O kremacji czyli paleniu ciał po śmierci/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wojciech Szukiewicz
Tytuł O kremacji czyli paleniu ciał po śmierci
Wydawca Księgarnia Powszechna
Data wyd. 1909
Druk L. Biliński
i W. Maślankiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Nie przesądzając przyszłości, która przed okiem naszym.jest zakryta, i nie wchodząc w to, czy z czasem palenie ciał ludzkich nie stanie się czymś tak obowiązującym, jak obecnie dajmy na to grzebanie w ogólności albo kwarantanna w czasie epidemji, wszyscy zwolennicy kremacji domagają się jedynie prawa palenia się po śmierci nie przymusowego ale dobrowolnego, zależnego od dobrej i nieprzymuszonej woli, wyrażonej za życia ustnie albo w testamencie w formie tak zwanej ostatniej woli.
Towarzystwa kremacyjne albo Towarzystwa Zwolenników kremacji powstają wszędzie jako związki czysto prywatne, których przepisy rozciągają się jedynie na własnych członków a więc przeciwnikom kremacji nie grozi gwałt, nie grozi narzucenie zwyczaju palenia zamiast grzebania w ziemi; a skoro tak, to wybitna niechęć okazywana wszędzie usiłowaniom reformatorskim w tym kierunku nie jest niczym innym uzasadniona jak chyba tylko nietolerancją cudzych przekonań i chęcią narzucania własnych nietylko za życia ale nawet i po śmierci, nietolerancją zasługującą na najwyższe potępienie i odparcie ze strony wszystkich ludzi kulturalnych, światłych i dostatecznie uczciwych na to, aby nie chcieć zadawać nikomu gwałtu dlatego tylko, że się to lub owo nie zgadza z ich zapatrywaniami na daną sprawę, co do której wszędzie panuje wielka rozmaitość poglądów.
Z prawno-filozoficznego punktu widzenia uznać musiemy, że każdy człowiek posiada te same, równe, wszystkim przysługujące prawa, i jeżeli jednemu wolno się kazać pogrzebać w ziemi zwyczajnie lub po zabalsamowaniu, to drugiemu powinno być wolno kazać się spalić na popiół i wsypać do urny a potym bądź wstawić do kolumbarjum, bądź zakopać do ziemi, czy w inny jaki sposób prochami swemi rozporządzić. Jeżeli człowiek za życia jest panem swego ciała i nikt mu nie może w państwach wolnych i kulturalnych nakazać robienia takiego czy innego użytku ze swego ciała nie wykluczając nawet dobrowolnego handlowania nim, to tymbardziej powinien mieć swobodę takiego zniknięcia po śmierci z powierzchni ziemi, jaki sam za życia uzna za najodpowiedniejszy i dla siebie najmilszy.
Co właściwie może komukolwiek zależeć na tym, czy zostanę pogrzebany, czy spalony, skoro ja osobiście powziąłem pewne w tym kierunku postanowienie zgodne z moim całym poglądem na świat, a bodajby tylko z moją fantazją, która nikomu w drogę nie wchodzi, nikomu nie przeszkadza, i nikomu krzywdy nie przynosi? Zdawałoby się, że jest to tak jasne, iż szkoda czasu na uzasadnienie tego twierdzenia, a jednakże niestety tak nie jest, bo przeciwnicy kremacji nie ograniczają się do niepopierania tej idei, lecz starają się ją zwalczać wszelkiemi zarówno godziwemi, jak i niegodziwemi środkami, nie cofając się nawet przed bojkotem i prześladowaniem równie dobrze samych nieboszczyków jak i ich pozostałych rodzin pragnących z całym pietyzmem zastosować się do ostatniej woli zmarłego, która uszanowana być powinna.
Nietolerancja ta posiada rzekome uzasadnienie w fakcie, że grzebanie ciał jest powszechnym, od wieków istniejącym zwyczajem, że więc kremacja występuje przeciwko odwiecznej tradycji, w której obronie jej przeciwnicy pozornie występują. Przeświadczenie to jest atoli oparte na całkowitej nieznajomości dawnych dziejów rodzaju ludzkiego, na nieznajomości najprostszych faktów z naszej własnej historji.
