Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Następna <noc przyniosła te same wypadki, co i poprzednia.
Gdy północ wybiła, otworzyły się drzwiczki i zjawiły się obie kobiety.
Charny postanowił poznać tego wieczoru owego szczęśliwego mężczyznę, któremu królowa okazywała tyle łaski.
Wierny dotychczasowemu, choć niezbyt staremu swemu zwyczajowi, Charny szedł, kryjąc się za drzewami, lecz gdy doszedł do miejsca, w którem dwa razy schadzka się odbywała, nie znalazł nikogo.
Towarzyszka prowadziła królowę w stronę łazienek Apolina.
Straszny niepokój i silny ból owładnął Charnym. W swojej niewinnej uczciwości nie przypuszczał, że zbrodnia takie przyjmie rozmiary.
Królowa, śmiejąc się i szepcąc, doszła do ciemnego przytułku, w progu którego stał z wyciągniętemi rękoma dostojny nieznajomy.
Weszła, podawszy mu ręce. Furtka żelazna zamknęła się za nimi.
Charny zbyt wiele ufał swym siłom, które nie były zdolne oprzeć się takiemu nieszczęściu.
W chwili, kiedy chciał rzucić się na powiernicę królowej, zdemaskować ją, poznać i zabić. Upadł na trawę, jęknąwszy słabo, przez co zaniepokoiła się czatująca przy łazienkach dama.
Krwiotok, powstały przez otworzenie się dawnej rany, dusił nieszczęśliwego. Chłód rosy, wilgoć ziemi i siła bólu, przywołały go jednak do życia; wstał, chwiejąc się, poznał, gdzie się znajduje i dlaczego; przypomniał sobie wszystko.
Warta znikła, zaległa zupełna cisza; zegar, wydzwaniający drugą godzinę, oznajmił mu, że omdlenie musiało trwać długo.
Nic dziwnego, że nikt nie pozostał... wszak mieli dość czasu do ucieczki. Charny, przechyliwszy się przez mur, ujrzał ślady kopyt końskich. Te ślady i kilka połamanych gałęzi około furtki łazienek, stanowiły dla Charny‘ego dostateczny dowód.
Szał nie opuszczał go w ciągu nocy, a i ranek niewiele spokoju mu przyniósł. Jak trup blady, postarzały o lat dziesięć, przywołał swego lokaja i kazał ubrać się, jak bogaty człowiek ze stanu trzeciego — w czarny aksamitny kostjum.
Przygnębiony i milczący, skierował się do pałacu; gdy doszedł tam, biła dziesiąta.
Królowa wychodziła właśnie z kaplicy, gdzie zwykle bywała na mszy. Przechodząc, odbierała ze wszech stron uniżone pokłony.
Charny zauważył, że niektóre damy, czerwieniły się i gniewu, widząc piękność królowej.
Była rzeczywiście piękna z włosami zaczesanemi na skroniach; rysy miała bardzo delikatne, usta uśmiechnięte, oczy — miały zmęczony nieco wyraz, lecz świeciły słodkim blaskiem.
Nagle spostrzegła zdala stojącego pana de Charny. Zarumieniła się ze zdziwienia.
Charny nie pochylił głowy, lecz śmiało patrzył na królowę, która w jego wzroku nowe wyczytała nieszczęście. Poszła naprzeciw niego.
— Sądziłam, żeś pan w swych dobrach, panie de Charny.
— Powróciłem już, Najjaśniejsza Pani — odparł krótko, prawie niegrzecznie.
Zdziwiona, spojrzała na niego; odczuła ton jego mowy. Po zamianie kilku spojrzeń i tych słów nieprzychylnych, zwróciła się w stronę dam.
— Dzień dobry, hrabino — rzekła przyjaźnie do hrabiny de la Motte.
Ta ukłoniła się po przyjacielsku. Charny drgnął, patrzył uważniej. Joanna, niespokojna, odwróciła głowę. Charny patrzył tak długo na nią, aż nań spojrzała; przeszła koło niego, kłaniając się na lewo i na prawo.
— Biedny chłopak — pomyślała królowa — on chyba głowę stracił.
— Jak się pan miewa, panie de Charny? — zapytała słodkim głosem.
— Dziękuję, Najjaśniejsza Pani, bardzo dobrze, lecz, dzięki Bogu, gorzej, niżeli Wasza Królewska Mość...
Przy tych słowach skłonił się tak dziwnie, że królowa się przestarszyła.
— W tem coś jest — pomyślała uważna Joanna.
— Gdzie pan obecnie mieszka? — zapytała znów królowa.
— W Wersalu — odparł Olivier.
— Od jak dawna?
— Od trzech nocy — odparł młody człowiek, kładąc nacisk na te słowa.
Królowa nie zdradziła najmniejszego wzruszenia. Joanna drgnęła.
— Czy pan ma mi co do powiedzenia? — zapytała królowa z anielskim wyrazem twarzy.
— O, Najjaśniejsza Pani — odparł Charny — zbyt wiele mam do powiedzenia Waszej Królewskiej Mości.
— Chodź pan! — zawołała ostro monarchini.
Królowa spieszyła do swych apartamentów.
Pani de la Motte cieszyła się, że królowa kilka jeszcze osób do siebie zaprosiła. Pomiędzy te osoby wsunęła się i ona.
Wszedłszy do swego salonu, królowa wyprawiła panią de Misery i służbę.
Pogoda była śliczna; słońce nie mogło przedrzeć się przez obłoki, lecz przysyłało upał i światło.
Królowa otworzyła okno, wychodzące na mały taras i siadła przy komódce, na której leżały rozmaite listy.
Osoby, które jej towarzyszyły, zrozumiały, że królowa pragnie zostać sama i oddaliły się.
Niecierpliwy Charny, gniótł kapelusz w rękach.
— Mówże pan, mów — rzekła królowa — zdajesz się pan być zmieszanym.
— Jakże tu zacząć? — rzekł Charny, który myślał głośno — jakże będę śmiał oskarżać honor, oskarżać wiarę, oskarżać królowę?
— Jak pan powiedział? — zapytała Marja Antonina, odwracając się szybko i rzucając mu ogniste spojrzenie.
— A jednakże nie mogę opowiedzieć, com widział — mówił dalej Charny.
Królowa wstała.
— Panie — rzekła z powagą — wczesna godzina nie pozwala mi przypuszczać, żeś pan pijany, choć zachowanie się pańskie nie licuje z dobrem urodzeniem.
Sądziła, że lekceważące te słowa zbiją go z tropu, lecz on, niewzruszony, mówił:
— Czem właściwie jest królowa? Kobietą. A ja czem jestem? Mężczyzną, zarówno jak i poddanym. Pani, gniewa mnie to, co jej muszę powiedzieć. Zdaje mi się, że dowiodłem z jakim jestem szacunkiem dla dostojności królewskiej, obawiam się nawet, że dowiodłem, iż żywiłem miłość bezcelową dla królowej. Wybieraj pani więc i powiedz, czy mam zarzucać niesprawiedliwość i sromotę królowej, czy też kobiecie?...
— Panie de Charny — zawołała blednąc Marja-Antonina — jeżeli pan mego domu nie opuścisz, każę pana przez straż wyrzucić.
— Nim pani to uczyni, powiem, dlaczego jesteś pani niegodna królowej i kobietą bez czci — zawołał rozwścieczony de Charny. — Od trzech dni widuję panią co noc w parku!...
Charny myślał, że królowa podskoczy z gniewu, ona zaś doszła do niego, dumnie podniosła głowę i wziąwszy go za rękę, rzekła:
— Panie de Charny, przykro mi niewymownie, że widzę pana w takim stanie; oczy pańskie błyszczą złowrogo, ręce drżą, blady pan jesteś... Cierpisz pan, może przywołać kogo?
— Widziałem panią, widziałem! — wołał, widziałem, jak pani dała róże jakiemuś mężczyźnie, jak on ręce pani całował i jakeś pani weszła z nim do sali łazienek Apolina.
Królowa ręką przetarła czoło, jakby dla przekonania się, że nie śpi i rzekła:
— Siadaj pan; upadniesz, jeżeli cię nie podtrzymam; siadaj... proszę!
Charny istotnie upadł na fotel, królowa obok niego usiadła na tabureciku; spojrzała nań przenikliwie i rzekła:
— Uspokój się pan, a potem powtórz raz jeszcze coś powiedział.
— Chcesz mnie pani zabić?... — zawołał nieszczęśliwy.
— Będę więc pytała: Kiedy pan powrócił ze swych posiadłości?
— Dwa tygodnie temu.
— Gdzie mieszkasz?
— Wynająłem domek nadzorczy.
— Mówisz pan, żeś mnie widział z jakąś osobą?
— Mówię przedewszystkiem o pani, którą widziałem.
— Gdzie?
— W parku.
— O której godzinie? którego dnia?
— We wtorek, o północy, po raz pierwszy.
— Widziałeś mnie pan?
— Jak w tej chwili; widziałem też tę, która pani towarzyszyła.
— Towarzyszyła mi? Poznałbyś pan tę osobę?
— Zdawało mi się przed chwilą, żem ją tu widział, lecz twierdzić stanowczo nie mogę. Ruchy były te same, co do twarzy — wszakże zakrywa się ją, gdy się chce popełnić zbrodnię.
— Dobrze — odparła spokojnie królowa, nie widziałeś dobrze owej osoby, lecz mnie...
— O!... Najjaśniejsza Pani, ciebie widziałem.
Królowa niespokojnie tupnęła nóżką.
— A ten towarzysz, któremu dawałam różę... przecież widziałeś pan, żem mu dała różę?
— Tak... lecz owego pana nie mogłem nigdy dogonić.
— Znasz go pan?
— Tytułują go „Wasza Wielebność“, to jest wszystko, co wiem o nim.
— Mów pan dalej; we wtorek dałam różę... a we środę?...
— We środę, dałaś Najjaśniejsza Pani, obie ręce do ucałowania.
— Ach! — szepnęła, przygryzając wargi — a wczoraj, to jest we czwartek?
— Wczoraj przebywałaś półtorej godziny w grocie Apolina, gdzie was towarzyszka samych pozostawiła.
Królowa wstała.
— I pan widziałeś mnie? — rzekła, oddzielając każdą sylabę.
Charny podniósł jedną rękę, jak dla przysięgi.
— Mnieś pan widział? Mnie? — zapytała, uderzając się w piersi Marja-Antonina.
— Tak, panią. We wtorek miałaś pani suknię zieloną w pasy złote; we środę suknię z dużemi gałązkami niebieskiemi i rdzawemi. Wczoraj znowu miałaś suknię jedwabną koloru feuille noire, tę samą, którą nosiłaś wtedy, gdym po raz pierwszy rękę twoją całował. To byłaś ty, Najjaśniejsza Pani! Męczy mnie ból i wstyd gdy przysięgam; lecz na życie moje, na honor, na Boga. to byłaś ty!
Królowa przechadzała się wielkiemi krokami po tarasie; nie obchodziło ją, że z dołu obserwowano jej wzruszenie i niepokój.
— A jeśli przysięgnę — rzekła — jeśli przysięgnę na mego syna, na Boga?... Przecież i ja mam Boga. O! nie wierzy! nie będzie wierzył!
Charny pochylił głowę.
— Szaleńcze! — zawołała królowa, wielką jest widać rozkoszą oskarżać niewinną, niepokalaną kobietę; zaszczytem widać jest niemałym odbierać cześć królowej. Łzy uwierzysz, skoro ci powiem, że nie mnie widziałeś. Czy uwierzysz, kiedy przysięgnę na Boga, że od trzech dni po czwartej godzinie nie wychodziłam? Czy chcesz, abym ci dowiodła przez moje damy i przez króla, że byłam w domu, a nie gdzieindziej?
— Nie, nie wierzy, nie uwierzy!
— Widziałem — odparł chłodno Charny.
— A! wiem już, wiem! — zawołała nagle królowa. — Przecież raz już rzucono mi podobną obelgę. Przecież widziano mnie na balu Opery; cały dwór był zgorszony. Przecież widziano mnie u Mesmera, gdzie zachowanie moje wywołało oburzenie wśród najniższych kokotek! Wiesz dobrze o tem, ty, który biłeś się za mnie!
— Najjaśniejsza Pani, biłem się wówczas, gdy wierzyłem w twoją niewinność, dziś gotów byłbym bić się z tym, który śmiałby ujmować się za panią!
Królowa z rozpaczą wyciągnęła ręce ku niebu; dwie duże łzy stoczyły się po jej policzkach i na gors upadły.
— Boże mój — rzekła — natchnij mnie myślą, któraby wyratować mnie zdołała. Nie chcę, o Boże, żeby ten stracił dla mnie szacunek!
Skromna ta i szczera modlitwa wzruszyła Charny‘ego: obiema rękami zasłonił sobie oczy.
Królowa po namyśle rzekła:
— Panie de Charny, za obelgę wyrządzoną winieneś mi satysfakcję. Żądam otóż takiej: trzy noce z rzędu widywałeś mnie w parku z jakimś mężczyzną; wiesz pan, że ktoś korzysta z nadzwyczajnego do mnie podobieństwa, że kobieta jakaś, twarzą, ruchem i ubiorem do mnie podobna, robi mi ciągłe nieprzyjemności; lecz jeżeli pan utrzymujesz, że ja biegałam w nocy po parku, chodź pan w nocy do parku ze mną Jeżeli to ja byłam na schadzce, nie znajdziesz mnie, bo wszakże będę z tobą; jeżeli to była inna kobieta — zobaczymy ją. A jeżeli ją zobaczymy, czy żałować pan będziesz, żem tak przez ciebie cierpiała?
Charny przycisnął ręce do serca i rzekł:
— Zbyt łaskawa jesteś, Najjaśniejsza Pani, zasługuję na śmierć: Wasza Królewska Mość zabija mnie swą dobrocią.
— O! dam panu dowody — zawołała królowa. — Nikomu nie powtórz słowa z naszej rozmowy! Dziś, o dziesiątej wieczór, oczekuj mnie pan przy domku nadzorcy... przyjdę, aby cię przekonać o okrutnej twej pomyłce. Żegnam pana... Nie daj nic poznać po sobie!
Charny przyklęknął w milczeniu, potem wyszedł.