<<< Dane tekstu >>>
Autor Alfred Tennyson
Tytuł Oenone
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OENONE.
 

Istnieje w Idzie dolina, nad wszystkie
W górach jońskich piękniejsza doliny.
Mgły falujące kłębią się w przepaści
I, wyciągając leniwe ramiona,
Pełzną od jodły do jodły. Po jednej
I drugiej ręce wiszą u gór stoków
Pola i łąki kwieciste, a dołem,
Przez jar głęboki, rwie się i przewala,
Z hukiem ku morzu pędząc, potok długi.
Po za doliną pnie się Gargar k’niebu,
Pierwszy witając poranek, lecz z przodu
Wąwóz otwarty ukazuje, w wianku
Kolumn, Troady i Ilionu twierdzę,
Oną Troady koronę.

Z południa
Oenone tu się przybłąkała smutna;
Rzucił ją Parys, ongi druh jej w górach.
Zwiędły jej lica płomieniste róże,
A włos opadał naokoło szyi,
Lub, spoczywając, zdawał się opadać.
Wsparta o gruzy, oplecione winem,
Cichej śpiewała pustyni, aż z skalnych
U góry złomów, cień się k’niej przecisnął:
«O matko Ido! strumienista Ido!
O droga matko, usłysz mnie, nim umrę.
Spokój południa obejmuje wzgórza,
W trawie wysokiej nawet świerszcz umilknął,
Jaszczur, na kamień cień swój rzucający,
Jak cień spoczywa, usnęła cykada,

Drzemie kwiat róży, w lilii kołysze
Złota się pszczoła, tylko ja tu czuwam,
W oczach łez pełna, a w sercu miłości;
Serce się kraje, oko się przyćmiewa
I żyć już nie chcę, przesycona życiem.

O matko Ido! strumienista Ido!
O droga matko, słuchaj mnie, nim umrę.
Słuchaj mnie, ziemio! Góry! wy jaskinie,
Gadu ciemnego gnieździska! potoki! —
Boga strumieni ja córką — słuchajcie!
Gdyż pragnę mówić... Pieśń ma niechaj spiętrzy
Wszystką mą boleść, tak jak twierdza owa
Przy dźwiękach lutni podniosła się zwolna,
Nakształt obłoku, co się w kształty kłębi!
Niech choć na chwilę, gdy wam mówię o tem,
Serce me krwawszej uniknie boleści.

O matko Ido! strumienista Ido!
O droga matko, słuchaj mnie, nim umrę!
U gór podnóża czekałam o świcie,
Na szczytach rosy spoczywały ciemne
I jodły w ciemnych spoczywały rosach,
Uroczy Parys, ten Parys bez serca,
Przychodził wówczas z czarniutkiem koźlęciem
O białych nogach i o rogach białych,
Sam z Simoidy ostrowia przychodził.

O matko Ido, słuchaj mnie, nim umrę!
Tam górski potok przyzywał mnie z jaru,
A górą promień porannego słońca
Na śniegi padał dziewicze. Z spuszczonem

Siedziałam okiem; jak gwiazda, tak białą
Błysnął on piersią pośród tej pomroczy.
Z ramion lamparcia zwieszała się skóra,
A skronie włos mu oplatał słoneczny,
A wargi jego lśniły się, jak piana,
Wydęta wiatrem; k’ niemu biegło serce,
Tuląc go w uścisk, zanim jeszcze nadszedł.

O matko Ido, słuchaj mnie, nim umrę,
Z uśmiechem, rękę otworzywszy mleczną,
Oczom mym owoc pokazał z szczerego
Złota Hesperyi, wonny, jak ambrozya;
Wsłuchana w niego i wpatrzona, strumień
Słów, który płynął z jego ust, do głębi
Serca wchłaniałam.

««O duszo ty moja,
O pięknoczoła Oenone! o luba!
Spójrz na ten owoc. Napis na łupinie
«Dla najpiękniejszej» — przeznacza go tobie,
Śród pląsających na Idzie oread
Najcudowniejszej w postawie i ruchu
I w brwi splączonych uroku najpierwszej»».

O matko Ido! słuchaj mnie, nim umrę!...
Kwiecie ust swoich lepiąc do mej wargi,
Mówił: ««Patrz, owoc ten na stół rzucono,
Gdy się niedawno zebrał orszak bogów
Śród Pelejowych przybytków. I wszczął się
Spór, komu słusznie przyznać go należy.
Promiennostopa Iris wczoraj wieczór
Przyniosła mi go, głos bowiem powszechny

Wybrał mnie sędzią. I Hera tu przyjdzie
I Afrodyta i Pallas, ażeby
Piękności żądać nagrody. Tam w grocie,
Za szeleszczącą jodłą, niesłuchana
Możesz podsłuchać, ujrzeć, niewidziana,
Jako twój Parys będzie sądził bóstwa»...

