<<< Dane tekstu >>>
Autor Klementyna Hoffmanowa
Tytuł Obiad Czwartkowy
Podtytuł Opis wyjęty z nieznanych dotąd pamiętników
Pochodzenie Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca „Czytelnia Polska“
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Obiad Czwartkowy.
Opis wyjęty z nieznanych dotąd pamiętników.


....Byłem nareszcie i ja na jednem z owych posiedzeń czyli obiadów czwartkowych u króla Stanisława Poniatowskiego, o których marzyłem w snach moich śpiąc i na jawie, do których należeć sądziłem być najwyższym zaszczytem, których byłem ciekawszy jak Rozyna Paryża, a Muzułman raju. Byłem i przyznam, że co rzadko się trafia, rzeczywistość odpowiedziała prawie zupełnie oczekiwaniu mojemu; tylkom ja sam nie odpowiedział sobie — bo w moich marzeniach, więcej miałem przytomności i dowcipu. To szczęście, tak oddawna żądane, a którego użyć na chlubę moją wcale nie umiałem, wczoraj mnie spotkało; za świeżej pamięci umieszczę w notatach moich, dokładny opis tego wszystkiego com tam widział i słyszał; będzie to niejakie wynagrodzenie za śmieszną w moim wieku nieśmiałość, będzie zasiłek do zapasów, które zbieram od lat kilku w celu utworzenia z nich kiedyś zajmujące dzieło pod napisem: »Historya ludzi z którymi żyłem«.
Blisko od tygodnia w Warszawie, zaraz po przyjeździe starałem się być przedstawionym królowi i złożyć mu dzięki za wyświadczone mi dobrodziejstwo, pierwsze udało się: byłem na pokojach w niedzielę; król przyjął mnie uprzejmie i łaskawie; ale co o wdzięczności, ani słowa wspomnieć nie dał, owszem przepraszał, że dary jego tak późno mnie doszły. Historya wyda kiedyś bezstronny wyrok o Stanisławie Auguście, wiele mu zarzucić będzie musiała i dziś ma on już sobie przeciwnych; ale ktokolwiek do jego towarzystwa jest przypuszczony, kto doznał jego dobroczynności, ten koniecznie powiedzieć musi, że trudno wystawić sobie uprzejmiejszego monarchę, któryby lepiej znał się na ludziach, delikatniej dobrze czynić im umiał, zgoła, wyborniejszego mecenasa. Gdy wychodząc z pokojów, koło mnie przechodził, rzekł łaskawie; »Proszę zawitać na czwartkowe posiedzenie«. Te słowa niespodzianie wobec tylu wyrzeczone świadków, przejęły mnie radością; skłoniłem się nizko, a dostawszy nazajutrz formalną na czwartek inwitacyę, starałem się dowiedzieć, kto na ten obiad wezwany, do kogoby się przyczepić? Uczeni, ci przynajmniej, którzy mają szczerą intencyę być takimi, tworzą między sobą rodzaj rzeczypospolitej, i bez umowy schodzą i zbierają w te same miejsca. Tegoż więc dnia zdybałem niemal tych wszystkich, którzy mieli być na czwartkowem posiedzeniu i dowiedziałem się, że jeden z nich Franciszek Zabłocki[1], ma w ten dzień podać królowi nową komedyę swoją, wraz z odą na cześć monarchy napisaną. Ponieważ nie w jednem miejscu, od dzieci i od starszych, od panów i ubogich, ten dobrze widziany i przyjęty, kto z pełnemi rękami przychodzi, umyśliłem na ów mądry obiad przyczepić się do Zabłockiego. Jakoż i on chętnie na to przystał. Z Zabłockim znam się nie dawno; młodszy jest odemnie lat kilkanaście, wabi mnie jednak ku niemu skłonność taka, jak gdybyśmy chowali się razem; on jest dowcipny, wesoły, nawet krotofilny, zwłaszcza między swemi: ja przecież dostrzegłem pod tą ucieszną barwą smutek ukryły i rzewność myśli, i może to ze mną podobieństwo skłonności całej przyczyną. CzłowieK rad widzi podobnych sobie. Zabłocki, który ledwie ma lat dwadzieścia i kilka, piękną już pozyskał sławę. Jest dotąd a może będzie na czas długi, najcelniejszym komicznym pisarzem Polski; łączy znajomość sztuki dramatycznej i serca ludzkiego; panem jest języka, którym włada według woli a zawsze szczęśliwie.
Król zowie go swoim Molierem; bardzo jego prace lubi, i nawet, co nie zawsze drugim pisarzom uchodzi, gminnym i swawolnym mu być pozwala. Jest to może przywilej po mistrzu; a Stanisław August któryby dosyć pragnął wyjść na Ludwika XIV, może nie śmie delikatniejszych od niego mieć uszów. Niedawno Zabłocki dostał medal z napisem merentibus; zaszczyt dotąd znakomitszy od wielu orderów, bo nie tak pospolity. Bardzo więc byłem rad temu, że taki nawinął mi się przewodnik, i z większą jeszcze niecierpliwością, bo pewniejszy powodzenia, oczekiwałem owego czwartku. Nadszedł — o trzy kwadranse na drugą ruszyliśmy remizą w mundurach województw naszych, wyfryzowani i wypudrowani, przy szpadach; zdawało mi się żem podrósł, i na wszystkich których spotkaliśmy, patrzałem z góry. Wjechawszy na dziedziniec stanęliśmy przed korpusem zamkowym i weszli na marmurowe schody, które lubo bardzo piękne i eleganckie, nie są przecież wspaniałe. Rozstawiona służba pokazywała nam z kolei dokąd udać się mamy; przeszliśmy pokojów kilka: każdy z nich tchnie tym gustem, który odznacza wielkie i drobne dzieła, wykonane pod okiem Stanisława Augusta. Posiada on bowiem ten przymiot w najwyższym stopniu; dostał go od natury, rozwinął sztuką, zapatrywaniem się na piękne wzory i stolicy długo jaśnieć będzie tem, co on w niej zostawi.
Doszliśmy nareszcie do wspaniałej sali pędzlem Bacciarellego[2] ozdobnej, drogiej każdemu Polakowi, gdzie się uczestnicy czwartkowych obiadów zwykle zbierają. Nie było jeszcze żadnego i rad temu byłem, bom się mógł przypatrzeć pięknym, szacownym malowaniom i popiersiom, myśleć z dumą o czasach i ludziach których wystawiają. Tu Kazimierz Wielki prawa swe nadaje; tu Zygmunt August hołd księcia pruskiego przyjmuje; tu pokój z Turkami przy zwłokach Chodkiewicza zawarty, tam Jan III wyjeżdża do Wiednia, a wkoło na kształtnych podstawach stoją sławnych mężów popiersia. Tu ojciec poetów a przeto i mój, Jan Kochanowski; tam chluba nasza przed obcymi, Kopernik i Sarbiewski, tu mój wzór i rozpacz moja, Sielski Szymonowicz; tam nasz Talomon, mądry Lubomirski.
Kiedym w zachwyceniu chodził od obrazów do popiersiów, więcej tym jeszcze się przyglądając, stał się jakby cud; jeden z nich ożywiony, stanął przedemną. Był to Naruszewicz[3], którego król dosyć uczcić nie może, nad wszystkich żyjących i zmarłych Polaków chciałby go przenieść. Nie przeczę wielkim talentom biskupa smoleńskiego, ale pomimo dworskich pochwał, popiersia i medalu, nie mogę kłaść go wyżej od Sarbiewskiego, a na równi z Krasickim; złe języki mówią, że pochlebstwo tak wysoko go podniosło i trzyma: jeżeli tak jest, to kiedykolwiek spadnie! pochlebstwa są sztuczne skrzydła. Ale jeźli spadnie jako poeta, proza utrzyma go zawsze w świątyni sławy, i prace jego historyczne wiecznie trwać będą. O nich też mówiłem mu cokolwiek, a przynajmniej mówić chciałem, gdy zbliżył się do mnie, bo choć już parę razy byłem u dworu, i od dawna z wielkimi panami przestaję, jeszczem nie dworak i podobno nie będę nim nigdy: mniej będzie na starość chleba, ale cnoty więcej.
Wnet po Naruszewiczu przybył Ignacy Potocki, ów obywatel prawy, człowiek światły, uczony, dobrze myślący przyjemny, który cnoty domowe i publiczne połączyć umie, a którego los tak srodze w najdroższych prześladuje związkach. Smutek był na jego twarzy, i smutek, który jak nudy rodzajem jest zarazy, wszystkich nas przejmować zaczynał, kiedy wpadł wesoło młody, dorodny mężczyzna i wszystkich ożywił. »Co za pomyślne zdarzenie! zawołał kłaniając nam się i modnie i grzecznie; wszakci to pan Bielawski[4] nie długo przybędzie. Nie mógł mi król Jmć większej sprawić przyjemności jak wzywając mnie z nim razem«. »Nie dla twoich to pięknych oczu, starościcu, powiedział Naruszewicz, ale króla bawią czasem wasze spory.« »Ciekawym był jednak, ponowił przybysz, jak Bielawskiego głupi żołądek, strawić może mądry obiad czwartkowy; on kiedy umrze z indygestyi w piątek, a ja na grobie jego ten epitaf wyryję:

