O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom II/Rozdział LI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LI.
O miłości w Prowancji aż do zdobycia Tuluzy w r. 1328 przez północnych barbarzyńców.

Od r. 1100 do 1328 miłość miała w Prowancji osobliwą postać. Istniało prawodawstwo miłosne, regulujące stosunki obu płci, równie surowe i ściśle przestrzegane jak dziś prawidła tyczące honoru. Przedewszystkiem te ustawy miłosne pomijały zupełnie święte prawa mężów. Nie dopuszczały żadnej obłudy. Prawidła te, biorąc naturę ludzką taką jak jest, musiały wydać wiele szczęścia.
Istniała urzędowa forma oświadczenia się kobiecie, oraz forma przyjęcia miłośnika. Po tylu a tylu miesiącach zalecania się w pewien sposób, zyskiwało się przywilej pocałowania jej w rękę. Społeczeństwo, młode jeszcze, podobało sobie w formalnościach i obrzędach, które wówczas były wyrazem cywilizacji, a które dziś przyprawiłyby o śmierć z nudów. Ten sam charakter ujawnia się w języku Prowansalczyków, w trudności i zaplataniu rymów, w męskich i żeńskich słowach na wyrażenie tego samego przedmiotu, w nieskończonej wreszcie mnogości poetów. Wszystko co jest w życiu społecznem formą, i co dziś tak jest mdłe, wówczas miało całą świeżość i smak nowości.
Dostąpiwszy ucałowania ręki kobiety, postępowało się ze szczebla na szczebel wedle zasługi i po porządku. Należy wszelako zauważyć, że, o ile mężowie byli zawsze poza nawiasem, z drugiej strony urzędowy awans miłośników zatrzymywał się na tem, co mybyśmy nazwali słodyczami najtkliwszej przyjaźni między osobami, różnej płci[1]. Ale, po kilku(miesiącach lub latach próby, gdy kobieta była zupełnie pewna charakteru i dyskrecji mężczyzny, ten zaś posiadał wobec niej wszystkie pozory i wszelką swobodę jaką daje najtkliwsza przyjaźń, przyjaźń ta musiała bywać wielce niebezpieczna dla cnoty.
Wspomniałem o porządku, a to dlatego, iż kobieta mogła mieć kilku miłośników, ale tylko jednego na wyższym szczeblu. Zdaje się, że inni nie mogli się posuwać o wiele poza stopień przyjaźni, polegającej na całowaniu ręki i oglądaniu codzień swej pani. Wszystko co doszło do nas z tej osobliwej cywilizacji, zamknięte jest w wierszach i to rymowanych w najsztuczniejszy i niezmiernie trudny sposób; nie trzeba się tedy dziwić, że wiadomości czerpane z ballad trubadurów są mgliste i niezbyt ścisłe. Znaleziono nawet wierszowany kontrakt ślubny. Po podboju w r. 1328 z powodu herezji, papieże nakazali kilkakrotnie palić wszystko co było pisane w ludowym języku. Chytrość włoska głosiła łacinę jako jedyny język godny tak światłych ludzi. Byłby to bardzo wygodny sposób, gdyby go można wskrzesić w r. 1822.
Ten tak jawny i urzędowy charakter miłości zdawałby się, na pierwszy rzut oka, nie do pogodzenia z prawdziwą namiętnością. Jeżeli dama powiedziała swemu służce: „Jedź, dla mej miłości, odwiedzić grób Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa w Jerozolimie; spędzisz tam trzy lata i wrócisz“, miłośnik jechał natychmiast: zawahać się chwilę okryłoby go taką samą hańbą, jak dziś uchybić honorowi. Język tych ludzi odznacza się nadzwyczajną subtelnością w oddawaniu najlżejszych odcieni uczucia. Inną oznaką, że te obyczaje posunęły się bardzo daleko na drodze prawdziwej cywilizacji, jest to, że, tuż po wyjściu z okropności średniowiecza i feudalizmu, gdzie siła była wszystkiem, widzimy słabszą płeć mniej tyranizowaną niż nią jest legalnie dziś; widzimy że biedne i słabe istoty, które mają w miłości najwięcej do stracenia i których powaby ulatują szybko, są paniami losu mężczyzny gdy się do nich zbliży. Wygnanie na trzy lata do Palestyny, przejście od uroczej cywilizacji do fanatyzmu i nudy w obozie krzyżowców, musiało być dla każdego, kto nie był fanatycznym chrześcijaninem, ciężką niewolą. Cóż może zrobić swemu kochankowi kobieta niekczemnie przezeń opuszczona w Paryżu?