Przedewszystkim badania historyczne wykazały ponad wszelką wątpliwość, że ludy aryjskie miały zwyczaj palenia swych nieboszczyków, ludy zaś semickie obstawały przy ich grzebaniu, że więc pogrzeb jest w istocie swej zabytkiem kultury semickiej a nie aryjskiej, nie mamy zatym potrzeby występować w obronie obcej nam tradycji, która dzięki zbiegowi okoliczności stosunkowo niedawno została nam gwałtem narzucona.
Następnie każdy z łatwością może się dowiedzieć a bodajby nawet przekonać, że przodkowie nasi nie uznawali grzebania, lecz przeciwnie uprawiali palenie, które na ziemiach polskich zachowało się aż do dziesiątego wieku po Chr., na Litwie zaś aż do wieku trzynastego, stanowiąc powszechny zwyczaj, który dopiero z nastaniem chrześcijaństwa gwałtownie usunięty został. Cała ziemia nasza jest dosłownie pokryta cmentarzami popielnicowemi dawnego pochodzenia, tak że formalnie deptamy po prochach przodków naszych, i gdzie łopatą głębiej w ziemię wsunąć, tam z urnami cmentarnemi pełnemi popiołów z łatwością się spotykamy.
Nie chcę przez to zgoła powiedzieć, ażeby przodkowie nasi wcale grzebania zwłok po śmierci nie znali, nie byłoby to bowiem zgodne z faktycznym stanem rzeczy; owszem począwszy od epoki kamiennej poprzez bronzową aż do żelaznej palenie ciał występowało razem z grzebaniem bądź równocześnie w różnych, bądź kolejno u tych samych szczepów słowiańskich, co zależało od rozmaitych czynników zarówno natury religijnej jak i ekonomicznej mianowicie od obfitości albo braku lasów i materjału palnego, ale palenie przeważało a przynajmniej cieszyło się równouprawnieniem i każdy szczep posiadał wolny wybór pomiędzy paleniem na stosie lub chowaniem do ziemi.
Na zwyczaj grzebania lub palenia nieboszczyków wpływały rozmaite czynniki, pomiędzy któremi niepoślednią rolę odgrywała także osiadłość lub koczowniczość, łatwo bowiem zrozumieć, że lud osiadły chętnie grzebał swych nieboszczyków mogąc zawsze strzec mogił i ochronić je od łupieży lub profanacji, gdy przeciwnie lud koczowniczy chętniej palił nieboszczyków zabierając ze sobą popioły lub rozsypując je na cztery strony świata.
Ludzie spółcześni, jakkolwiek w stanie wysokiej cywilizacji znajdujący się, prowadzą jednakże typowe życie koczownicze, nieustannie zmieniając miejsce pobytu, jeżdżąc z jednego końca świata w drugi i dlatego to dzisiaj również palenie i z tego względu jest rzeczą pożądaną, ponieważ o ile przewiezienie zwłok z miejsca na miejsca jest i bardzo kosztowne i w przeważającej ilości wypadków wprost niemożliwe, o tyle przewiezienie małej i lekkiej urenki z popiołem z jednego kolumbrjum do drugiego nie przedstawia żadnej zgoła trudności i nie naraża nikogo na zbyteczne a nie dające się częstokroć ponieść koszty.
Tolerancji dla palenia zwłok mamy prawo domagać się tym bardziej, że przedewszystkim dla rosnącej z dniem każdym ilości ludzi sprawa ta ma znaczenie czysto techniczne z wierzeniami lub przepisami kościelnemi zgoła nie związane, po drugie zaś, że zwyczaj grzebania ciał zamiast ich palenia nigdy nie posiadał a i dzisiaj nie posiada cechy specjalnie chrześcijańskiej, o czym łatwo przekonać się może ten, kto rozejrzy się po świecie i zauważy istniejące pod tym względem zwyczaje.