»Tu leży Bielawski — szanujcie tę ciszę;
Bo jak się obudzi, komedyę napisze«.

Mimowolnie rozśmieliśmy się wszyscy, nawet smutny Potocki, a ja choćbym go nie był widział dawniej, po tych słowach i wierszach poznałbym Kajetana Węgierskiego[5]. »Szkoda tego młodzieńca, szepnął mi Zabłocki, on złą drogą idzie, a dowcip ma wielki: Wolter zawrócił mu głowę, chce być polskim Wolterem; nie mogąc w dobrem mu sprostać, w złem go naśladuje; Bielawski jest jego Freronem. Prawda, że był autorem pierwszej komedyi granej przed królem przy odrodzeniu się teatru polskiego; prawda, że mówią iż nieco ma być chciwy, służy panom za przedmiot zabawy a dukaty od nich łowi; prawda, że nie tęgi poeta: ale przecież nie godzi się tak z nikogo szydzić, zwłaszcza, kiedy ten cichy i nieśmiały, odcinać mu się nie umie... Ale otóż wchodzi«.
Jakoż drzwi się otworzyły i wszedł hudy, wysoki, pokorny mężczyzna, a nie mówiąc ani słowa, kłaniał się wszystkim uniżenie, Węgierskiemu jeszcze niżej. «Cieszę się ze zdrowia dobrego, Mości Panie Bielawski, wyrzekł zadzierając nosa śpiewak organów, widać że reumatyzmu w krzyżach niema, żeś odpoczął po rzezi Humańskiej. Śliczneż to poema! a kiedy wyjdzie, bośmy już pieniądze na prenumeratę złożyli?» — «Wkrótce, odpowiedział Bielawski rąk zacierając, Jmć pan Gröll[6] taki zatrudniony»... — «Może to kieszeń Wmćpana w takim stanie, jak kraj w czasie tej okropnej rzezi... A teatrum kiedy będziemy mieli, wszak Wćpan otwierasz nowe?» «Chciałbym, odpowiedział Bielawski, podnieść jeszcze bardziej sztukę dramatyczną w Polsce, ale jeszcze mi się nie bardzo powodzi; myślę Najjaśniejszego Pana błagać o pomoc...» «Gdybym miał, jakie znaczenie u Króla Jmci, użyłbym go chętnie w tak pięknej sprawie, przerwał Węgierski; smutne też czasy, już tak dawno w stolicy śmiać się z czego nie było. Ale mam obiecaną Szambelaninę, wtedy bliżej monarchy nie przepomnę teatrum Wćpana».
Kiedy tak mówił prędko, a Bielawski myślał pomału, czy i jak się odciąć, weszło razem dwóch ex-zwolenników Lojoli[7]; oba poważni, a jeden już sędziwy: pierwszym był znany mi dobrze Karol Wyrwicz[8], ów autor pierwszej w języku ojczystym geografii politycznej, krytyk trafny i biegły; drugim Franciszek Bohomolec[9], który to prócz innych dzieł historycznych, bardzo gruntownych, pierwszy w języku polskim komedye pisać zaczął; naprzód jedynie dla młodzieży szkolnej, której był nauczycielem, a potem dla wszystkich i to obficie. Ich przytomność nie ukróciła języka węgierskiego.
— Ale, ale Mci panie Bielawski — powiedział na głos — mam też do Waćpana dobr. wielką prośbę.
— Rozkazać proszę! — rzekł tamten.
— Oto, chociaż ja nie król[10], chciej na moją instancyę wydać jeszcze jednę komedyę, ale w ten sposób: Weź treść z Moliera, niech ci Potocki z Wyrwiczem rozkład zrobią, Karpiński da rymy, Zabłocki wiersz napełni i napisz u spodu tytuł (którego inwencyę ja na siebie biorę): »Na prośbę Jmć pana Kajetana Węgierskiego, starościca, nie pisałem wcale tej mojej komedyi«. — Obiecuję ci sutą suskrypcyę; sam ją zbierać się podejmę.
Odpowiedź Bielawskiego już gotową, jakem miarkował po zbladłej jeszcze twarzy i gryzionych wargach, zatrzymało za zębami przybycie kilku dworzan, którzy oświadczyli, że król Jmć przeprasza, jeżeli ci panowie czekają; jest w malarni i wnet przybędzie.
— To wyśmienicie, że jest w malarni — zawołał Naruszewicz — dobrej myśli w czasie obiadu będzie.
— W rzeczy samej — powiedział mi wtedy Wyrwicz, do któregom się był zbliżył — król tak namiętnie lubi piękne sztuki, zwłaszcza malarstwo, architekturę, snycerstwo, że najszczęśliwszy, kiedy przestawać może z artystami lub przypatrywać się ich dziełom. Co środa daje dla nich obiady i mówią, że je woli od naszych czwartkowych. Ma zawsze koło siebie kilku sławnych malarzy, którym nieskończone daje roboty. Cassanelli umyślnie z Wenecyi sprowadzony, maluje mu widoki Warszawy i jej okolic; Bacciarelli wykonywa historyczne obrazy, a najczęściej twarze kobiet z pierwszych piękności naszych bierze i wybornie trafia. Tenże Bacciarelli równie utalentowany jak pracowity, jest na czele malarni zamkowej: tam pod jego przewodnictwem wielu z młodzieży odkrywa, rozwija przyrodzone talenta; król w tej malarni skoro może, całe godziny przesiaduje: sądzi, zachęca, gani, chwali, ocenia. Choć sam nie rysuje, tak biegłym jest znawcą i oko tyle ma trafne, że nieraz samemu Bacciarellemu uwagę jaką zrobi; ten według niej poprawi, doda lub ujmie, i robota jego zawsze na tej uległości zyszcze. Wszystkie te piękne gmachy za dzisiejszego panowania powstałe, wzory dobrego smaku, chociaż przez biegłych architektów stawiane, nie byłyby przecież takimi, gdyby król sam każdego planu nie był rozważył, poprawił, a często i w wykonaniu zmienił. Pałac w Łazienkach trzeci raz się upiększa, ale też i potomność nazwie go bezwątpienia gustownem pieścidłem. Patrz, w jakie to król szczegóły wchodzi.
