<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LIII.
Gildaz.

Donna Marya znajdowała się na terasie, licząc dni i godziny, gdyż w nieprzerwanéj spokojności Maura przewidywała nieszczęście dla siebie lub dla Aissy.
Tylko że Mothril bardzo nie zasypiał, najbardziéj wówczas nie umiał powściągnąć pragnienia zemsty, kiedy nie miał żadnych wiadomości o swoich nieprzyjaciołach.
Cały zajęły zabawami dla Króla, zbieraniem zioła do skarbca don Pedry, zawsze gotowy wprowadzić pomocniczych Saracenów do Hiszpanji, i złączyć dwie obiecane korony na głowę swego pana. W tych nieodstępnych zatrudnieniach zaniedbywał Aissę: widywał ja raz tylko w wieczór, i prawie zawsze w towarzystwie don Pedry, który młodéj dziewicy posyłał najokazalsze i najkosztowniejsze podarunki.
Aissa zakochana w Mauléonie, ozięble przyjmowała podarki, obojętną była dla Księcia. Nie wątpiła, iż tym sposobem drażniła jego gwałtowne chęci; lecz starała się, aby tém rozumném postępowaniem otrzymywać w spojrzeniu Maryi podziękowanie, gdy ta wychodziła na jej spotkanie.
Donna Marya mawiała do niéj w ten sposób:
— Nie trać nadziei; plan jaki ułożyliśmy co dzień jest bliższy wykonywania; mój posłaniec powróci, i przyniesie ci wiadomość od twego pięknego rycerza i wolność, bez któréj nie ma prawdziwéj miłości.
W końcu, zabłysł ten dzień tak pożądliwie dla Maryi upragniony.
Było to pewnego ranku, jaki świta wiecie pod piękném niebem Hiszpanji; jeszcze nie oschła rosa, drżała na każdym liściu w zarosłych kwiatami terassach, gdy Marya ujrzała wchodzącą do jéj pokoju starą kobiétę, z którą się już znamy.
— Senora! Senora! rzekła z ciężkiém westchnieniem.
— A cóż tam?
— Senora, Hafiz jest.
— Hafiz!... kto to jest Hafiz?
— Towarzysz Gildaza.
— Tylko Hafiz, a Gildaza nie ma?
— Sam Hafiz, Gildaza nie ma!
— Mój Boże! niechaj wejdzie. Nie wiész, co to takiego.
— Nic zgoła. Hafiz nic nie chciał powiedziéć; tylko płacze, oh! spokojność Hafiza jest okrutniejszą jak najstraszniejsze czyjekolwiek słowa.
— Pójdźmy, uspokój się; rzekła Marya drżąc cała, uspokój się, to nic nie jest zapewne prócz opóźnienia.
— A dla czogóż Hafiz nie opóźnił się?
— Dzięki Bogu! widzisz że powrót Hafiza czyni mnie spokojniejszą; Gildaz nie byłby go zatrzymał przy sobie, tylko wiedział o swojéj niespokojności, i odesłał go, to przecież oznacza dobre wieści.
Nie łatwo było można uspokoić mamkę; zresztą, mało było prawdopodobieństwa w pocieszeniach jéj pani.
Hafiz wszedł.
Był spokojny i pokorny jak zazwyczaj.
— Cóż to, sam? rzekła Marya Padilla.
— Sam, pani, odrzekł bojaźliwie Hafiz.
— A Gildaz?
— Gildaz, odpowiedział Saracen patrząc na około siebie, Gildaz umarł.
— Umarł! zawołała Marya Padilla, załamując ręce z rozpaczą, umarł, biédne dziecię, czy to być może?
— Dostał w drodze gorączki.
— On, tak silny.
— Silny, to prawda; lecz wola Boska jest silniejszą, odpowiedział z tkliwością Hafiz.
— Gorączka, ah!... czemuż mnie wprzódy nie dosięgła.
— Pani, obadwa przebywaliśmy wąwóz w Gaskonji, i byliśmy napadnięci przez góralów, których brzęk złota przywabił.
— Brzęk złota, o nieroztropni!
— Rycerz Francuzki był szczodry, i dał nam złota.
Gildaz sądził, iż sam tylko ze mną znajduje się w górach; ochota go wzięła przeliczyć podarek: wówczas to, nagle ugodzony został strzałą, i spostrzegliśmy kilkunastu ludzi uzbrojonych. Gildaz się bronił, stawialiśmy opór.
— Mój Boże!
— Kiedy byliśmy zwyciężeni, gdyż Gildaz został raniony, krew mu płynęła.
— Biédny Giidaz!... a ty?
— Ja podobnież, rzeki Hafiz odsłaniając zwolna szeroki rękaw, który okrywał blizny; gdy zostaliśmy ranni, odebrano nam złoto, i rabusie natychmiast uciekli.
— A potém, o mój Boże! potém?
— Potém Giidaz wpadł w gorączkę, i czuł się bliskim śmierci...
— I czy nic ci nie powiedział?
— Gdy jego oczy zamglewały, rzekł. „Masz i uchodź a bądź wierny jak ja nim byłem; biegnij do naszej pani, i oddaj w jéj ręce depozyt, który mi powierzył rycerz Francuzki.” Oto jest ten depozyt.
Hafiz dobył jedwabnę kopertę, całkowicie pokłutą sztyletem i zbroczoną we krwi.
Donna Marya z drżeniem odebrała ją i pilnie przypatrując się, rzekła.
— Ten list był otwarły.
— Otwarty! powtórzył Saracen z wielkiemi zdziwionemi oczyma.
— Nie inaczéj: pieczątka jest naruszona.
— Nie wiém o tém, rzekł Hafiz.
— To ty ją otwierałeś?
— Ja nie umiem czytać.
— Więc kto inny.
— Bynajmniéj; patrz pani lepiéj; widzisz około pieczęci ten otwór: strzała górala przeszyła pieczęć i pergamin.
— Ah, prawda! prawda! zawołała Marya, lecz jeszcze nie dowierzając, rzekła:
— Krew Gildaza na około rozdarcia.
— Prawda! biedny Gildaz.
I młoda kobiéta rzucając ostatnie wejrzenie na Saracena, znajdowała dziecinną twarz tak spokojną, szczerą, i naturalną, że nie mogła miéć w niém podejrzenia.
— Hafiz, opowiédz mi koniec.
— Koniec jest taki: Gildaz zaledwie zdołał oddać mi ten list, umarł, a ja, choć biédny i zgłodniały, natychmiast spiesznie pobiegłem, byle tylko złożyć poselstwo.
— Oh, będziesz hojnie nagrodzony moje dziecię, rzekła Marya wzruszona do łez, tak, ty mnie nie opuścisz, a jeżeli jesteś wierny... jeżeli jesteś przytomny...
Błyskawica zajaśniała na czole Maura; lecz jak prędko zajaśniała tak prędko zgasła.
Naówczas Marya czytała list, którego treść jest nam wiadoma; porównywała daty i powodowana wrodzoną porywczością swego charakteru, rzekła do saméj siebie:
— Daléj, daléj, do dzieła!
Saracenowi dała pewną ilość złota, mówiąc:
— Odpocznij, mój Hafizu; za kilka dni będę cię potrzebować; bądź gotów.
Młody Saracen odszedł uradowany; już dotykał progu unosząc wesołość i złoto, kiedy narzekania mamki powstały z większą jeszcze mocą. Dowiedziała się smutną nowinę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.