Wszak dzisiaj nietylko chrześcijanie grzebią ciała swych zmarłych bliźnich, ponieważ czynią to również mahometanie, żydzi i chińczycy, i obstawanie przy twierdzeniu, że grzebanie jest specjalnie chrześcijańskim zwyczajem z postulatami religijnemi związanym zdradza nietylko nieświadomość ale niechęć poznania faktycznego stanu rzeczy i upieranie się przy czymś, co nie posiada żadnego uzasadnienia w wierze lub dogmatach religijnych, jak to pokrótce w odpowiednim rozdziale niniejszej pracy wykazać postaram się.
W naszym społeczeństwie inicjatywa do założenia „Towarzystwa zwolenników kremacji“ jakoteż do postawienia i eksploatacji własnego pieca kremacyjnego spotkała się z gorącym uznaniem wśród szerokich kół różniących się oficjalnie zaregestrowanym wyznaniem ale godzących się mimo to na spólne dążenie do reformy sposobu oddawania ostatniej posługi zmarłym, zgodnym z wymaganiami nauki jakoteż dzisiejszych warunków ustroju społecznego i całego naszego życia.
U różnych ludzi różne pobudki wywierają wpływ na te same lub podobne postanowienia; w przedmiocie kremacji również działają pobudki najrozmaitszej natury, pomiędzy któremi, jak się łatwo przekonać można, niepoślednią rolę odegrywa dość szeroko rozpowszechniona obawa pochowania żywcem w śnie letargicznym lub w innym stanie pozornej śmierci, obawa dręcząca bardzo wielu ludzi, którzy się od tej myśli uwolnić nie mogą, i dlatego są zwolennikami kremacji, które oczywiście pochowanie żywcem stanowczo i niewątpliwie usuwa.
W literaturze kremacyjnej znajduje się obszerna praca anglika dr. Franciszka Hartmanna p. t. „Żywcem pogrzebani“, poświęcona zwolennikom kremacji, która na swych kartach opowiada o tak strasznych zdarzeniach, że skóra cierpnie i krew się w żyłach ścina już na samą myśl o możliwości tych okropnych tragedji grobowych, których książka podaje cały długi szereg.
Jakkolwiek świat lekarski zaprzecza możliwości pochowania żywcem przy starannych oględzinach lekarskich i urzędowym stwierdzeniu śmierci, to jednakże dr. Hartmann przytacza nazwiska, źródła, miasta, i rozmaite inne okoliczności z taką dokładnością i drobiazgowością, że bodaj możnaby wiarogodność wszystkich przez niego podanych faktów samemu sprawdzić, gdyby zaś drobna część opowiadań była prawdziwa, wystarczałaby całkowicie do przejęcia grozą i przerażeniem, wystarczałaby do żądania powszechnego obowiązku kremacji dla uniknięcia tych niewypowiedzianych cierpień, jakie ludzie w danym razie nieuniknienie przechodzić muszą.
Wedle książki dr. Hartmanna znajdowano trupy przewrócone na bok albo plecami do góry bez żadnego wstrząśnienia lub podziałania z zewnątrz; znajdowano zwłoki ludzkie ze śladami rozpaczliwej wałki, z pogryzionemi rękami, z poszarpanym odzieniem, i kurczowo zaciśniętemi rękami, nakoniec z wyrazem niewysłowionego cierpienia na boleśnie powykrzywianej twarzy, a nawet widziano podobno dzieci w trumnach wkrótce po pogrzebie urodzone.
Te straszne tragedje grobowe muszą atoli z konieczności trwać krótko, ponieważ śmierć przez uduszenie następuje stosunkowo prędko; okropniejsze są te również w książce podane wypadki pochowania ofiary śmierci pozornej do grobów rodzinnych, obszernych i dozwalających w danym razie wyjść z trumny po przebudzeniu się w niej, ale nie dozwalających wydostać się ze szczelnie zamkniętego i kamieniem grobowym przywalonego sklepienia podziemnego, w którym zamiast szybkiej śmierci przez uduszenie następuje powolna śmierć głodowa jeszcze straszniejsza i jeszcze więcej cierpienia sprawiająca.
