Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII
SCHADZKA

Zaledwie pan de Charny powrócił do swych posiadłości i część ich zwiedził, kiedy już lekarz zabronił mu przyjmować kogokolwiek, zabronił wychodzić z apartamentów.
Rozkazu tego usłuchał młody człowiek tak dalece, że nikt z okolicy całej nie widywał bohatera owej bitwy morskiej, o której cała Francja rozprawiała.
Charny nie był jednakże tak chory, jak mówiono. Chory był tylko na serce.
Ból ostry, nieustający ból — pamiątka po pojedynku, szarpał mu piersi, a przypominał tę, którą tak gorąco kochał.
Pan de Charny płakał przez trzy dni zrzędu. Rozgniewany tem, że się wszystkie jego sny rozpierzchły, rozgłosił rozkaz lekarza, a powierzywszy straż przy swych drzwiach zaufanemu lokajowi, wyjechał czwartego dnia konno ze swego zacisza, gdy noc nadeszła.
Po ośmiu godzinach znalazł się w Wersalu, aby wynająć mały domek za parkiem, co mu się za pośrednictwem przybocznego lokaja udało.
Domek ten, opustoszały od czasu tragicznej śmierci jednego z nadzorców polowania na wilki, który poderżnął sobie wówczas gardło, doskonale odpowiadał panu de Charny, pragnącemu lepiej jeszcze ukryć się tutaj, aniżeli w swoich posiadłościach.
Domek urządzony był czyściutko, miał dwa wejścia, jedno wychodziło na pustą zawsze uliczkę, drugie na aleję, otaczającą park; przez okna widział aleję grabową (allées des Charmilles), gdyż okna te, obrośnięte winem i bluszczem, były niegdyś balkonowemi drzwiami, można też było doskonale wyskoczyć z nich do parku królewskiego.
To bliskie sąsiedztwo, rzadko wówczas zdarzające się, było przywilejem owego nadzorcy polowań, aby, nie trudząc się zbytnio, mógł strzec jeleni i bażantów Jego Królewskiej Mości.
Ta samotność podobała się panu de Charny, lecz czy tylko dlatego, że sam pobyt tu był przyjemny?... To się okaże...
Kiedy Charny się zainstalował, a lokaj zaspokoił jako tako ogólną ciekawość, zapomniano o nim, on zaś rozpoczął życie, na myśl o którem dreszcze przechodzą każdego, co kiedykolwiek kochał lub tylko słyszał o miłości.
Po dwóch tygodniach znał wszystkie obyczaje pałacu; wiedział, o której godzinie ptaki przychodzą pić w sadzawce, o której godzinie jelenie z wyciągniętą naprzód głową — bojaźliwie przebiegać lubią; wiedział, o której godzinie bywa spokojnie, a o której odbywają się spacery królowej lub jej towarzyszek; wiedział, kiedy odbywa się obchodzenie parku. Słowem, choć zdala, żył życiem mieszkańców tego Trianon, około którego skupiały się jego uczucia i bezcelowe adoracje.
Ponieważ pogoda sprzyjała, a urocze noce dostarczały swobody oczom i tematów do marzeń, do uniesień duszy, większą część nocy spędzał wśród jaśminów przy oknie kwitnących, śledząc każdy szelest pochodzący z pałacu, na falach wiatru przynoszony.
Lecz wkrótce okno wydało mu się zbyt ciasnem; zdawało mu się, że jest zbyt oddalonym od owych szmerów i świateł pałacowych. Wyskakiwał też z okna na trawnik, dochodził aż do granicy lasku, gdzie uwydatniała się wspaniała ciemność drzew podczas pełni księżycowej: stąd przypatrywać się mógł sylwetkom, rysującym się na białych ścianach i firankach pokoju królowej.
Tym sposobem widywał pan Charny codziennie monarchinię, ta zaś wiedzieć o tem nie mogła. Poznawał ją z odległości ćwierć mili, gdy przechadzała się z damami dworu lub z jakimś znajomym panem, zasłaniając ogromną chińską parasolką swój duży, kwiatami przybrany kapelusz.
