Zdziwisz się szanowny Teofraście że ci te pieśni, w dzisiejszéj chwili przynoszę — i spytasz jak do nich przychodzę? Tak, jak do polnych kwiatów spotkanych na drodze życia, niewiedzących o woni o woni swojéj, a często strojniejszych od Salomona. Autorem pieśni których wiązankę pragnęliśmy jako jeden z piękniejszych pomników nowoczesnéj liry erotycznéj Niemieckiéj, przyswoić ojczystéj literaturze, jest imiennik i synowiec słynnego niedawno zgasłego malarza, poeta-muzyk. Jako poeta autorem tych pieni i innych kompendjów lirycznych i krytycznych — tłomaczem Kaldorona i Mickiewicza, mianowicie Sonetów Krymskich będących pod prasą a podobno Lilli Wenedy i Nocy letniéj. Jako muzyk autorem oper „Cyd” i, Cérulik Bagdadzki i wielu utworów drobniejszéj formy, w kierunku nowoczésnej muzyki. Poniższe przełożyliśmy z pewną lubością i orzeźwieniem myśli, [110]i jako takie oddajemy czytelnikom. Mają one na tle niebieskiem miłości chrześciańskiéj i na tle ziemskiém milości ludzkiej[1] pewien powiewny humor uczucia, swobodę Anakreonta i dowcip Mirzy Szafy — uśmiech Goethego i łzę Szyllera, nieustąpią uczuciu bolesnemu Hejnego a niemają jego skandalów, chwilami też przypominają namiętny nastrój miłośnych pień Salomonowych. Na dur i moll ich dźwięków, złożyła się prawda uczucia i koloryt ognistéj młodości, co w szybkim prądzie ledwo potrąca o tamy życia. I smętnie uśmiechnięte scherzando, i ciche szafirowe, z porohów spadłe, a po głębiach już spokojnie sunące allegro; znać że z ożenienia muzyki z poezyą powstały: a jeźli zranione życiem zajdą chwilowo łzą lub chmurką popielatą, to jeszcze swobodne i żwawe uginają się pod ciężarami życia jak świegotliwe grupy dzieciątek Rubensa czy Albana pod festonami dźwiganych winogron i kwiatów... Bo téż rano było w duszy co je wydała by późniéj niejedno przeboleć. Nie dziwi nas helleńska bezchmurność horyzontu tych pieśni, nieuczonych jak szczebiotanie ptasząt i woń konwalii, kluczem do tego swoboda i niepodległość ojczyzny śpiewaka. — Tu wielka ich i żywotna od naszéj różnica. — Ale chwała bądź pieśni polskiej że znać w niéj każde szarpnięcie ukrzyżowanéj [111]matki, każdy grom co przez nią uderza w jéj synów, kiedy, jéj śnieżne stopy przykuwają do dróg postępu! Dokąd ona w łańcuchach pieśń jéj inną być niemoże i niepowinna, bo nie byłaby polską gdyby była inną jak jéj być przykazali jéj nieśmiertelni duchem choć ciałem zmarli prorocy! Ona grzmotem przeszłości narodu po Tatrach się toczącym niech budzi znużonych, a tęcza z łez wspólnych nad przestrzeniami pobojowisk odbita na niebiebie historyi i sztuki niech będzie łukiem przymierza — z przyszłością!!! Zrękowiny sztuki włoskiéj z niemiecką utworzył (według swego ideału) ostatni obydwóch spadkobierca, mistrz Owerbeck. Sztuka polska niewypełniona dotąd stoi samotna — bo jéj hasłem nie jest by wedle słów Szyllera zamarło w życiu co ma ożyć w pieśni, ale wręcz przeciwnie: by się zerwało do życia, zakwitło i zrodziło w niém wszelkie dobro, prawda i piękno — to, co ożyło w pieśni. Niedługo, może jeszcze przed schyłkiem naszego stólecia przekonają się o tém ludy europejskie, które przyjdą czerpać w skarbcu literatury i poezyi polskiéj czuwającemi nad czuwającémi. Jeżeli ci mój Teofraście te próbki moje będę miłemi, powiem ci, że niemi myślę poczęć szereg różnych tłomaczeń z obcych literatur, a temi kilką rysami których wyrzekłem co czuję, oplotłem tylko małą winietę dokoła tych młodych pieśni. [112]Tymczasem w tym smętnym pochodzie ku przyszłości, pełnym piania kurów Piłatowych, i bujających na krwawym ugorze bodiaków z których każdy z swego miejsca szerokiemi gałęźmi drogoskaz prawdy udaje; podajemy wam tych kilka piosnek świeżych jak winnne liście wkoło kolumn Arquy przy domu Petrarki; by niemi uwieńczyć czar goryczy którą do dna spełnić rozkoszą żołnierzom ideału i dziedzicom cierniowéj korony!