Zdarzały się wypadki profanacji grobów w celach rabunkowych kończące się niespodziewanie dla obydwów stron interesowanych nagłym przebudzeniem się żywego nieboszczyka, niezmiernie wdzięcznego za chęć sprofanowania i okradzenia grobu. Zamiast wszakże pomnażać listę wszystkich możliwości pochowania żywcem wskutek śmierci pozornej, przytoczę kilka przykładów z pośród całego mnóstwa, zawartego w książce dr Hartmanna, aby skończywszy z anegdotyczną stroną sprawy przejść do przedstawienia całego szeregu argumentów z różnych dziedzin przemawiających za kremacją jako sposobem usuwania z ziemi trupów ludzkich.
Pewien sześćdziesięcioletni staruszek uległ silnej chorobie gorączkowej, wskutek której, jak sądzono, wyzionął ducha. Wszystko było już przygotowane do pogrzebu, a nawet postanowiono poddać zwłoki sekcji w celu skonstatowania przyczyny śmierci. Pierwszej nocy po zgonie czuwało dwóch duchownych przy ciele, i ci rozpoczęli kłótnię o to, któremu z nich dwóch przypadnie zapłata za mające się odmawiać modlitwy. Wszczęty przez nich hałas spowodował, że niejaki p. Bruhier wszedł do pokoju dla zapobieżenia mogącemu wybuchnąć nieporozumieniu. Kiedy znalazł się w pobliżu ciała, ciekawością powodowany, podniósł zasłonę z twarzy nieboszyka. Zdawało mu się, że zauważył lekki kurcz w okolicy ust, wskutek czego pochwycił jedną z palących się świec, przysuwając ją kolejno do nosa, ust i skroni zmarłego, ale bezskutecznie. Już chciał znowu odejść, kiedy mu się zdawało, że powtórnie spostrzegł ten sam ruch, i zastosował ponownie środki cucące ale nadaremnie. Kiedy wszakże chciał po raz drugi ciało opuścić w przekonaniu, że obydwa razy podległ złudzeniu, chory przyszedł nagle do siebie i podniósł się w trumnie. Przez cały ten czas posiadał pełną świadomość swego stanu, i wiedział o zajściu pomiędzy duchownemi, jakoteż o ich kłótni. Wyzdrowiał całkowicie i żył jeszcze długi szereg lat.
W Austrji w miejscowości Wels, umarła pewna kobieta, a ponieważ po pięciu dniach nie wystąpiły żadne objawy rozkładu, przeto przedsięwzięto wszystkie przewidziane środki zmierzające do ożywienia trupa. Wszelkie usiłowania pozostały wszakże bezskuteczne i dlatego zdecydowano się ostatecznie dłużej z pogrzebem nie zwłóczyć. W nocy przed pogrzebem zebrała się znaczna ilość ludzi w celu czuwania przy zmarłej. Zgromadzeni byli bardzo weseli, niektórzy podchmielili sobie nawet i dopuszczali się nieprzyzwoitych zwrotów pod adresem nieboszczki, proponując jej napicie się wódeczki. W czasie tych żarcików kobieta ocknęła się nagle i usiadła w trumnie. Całe towarzystwo rozleciało się oczywiście jak oparzone, a kiedy wrócili na miejsce, ujrzeli, że chora udała się do łóżka i zasnęła smacznie. Na drugi dzień czuła się już zupełnie zdrowa. Rozumiała wszystko, co się dokoła niej działo, ale nie mogła dać żadnego znaku życia.
