[429]NOWY BOGACZ,
NOWY ŁAZARZ.
NOWA PIEŚŃ KANTYCZKOWA.
(Na nótę dawnéj pieśni o Łazarza Ewangelicznym.)
„Był Pan pewny bogaty,
W złoto, srebro, szkarłaty,
I zbyt kosztowne szaty.”
Był Pan pewny bogaty,
Miał krociowe intraty,
Odwieczne antenaty.
I jeszcze nie rad z tego.
Od rządu Niemieckiego
Kupił tytuł Hrabiego.
I ztąd tak mu się było
We łbie coś przewróciło,
Jakby co przystąpiło.
Jakoż był głos sąsiedzki,
Że do pychy szlacheckiéj,
Wlazł w nim sknera Niemiecki.
[430]
Rzekł więc sobie samemu,
Że on światu całemu
Nie winien nic — a jemu
Świat wszystko.
— A toż czemu?
— Ha! pytaj!
— Czy że głupi,
Wory na wory kupi,
Które kiedyś ktoś złupi,
Jak go wrzucą w dół trupi:
A z których za żywota,
Ni Bóg, ni kraj, ni cnota.
Ni wdowa, ni sierota.
Ni łzy bliźnich, ni modły,
Szeląga nie wywiodły? —
Czy dla tego, że podły,
Płaszczy się, gdzie się boi;
Pochlebia, gdzie zysk roi;
A gdzie słabsi, lub swoi,
Dmie w nos, pnie się, i broi? —
Czy że próżniak, śród zgrai
Swych pochlebców, lokai,
(Z czém się chełpi, nie tai),
Całe życie hultai? —
Bo nic zgoła innego
Nie wspierało wielkiego
Tonu pana Hrabiego.
[431]
On żył, dął się, i grzeszył,
Ziomków smucił lub śmieszył,
Djabeł się tylko cieszył.
Djabeł, co jak ptak, który
Siadł już na grzbiecie kury,
Topił w nim swe pazury.
Myśli pychy rodowéj
Tchnął przez uszy do głowy,
Jak wiatr w pęcherz wołowy.
Egoizmem, co głuszy
Miłość bliźniego w duszy,
Zrobił z niéj step w posuszy.
Serce, przed skruchy żalem,
Zatwardził jak metalem.
I osłonił — medalem.
A gdy już miał bezpieczność,
Że go nabył na wieczność,
Przyśpieszył ostateczność.
Raz Pan, w słodkiém dumaniu,
Wpół we śnie, wpół w czuwaniu,
Spoczywał po śniadaniu.
Wzrok się iskrami żarzy,
Krew co nie pryśnie z twarzy,
Pan o kochance marzy.
[432]
Nagle hałas przed drzwiami —
Głos przerwany łkaniami
Certuje z lokajami.
I wtém, nakształt widziadła,
Wynędzniała, wybladła,
Przez drzwi kobiéta wpadła.
„Pan to jesteś pan Hrabia?
Pójdź pan, patrz, co wyrabia
Z nami pański Murgrabia!
„Mąż mój chory, ubogi,
Stary żołnierz bez nogi —
On go wlecze przez progi!
„Wszystkie nasze łachmany,
Cały nasz sprzęt zabrany —
Za co? Boże kochany!
„Za dług? — Jaki? — Wszystkiego
Sto złotych! — I dla tego,
Wygnać starca chorego!
„Ale i to oddamy,
Lecz niech wstydu nie mamy,
By nas psami szczwał z bramy!“ —
— „A! hołysze wy! chamy!“
Wrzasnął Bogacz ze złością.
„Mnie trudzić tą małością? —
Hola! precz z tą Imością!“ —
[433]
Słudzy za tym rozkazem,
Wpadli wszyscy — i razem
Skamienieli jak głazem.
Na środku sali ona,
Wzniósłszy w górę ramiona,
Rzekła, jakby natchniona:
„Biada ci, dumny panie!
Jest Bóg, sąd i karanie —
Coś wart, niech ci się stanie!“ —
Hrabia oczy wyszczerzył,
Zakrztusił się, zaperzył —
Pęd krwi w głowę uderzył.
Upadł: — a w téjże porze,
Omdlałego na dworze,
Starca kładli na łoże.
I tegoż dnia, Pan w sali,
Starzec w jednym z szpitali,
Oba razem konali.
Lecz jak różne konanie!
Pójdźcie, i patrzcie na nie,
Pobożni Chrześcijanie!
Tam w ustroniu ubogiém,
Nad słomianym barłogiem,
Stoi ksiądz z Panem Bogiem.
[434]
U stóp chorego żona,
Tłumiąc płacz w głębi łona,
Tuli go w swe ramiona.
W twarzy już śmierci bladość.
Lecz z ócz jego lśni radość,
Bogu uczynił zadość.
I gdy ksiądz go rozgrzeszył,
Aniół–Stróż wnet pośpieszył,
Stanął przy nim, i cieszył.
Przywiódł, jedną po drugiéj.
Na myśl, wszystkie zasługi
Przed Bogiem, przez wiek długi;
Wszystkie trudy i blizny,
Z młodości do siwizny,
Które zniósł dla ojczyzny.
I za wszystkie cierpienia,
Za wszystkie poświecenia,
Tchnął weń pewność zbawienia.
Aż z wdzięcznemi uśmiechy,
Obmytą w łzach za grzechy,
Duszę, pełną pociechy,
Uniósł — gdzie ją weseli,
Święci Pańscy Anieli,
Na wiek wieków przyjęli.
[435]
Jakże wszystko inaczéj,
W téj komnacie bogaczéj,
Gdzie Pan kona w rozpaczy!
Tuż doktorów gromada.
Pan w nich ufność pokłada,
A więc się nie spowiada.
Tam dziedzice zajęci
Przykładaniem pieczęci
Do skarbcu, co ich nęci.
A Djabeł koło duszy
Skacząc, skruchę w niéj głuszy,
Szepcąc choremu w uszy:
„A co? żal ci twych zbiorów?
Tyle skrzyń, tyle worów!
Wszystko to sukcessorów!
„Patrz! jak siedząc w alkowie,
Siostrzany, synowcowie.
Dzielą się po połowie!
„Patrz! worki rozrzynają!
Patrz! kufry odbijają!
Patrz! z kassy wyciągają,
„Co aż na dnie leżały,
Same imperyały!!!“ —
— Pan jęknął na gmach cały.
[436]
Bo to wszystko w malignie
Widzi: — serce w nim stygnie,
Rwie się — lecz się nie dźwignie.
Doktorzy się porwali,
Krew znów puścić kazali,
A Djabeł szeptał daléj:
„No, cóż? już twoje zbiory
Zabrali sukcessory! —
Patrz! co z nich zrobi który.
„Patrz! ten gra w faraona.
No! ależ gra szalona.
Na raz pół miliona!
„Patrz! tamten daje bale.
Co za mebl! co za sale!
Jak to wszystko wspaniale!
„Patrz! trzeci swéj metressie
Część twych klejnotów niesie —
Patrz, patrz! jak ich jéj chce się!“
Pan, na widok takowy,
Wskoczył, i włos rwąc z głowy,
Padł bez zmysłów i mowy.
Djabeł grzeczny dopóty,
Tu wrzasnął pełen buty:
„No! minął czas pokuty!
[437]
„Teraz tyś mój, hrabiątku!
Zróbmyż z życia, z majątku,
Rachunek na początku.
„Głupcze! cóż ci się zdało?
Że to nędzne twe ciało
Z innej gliny być miało?
„Żeś je tak karmił, poił,
Tak pieścił, i tak stroił,
Tyle dlań rozpust broił?
„Żeś się z nikim nie bratał,
Żeś wszystkimi pomiatał,
Żeś kogo mógł, przygniatał?
„Cóż z tych pieszczot, przysmaków?
Wiész? — przysmak dla robaków.
Zgnijesz, jak trup żebraków.
„Co z téj pompy, z téj pychy? —
Ciasna trumna, dół cichy,
Tchlina, szkielet, proch lichy!
„A też twoje szkatuły,
Te czcze twoje tytuły,
Co cię z człeka wyzuły!
„Jam to, ja wmawiał w ciebie,
Że wszystko masz dla siebie,
Nic ku bliźnich potrzebie.
[438]
Że wszystko dla użytku
Twéj próżności lub zbytku,
Nic dla kraju pożytku.
„A tyś wierzyć niebożę!
Myślał tylko o zbiorze,
Wór ładował po worze.
„Sam nie dbał o nikogo,
O wszystkich myślał z trwogą
Że o coś prosić mogą.
„I wolał doznać sromu,
Siedzieć sam jak wilk w domu,
Byle nic nie dać komu.
„Boś nie czuł nic wyższego,
Boś nie kochał bliźniego,
Tylko siebie samego.
„Gdy zaś ten i ów szydził,
Ten i ów cię zawstydził.
Tyś wszystkich znienawidził.
„Za toż ja cię kochałem!
I jak ty sam nad ciałem,
Nad twa duszą czuwałem!
„A teraz co? — umierasz,
Z sobą nic nie zabierasz,
W wieczność z strachem spozierasz.
[439]
„Bo cożeś dla niéj zrobił?
Jak się do niéj sposobił?
Czém duszę przyozdobił?
„A wieczność jest, jest, bratku!
Summa życia wypadku. —
Lecz o tém na ostatku.
„Tymczasem ku téj summie
Dodaj, żeś w głupiéj dumie
Zbyt ufał w swym rozumie.
„Bo gdzież jego rachuba?
Cel był — rozkosz i chluba;
Skutek — hańba i zguba.
„Bo cóż z życia masz w zysku?
Tam pamięć w pośmiewisku,
Tu duch w naszym uścisku! —
„Djabeł ci jak ksiądz gada,
Bo wié, że dobra rada
Już ci dziś nic nie nada.
„A nie byłoby piekła,
Gdyby was w niém nie siekła
Zgryzoty rozpacz wściekła. —
„A teraz, marsz! na sądzie,
Co wnet na cię zasiądzie,
Idź słuchać o wielbłądzie,
[440]
„I o uchu igielném —
O! i o nieśmiertelnym
Naszym ogniu piekielnym!
„Tam już próżne twe płacze!
Lecz ja wesół poskaczę,
Gdy w nim z tobą. zobaczę
Wszystkie Sknery–Bogacze.“
AMEN.
1847.
|