Z świetlaną pieśnią przy arfy brzmieniu Obszedłbym świat ten cały,
I najlepszemu na cześć plemieniu Pieśni by moje brzmiały!
Potém nad Ren ku twemu domowi Szedłbym w struny ugodzić,
O méj miłości twemu duchowi, O wiośnie wieść zawodzić!
Serce owiónie Ren świeżem tchnieniem, I zanucę namiętnie,
Że zasłuchana rzekniesz z westchnieniem: Jak wieszcz ten nuci smętnie!
Podarek dłoń twa da miłościwie — Lecz struny by zadrżały,
Czyż mnie już nie znasz? pień co życzliwie Dla ciebie, luba, brzmiały?...
Choćby Serafów hymn mój był pieniem, Niech koroną zbogaci,
Pieśń u wrót twoich drzącą wzruszeniem, Miłość tylko odpłaci...
Nad brzegiem Renu, wtedy radośnie Serca wrazby zadrżały,
I o miłości, wieści o wiośnie Pieśni by ci zapiały!
O błogo przy Renie.
II.
O błogo przy Renie!
Na swojskim przylądku
Słoneczne promienie
Drżą w każdym zakątku,
Gaje uśmiechnione,
W błękit otulone!
A w dali się skały
W błękity odziały,
Na brzegu ojczystym,
Nad Renem falistym!
O! radość! natchnienie!
Przy ojczystym Renie!
O mili druchowie!
Co serca mi z czarą,
Wylaliście z wiarą,
Pierś moją tu kołem
Przyjaźni dłoniami
Otoczcie, i społem
Zabrzmijmy pieśniami:
O błogość, natchnienie!
Na falistym Renie!
Na ojczystym Renie
Niewiasty urocze
Jak perły w Edenie!
Jak w łęgach tam kwiaty!
A jedną tam zoczę!
O! jedna jest moja,
I jéj niedostoją
Piękności ich światy!
O dziewic korono,
Bądź błogo — sławioną!
O! radość! natchnienie!
Na ojczystym Renie!...
Chodź, pójdziem razem.
III.
Chodź! pójdziem razem przy blasku księżyca,
Drżą w ciszy gaju listki posrebrzane,
Może na którym znajdziesz wypisane
Jaka w mém sercu ku tobie tęsknica!
Chodź! pójdziem razem przy, blasku księżyca,
Nów drży tak jasno w leśnéj fali zdroju,
Może przeczujesz w jakim niepokoju
Twoim obrazem serce się zachwyca...
Chodź! pójdziem razem przy świetle księżyca,
Miesiąc dla ciebie utkał szatę jasną
Z złotych promieni, byś z urodą własną
Odziana, w chwale uśmiechnęła lica.
Wyszedłem na świat.
VII.
Wyszedłem na świat dla widzenia ciebie,
I błękit jasny i czysty widziałem,
I słońce złote na bezchmurném
Lecz ciebie, luba moja, nie ujrzałem.
Wyszedłem na świat dla widzenia ciebie,
I puchy kwiatów dokoła witałem
Jak się barwami stroiły do siebie,
Lecz ciebie, luba moja, nie ujrzałem!
Ale gdy późno w próg domu wróciłem,
Takich balsamów wonią serce tchnęło,
Tyle weń słońca i nieba, wionęło,
Że zdało mi się, że ja z tobą byłem!...