Pewien młody szlachcic francuski został dzięki chciwości swego ojca zmuszony poświęcić się stanowi duchownemu. Przed otrzymaniem atoli ostatnich święceń odbył jeszcze podróż, a przypadek zrządził, że nad wieczorem zajechał do oberży, której właściciele znajdowali się w stanie wielkiego smutku pogrążeni, ponieważ córka ich, niezwykłe piękna dziewczyna, właśnie poprzedniego dnia umarła. Nazajutrz miał się odbyć pogrzeb, uproszono tedy przyszłego księdza o czuwanie przy ciele podczas nocy i o odmawianie przepisanych modlitw. Podróżny zgodził się na tę propozycję; ponieważ atoli słyszał tyle pochwał o piękności dziewczęcia, z której trupem sam na sam pozostawał, przeto uległ pokusie i ciekawością wiedziony pozwolił sobie zdjąć zasłonę z twarzy. Widok, jaki się oczom jego przedstawił, przeszedł nawet najśmielsze oczekiwania, a wdzięk i powab ciała zmarłej tak na niego podziałały, że zapomniawszy zgoła o swym obowiązku jakoteż o powadze położenia, w jakim się znajdował, dał się unieść namiętności i pozwolił sobie wobec trupa na czyn, który tylko między żyjącemi jest dopuszczalny. Potym opanował go żal i skrucha, tak, że zaraz następnego ranka opuścił oberżę jak mógł najrychlej.
Kiedy następnego dnia wszakże pochód pogrzebowy ruszył w drogę a ciało zostało już nad grobem postawione, grabarze poczuli jakiś ruch w trumnie. Otworzono więc trumnę, wydobyto z niej dziewczynę, która po zastosowaniu środków cucących przyszła całkiem do siebie. Radość rodziców była nieopisana, trwała atoli bardzo krótko, ponieważ po kilku miesiącach zauważyli, że córka ich znajduje się w poważnym stanie, nie mogąc zgoła wytłumaczyć sobie skąd się to wzięło. Potym wydała na świat chłopca, dzięki czemu stała się pośmiewiskiem całej wsi, tak, że nakoniec powzięła postanowienie schronienia się ze swym wstydem do klasztoru.
Tymczasem umarł ojciec młodego alumna, zostawiając mu ogromny majątek. Ponieważ obecnie syn mógł już robić, co mu się podoba, przeto wrócił do domu, dzięki czemu zdarzyło się, że musiał jeszcze raz przez tę samą wieś przechodzić. Tutaj dowiedział się o skutkach swego ostatniego pobytu, postanowił tedy wyrzec się swej karjery duchownej, ożenił się z dziewczyną i żył z nią długie lata jako szczęśliwy małżonek i ojciec.
Ograniczyłem się do przytoczenia kilku przypadków pozornej śmierci, które skończyły się pomyślnie dla żywych nieboszczyków, a to w chęci oszczędzenia nerwów czytającym tę pracę: mniemam, że ogólnikowe wyliczenie zajść, które się zdarzały, a o których wspomniałem przed podaniem powyższych przykładów, wystarcza zupełnie do poparcia tych, którzy mają obawy na punkcie pochowania żywcem, rzadko tylko mogącego się zakończyć tak szczęśliwie. Najczęściej pochowanie żywcem kończy się straszną tragedją grobową, których małą cząstkę zaledwie przy zdarzonej sposobności poznano. Ale i te wypadki niewątpliwie skonstatowanego pochowania żywcem wystarczają do traktowania tej obawy poważnie i do zapobiegania możliwości pochowania żywcem.
Na końcu książki dr. Hartmanna znajduje się projekt niezawodnego uniknięcia wszelkiej możliwości pochowania żywcem, wedle którego należy bądź grzebać ludzi w trumnach bez wieka sypiąc ziemię prosto na twarz dla zaduszenia w razie, jeżeli pochowany jeszcze żyje; bądź wkładać do trumny buteleczkę z chloroformem zamkniętą korkiem o licznych drobnych otworach, aby chloroform parując napełnił trumnę trującym i duszącym gazem; bądź wreszcie poddawać kremacji, jako środkowi bezsprzecznie najpewniejszemu, jakkolwiek w każdym z tych trzech wskazanych sposobów uniknięcie możliwości pochowania żywcem należy przedewszystkim czekać na jedyny pewny dowód śmierci, to znaczy na objawy rozkładu, które nigdy nie zawodzą.
Obok obawy pochowania żywcem istnieją wszakże inne jeszcze pobudki skłaniające do przekładania kremacji nad grzebanie w ziemi, i pobudki te pokrótce kolejno przejdziemy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wojciech Szukiewicz.