<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LII.
Rinazares.

Agenor, aby łatwiéj rozpoznał drogę, obrał sobie mieszkanie nad pagórkiem.
Tym czasem oddział wypoczywał, bo téż i wszystkim wypoczynek był konieczny.
Musaron wygotował w najpiękniejszym stylu przemowę do Konetabla, i do Księcia Galii, aby tym sposobem zawiadomić jednego i drugiego o nadejściu uzbieranych pieniędzy.
W tym celu wysłano jednego z ludzi z okrętów Tifanii do Burgos, gdzie jak mówiono, z powodu niespokojności wojennych, niedawno wynikłych w kraju, miał się ówcześnie Książę znajdować.
Mauléon codziennie rozliczał postęp marszu Gildaza i Hafiza.
Podług jego rachuby, posłańcy najmniéj od piętnastu dni powinni już byli przebyć granicę.
W tych piętnastu dniach, mieli czas wynaleźć donnę Maryę, a ta mogła ułatwić ucieczkę Aissie. Dobry muł ubiega dziennie dwadzieścia mil, przeto pięć do sześciu dni wystarczyłyby pięknéj Maurytance na przybycie do Rinazares.
Mauléon nieznacznie wywiedział się którędy mógł przejeżdżać germek Gildaza; nie zdawało się niepodobném żeby pominęli wąwozy w Rinazares, jako położone w okolicach znanych i bezpiecznych.
Lecz górale zapewniali go, iż w tym czasie widzieli tylko jednego Maura na koniu, młodego i dosyć srogiej postawy.
— Młodego Maura?
— Może miał najwięcéj dwadzieścia jeden lat, odpowiedział wieśniak.
— Czy niebył w czerwonym stroju?
— Tak, i w czapce saraceńskiéj.
— Uzbrojony?
— W szeroki puginał wiszący u łęku siodła na jedwabnym sznurze.
— I mówisz że sam jechał przez Rinazares?
— Sam jeden.
— Cóż mówił?
— Chciał cóś powiedzieć po hiszpańsku; wymówił kilka słów prędko i niezrozumiale; zapytywał czy droga w skale była bezpieczną dla koni, i czyli małą rzeczułkę płynącą tam daléj można brodem przebyć; poczém na nasze zapewnienia puścił swego czarnego konia, i znikł.
— Sam! to cóś szczególniejszego, rzekł Mauléon.
— Hum! rzekł Musaron, sam, to...
— Zapewne innym punktem chciał Gildaz przejść granicę, aby tym sposobem uniknąć podejrzenia. Jak myślisz, Musaronie?
— Ja myślę, że Hafiz miał szkaradną postać.
— Zresztą kto może nas upewnić, odparł zamyślony Mauléon, że ten, co przebywał drogę z Rinazares, był Hafiz?
— Istotnie, lepiéj tak myśléć jak nie.
— Bo to zauważałam, dodał Mauléon, że człowiek, który dosięga szczebla swego szczęścia niedowierza nikomu, i we wszystkich znajduje przeszkody.
— Ah, panie! prawda że dochodzisz do szczęścia, i to dziś jeszcze, jeżeliśmy tylko nie oszukani, iż ma przybyć Aissa... Dobrze byłoby, żebyśmy pilnie baczyli w okolicach rzeczułki.
— Tak jest, tylko nie chciałbym żeby nasi towarzysze widzieli jéj przybycie; obawiam się wrażenia jakie na ich ciasnym umyśle ta ucieczka sprawić by mogła: bo czyż to nie dosyć dla zachwiania odwagi i najmężniejszym, widziéć chrześcijanina zakochanego w Maurytance; wówczas przypisanoby mi wszystkie wydarzone nieszczęścia jako kary Boskie. Ale mimo tego wszystkiego, ten Maur czerwono ubrany, sam jeden z sztyletem u siodła, to podobieństwo z Hafizem zbyt mnie zajmuje.
— Jeszcze kilka chwil, kilka godzin, kilka dni najwięcéj, a będziemy wiedzieli czego się trzymać, odpowiedział filozof, do owego zaś czasu, kiedy nie mamy powodu się smucić, mój panie, żyjmy wesoło.
Agenor też żył wesoło i czekał cierpliwie.
Lecz minął piérwszy i siódmy dzień miesiąca, i nic nie ukazało się na drodze, prócz kramarzy z wełną, żołnierzy ranionych, albo rycerzy uciekających z Nawarrety, którzy nadwątlonemi silami odbywali małe marsze przez lasy, albo naddawali sobie znacznie drogi po górach, i tym sposobem odzyskiwali swój kraj rodzinny po tysiącznych cierpieniach i poszkodowaniach.
Agenor dowiedział się od tych biédaków, iż w wielu okolicach rozpoczęła się wojna, że drogość don Pedry podsycana przez Mothrila, nieznośnie dokuczała Kastylianom, że wielu szpiegów mniemanego zwycięzcy Nawaretty, przebiegają miasta, podsycając lud przeciw nadużyciom ustanowionéj władzy.
Zbiegi ci zapewniają, iż widzieli już kilka korpusów wysztyftowanych z nadziei prędkiego powrotu don Henryka: powiadają także, że znaczna liczba z ich towarzyszy widziała listy tego Księcia, któremi obiecywał im prędki powrót z korpusem uformowanym w Francyi.
