wmówić w siebie, że kawaler, który otrzymał różę, był ambasadorem, a róża była dowodem umowy tajemnej, znakiem, mającym zastąpić kompromitujący list.
Nic nie zdoła przemóc podejrzenia! Olivier zaczął zastanawiać się teraz nad swojem zachowaniem się i nad tem, dlaczego wobec tak wielkiego nieszczęścia pozostał biernym.
Po krótkim namyśle zrozumiał, jaki instynkt skłaniał go do tej bierności.
Gdyby Charny nie był czynny, to dałby dowód, że interesa królowej są dlań obojętne; okazując swą ciekawość, okazałby i miłość; kompromitując królową, zdradziłby sam siebie, bo źle jest być w niełasce zdrajcy, którego zwyciężyć się chce zdradą wzajemną.
Gdyby nie był biernym, to, napadając na człowieka, cieszącego się zaufaniem królewskiem, naraziłby się na wstrętną kłótnię, na podstęp, któregoby mu królowa nigdy nie wybaczyła.
Wreszcie wyrazy „Wasza Wielebność“, wypowiedziane przez uprzejmą towarzyszkę, były jakby zbawiennem uprzedzeniem, spóźnionem nieco, lecz wybawiły Charny‘ego, wywiodły go z błędu.
Cóż byłoby się z nim stało, gdyby stanął naprzeciw owego nieznajomego z szablą w ręce i usłyszał, że mówiąc doń, tytułują go „Wasza wielebność“? Jakiegoż ciężaru nabrałaby wina, spadająca z takiej wysokości!...
Takie myśli miotały panem de Charny przez noc całą i połowę dnia następnego. Kiedy południe nadeszło, zapomniał o poprzednim wieczorze, lecz pozostała mu gorączkowa jakaś niecierpliwość; nie mógł doczekać się nocy, która sprowadzi może inne jeszcze odkrycia.
Z ogromnym niepokojem usiadł biedny Charny przy oknie, stanowiącem dlań całe mieszkanie, całe zadanie życia. Obserwując go poza zielonością, możnaby sądzić, że to stary portret, ukryty za firankami, jakiemi troskliwość potomków zwykła osłaniać przodków starożytnych.
Nadszedł wieczór wreszcie i przyniósł śledzącemu — dzikie żądze i nierozsądne myśli.
Zwykłe szmery miały w jego w nieokiełznanej wyobraźni niezwykłe jakieś znaczenie; zdala ujrzał królowę, przechodzącą przez ganek i poprzedzaną przez kilku ludzi, niosących pochodnie: wydawało mu się, że królowa jest zamyślona, niepewna siebie, słowem przejęta niepokojem.
Powoli zgasły wszystkie światła. W parku rozeszła się cisza i świeżość. Zdawałoby się, że drzewca i kwiaty, które wysilają się we dnie, aby podobać się przechodniom i pieścić ich wzrok, odpoczywają, aby znów odzyskać swą świeżość, zapach i siłę.
Charny zauważył godzinę schadzki. Północ wybiła. Serce rozsadzało mu piersi.
Oparł się mocno o balustradę, aby go głośne oddechy nie zdradziły. Wkrótce, myślał sobie, drzwi skrzypną...
Nic nie przerywało ciszy.
Charny pomyślał, że dwa dni z rzędu nie powtórzą się schadzki, boć nic nie było obowiązującego w tej miłości smutnej, a byłoby bardzo nierozważne, przywiązać się tak do siebie, żeby nawet przez dwa dni nie móc się przezwyciężyć.
Tak, prawdą jest zaprzeczoną, że królowa nie narazi się dziś na to co wczoraj.
Wtem zamek skrzypnął i drzwi się otworzyły.
— Musi być nim bardzo zajęta! — szepnął.
Kobiety zrobiły toż samo, co dnia poprzedniego; przechodząc koło domku, przyśpieszyły kroku.
Charny, gdy nie obawiał się już, że go usłyszą, wyskoczył z okna, a chodząc za drzewami, przysięgał sobie, że będzie ostrożny, silny, niewzruszony, że nie zapomni o tem, iż on jest poddanym, ona zaś królową; że gdy jest mężczyzną, to jest obowiązany szanować kobiety — ona zaś jest kobietą, której służy prawo żądania względów.
Nie ufał w zupełności swemu porywczemu, łatwo zapalnemu charakterowi, wziął więc szablę i rzucił na kępę ślazu, rosnącego za kasztanem.
Tymczasem obie kobiety doszły do wczorajszego miejsca; Charny znów poznał królową, znów nakryła ona czoło kapturkiem, a usłużna przyjaciółka oddaliła się, aby przyprowadzić nieznajomego, którego tytułowała „Wielebność“.
Lecz gdzież on był ukryty? Nad tem zastanawiał się Charny. Przyjaciółka skierowała się w stronę łazienek Apolona, zasłoniętych przez wysokie graby i marmurowe kolumny, jakże więc mógł nieznajomy tam się dostać. Charny przypomniał sobie, że ze strony parku istniały małe drzwi, podobne do tych, któremi kobiety wchodziły na schadzkę... nieznajomy miał zapewne klucz od tych drzwi, wchodził, wślizgał się aż do lasku, zasłaniającego salę łazienek, i czekał tam, aż po niego przychodzono. Widocznie tak było umówione, gdyż Jego Wielebność znikał też tamtędy po naradzie z królową.