I to powiedziawszy, zaprowadził mnie do marmurowego stolika, na którym był ustawiony model sali Łazienkowskiej: ściany obite jak być miały, obrazy, kolumny, krzesła, inne sprzęty.
— Każdy pokój znaczniejszy tak pierwej dla króla wypracowanym bywa — powiedział jeszcze Wyrwicz — on, co mu się nie zdaje, odmienia, co się podoba zostawia, i już potem na pewno wszystko robią.
Jeszcze to mówił, kiedy hałas dał słyszeć; podwoje otworzono i król wszedł. Nie jest on wzrostu bardzo wysokiego, ale tak szlachetnej i znaczącej postawy, oczy jego czarne są tak piękne i ujmujące, rysy twarzy tak regularne, i cały układ tyle miły i poważny, że chociaż strój jego przepychem oczu nie zwraca, natychmiast między dworzanami rozeznać go trzeba. Miał na sobie mundur kadecki, order Orła białego, a na szyi orzeł pruski; nosi go zawsze z tej przyczyny, że dostał go nie będąc królem i dla tego jest mu miłym. Dosyć liczny otacza go orszak: doktór nadworny Bekler, adjutant na służbie będący; dwóch szambelanów, uczony Wybicki i wyszarmantowany Kownacki, dwóch paziów, piękny Narbut i śmiały i figlarny Turkuł. Stanęliśmy wszyscy rzędem, Król do każdego przystępował, każdemu coś uprzejmego powiedział. Kiedy na mnie kolej przyszła, wyrzekł łaskawie:
— »Witaj między nami i bądź posiedzeń czwartkowych ozdobą«!
Przeszedłszy tak koło nas, udał się do pokoju, gdzie stół był nakryty i my za nim poszli.
Przechodziliśmy przez inny bardzo zajmujący, w którego ścianach wykładanych marmurem krajowym, oprawiane są w złoto portrety wszystkich królów polskich, pędzla Bacciarellego; jedliśmy zaś w pokoju obok będącym, żółtym adamaszkiem wybitym, gdzie są znowu portrety tych, których król od początku przypuszcza do uczonych obiadów. Po większej części malował je pastelami Marteau francuz, i są wybornie trafione. Konarski, Kopczyński, Piramowicz, Ogrodzki, i inni jak żywi, mowy im tylko brakuje[11].
Stół był okrągły, na dziesięć osób nakryty; koło króla, po obu stronach bardzo szerokie zastawione miejsce, dalej stołek obok stołka. Król usiadł, stanęła koło niego i za nim dworska służba, szambelanowie, pazie; stanął opodal Lociński podczaszy, w polskim stroju, poważny, właśnie jak na podczaszego przystało: król wezwał koło siebie Naruszewicza i Potockiego, my umieściliśmy się jak któremu wypadło: jam usiadł między Zabłockim i Wyrwiczem, wprost portretu Konarskiego, który mi jest wielce drogi. Ledwośmy posiadali, i wraz nam było, kiedy król powiedział: »Coś dziś szeroko u stołu mego, trzeba tu kogo jeszcze wezwać. Mości panowie zsuńcie się. Prosić pana szambelana Łojko[12] od marszałkowskiego stołu. Jemu przystoi być na uczonymi obiedzie«. Na te słowa króla, Potocki przepraszając uprzejmie sąsiada swego Bohomolca, prosił go żeby się odsunął i miejsce dla Łojki obok niego zrobił. Ci dwaj mężowie: Potocki i Łojko, takąż miłością kraju tchnący, równie o dobro jego i sławę troskliwi, lubią być razem: swój swego szuka.
Przyszedł wnet Łojko, podziękował królowi za łaskawe wezwanie, skłonił się nam wszystkim, a zobaczywszy się Potockiego sąsiadem, wyraźnie się ucieszył; oni obadwa zyskali zapewne na tem zbliżeniu, może i Rzeczpospolita zyskała, ale obecni stracili; bo ile przyzwoitość dozwoliła, tyle rozmawiali między sobą, jak widać było, o rzeczach ważnych. Gdy usiadł Łojko, król nieznacznie porachował siedzących:
— O! mości panowie! — zawołał, — źle; nie do pary nas jest: dwunastego koniecznie potrzeba. Chciejcie spróbować, pewno jeszcze miejsce się znajdzie.
Znowu stołki były w ruchu: zacząłem się przysuwać do Zabłockiego, odsuwając się od Wyrwicza, jak mogłem najdalej; jakoś mi przykro było: rad byłbym uczynić się maleńkim jak dziecię, i wyznaję, że gdyśmy tak już ściśnięci byli, że łokcie koło siebie trzymać należało, z mimowolną zazdrością patrzyłem na szerokie po obu stronach króla, myśląc sobie:
— Niedoświadczony może i z dobrego serca przykrość drugim zrobić; boć ta chęć widzenia wielu osób u stołu swego początek ma w dobrem sercu.
Gdy król zobaczył, że zrobiło się miejsce jakie takie:
— Proście pana szambelana Wojny[13] — powiedział — on tu nie zawadzi. Pan Węgierski i Bielawski wpuszczą Wojnę między siebie.
— I tak już jest oddawna między nami! — powiedział śmiało Węgierski.
Rozśmieli się wszyscy, nawet Bielawski, który zwykłym sobie cichym głosem tak się odezwał:
— Kiedyć ma już być koniecznie Wojna między nami, niechże takiego będzie rodzaju!
— O, prawda! — dodał król, — bodaj takie wszystkie bywały!
Tymczasem zupę rozdali, był to barszcz wyborny z uszkami, tryumf pierwszego kucharza królewskiego Tremona, który, chociaż Szwajcar, doskonałe wszystkie potrawy polskie przeprawia.
— Założyłbym się, że w tym barszczu więcej niż dwa grzyby! — powiedział Węgierski, zbierając brząkającą łyżką ostatnie krople z talerza.
— Niezupełnie taki musiał być barszcz u ojców naszych, jeźli tylko jeden kładli — dodał Wojna.
— Nie zazdroszczę im też wcale, — ponowił tamten, — a i dla barszczu