O matko Ido! słuchaj mnie, nim umrę!
Było to późnem południem. Obłoczek
Srebrny powionął nad krawędzie jaru,
Zarosłe jodłą... I przyszły do gaju,
Nagie, na miękkie przybyły trawniki,
Krokus z pod stóp ich wystrzelał, jak ogień,
Fiołek, lilia, asfodyl, amarant
I kwiat lotosu... I wnet wiatr się zerwał
I nad głowami jęły się kołysać
Porozpinane bluszczu, wina zwoje
I wkoło gałąź owijać sękatą
Barwną girlandą jagód, gron i kwiecia.

O matko Ido, słuchaj mnie, nim umrę!
Paw grzebieniasty siedział na wierzchołku
Drzewa, a nad nim płynął obłok złoty
I wonną rosę sączył mu na pióra.
I oto naprzód głos tej usłyszałam,
Przed którą ze czcią kłonią się bogowie,
Gdy, jako światło, wciąż się wzmagające,
Kroczy śród jasnych niebios. Parysowi
Moc oddawała nieograniczoną,
Władzę królewską, co ««dla dobra państwa
Posiada skarby, płynące z niejednej,
Bogatej w rzeki i zboże doliny,

Lub z nieprzebranych, hojnych kopalń złota;
Zaszczyty, lenna»» — tak mówi ««i myta
I cła posiędziesz z ludnych miast na wyspach
I z mnogich portów, których maszty sterczą,
Twierdz ocienione wieżami, jak wieże,
W zalanych słońcem lustrzanych zatokach»».

O matko Ido, słuchaj mnie, nim umrę!
I więcej jeszcze mówiła — o władzy
I wciąż o władzy, tym wszechdążeń celu,
Władzy, co z czasem umie chodzić w parze,
Co ma kolebkę i tron swój w mądrości:
«Wszystkie mocarstwa sąsiednie w sojuszu
Z twoją koroną lub podwładne tobie,
Póki ci berło nie wypadnie z ręki...
Dar ten odemnie, od królowej niebios,
O królewiczu — królewicz tyś bowiem,
Choć tylko jesteś pasterzem — powinien
Miłym być tobie, gdyż przez władzę tylko
Wznoszą się ludzie ku bogom, co ciszy
Błogosławionej używając w miejscu
Błogosławionem, w górze, nad gromami,
Żyją, wieczystem otoczeni szczęściem,
Swojej mądrości świadomi i władzy»».

O matko Ido! słuchaj mnie, nim umrę.
Zmilkła... I Parys wyciągnął już ramię,
By dać jej owoc, tak go przynęcała
Nadzieja władzy. Lecz Pallas, stojąca
Nieco na boku, skrzyżowawszy nagie,
Świetlane członki na włóczni bronzowej,
Spoczywającej zimno na ramieniu,

Bielszem od pereł, na piersi śnieżystej
I na tem licu, które gniewem płonie,
Wytęży oko, wielkie i poważne,
W oczekiwaniu wyroku i rzecze:

««Poszanowanie siebie i poznanie
I panowanie nad sobą — do władzy
Największej tylko one trzy nas wiodą.
Lecz nie do władzy dążyć (która naraz
Przychodzi sarna, choć jej nie wzywamy) —
Nie! żyć dla prawa, któreś sobie stworzył
Sam, i że prawo jest prawem, iść za niem
Na przekór skutkom, to mądrość prawdziwa»».

O matko Ido! słuchaj mnie, nim umrę...
Rzekła: ««Nie nęcę ja ciebie darami:
Ani mnie zmieni ani mnie upiększy
Twoja nagroda... Sądź mnie, jak mnie widzisz,
A najpiękniejszą snać zobaczysz we mnie.
Lecz, gdy na boskość patrząc obnażoną,
Za słabem będzie twe oko śmiertelne,
By sprawiedliwy wydać sąd — bądź pewny:
Kochać cię będę, wiecznie bacząc na to,
By moja siła, z krwią twą wszedłszy w śluby,
Była w twych tętnach żywa, jak u boga,
Do walk cię pchając, niebezpieczeństw, czynów,
Aż ci wytrwała cierpliwość, w bohaterstw
Zahartowana ogniu — aż ci wola,
Przebiegłszy całe doświadczenia koło,
Służąc prawidłom pewnej siebie cnoty,
Zgotuje pełnię swobody!»»... Zamilkła.
Namyślać jął się Parys, ja — ««Parysie!»»

Zawołam — ««daj go Palladzie!»» Nie słyszał,
A może nie chciał mnie słyszeć — o biada!

O matko Ido! strumienista Ido!
O droga matko! słuchaj mnie, nim umrę,
Idaliońska Afrodyta, świeża,
Jak piana w Pafos, z której się zrodziła,
Jęła palcami zgarniać różowemi
Z gorącej skroni i z piersi gorącej
Włos, co, woniejąc zapachem ambrozyi,
Naokół szyi obnażonej w puklach
Wił się złocistych; z pośrodka fiołków
Zaróżowiona przeglądała stopa,
A poprzez cienie winogradu promień,
Gdy się ruszyła, tryskał z krągłych kształtów.

O matko droga! słuchaj mnie, nim umrę!
Z słodkim uśmiechem w łagodnej źrenicy,
Zwiastunem zwycięstw, zbliży się ku niemu
I szepnie w ucho: ««Najpiękniejszą tobie
I najwdzięczniejszą przyrzekam niewiastę...»»
I roześmiała się, gdy ja ze strachu
Zamknęłam oczy; gdym spojrzała w górę,
Parys mój ramię trzymał wyciągnięte.
I wielkiej Hery gniewny wzrok spostrzegłam,
W swoim obłoku uchodzącej złotym...
I pozostałam sama w owym gaju,
I sama jestem od onego czasu,
I mam pozostać sama aż do końca.

Lecz, matko Ido! słuchaj mnie, nim umrę!
Co? najpiękniejsza?... ja czyliż nie piękna-m?

Tysiąc to razy mawiał mój jedyny;
Piękną być muszę, tak mniemam. Wszak wczoraj,
Kiedym szła borem, za mną lampart dziki
Wlókł się gęstwiną, dysząc od radości,
Barwnym ruszając chwostem, pożądliwie
Robiąc bokami... Najwdzięczniejszą — ona?!!
O, mój pasterzu! Żebyć ramię moje
Objęło ciebie w swój uścisk, a wrzące
Wargi me żebyć wpiły się w twe usta,
Deszcz urodzajny ognistych całunków
Sącząc, jak deszcz ten jesienny, co spada
Na Simoidy fale rozpienione!

O matko moja! słuchaj mnie, nim umrę!
Przyszli i ścięli jodły me najwyższe,
Me ciemne jodły, co jaru krawędzie
Zdobiły wieńcem, pomiędzy śnieżnymi
Szczyty i śnieżnym potokiem hodując
Orle pisklęta; z ich ciemnej gęstwiny
Pośród świtania tajemniczych zmierzchów
Ryk się pantery dobywał stłumiony,
Gdym ja siedziała w dolinie. Ach! nigdy,
Nigdy samotna nie ujrzy Oenone,
Jak mgły powiewne chwytają się liści,
Jak srebrne chmurki suną ponad niemi
Na rąbkach światłem oblane miesięcznem,
Między potokiem i cichemi gwiazdy.

O matko moja, słuchaj mnie, nim umrę!
Śród tych szałasów zwalonych, w tym suchym,
Trzeszczącym gąszczu, pośród złomów skalnych
Spotkaćbym chciała ją, tę przeohydną,

Co nieproszona przybyła na ucztę
W domu Peleja, między biesiadniki
Złociste jabłko rzuciła, stwarzając
Zmianę dzisiejszą. W twarz bym jej cisnęła
Gniew i nienawiść mą wszystką, jej, której
Ludzie i bogi równo nienawidzą.

O matko moja, słuchaj mnie, nim umrę!
Czyż on miłości stokroć nie przysięgał
W tej tu dolinie i u tego stoku,
Na tym tu głazie i w tę rękę moją,
Kładąc całunki i rosząc ją łzami?
O łzy szczęśliwe, tym jak niepodobne!
Szczęśliwe niebo, widzisz ty me lica?
Szczęśliwa ziemio! udźwigniesz mój ciężar?
O! śmierci! śmierci! śmierci! ty obłoku
Nigdy nie starty! dosyć jest na ziemi
Ludzi nieszczęsnych; omijaj szczęśliwych,
Spragnionych życia, a zagaś me światło,
Otul mą duszę swym cieniem, chcę umrzeć!
Ciężko ty w piersi przygniatasz mi serce,
Przygnieć i moje powieki, chcę umrzeć!

O matko moja, słuchaj mnie, nim umrę!
Nie chcę umierać sama: coraz bardziej
Myśli się we mnie kształtują ogniste;
Coraz wyraźniej, spiesząc w ślad za niemi,
Słyszę nocami głos, płynący z wyżyn,
Stłumion, jak kroki na miękkim kobiercu —
W dali mój ciemny majaczeje zamiar
I tak niepewny, jak rysy dziecięcia,
O których matki śnią, nim jeszcze na świat

Przyjdzie dziecina... Dziecina! me członki
Przeszywa zgroza, nigdy nie porodzę
Dziecka, by ojca dręczyło mnie wzrokiem!

O matko moja, słuchaj mnie, nim umrę!
Słuchaj mnie ziemio! nie chcę umrzeć sama,
Aby w ślad za mną nie biegł jej szczęśliwy,
Przerażający śmiech, kiedy samotna,
Niepocieszona pójdę po tej zimnej,
Bezgwiezdnej drodze śmierci, zostawiwszy
Kochanka z grecką niewiastą... Do Troi
Oto pospieszę, nim gwiazdy zabłysną,
Do wieszczki bogów, Kasandry, po radę;
Wszak ona widzi naokoło siebie
Taniec płomieni, a w jej uszach wiecznie
Brzmią wojowników uzbrojonych głosy.
Co to ma znaczyć, nie wiem; wiem to jedno,
Że gdzie się zwrócę, za dnia albo w nocy,
Ziemia i niebo — jeden płomień dla mnie!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred Tennyson i tłumacza: Jan Kasprowicz.