Jest na to jedna tylko odpowiedź, którą zgaduję: w Paryżu, żadna kobieta która się szanuje nie ma kochanka. Widzimy, iż ostrożność o wiele słuszniej może dzisiejszym kobietom doradzać, aby się nie poddawały namiętności. Ale inne wyrachowanie, którego bynajmniej nie pochwalam, czy nie doradza im aby się mściły miłością fizyczną? Zyskaliśmy na naszej hipokryzji i ascetyzmie[2] nie hołd oddany cnocie[3]; — nie można się nigdy bezkarnie sprzeciwiać naturze; — ale poprostu to, że mniej jest szczęścia na ziemi i nieskończenie mniej szlachetnych porywów.
Kochanek, który, po dziesięcioletniem pożyciu, porzuciłby swą „biedną kochankę, spostrzegłszy że ona ma trzydzieści dwa lat, postradałby cześć w lubej Prowancji; nie miał innej drogi, jak tylko zagrzebać się w klasztorze. Mężczyzna, już nie szlachetny, ale poprostu przezorny, miał tedy wszelkie przyczyny nie udawać więcej miłości niż jej czuł w istocie.
Domyślamy się tego wszystkiego, gdyż mało nam zostało zabytków ze ścisłemi danemi...
Trzeba sądzić o całości obyczajów wedle poszczególnych faktów. Znacie historję owego poety, który obraził swą damę: po dwóch latach rozpaczy, raczyła wreszcie odpowiedzieć na jego liczne poselstwa i kazała mu oznajmić, że jeżeli da sobie wyrwać paznokieć i przedłoży jej ten paznokieć przez pięćdziesięciu wiernych i kochających rycerzy, maże mu wówczas przebaczy. Poeta skwapliwie podał się bolesnej operacji. Pięćdziesięciu rycerzy mile widzianych u swych dam przedłożyło ten paznokieć obrażonej piękności z całą pompą. Była to uroczystość równie wspaniała, co wjazd księcia krwi do jakiegoś miasta. Kochanek, odziany w pokutne szaty, postępował zdala za swoim paznokciem. Po dopełnieniu ceremonji, która była bardzo długa, dama raczyła mu przebaczyć; wrócono mu słodycze poprzedniego szczęścia. Historja powiada, że spędzili razem długie i szczęśliwe lata. To pewna, że dwa lata cierpienia dowodzą prawdziwego uczucia; zrodziłyby je może, gdyby nie istniało poprzednio w takiej sile.
Mnóstwo anegdot, które mógłbym tutaj przytoczyć, ukazuje miłą i inteligentną zabawę miłosną, miarkowaną między dwiema płciami zasadą sprawiedliwości; powiadam zabawę, gdyż prawdziwa miłość jest we wszystkich wiekach wyjątkiem bardziej osobliwym niż częstym, i niepodobna jej narzucić praw. W Prowancji, to co w miłości może być obliczone i poddane prawidłom rozumu, opierało się na sprawiedliwości i na równości praw dla obu płci. Oto co zwłaszcza podziwiam, jako rzecz możliwie najbardziej chroniącą od nieszczęścia. Monarchja absolutna za Ludwika XV-go doszła przeciwnie do tego, że zdołała w tych samych stosunkach wprowadzić w modę niegodziwość i zbrodnię[4].
Mimo że ten ładny język prowansalski, tak pełen subtelności i tak skrępowany rymem[5] nie był prawdopodobnie językiem ludu, obyczaje wyższej klasy przeszły do klas niższych, wcale ogładzonych wówczas w Prowancji dzięki swej zamożności. Kosztowały one pierwszych radości pomyślnego i zyskownego handlu. Mieszkańcy wybrzeży morza Śródziemnego spostrzegli (w dziewiątym wieku), że prowadzić handel wysyłając parę statków na morze jest mniej uciążliwe a prawie równie zabawne co łupić podróżnych na pobliskim gościńcu pod wodzą jakiegoś feudalnego paniątka. Wkrótce potem, w dziesiątym wieku, Prowansalczycy nauczyli się od Arabów, że istnieją rozkosze milsze niż rabować, gwałcić i bić się.