Świętojanek z skowronkiem
Zawarli przymierze:
Chwalić Pana ze słonkiem,
I nocą chwalić szczerze! — —
Gdy skowronek znużony
Wtulił się w swe gniazdko,
Robaczek z pierwszą gwiazdką
W niebo wzlatał natchniony!...
O serceż me! w udziele
Ty wzięłoś więcéj mocy.
Nuć z skowronkiem w dzień śmiele,
A tém jaśniéj świeć w nocy!
Przecz wkoło mego czoła.
X.
Przecz wkoło mego czoła
Latacie niedopérze,
Czyż niedość, że dokoła
Wąż pierś we dnie obieże?
Ale majaczcie nocą
Wkoło gruzów poddasza!
Troski! serce me z mocą
Ślijcie! wasza, noc, wasza!...
Wiem że wkrótce zabłyśnie
Ranek jasny promienny,
Że was w nocy zaciśnie
Bicz jasności płomienny!...
Wieszczy ptaków lot bywa
Lecz nie korowód sowi,
Gdy skowronek zaśpiewa,
Pieśń ma światłość pozdrowi!
Oj niekłamią jak dziewczęce.
XI.
Oj niekłamią jak dziewczęce
Nezabudek oczy łzawe,
Mowy kwiatów wonie prawe
Choć ich usta niemowlęce...
Choć niechciałaś spojrzeć na mnie
Gdym odchodził już z podwórza,
To spojrzała przecie na mnie
U twéj piersi drżąca róża!
Do wielkiego dzwonu serca.
XXII.
Do wielkiego dzwonu serca
Nieuwiążę méj miłości,
By na targach świat szyderca
O niéj gadał w złośliwości;
Ale dzwonków polnych lekki,
Cichy podźwięk niech ci wonie,
Że twój obraz w mojém w łonie
Noszę dzisiaj — i na wieki!
Gdy smutny nad trumną szczęścia.
XXVII.
Gdy smutny nad trumną szczęścia
Mego, ukląkłem z łzą,
Przyszły me pieśni wraz chórem,
Z żałobnym kwefem i wtórem;
I jak krewni, druzi mili
Trumnę w kwiaty umaiły
I rzekły to — i to! — —
I dużo wlały pociechy
W zgorżkniałe serce me,
Żałowały mnie tak rzewnie,
Lamentowały tak śpiewnie,
Jak łódkę, ramionami
Niosły trumnę, gdzieś parami,
Po tych exekwi śnie…
I zostało kilka płaczek,
Z bólem przy mnie usiadły,
Gdy już pieśni były w dali,
Lica me ucałowały
Tak gorąco, błogo, jawnie,
Ach!! to były łzy me dawne!
I do serca upadły!...
Byłem ja listkiem.
XXXIII.
Byłem ja listkiem na drzewie zieloném Wietrzyków pieszczotą,
Przepadłem w burzy, w fal łonie spienioném Ze słotą.
Bywałem jasnym, gorącym płomieniem, Iskramim pryskał na hasło,
A życie moje z powszechném zaćmieniem Zagasło!
Byłem westchnieniem, dźwiękiem ja bywałem Przepełnion bólem, ale i radością,
Teraz już cicho i z moją śpiewnością Przebrzmiałem!
Rwałbym róże by ci wiernie.
XXXIII.
Rwałbym róże by ci wiernie
Kochające maić słowa,
Ale gdzie róż wonie mowa,
Odzywają się i ciernie!
Niech więc milczą cierń i róża,
Niech wymowny, niemy, sromny,
Me uczucia ci wynurza
Bezciernisty fiołek skromny!
Nadzieja moja zeszła z wiosny lśnieniem.
XXXIV.
Nadzieja moja zeszła z wiosny lśnieniem,
Zazieleniła, wszechlistków dreszczami,
Ach! nieuwierzysz z jakiém zasępieniem
Widzę jak zżółkły liść spada z wichrami!...
O! nieuwierzysz z jakiém przerażeniem
Dziś mnie napełnia ta krwawa pozłota,
Wszakże to zwykły tok, z jesieni tchnieniem,
Czemuż pierś taka, owęża tęsknota?...