Bardzo mi jest miło,
Że dziś mi się żyć zdarzyło.

— Szczęśliwy humor! — rzekł poważnie Wyrwicz, — bodajbyś mój starościcu, po najdłuższem życiu to samo powtórzył.
— Smutne myśli dobywać przy stole, jest to samo, co w przedpokoju dobywać szampana — odpowiedział żywo Węgierski.
— Zły użytek Wyrwicza! — dodał śmiejąc się Naruszewicz.
W ciągu tej ucinkowej rozmowy wysypały się jakby z rogu obfitości różne przysmaki: wędliny, marynaty, kiszki, kiełbasy, paszteciki różnego rodzaju; wszystko wykwintne i wyborne i dla smaku i dla oka. Król brał nieledwie z każdego półmiska, jadł jakby nie smakując, ale dużo i nadzwyczajnie prędko. Zważałem jak Bekler obok Naruszewicza siedzący, z niespokojnością na ten pośpiech spoglądał; nareszcie rzekł:
— Najjaśniejszy Panie! a Trales?[14]
— Poczciwy mój Beklerze! — zawołał król na tę odezwę i uśmiechnął się mile — już lepiej sprawiać się zacznę.
— Cóż to znaczy? — spytał się Naruszewicz.
— Nie wiecie, mości panowie — mówił dalej król — co ten Bekler zrobił. Oddawna mnie przestrzegano, żebym nie jadł tak prędko, jak mam zwyczaj, gdyż to zdrowiu szkodzi; jam go nie bardzo słuchał, lubo mu bardzo wierzę. Cóż on robi? bo przyznaj się Beklerku, że to rzecz ukartowana; namawia sławnego Tralesa, ażeby mnie w tej mierze zastraszył: oddają mi dziś rano list ogromny, w którym z całą nauką swoją ten mądry lekarz dowodzi mi szkodliwych skutków prędkiego jedzenia, grozi, Bóg nie wie jaką chorobą.
— Ale coś ten fortel nie bardzo Jmć panu Beklerowi się powiódł — wymówił z uśmiechem sędziwy Bohomolec.
— Powiódł się — rzekł na to król, — bo mi dowiodły życzliwości przyjaciela, troskliwe jego o moje zdrowie starania. I to mówiąc, z uczuciem spojrzał na Beklera, który także był rozrzewniony i te jedynie zdołał wyrzec słowa:
— Zdrowie dobrego króla zdrowiem jest narodu: wielka odpowiedzialność na lekarzu jego spoczywa.
Przez ten czas skończyły się wstępne obiadu przysmaki, któremi najeść można się było zupełnie; podczaszy Lociński nalał królowi drugi kieliszek wina i nasze powtórnie napełnione zostały; rozszedł się zapach rozmaicie przyprawianych sztuk mięsa; służba pokrajawszy je subtelnie, zaczęła roznosić: jeden z nich ogromny dźwigając półmisek, podając go królowi, wyrzekł uroczyście: — »baran!« Król odpowiedział wykrzyknikiem: — »A!« i tak działo się z kolei na około całego stołu; a przez minut kilka wyraz baran i wykrzyknik A! jedynie były słyszane; każdy zaś nakładał sobie kopiaste talerze, jadł i chwalił. Spytałem się Zabłockiego, coby to znaczyć miało, czy to ceremonia jaka? »Nie, odpowiedział, ale król nad wszystkie mięsiwa baraninę przekłada; codzień musi być na stole jego, a że Tremon tak ją przyprawią odmienia, iż czasem trudno poznać co to jest? mają rozkaz roznoszący oznajmiania w takim razie godność półmiska podawanego każdemu; a każdy jak widzisz, raduje się, bierze je i chwali.«
Właśnie dojadał król ulubionej sobie potrawy, kiedy wszedł Tremon, nadworny kuchmistrz, czyli Maitre d’hotel, brat kucharza. Dosyć bowiem szczególnem, a wielce pomyślnem zdarzeniem, dwóch braci dostało się w służbę króla; jeden urządza, drugi wykonywa: panuje między niemi braterska zgoda; i z tej przyczyny stół królewski tak dobrze urządzony i smaczny, jak rzadko którego monarchy. Szkoda że to szczęście króla Stanisława wyżej nad stół nie sięga!... Tremon człowiek wcale do rzeczy, pełno i porządnie ma w głowie, jak w dobrze urządzonej śpiżarni: botanik biegły; skoro wszedł, król powitał go temi słowy: »Jak się masz Tremonku, uraczyłeś nas dzisiaj; był barszcz, kiełbasa, jest baran. Powiesz bratu, dodał, ostatnie kładąc do ust kawałki, że wybornie przyrządzony.« »Zda mi się, że tu imbieru użyto, powiedział Naruszewicz i przedziwnie smakuje.« »Jam też nigdy jeszcze imbieru jak rośnie nie widział,« rzekł król. »Najjaśniejszy Panie, odezwał się na to Tremon, wszak niedawno, w Łazienkowskim trebhauzie pokazywałem WKMości roślinę imbierową, która jest ślicznie utrzymana.« »Pamiętajże pokazać mi ją raz jeszcze, bo nic nie pamiętam. Złego ucznia ma Tremon ze mnie, botanika nie chce mi iść w głowę.« »Tyle w tę głowę już weszło, wymówił tu biskup smoleński, że miejsca zabrakło.« — »Nie żartuj, ponowił król, ale wierz, że do całej ogromnej sztuki ani talentu ani też gustu nie mam. Nie będą mieli Polacy ogrodów po mnie.« »WKMość lubisz jednak drzewa i wody,« powiedział Bohomolec. »To prawda, zwłaszcza też wody, i wielką w tych dniach z tego względu miałem pociechę. Mój Merlini[15] mnie przekonał, że tyle wody będzie w Łazienkach, i takiem potrafi sporządzić kanały i szluzy, że ja wsiadłszy przed pałacem, na bacie wygodnym tu do zamku sobie przypłynę.« »Ślicznie to będzie, przebąknął Potocki, który na chwilę przerwał z Łojką rozmowę, ale dochodzą mnie posłuchy, że nie bardzo się cieszy Mokotów[16] na Łazienek piękności.« »Doszły one i mnie, powiedział król, ale mam nadzieję, że jako między sąsiady krwią i przyjaźnią złączonemi, nie powstanie ztąd żaden proces. A gdyby powstał jaki, mianuję zawczasu waćpana, mcipanie Potocki, polubownym na ten kompromis sędzią.« Skłonił głowę Potocki, a król mówił dalej: »Łazienki są prawdziwie moją rozkoszą; tak się niemi cieszę, jak ojciec tem dziecięciem które najlepiej się uda: upatrzyłem sobie znowu wczoraj śliczny widok na Czerniaków, i wprost wyciąć kazałem.« »Najjaśniejszy Pan zawsze lubi mieć przed sobą piękne i dalekie widoki,« odezwał się tu Węgierski. »Wolę patrzeć dalej jak wstecz, albo przed siebie.« »I słusznie,« szepnął Łojko do Potockiego; ale tego nikt prócz nas dwóch nie słyszał, chociaż po odpowiedzi króla nastąpiła dosyć długa chwila milczenia...