Ruchy i chód zawsze ją zdradzały; pan de Charny znał wszystkie jej toalety i odgadywał, pomimo gęstej zieloności, która mu dobrze widzieć nie pozwalała — obszerne okrycie zielone, które nadawało całej jej postaci ponętny urok.
Po nadejściu wieczoru, który wypędzał z parku dostojnych spacerowiczów, dochodził aż do galerji i odosobnionych kolumn i śledził ostatnie ruchy ukochanego cienia; potem powracał do swego okna i patrzył przez wyręb zrobiony między ogromnemi drzewami na światło, roztaczające się w oknach Marji-Antoniny; uważał i pilnował aż do zgaszenia tych świateł, wtedy zaś żyć zaczynał wspomnieniami i nadzieją, tak jak dotąd żył — dzięki pilnowaniu i podziwianiu.
Pewnego wieczoru, kiedy już przeszły dwie godziny od pożegnania owego cienia, Charny chciał udać się na spoczynek, gdy nagle usłyszał skrzypnięcie zamku.
Powrócił do okna i wsłuchiwać się zaczął...
Było już późno; zegary wydzwaniały właśnie północ; Charny był zdziwiony tym niezwykłym szelestem.
Ten buntowniczy zamek, znajdował się przy małych drzwiach, ze dwadzieścia pięć kroków oddalonych od domku Oliviera, które otwierano tylko podczas wielkich polowań, aby stworzyć przejście dla wozów naładowanych dziczyzną.
Charny zauważył, że ci, którzy drzwi otworzyli, wcale nie rozmawiali; weszli, zamknęli za sobą, i skierowali się w aleję, przechodzącą około okien jego domku.
Charny nie mógł zrazu widzieć, kto przechodzi, lecz gdy usłyszał szelest jedwabi, przekonał się, że dwie kobiety w atłasowych płaszczach odbywały nocną wycieczkę.
Kobiety te, zakręciwszy w dużą aleję wprost okien pana de Charny, ukazały się nagle przy blasku księżyca, i Olivier silą całą wstrzymywał się od krzyku radości... Po ruchach i uczesaniu poznał Marję-Antoninę; widział też dolną część jej twarzy, lecz cień od kapelusza bardzo mu przeszkadzał. W ręku trzymała różę.
Pomimo silnego wzruszenia, Charny ostrożnie wyskoczył z okna. Biegł po trawie, aby tylko nie wywołać szmeru, ukrył się za drzewami, i wzrokiem śledził obie kobiety, które coraz chód zwalniały. Cóż miał począć? Królowa miała przy boku towarzyszkę, nie groziło jej więc żadne niebezpieczeństwo. Ah! dlaczegóż nie była sama?... Byłby zniósł wszystkie tortury, aby tylko zbliżyć się i powiedzieć na kolanach: „Kocham cię“! Ah! dlaczegóż nie groziła jej jakaś przepaść, jakieś nieszczęście?... Chętnie wyrzekłby się życia, aby ją wyratować!
Gdy tak myślał i marzył o tysiącznych czułościach; obie kobiety zatrzymały się nagle; jedna z nich, niższa, przemówiła kilka słów i odeszła. Królowa pozostała sama; druga zaś dama przyśpieszyła kroku, lecz Charny nie wiedział w jakim celu.
Królowa, tupiąc nóżkami po piasku, oparła się o drzewo i zawinęła w płaszcz; głowę nawet przykryła kapturkiem, który dotąd, ślicznie się układając, spadał na ramiona i plecy.
Charny, ujrzawszy ją samą i zamyśloną, poskoczył, chcąc upaść przed nią na kolana.
Lecz spostrzegł, że conajmniej trzydzieści kroków dzieli go od niej, że nim dojdzie, ona nie poznawszy go, przestraszy się, krzyknie lub ucieknie, że krzyk jej sprowadzi najpierw towarzyszkę, potem kilku strażników, którzy szukać będą po całym parku i znaleźć mogą sprawcę przestrachu lub jego mieszkanie, wtedy zaś skończyłoby się dla niego wszystko na zawsze: byłoby po tajemnicy, po szczęściu i po miłości. Umiał pozostać, i dobrze uczynił, gdyż zaledwie pohamował się, kiedy zjawiła się towarzyszka królowej i to nie sama. Charny zobaczył za nią, mężczyznę o pięknej postawie, w ogromnym płaszczu i kapeluszu o szerokiem rondzie. Mężczyzna ten, którego widok napełniał pana de Charny nienawiścią i zazdrością, nie przybliżał się krokiem zwycięzcy. Chwiejąc się, wlókł nogi, zdawał się chodzić po omacku; gdy spostrzegł Marję-Antoninę, wzruszenie i niepewność, które Charny zauważył, powiększyły się. Nieznajomy zdjął kapelusz i dotknął nim prawie ziemi. Przybliżał się coraz więcej, wreszcie wszedł w ciemności, ukłonił się nisko i kilkakrotnie.
Zdziwienie pana de Charny zamieniło się w osłupienie, to zaś po chwili przemieniło się w bolesne wzruszenie.
Co chciała robić królowa o tak późnej godzinie w parku? Poco przyszedł ten mężczyzna? Dlaczego czekał schowany? Dlaczego królowa posłała po niego swą towarzyszkę, a nie poszła doń sama? Charny tracił zmysły.
Nagle przypomniał sobie, że królowa zajmowała się tajemniczo polityką, że miała stosunki z dworami niemieckiemi, o co król był zazdrosny i czego surowo zabraniał.
Może tajemniczy ten kawaler był kurjerem przysłanym z Schoenbrun lub z Berlina; może był powiernikiem wielkiej tajemnicy? Ta myśl, jak okład lodowy, przyłożony przez lekarza do rozpalonej głowy, odświeżyła biednego Oliviera, powróciła mu rozum i uspokoiła pierwszy jego gniew.
Królowa w dalszym ciągu zachowywała postawę pełną godności i przyzwoitości.
O kilka kroków oddalona, widocznie zaniepokojona i uważna towarzyszka, stojąca na straży, przeszkadzała atoli panu de Charny wierzyć w skromne zamiary obcego mężczyzny.
Niepokój był bardzo na miejscu, boć również jest niebezpieczne być złapaną na schadzce miłosnej, jak na schadzce... polityczno-dyplomatycznej, a nikt nie jest tak podobnym do zakochanego, jak spiskowiec.
Obaj nosić zwykli szerokie płaszcze i duże kapelusze na czoło wciśnięte, obaj mają ucho wrażliwe, obaj chód niepewny, chwiejny.
Charny, nie miał czasu zagłębiać się w rozmyślania, gdyż towarzyszka przerwała rozmowę.
Kawaler zdawał się kłaniać, widocznie posłuchanie było skończone.
Charny skrył się za ogromnem drzewem; był przekonany, że przejdą kolo niego, błagał więc duchy leśne, aby nakazały ciszę niebu i ziemi, sam zaś wstrzymywał oddech. W tej chwili zdawało mu się, że jakiś przedmiot jasny przesunął się koło płaszcza królowej; mężczyzna schylił się prędko, wyprostował się i znikł.
Lecz głos towarzyszki królewskiej zatrzymał go w biegu; zawołała tylko:
— Czekać!
Kawaler był nader posłuszny: zatrzymał się natychmiast.
Kobiety, trzymając się pod ręce, przeszły koło kryjówki Charny‘ego; poczuł perfumy, których używała królowa: rezeda pomieszana z werweną; podwójne upojenie: dla zmysłów i dla wspomnień.
Kobiety przeszły i znikły.
Po kilku chwilach przeszedł nieznajomy, którym Charny w ostatnich chwilach mniej się zajmował; całował namiętnie różę, zupełnie świeżą, pachnącą, zapewne tę samą, którą królowa wchodząc do parku w ręku trzymała — i która przed chwilą z rąk jej wypadła.
Róża i namiętne całusy na róży złożone!... Czy szło o sprawę ambasady, czy też o tajemnicę stanu?
Charny znów tracił zmysły. Chciał już rzucić się na nieznajomego i wyrwać mu róże, gdy zjawiła się towarzyszka królowej i rzekła:
— Służę, waszej wielebności, tędy.
Charny pomyślał, że nieznajomym jest jakiś książę krwi i oparł się o drzewo, aby nawpół martwy, nie upadł na trawnik.
Nieznajomy skierował się w stronę, skąd głos pochodził i znikł razem z damą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.