Dokoła zrywam skoro wszystkie kwiaty,
To już ostatnie, z tych co przepadają,
Te ci posełam! lecz nie patrz w te światy,
Gdzie zżółkłe liście tak smętnie spadają!...
A ty masz tony
O serce moje!
Poruszże struny
I strój na stroje Ave Maria!
Rzekła, niepatrz młodzianie.
LIII.
Rzekła, niepatrz młodzianie
Tak tęsknie w źrenice mą,
Rzekłem: niechaj się stanie —
Zdziwion wlepiłem wzrok w nią!
Rzekła: nie noś mi wiecznie
Do okna mego kwiatków!
Już nigdy rzekłem grzecznie.
Bukiet wziąłem za świadków —
Rzekła: cierpieć niemogę
Że mnie cmokasz wciąż w rękę,
Więc słuchając niebogę
M’pocałował w sukienkę! —
Rzekła: nie klęcz przedemną,
Bo ujść musisz, o! czuję!
Już nie klęknę, bądź ze mną!
Na kolanach ślubuję! —
Niebo z ziemią nieustannie
Pocałunkiem łączą siebie,
Niebo mówi: niech się stanie,
Ziemia mówi: kocham ciebie!
Do pożegnania byłem gotów ninie.
LVIII.
Do pożegnania byłem gotów ninie,
Milcząc żegnała mnie aż wieczór minie O szarej godzinie!
I wzniosła w progu stojąc oniemiałą
Ku jednéj z gwiazd którémi niebo drzało Dłoń drżącą, białą!
A gwiazdka była tak smętna i zbladła
I na zachodzie do chmury się kładła, Aż w ciemność spadła!
Ach! ona zeszła na niebios sklepieniu
By nad nią świecić w złotych gajów cieniu Nie w rozłączeniu!
Gwiazdko! jeżeliś pełna utęsknienia,
To jesteś moja, do drogi skończenia, Wśród nieb sklepienia!
A jeźli szczęścia kres tobie daléki
Toś gwiazdką szczęścia, mnie wśród życia spieki, Bądź nią na wieki!
Bądź nią i w sercu mém, co ukochało
Przeczuj że ramię co ciebie wskazało Na raj zostało!
Gdy śmierć użali się nad życia drzewem
Dusza do ciebie poleci ze śpiewem Jednym powiewem!
I wtenczas duch mój ciebie posteruje
Ku twemu słońcu w sferach pożegluje, Które przeczuje!
Tam czas i przestrzeń już będzie nieznana
A koléj niebios bez końca świetlana, O świcie rana!
O zabierz wszystko.
LXIV.
(Całego zbioru pieśń ostatnia.)
O zabierz wszystko! ale daj mi światy
O które w walce ma dusza się rwie,
Czy mi dasz szczęście strojne w pieśni kwiaty,
Czy zeszlesz boleść strojną w czarne szaty
Byle ma miłość niezagasła mnie!
O jeźli chcesz mnie w roskoszy zanurzyć
Ty pra potęgo która świat odmładza,
Niedaj ogniowi miłości się znurzyć
Daj mu się twojéj wszechmocy zasłużyć,
Niech wiecznie w niebo lecąc się odmładza!
O błogosławię godziny cierpienia
Choć dusza moja w gorzkim żaki schnie,
Od śmiertelnego broń mnie uzdrowienia,
Od ran miłości mojéj zdwojenia,
Od skamienienia serca obroń mnie!
Radość i boleść dwie wierne siostrzyce,
Obie z miłości zrodziły się łona,
Cześć ci radości! strojna w jasne lice,
Cześć smutku! który dźwigasz popielnice,
Byle w was miłość była odrodzona!...
A więc się poddaj serce śród cichości,
I już drogami co On! wskaże ci,
Daj w nieskończonéj radość skończoności
I ból — co paląc uświęca w przyszłości,
Byle ma miłość pozostała mi!
↑Mówiemy o całości. Patrz Lieder v. Peter Cornelius. Sonettenkranz. Pesth.