Jak to zwykle w takim razie bywa, przerwało to milczenie trzy głosy razem; ale ponieważ jeden z nich był królewski, tamte dwa w połowie słowa umilkły. Król właśnie coś do mnie przemówił, jam niezupełnie usłyszał, a pytać nie śmiałem; skłoniłem się więc tylko i przebąknąłem kilka słów niewyraźnych, bez związku, za co dotąd na siebie się gniewam; bo czyż nie miałem tyle ułożonych w domu konceptów na każdą okoliczność? Król chcąc zapewne ściągnąć ze mnie pomięszanego uwagę kompanii, odwrócił się do otaczającego go orszaku, a spojrzawszy na szambelana Kownackiego[17], który stał świeży jak z igły zdjęty, a pachniał jak kwiatek włoski, zapytał się czy rybacy nie wyratowali mu czego z Wisły? — »Ta kamizelka i te inne ubiory, w które się dziś wystroił, odezwał się tu Węgierski, to jedne ze stu par, co mu zatonęły; wydobyto je z brzucha szczupaka, połknął je, myśląc na te bławaty, że to już szambelan.« — »Gdybyć choć takim sposobem jakaś partya mojej garderoby wyratowaną była! wyrzekł z westchnieniom Kownacki, ale nie wszystko stracone!« »I szambelan zgubiony! jęknął paź Turkuł.« — »A, pierwszy raz też głos Turkuła słyszę, wymówił król; dla czegóżeś dziś taki posępny i milczący?« — »WKMość wie, choć zapewne nie zna, jaki to skutek głód na Polaku czyni;« rzekł śmiały paź! »Domyślam się co to ma znaczyć. Podaj mi wody!« — Podali paziowie wody, a Turkuł zawołał: »Teraz będę miał rozwiązane usta, ale teraz też odejść muszę.« — A skłoniwszy się nam pociesznie, wyszedł wesoło wraz z drugiemi; bo wiedzieć trzeba, że poty nie odchodzą dworzanie na służbie będący do marszałkowskiego stołu, póki król tego znaku nie da.
»Dobry jest bardzo zakład paziów przy dworach, powiedział król skoro odeszli; dwudziestu czterech dziarskiej młodzieży dziką pustynię rozweselić by mogło.« — »I Waszej Królewskiej Mości wybór paziów szczęśliwie się udaje,« rzekł Naruszewicz. — »Mam ich zwłaszcza kilku, których bardzo lubię, odpowiedział król; za dniami służby Turkuła niemal tęsknię, bo mnie jego śmiałość i pustoty niezmiernie bawią; ale są między niemi i młodzieńcy z gruntowniejszemi talentami. Nie uwierzycie mości panowi, jak Lesseur[18] pięknie rysuje. Mój Bacciarelli mówi, a jemu wierzyć można, że to wielki miniaturzysta będzie. Widziałem dziś jego roboty i bardzo byłem kontent.« — »WKMość dziś długo bawiłeś w malarni? odezwał się Wojna.« — »Wiele rzeczy mi pokazywał mój Bacciarelli; Smuglewicz[19], który ciągle bawi we Włoszech, przysłał znowu dowód swego talentu i pracowitości; coraz więcej włoskiem niebem przechodzi. W pracach tutejszych uczniów dostrzegłem także z radością dwa znakomite talenta, młodego Kubickiego[20] do architektury, Vogla[21] do rysunku; obudwóch muszę wkrótce także do Włoch wyprawić.« — »Jak też wiele Polska w tym względzie będzie winna WKMości, powiedział tu Potocki, prawdziwie to panowanie będzie odrodzeniem kunsztów i nauk.« — »Widzieć piękne sztuki i literaturę na wysokim stopniu, przyczynić się do tego, jest mojem najgorętszem życzeniem, odpowiedział na to król. Robię ku temu co mogę, a gdyby mi kto pokazał, co jeszcze uczynić należy, robiłbym i więcej.« — »Wasza Królewska Mość, jeśli sobie pozwolisz powiedzieć, zanadto już czynisz, odezwał się tu Węgierski; nie w sztukach pięknych, bo widać po owocach, że przyzwoite są koło nich zachody, ale w literaturze... Tłum pisarków od lat kilkunastu stopnie tronu WKMości codzień zarzuca szpargałami, coraz mniej godnych przybyszów do mądrych półmisków przypuszczonych widzimy, (tu Zabłocki i ja zmieszaliśmy się nieco), a ty Najjaśniejszy Panie, nie odrzucasz nikogo, na wszystkich jesteś łaskaw, wszystko chwalisz. Pochwałami przecież szafować nie dobrze, zwłaszcza panom, bo wielu chwali dzieło nie dlatego, że dobre, ale że się komu znakomitemu podobało, albo że autor jego zjadł obiad mądry obok majestatu.«
Słuchali wszyscy z niejakiem zdziwieniem tej śmiałej i dość długiej mowy; jam się ledwo nie zadławił kością wybornego kwiczoła, bom myślał że to i do mnie przytyk, a król powiedział: »Czemuż tedy waćpan, mości panie starościcu, nie piszesz więcej, i nie pokażesz drugim jak pisać?« — »Od świtu do późnej nocy próżnować, moja robota cała, odpowiedział wesoło.« — »I jeść i zapijać, dodał Wojna, bo w rzeczy samej, w znacznej liczbie półmisków, potraw, jarzyn, ryb, melszpejzów, pieczystego, ciasta, które ciągle roznoszono, on mało który opuścił, każdy dzielnie popijał, a właśnie trzymając biszkopt umaczany w winie, w czasie przymówki Wojny, powiedział nie tracąc fantazyi: »Ja nie jestem wcale za pasterskiej, bez kuchni życiem:

Wolę biszkopt niż żołędzie;
Kłoś żołądź smaczną rozumiał,
Bo chleba upiec nie umiał.«

»I dajesz tego gustu oczywiste dowody, rzekł ze śmiechem Naruszewicz, ale nie wiem, czy tak długo udawać ci się będzie. Oto pan Zabłocki, to wzór młodzieży, skromny, mało je, mało mówi..« »A wiele pracuje, przerwał Wyrwicz, wiem że i dziś nie z próżnemi rękoma tu przyszedł.« — »Czy tak? zawołał król, cieszę się bardzo. I cóż takiego? czy nowa komedya« — »Tak jest, Najjaśniejszy Panie, odpowiedział Zabłocki podnosząc się, czekam tylko z złożeniem jej u stóp WKMości końca obiadu.« — »Kiedy nas taki deser czeka, skończcież żywo roznoszenie tego co na stole, zawołał król na służbę; waćpanie Lociński, daj nam Popiela« (tym przydomkiem król ochrzcił stare wino węgierskie).
W niedługim czasie postawił Lociński na stole przed królem spleśniałą butelkę, odetkał ją; podano małe kieliszki a król sam je nalewał. Podał naprzód kieliszek Potockiemu mówiąc: »Spodziewam się, że do smaku będzie.« Naruszewiczowi dać się wzbraniał. »Wasza wielebna uczoność pić tego nie zechce, mówił z uśmiechem; nie wierzysz w żadnego Popiela.« — Najjaśniejszy Panie, powiedział dziejopis biorąc niemal gwałtem kieliszek, tego uznaję« — a wypiwszy łyk, dodał: »Zaiste prawdziwy! jeszcze myszką trąci.« Śmiech powstał ogólny, król przez chwil kilka nalewać nie mógł wina; potem rozesłał każdemu, i sam nawet, co bardzo rzadko ma się trafiać, wypił pół kieliszka za zdrowie nas wszystkich.
Gdy się to skończyło, i już szczęściem przestano jedzenie roznosić, król zdjąć kazał nakrycie, obrus sam odsunął i wezwał Zabłockiego do wręczenia mu obiecanego deseru. Zabłocki powstał i następującą przeczytał odę:

Wpośród tylu spraw ważnych, wpośród starań tyla,
Które Cię zaprzątają, Najjaśniejszy Panie!
Godzi się chociaż jedna odetchnienia chwila,
Godzi się pracy, chociaż na moment przerwanie.
Nadto się wiele trudzisz kwoli Twojej sławie,
Będziesz ją miał, choć oddasz chwilę i zabawie;
Wszak nie zawsze się Jowisz rządem świata trudzi?
Prace i troski jego lube dzielą wczasy,
Miał i on niegdyś krnąbrny dla się rodzaj ludzi;
Miewał do pokonania zuchwałe gigasy:
Wrócił nakoniec niebu pokój pożądany,
I pierwszy nad wszystkiemi sam spoczął niebiany.
Muzo! korzystaj z tych chwil; bardzo trudno o nie,