Morze Śródziemne trzeba uważać za kolebkę europejskiej cywilizacji. Lube wybrzeża tego pięknego morza, tak obdarzone przez klimat, wyróżniały się również szczęsną dolą mieszkańców oraz brakiem wszelkiego smutku bądź w religji, bądź w prawodawstwie. Radosna natura ówczesnych Prowansalczyków przebyła religję chrześcjańską nie dając się skazić od jej wpływów.
Żywy obraz podobnego skutku, zrodzonego z podobnej przyczyny, widzimy w miastach włoskich, których dzieje doszły do nas wyraźniej i które zresztą były natyle szczęśliwe aby nam zostawić Danta, Petrarkę i malarstwo.
Prowansalczycy nie przekazali nam wielkiego poematu, jak Boska Komedja, w której odbija się cała współczesna obyczajowość. Było w nich, o ile mi się zdaje, mniej namiętności a znacznie więcej wesela niż u Włochów. Przejęli od swoich sąsiadów, Maurów hiszpańskich, ten luby sposób pojmowania życia. Miłość władała wraz z weselem, uciechą i zabawą w zamkach szczęśliwej Prowancji. Czyście widzieli w operze finał jakiej pięknej opery komicznej Rossiniego? Wszystko oddycha na scenie weselem, pięknością, idealnym przepychem. Jesteśmy o sto mil od szpetnych stron człowieka. Opera się kończy, zasłona spada, widzowie odchodzą, świecznik podnosi się w górę, kinkiety gasną. Woń źle zgaszonych lamp napełnia salę, kurtyna podnosi się do połowy, widać brudnych i obdartych urwipołciów kręcących się po scenie; szamocą się tam ohydnie, w miejscu gdzie piękne kobiety wypełniały ją przed chwilą wdziękiem.
Czemś takiem było dla Prowancji zdobycie Tuluzy przez krzyżowców. Zamiast miłości, uroku i wesela, ujrzeli północnych barbarzyńców i świętego Dominika. Nie będę plamił tych kart okropnościami Inkwizycji w całym jej pierwszym zapale, opisem od którego włosy stanęłyby wam na głowie. Barbarzyńcy ci, to byli nasi ojcowie; mordowali i pustoszyli wszystko; niszczyli, dla przyjemności niszczenia, czego nie mogli zabrać; dyszeli dziką wściekłością przeciw wszystkiemu co nosiło ślad cywilizacji; nie rozumieli zwłaszcza ani słowa z tego (pięknego południowego języka, i to zdwajało ich wściekłość. Bardzo zabobonni i prowadzeni przez okropnego świętego Dominika, wierzyli że zdobędą niebo mordując Prowansalczyków. Dla tych skończyło się wszystko: koniec miłości, wesela, poezji; w niespełna dwadzieścia lat po podboju (1335), stali się prawie równie barbarzyńscy i nieokrzesani jak Francuzi, jak nasi ojcowie[6].
Skąd się wzięła w tym zakątku świata urocza forma cywilizacji, która przez dwa wieki dawała szczęście wyższym klasom społeczeństwa? Zapewne od Maurów hiszpańskich.




  1. Pamiętnik życia chabanona, pisany przez niego samego. Pukanie laską w sufit.
  2. Ascetyczna zasada Jeremiasza Bentham.
  3. Aluzja do znanego aforyzmu: „Hipokryzja, jestto hołd, oddany cnocie“. (Przyp. tłum.).
  4. Trzeba było słyszeć sympatycznego generała Laclos (autora Niebezpiecznych związków) w Neapolu, w r. 1802. Kto nie miał tego szczęścia, niech zajrzy do Życia prywatnego marszałka de Richelieu, dziewięć tomów bardzo zajmujących.
  5. Poczęty w Narbonie; mieszanina łaciny i arabskiego.
  6. Obacz: Stan potęgi wojskowej w Rosji, prawdomówne dzieło generała sir Roberta Wilsona.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.