Wszystkie te wrzawy wojenne podniecały umysł zapalonego Agenora, a że Aissa nie przybywała, miłość téż nie mogła uśmierzyć w nim téj febry, którą obudzą w młodych ludziach szczęk zbroi.
Musaron już zaczął powątpiewać, marszczyć brwi bardziéj jak zwykle, i dosyć niekorzystnie odzywał się na stronę Hafiza, któremu uporczywie przypisywał, jak złemu szatanowi, opóźnienie Aissy.
Co do Mauléona, len podobny do ciała szukającego duszy, błądził bezustannie po drodze, a jego oczy obeznane dobrze ze wszystkiemi jéj zakrętami, znały każdy krzak, kamień, każdy cień, i poznawały tentent muła o dwie mile zdala.
Lecz ani Aissa, ani nikt nie przybywał z Hiszpanii.
Ale za to co chwila prawie nadchodziły z Francyi oddziały wojsk, i zabierały stanowisko w okolicach, i jakby oczekiwały na hasło, za którém mają wejść niespodzianie.
Wodzowie tych różnych oddziałów spotykali się z każdym nowo przybyłem wojskiem, dawali mu niezwłocznie potrzebne rozporządzenia; zresztą, wszyscy inni wojownicy, żyli z sobą w stosunkach i najlepszéj zgodzie.
Pewnego dnia, kiedy Mauléon mniéj zatrudniony Aissą, ciekawy był wiedziéć co znaczą te przechody, oznajmiono mu, że te rozmaite wojska oczekiwały na przybycie najstarszego wodza, i na nowe zasiłki, aby wejść do Hiszpanii.
— Jak się nazywa ten wódz? zapytał.
— Nie wiémy; czekamy aby sani oznajmił swoje nazwisko.
— Więc wszyscy prócz mnie mają iść do Hiszpanii!... zawołał Agenor zasmucony. Oh moja przysięga! moja przysięga!
— Eh! mój panie, przez te zgryzoty jeszcze stracisz rozum. Już nie ma przysięgi, kiedy donna Aissa nie przybywa, i nie przybywa; ruszajmy daléj...
— Jeszcze nie czas, Musaronie; mam nadzieję, że zawsze ona moją będzie, gdyż nigdy kochać ją nie przestanę.
— Chciałbym tylko koniecznie, choć z pół godziny pomówić z tym małym czarniawym Hafizem, mówił do siebie cicho Musaron, chciałbym... widziéć go tylko... popatrzéć mu w twarz...
— Eh! co znaczy Hafiz przeciw najmożniejszéj woli donny Maryi?.. Z nią by to trzéba pomówić, z nią... albo téż z moim nieprzyjaznym szczęściem!
Jeszcze ośm dni przeszło, i nic nie przybyło z Hiszpanii. Agenor o mało nie oszalał z niecierpliwości, a Musaron z gniewu.
W końcu tych ośmiu dni, pięć tysięcy ludzi zbrojnych rozpostarło się na granicy.
Ludzie hrabiego de Laval, i Tifanii Raguenel z niecierpliwością oczekiwali powrotu ich posłańca, celem dowiedzenia się, czy Książę Galii zgadzał się na oswobodzenie Konetabla.
Nareszcie powraca posłaniec, i Agenor biegnie z niecierpliwością na jego spotkanie.
Widział on się z Konetablem, ucałował go, był przyjęty z uczczeniem przez angielskiego Księcia; otrzymał od Księżniczki Galii okazały podarunek; przyczém, raczyła mu oznajmić, iż oczekiwała na zacnego rycerza Mauléona, aby wynagrodzić jego poświęcenie i cnotę, która mu zaszczyt przynosi.
I to także mówił posłaniec, że Książę przyjął na rachunek trzydzieści sześć tysięcy florinów, i że Księżniczka, widząc go nieco wąchającego się, rzekła:
— Małżonku mój, chcę żeby zacny Konetabl był wolnym za mojém staraniem; szanuje go jak mojego współrodaka, bo też my, z tamtéj strony Wielkiéj Bretanii, jesteśmy nieco Bretończykami; zapłacę więc trzydzieści sześć tysięcy florinów złotem za okup Bertranda.
Skutkiem tego Konetabl został wolny, jeżeli już nim był nawet przed zapłaceniem.
Wiadomość ta uradowała Bretończyków odwożących okup, a że wesołość przemaga boleść, wszystkie zatém oddziały zebrane nad Rinazares, dowiedziawszy się o skutkach poselstwa, wykrzyknęły hurra tak głośno, iż zatrzęsły się stare góry i ich granitowe korzenie.
— Wejdźmy do Hiszpanji, wrzasnęli Bretonowie, i zabierzmy naszego Konetabla!
— Słusznie mówią; tak uczynić należy, rzekł z cicha Musaron Agenorowi, nie ma się co oglądać na Aissę, ani na przysięgę. Jedźmy panie, bo czas się traci.
A Mauléon w brew swojéj niecierpliwości, odpowiedział:
— Jedźmy!
Mały orszak, odprowadzony pozdrowieniami i błogosławieniami, przebył wąwozy w dziewięć dni, po czasie oznaczonym przez Maryę Padillę na przybycie Maurytanki.
— Może ją tu napotkamy w drodze, rzekł Musaron, aby tém uspokoić swego pana.
Co do nas, wyprzedzając go na dworze don Pedra, może się dowiémy i oznajmiemy czytelnikowi przyczynę opóźnienia téj złéj wróżby.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.