Rzadko naszego Pana w spoczynku widzimy;
I teraz gdy się zdaje bawić w miłym gronie,
Kto wie! jeśli nie myśli, ze ma świat olbrzymy;
Że ta, co się w tysiącznych przemianach układa.
Nie przeto, że stłumiona, nie chce broić, zdrada.
Muzo! przerwij te myśli Panu; jego zdrowie
Bardzo długo dla Polskiej jest potrzebne doli:
Życie wasze jest naszem, o dobrzy królowie!
Wątlić go nie do waszej zostawiono woli,
Gdzie wielkość duszy z cnotą, tam i pomoc nieba:
Masz je, Królu! troskliwych myśli mieć nie trzeba.
Ale skąd te pochlebne przyszły mi nadzieje?
Abym mądrość mógł bawić? zkąd to zaufanie!
Nie przejdęż tem zuchwalstwem śmiałe Bryareje?
Przez wzgląd chęci, śmiałości racz darować, Panie!
Wszak dał kto hekatombe, czy gołąbków parę,
Byle to czynił z serca, dobrą dał ofiarę.
I to mi tylko może służyć za obronę,
Że się ważę z tem błachem popisywać dziełem;
Pióro moje przez Ciebie, Królu, zachęcone,
Wziąłem medal, przeto się samo zadłużyłem;
I choć Ci teraźniejszą ofiaruję pracę,
Dar Twój wielki: w życiu się całem nie wypłacę.

Gdy odczytał, Monarcha podziękował mu uprzejmie; dano kawę, a skoro każdy wziął filiżankę i król swoję jednym tchem wypróżnił, żądał ażeby Zabłocki przeczytał głośno przyniesioną komedyę. Wyszła służba z pokoju, zostali tylko obiadujący; ucieszyli się, a autor czytał swoje dzieło, tak dobrze jak go napisał, czego mu wróciwszy do domu z serca winszowałem. Komedya, Fircyk w zalotach, w lepszym nieco tonie od innych komedyi Zabłockiego, gładkim wierszem, prawdziwie po polsku jak wszystkie napisana, żywa w rozmowach, prosta w intrydze, dwa dobrze odznaczone mająca charaktery Fircyka i Podstoliny, tem mocniej słuchaczy zajęta, że jednozgodnie wszyscy od pierwszej sceny, w Fircyku obraz Węgierskiego upatrzyli. Jakoż lubo Zabłocki bynajmniej tej myśli nie miał, ułożyło się wiele rzeczy ku temu: oba starościce dowcipni, trzpioty, niby filozofy a jak to mówią po prostu, hultaje. Miał Węgierski za swoje, za wszystkie przypinane Bielawskiemu i nam łatki. Częstowano go różnemi przydomkami, Naruszewicz dosypywał soli, czasem i bez miary, nie szczędził i tłustych żartów, a za każdym wierszem do tych np. podobnym:

Ma tytuł starościca jeszcze od pradziada,
.0000.0000.0000.0000.0000.0000.0000
Znam go, któżby o tem nie słyszał wietrzniku!
.0000.0000.0000.0000.0000.0000.0000
Zacina prawda panicz trochę na szulera,
Kocha młode kobietki, lubi winko stare...

wszyscy wykrzykiwali ze śmiechem: »To on — to on.« Dopiero w końcu kiedy Fircyk, długo bałamut, pierwszy raz miłością szczerą się przejmuje i żeni się, wszyscy powiedzieli: »To już nie on — to nie on;« jeden tylko poczciwy Bohomolec wyrzekł: »A może i on takim kiedy będzie.« Po skończonej z zupełnym aplauzem komedyi, król odczytać sobie kazał niektóre kawałki, a między innemi, rozmowę Świstaka z Pustakiem w scenie 1-ej aktu 3-go, z której śmiał się serdecznie, i następujący wyjątek z drugiego aktu, który mi utkwił w pamięci:

Fircyk.

Powiedział Marcialis i ja za nim idę:
Każdy człowiek jak może swoją łata biedę.

Lecz nareszcie chcę mówić, filozofie z tobą,
Jak z pełną wielkich maxym, wielkich zdań osobą.
Powiedz mi, co są ludzie, co ten świat nasz znaczy,
Jeżeli nie szulernią mieszkaną od graczy?
Wyższe i niższe stany, panowie i kmiecie...
Tej różnicy nie znano w pierwiastkowym świecie.
Los ślepy zrobił szczęście, od szczęścia dopiero
Ludzie równi naturą, tę nierówność biorą.
Każdy ma z swoją stawką wstęp do jego banku,
Lecz równie tak nie pewny zysku jak i szwanku.
Tym próżne, tym zyskowne wypadną bilety;
Są tam flinty, kaptury, ordery, mucety,
Drogi szkarłat; gronostaj, kożuchy i gunie;
Więc kto co weźmie, samej to winien fortunie.
Całym światem przypadek i los rządzi ślepy,
Temu dał łokieć, temu szablę, temu cepy.
Ci się pocą w usługach, ci w przemocy tyją,
Oddajże wszystko to co własnością jest czyją.
Niech swe słuszność w dział ludzi wda pomiarkowanie,
Wieluby się w przeciwnym mogło znaleźć stanie?
Co gdy tak jest, formuje sobie entimema:
Gra świat cały? więc w żadnej grze zdrożności niema.
Z ogólnego podania do szczególnych wnioski,
Wszak są prawe? wszak taki wyrok filozowski?

Aryst.

Więc....

Fircyk.

Więc wszystkim grać trzeba; a ztąd to wynika:
Kto przegrał, niech nos zwiesi; kto zgrał, niech wykrzyka.

Aryst.

Co też to się za choas temu we łbie miesza!
Cep do szabli przyrównał, łokieć do lemiesza.
Nie krzywdź ludzi i cnoty, nie powstawaj na nie;

Ma ona w sercach prawych swą cześć, swe władanie.
Ty sam, jeźliś krwi zacnej nie wziął przez azardy,
I cnoty swoich przodków? czemuś z niej tak hardy?
Czemu się tytułujesz starościcem? czemu
Tem puszysz, co losowi winieneś ślepemu?
Nie, bracie, pobłądziłeś w swojem zdaniu mocno,
Los możnym, cnotę nadto czynisz bezowocną.
Lecz wreszcie słuchaj, chcę cię przekonać zupełni:
Człek, który powinności swoje zna i pełni,
Który próżen ambitu. bojaźni, nadzieje,
Na wszystko obojętnie patrzy się i śmieje.
Czy kto stanął wysoko, czy osiadł na dole;
Który gotów na szczęście, tak jak na niedolę;
Który ma dość sam w sobie aby był szczęśliwy,
Który w tem wszystko zamknął, ze został poczciwy:
Taki człek, prawych czciciel cnót, nie zna bałwana
Fortuny, ni chimerze losów gnie kolana:
Lecz pan swojego serca, skłonności, obejścia,
Wbrew losom, sprawcą oraz jest własnego szczęścia.