Charny ujrzał po kilku chwilach kapelusz i płaszcz z dnia poprzedniego. Nieznajomy nie szedł już tak nieśmiało: stawiał ogromne kroki, nie śmiał biec, lecz biegł prawie.
Królowa oparta o drzew, usiadła na płaszczu, czujna zaś przyjaciółka trzymała straż, jak i nocy poprzedniej, rozkochany pan, ukląkłszy na trawie, zaczął mówić prędko i namiętnie.
Królowa pod wpływem miłosnego upojenia i melancholji spuściła głowę. Charny nie rozumiał słów^ kawalera, lecz czuł, że były nacechowane poezją i miłością... były
to namiętne zapewnienia.
Królowa nie odpowiadała, nieznajomy zaś mówił coraz bardziej pieszczotliwie. Chwilami zdawało się biednemu Charny‘emu, że słowa wywołujące dreszcze, zamieniają się w czyny, a wtedy konał z gniewu i zazdrości; — lecz nie, nic się nie zmieniło.
W chwili, gdy głos się rozjaśniał, znaczący ruch towarzyszki, słyszącej widocznie wszystko, wstrzymywał namiętnego mówcę i zmuszał go do zniżenia diapazonu swych elegji.
Królowa milczała uparcie. Nieznajomy, popierając prośby prośbami, czego domyślał się Charny po śpiewności i harmonji słów, nie otrzymywał nic więcej nad milczenie, pozwalające mówić mu dalej, lecz łaska ta zbyt jest mała dla ust gorących, które pić zaczęły miłość i rozkosz. Nagle królowa wyrzekła słów kilka; tak się przynajmniej zdawało. Słowa te musiały być ciche, gdy tylko nieznajomy je usłyszał, lecz zawołał, uniesiony radością i zachwytem:
— O dzięki ci, dzięki moja królowo! Więc do jutra!...
Królowa zupełnie zasłoniła twarz.
Charny uczuł zimny pot, który wielkiemi kroplami spadał z jego czoła.
Królowa wyciągnęła obie ręce; nieznajomy ujął je gorączkowo i złożył na nich pocałunek tak długi i tak czuły, że Charny przecierpiał wszystkie katusze, które okrutna ludzkość przejęła od piekielnych barbarzyńców.
Królowa powstała prędko i podała rękę swej przyjaciółce; obie przeszły koło Charny‘ego. Nieznajomy oddalił się również — i Charny, którego niewypowiedziany ból przykuł do miejsca, usłyszał skrzypnięcie obojga drzwi.
Trudno opisać stan Charnv’ego po tem strasznem odkryciu; noc całą biegał po parku, wyrzucając alejom, że są wspólniczkami zbrodni. Charny, dotąd nieprzytomny, wtedy dopiero odzyskał rozum, gdy wśród bezładnej bieganiny potknął się o szablę, którą poprzednio z obawy, że jej użyje, odrzucił.
To ostrze, przez które upadł, przypomniało mu nagle o jego godności, obudziło jego uczucia. Człowiek rozjątrzony i rozgorączkowany, jeżeli trzyma w ręku szablę, to myśli, że przebić nią musi siebie lub tego, który go obrazi. Przez dotknięcie się stali, Charny stał się znów tym, kim był zawsze: rozumem tęgi, ciałem silny. Przestał biegać po parku, tylko wolno i spokojnie skierował się w aleję, w której jeszcze widoczne były ślady nóg obu kobiet i nieznajomego.
Zamiast rozpaczać nad swem niepowodzeniem, coby nową złość obudziło, zaczął Charny zastanawiać się nad rodzajem tej ukrytej miłości i nad osobą, która miłością taką natchnąć umiała. Zaczął przyglądać się śladom nóg mężczyzny, jakby chciał śledzić, w którą stronę zwierzyna uciekła. Znalazł drzwi za łazienkami Apolina, a przez mur ujrzał ślady kopyt końskich.
— Przybywa tędy — pomyślał Olivier — przybywa z Paryża, nie z Wersalu. Przybywa sam, a i jutro przybędzie, skoro powiedziano: „do jutra“. Do jutra więc trawić w sobie muszę, nie łzy z oczu płynące, lecz krew tryskająca z serca. Jutro, to ostatni dzień mego życia, jeżeli nie jestem podły i jeżeli kiedykolwiek kochałem.
Obejrzał się raz jeszcze wokoło, odwrócił oczy od zamku, gdyż lękał się, że w oknach królowej będzie światło, a to znów byłoby dowodem jej winy. Boć przecież oświetlony pokój, to pokój zamieszkały... Pocóż kłamać, kiedy bezwstyd i utrata godności niedaleko mają, aby z tajemnicy ukrytej, zamienić się w skandal publiczny? Okno królowej było oświetlone.
— Udaje, że jest w domu, a biega po parku w towarzystwie kochanka! Ależ to kłamstwo wyrafinowane — rzekł Olivier — cedząc te słowa, napiętnowane gorzką ironją.
Królowa jest zbyt łaskawa, nie chce nam nic dać poznać, a może nie chce martwić swego męża.
Charny, wściekły z rozpaczy, skierował kroki swe do domu.
— Powiedzieli „do jutra“ — dodał — wszedłszy do domu. Tak pani, do jutra, lecz jutro będzie osób cztery na schadzce!