Po tem odczytaniu i wielu dla autora pochwałach, wszczęła się rozmowa o sztuce dramatycznej w Polsce, i trwała z pół godziny, dopóki król nie wstał i nie pożegnał nas wszystkich. W tej rozmowie Wyrwicz, Potocki, Wojna, Bohomolec, a przed wszystkiemi król, okazali wiele erudycyi i smaku; ale tego powtórzyć z pamięci trudno nie będąc tak uczonym jak oni; wiem tylko iżem się tak do tego rodzaju literatury zachęcił i ubóstwo jego u nas uczuł, że muszę napisać komedyą, operę, a kto wie, może tragedyą. Węgierski serdecznie upokorzony w ciągu tej całej rozprawy milczał, najpierwszy po odejściu króla się wymknął; ale dochodzą mnie wieści, że zaraz wczoraj pomścił się na czwartkowych obiadach, tak je opisując w wierszach do brata:

A uczone obiady? znasz może to imię,
Gdzie połowa nie gada, a połowa drzemie;
W których król wszystkie musi zastąpić ekspensa:
Dowcipu, wiadomości i wina i mięsa.

Mogą w wielkiej liczbie zderzyć się i takie, wczorajszy jednak takim nie był. Prawda, że król ze wszystkich najwięcej i najlepiej mówił, jeść i pić dał suto i wybornie; prawda że byli tacy którzy nie gadali, a tych ja na czele: ale nikt nie drzemał. Nad tym opisem możeby kto ziewnął, ale to nie byłaby obiadu i obiadujących wina, tylko tego co dobrze i dokładnie opisać nie umiał.







  1. Franciszek Zabłocki, urodzony w r. 1754, sekretarz komisyi edukacyjnej, po stracie ukochanej zony, w 36 roku życia swego, kapłańską przywdział suknię i umarł plebanem w Końsko-Woli. Autorem jest wielu dobrych komedyi, pięknych wierszy, i wybornym tłómaczem Amfitryona, Moliera.
  2. Marcelli Bacciarelli, Wioch rodem, osiadły w Warszawie, umarł 1798 r. mając lat 86.
  3. Król, jak wiadomo, popiersie Naruszewicza, lubo żyjącego w tej sali umieścił.
  4. Józef Bielawski, urodzony około 1736 r., zmarły 1809, pisał komedye, które lubo nudne, nie były przecież zupełnie pozbawione zalety; inne jego poema mniej były warte, zwłaszcza poema: Rzeź Humańska, w którem i takie wiersze zdybać można: A w kraju zniszczonym świnia nie została.
  5. Kajetan Węgierski! starościc korytnicki, szambelan króla Stanisława, urodził się r. 1755, umarł w r. 1787 w Marsylii, gdzie pochowany, w młodym wieku, bo mało zdrowia szanował. Wybór pism jego drukowany jest w Toinie I Wyboru pisarzów polskich, edyryi Mostowskiego.
  6. Gröll, drukarz nadworny królewski, z pod pras którego wiele wyszło dzieł wzorowych.
  7. Zakon Jezuitów został zniesiony w r. 1773.
  8. Karol Wyrwicz, urodził się 1716 roku, umarł 1793, kapłan zgromadzenia Jezusowego, później opat hebdowski, mąż z wielu miar znakomity. Prócz wzmiankowanej geografii politycznej, dzieła wielce użytecznego, pracował wiele w przedmiotach historycznych i w rodzaju krytycznym. Pamiętnik Świtkowskiego w owym czasie wychodzący, miał w nim biegłego i surowego sędziego.
  9. Franciszek Bohomolec Jezuita, pierwszy pisarz komedyi w języku ojczystym, zostawił ich przeszło 30; jest w nich dowcip, ale prócz innych ważnych uchybień, brak znajomości świata postrzegać się w nich daje. Pisał i inne rzeczy, jako to: życie Jana Zamoyskiego, Jerzego Ossolińskiego, o języku polskim, zabawy oratorskie i t. d.
  10. Bielawski napisał i wydał na rozkaz króla komedyę «Natręty».
  11. Te portrety były później w sali Komisyi Oświecenia.
  12. Feliks Łojko, mąż wielkich cnót obywatelskich i głębokich wiadomości; sławnym jest jego »Historyczny wywód«, w r. 1773 wydany. Wielkie materyały zebrał do historyi i ekonomii politycznej, ale śmierć zawczesna nie dozwoliła mu wydać owocu tej pracy na widok publiczny.
  13. Wojna, szambelan, starosta stanisławski, poseł do Wiednia, znany z nauki i przyjemności rozumu.
  14. Trales, lekarz najsławniejszy w owym czasie.
  15. Merlini, architekt i hydraulik króla Stanisława. Co obiecywał, spełniło się; później król przemieszkując zwykle przez lato w Łazienkach, bardzo często przypływał w ten sposób pod zamek Warszawski.
  16. Właśnie w tym czasie księżna marszałkowa Lubomirska stwarzała Mokotów, wodami ściągniętemi z tego miejsca zasilały się Łazienki.
  17. Kownacki szambelan, głośny wówczas z wytworności w stroju. Przypadek wspomniany przez Węgierskiego zdarzył się istotnie jego garderobie, z wielką uciechą dworu i miasta.
  18. Lesseur, naprzód paź, potem szambelan królewski dotrzymał co przyobiecał; miniatury jego od znawców są bardzo cenione, tak dla podobieństwa rysów jako dla delikatności pędzla.
  19. Franciszek Smuglewicz — jeden z najsławniejszych dotąd malarzy i rysowników polskich.
  20. Jakób Kubicki — wspomnieć należy, że gdy szło o plan na gmach wielkiego znaczenia, gdy król mistrzów zagranicznych i swoich wezwał do nakreślenia go, Kubickiego robota pierwszeństwo uzyskała.
  21. Zygmunt Vogel, zmarły niezbyt dawno, profesor rysunków w uniwersytecie warszawskim.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .