Oliwer Twist/Tom I/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oliwer Twist |
Pochodzenie | Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Data wyd. | 1845 |
Druk | Breikopf i Hærtel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Oliver Twist |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Czas próby nakoniec przeminął, a Oliwer pozostał jako chłopiec w nauce u pana Sowerberry.
Była to właśnie pora roku bardzo niezdrowa. Mówiąc po kupiecku: trumny właśnie bardzo dobrze odchodziły, a Oliwer, w przeciągu kilku tygodni bardzo wielkiego doświadczenia w rzemiośle swojém nabrał.
Powodzenie pomyślne owego nader bystrego pomysłu pana Sowerberry najśmielsze nawet nadzieje jego przewyższyło. Najstarsi mieszkańcy miasteczka nie pamiętali takiego roku, w którymby kur tak mocno był panował, lub tak śmiertelnym był dla dzieci; a mały Oliwer, z kapeluszem na głowie, przyozdobionym w czarne wstęgi aż po kolana sięgające, nie małą ilość tych smutnych pogrzebowych pochodów z niewypowiedzianém podziwieniem i rozczuleniem wszystkich matek miasteczka, prowadzić musiał.
Że zaś Oliwer swojemu panu i przy wielu innych nie mniéj smutnych pochodach pogrzebowych towarzyszył, a to w celu, aby téj otrętwiałości uczucia i téj władzy nad nerwami swojemi nabrał, która dla ukończonego Przedsiębiorcy pogrzebów koniecznie jest potrzebną; miał przeto bardzo wiele sposobności uważania i dostrzeżenia téj pięknéj i wzniosłéj uległości człowieka dla woli Boga, i téj mocy ducha, z jaką wiele osób cierpienia swoje i straty ponosi.
Jeżeli kto do pana Sowerberry przybył zamówić pogrzeb dla jakiego pana, lub pani bogatéj i staréj, otoczonéj wielką ilością siostrzeńców, bratanków, wnuków i t. d., których w przeciągu całéj choroby owéj lubéj staruszki nic w smutku pocieszyć nie zdołało, i to tak dalece, iż żadne swego smutku przed światem ukryć nie zdołało,.... znachodziły ich zwykle wtedy właśnie, kiedy pora najpomyślniejsza na okazanie tego smutku była,..... bardzo wesołych, ucieszonych, rozmawiających pomiędzy sobą radośnie i żartobliwie, jakby się nic takiego nie było wydarzyło, coby ich serca żalem i smutkiem napełnić było mogło.
Mężowie znosili także utratę żon swoich z wielką i bohaterską spokojnością; a żony, przywdziewając suknię żałobną za swoim mężem, zamiast coby ją w smutku i żalu serca nosić miały, o tém jedynie dzień i noc przemyśliwały i mózg sobie dręczyły, jakby się w téj sukni ile możności najponętniéj i najpowabniéj wydać. Często i tę uwagę także robiono, iż mężczyzni i kobiety, rozpływające się w łzach i rozpaczy przez cały przeciąg pogrzebowego obrzędu, za powrotem swoim do domu natychmiast się opamiętali, a nawet i zupełną spokojność zwykle pierwéj odzyskali, nim jeszcze herbatę po pogrzebie na stół dano, i uczta się skończyła. —
Ten widok cały był rzeczywiście bardzo pocieszający, a Oliwer się mu téż z wielkiém zadziwieniem i podziwieniem przypatrywał.
Czyli przykład tych wszystkich ludzi dobrych i Oliwera Twista także uległością, pokorą i obojętnością natchnął, tego z ufnością i pewnością wszelką potwierdzić nie myślę, lubo jestem jego życia pisarzem; o tém jednak z największém przekonaniem powiedzieć mogę, iż on przez kilka miesięcy wszelkie prześladowania i pokrzywdzenia siebie z największą cierpliwością od Noy-Claypole znosił, który się tém większą zawziętością nad nim mścił, iż zazdrość największa sercem jego miotała. Noa bowiem tego strawić nic mógł, iż Oliwer, ten chłopiec niedawno przybyły, na godność pachołka pogrzebowego z laską długą, czarną w ręku, i kapeluszem z długiemi, czarnemi wstęgami na głowie, posunięty został, a on, chłopiec wiekiem i godnością starszy, zawsze przy swojéj czapce futrzanéj i fartuchu skórzanym zostawać musiał.
Karolina się także z Oliwerem nie najlepiéj obchodziła, widząc że Noa to czyni, a pani Sowerberry najzawziętszą nieprzyjaciółką jego dla tego jedynie się stała, że mu pan Sowerberry przychylnym się być zdawał. A tak Oliwer, pomiędzy temi trzema osobami z jednéj, i nawałnością pogrzebów z drugiéj strony, nie doznawał większéj przyjemności, jak owe prosie głodne, które przez zapomnienie na gorącym ruszcie żelaznym w browarze zamknięto.
Tutaj przychodzimy do wydarzenia bardzo ważnego w Oliwera życiu. Muszę bowiem nadmienić wypadek, na pierwszy rzut oka bardzo mało znaczący, który jednak pośrednio największą zmianę w jego widokach i całéj jego przyszłości spowodował.
Pewnego dnia Oliwer i Noa zeszli się do kuchni o zwykłéj porze objadowéj, aby się tam uraczyć lichym kęsem skopowego mięsa, — to jest, półtora funta dla obu z końca najgorszego, bo z karku; — a że Karolinę właśnie téj chwili na górę odwołano, musieli zatém czas niejaki na to jadło czekać, którego jednak Noa Claypole, będąc właśnie głodnym, a przeto i złośliwszym, według swego zdania lepiéj użyć nie mógł, jak na ustawiczne draźnienie i wyszydzenie młodego chłopca.
Noa, zabierając się tedy do téj niewinnéj zabawy, nogi swoje na stole rozłożył i Oliwera to za włosy targać, to za uszy szczypać zaczął. Poczém zdanie swoje Oliwerowi o nim oświadczył, mówiąc mu, że jest nikczemnym lizunem, i oraz to gorące życzenie, iż niczego tak mocno nie pragnie, jak tego szczęścia być świadkiem naocznym jego powieszenia, gdy ten koniec życia pożądany go spotka. Nakoniec przeszedł do innych podobnych drobnostek uszczypliwych i dotkliwych, na jakie się tylko tak złośliwy chłopiec z domu miłosierdzia mógł zdobyć.
Lecz gdy żaden z tych złośliwych ciosów pożądanego skutku za sobą nie pociągnął, i Oliwera do płaczu nie pobudził, Noa, chcąc tego zamiaru koniecznie dopiąć, postanowił daleko większy dowcip jeszcze rozwinąć i przeszedł w tym celu, — co się ludziom z daleko większą sławą od Noego zdarza, jeżeli bardzo dowcipnymi być pragną, — do osobistości.
— Chłopcze z roboczego domu, — ozwał się Noa, — jak się ma twoja matka?
— Ona już umarła, — odpowiedział Oliwer, — dla tego nie wspominaj mi nic o niéj.
Gdy Oliwer to mówił, płomienie na jego lica wystąpiły; zaczął mocniéj oddychać, a pewne drgania dziwnie nosem i ustami jego wykrzywiać poczęły, z których Noa wnosił, iż to są przepowiednie blizkiego i gwałtownego wybuchu płaczu.
W tém przekonaniu postanowił przeto cios swój pierwszy poprawić.
— Na cóż ona umarła, chłopcze z roboczego domu? — zapytał Noa.
— Umarła z bólu i żalu, jak mi jedna z dozorczyń starych powiedziała, — odpowiedział Oliwer, nie tak dla tego, aby Noemu dać odpowiedź, jak raczéj z mimowolnego popędu serca. — O, wiem ja dobrze, jak to być musi, jeżeli serce komu z bólu i żalu pęknie!
— Tralala! głupstwa!.... dobrze jéj tak chłopcze z roboczego domu! — zawołał Noa.
Lecz gdy spostrzegł łzy, po licach chłopca się toczące, dodał:
— Czegóż się mazgaisz, chłopcze z roboczego domu?.... Cóż cię do płaczu pobudza?
— Nie myśl, że ty! — odpowiedział Oliwer, łzy śpiesznie ocierając.
— Nie ja, nie? che! — zawołał Noa szydersko. —
— Nie, nie ty, nie! — odpowiedział Oliwer opryskliwie. — A teraz już dosyć tego; żebyś mi ani słowa więcéj o niéj nie mówił! Ja tego niechcęǃ
— Niechcesz! — odparł Noa; — patrzaj go!.... on niechce!.... Jesteś zuchwałym, chłopcze z roboczego domu!..... A twoja matka,..... to była prawdziwa szlampa,.... ha, ha, ha!....
Noa przytém z ruchem bardzo wyraźnym i znaczącym głową kiwnął, i nosem swoim czerwonym tak mocno skrzywił, jak mu to działalność muszkuł przy téj sposobności uczynić pozwoliła.
— Ty wiesz chłopcze z roboczego domu, — mówił daléj Noa, milczeniem Oliwera ośmielony, z wyrazem najobraźliwszego szyderstwa i udanéj litości w mowie, dobierając przytém wyrazów, któremi by mu najbardziéj mógł dopiec; — ty wiesz chłopcze z roboczego domu, iż temu już teraz zaradzić niepodobna. Wreszcie, tybyś to samo nie mógł był temu wtedy zaradzić; mnie to bardzo boli,.... my cię nawet wszyscy bardzo żałujemy,...... ale raz się musisz i o tém dowiedzieć, chłopcze z roboczego domu, że twoja matka była prawdziwą szlarką.
— Cóż ty pod tém rozumiesz? — zawołał Oliwer, spoglądając na niego z gniewem.
— Co pod tém rozumiem?..... nic więcéj tylko to, że twoja matka była prawdziwą szlarką, chłopcze z roboczego domu! — odpowiedział Noa spokojnie; — a to dla niéj daleko lepiéj, że tak wcześnie umarła; inaczéj, byłaby albo ciężko pracować musiała w domu poprawy, albo by ją téż byli na wytransportowanie, a może i na powieszenie skazali, co jeszcze najpodobniejszém było z wszystkiego.
Oliwer, zapłoniwszy się jak ogień z wściekłości, zerwał się nagle z ławki, wywrócił stół i stołek, chwycił Noego za gardło, wstrząsł nim z taką mocą, że mu aż zęby zadzwoniły, i wytężywszy wszystkie swoje siły, jedném uderzeniem w kark na ziemię go powalił.
Jeszcze przed chwilą Oliwer był najspokojniejszém, najłagodniejszém, najpokorniejszém w świecie stworzeniem, jakie tylko przez srogie obejście z człowieka stać się może. Lecz nakoniec i jego serce oburzenie i wściekłość owładnęła, a krew w żyłach mu zakipiała na tę z niewagę okrutną, którą matce jego zmarłéj zadano.
Z piersią mocno dyszącą, okiem płomieniącém, postacią całą zmienioną i wyprężoną, stał rozjuszony nad tym nikczemnym dręczycielem swoim, u nóg jego się wyjącym, i gnębił go z taką śmiałością i odwagą, jakiéj dotąd jeszcze nigdy nie okazał.
— Gwałtuǃ... zabije mnie! — wołał Noa z przestrachem. — Karolino! pani! Oliwer mnie chce zabić!... ratunku!... Oliwer oszalał! gwałtu! pomocy! Karolino!...
Na ten krzyk Noego Karolina głośnym wrzaskiem, a pani Sowerberry jeszcze głośniejszym odpowiedziała. Pierwsza wpadła natychmiast drzwiami bocznemi do kuchni, a druga się tymczasem spokojnie na schodach zatrzymała, i dopotąd na tém stanowisku raz zajętém czekała, dopokąd się dostatecznie nie przekonała, iż to się troskliwości o zachowanie swego życia wcale nie sprzeciwia, jeżeli do nich zejdzie.
— O ty drabie mały! — zawołała Karolina, chwyciwszy Oliwera za kark z całéj swojéj siły, wyrównywającéj prawie sile mężczyzny miernéj mocy, dobrze wyćwiczonego. — O ty nie-wdzię-czniku, ty roz-bój-ni-ku, nie-pocz-ci-wy chłopcze!
I za każdą zgłoską Oliwera pięścią w kark uderzyła, towarzysząc każdemu uderzeniu wezwaniem miłości Boga!
Pięść Karoliny nienależała wcale do najlekszych; lecz jakby na uskromienie złości Oliwera jeszcze nie wystarczała, pani Sowerberry sama do kuchni wpadła, jedną ręką trzymać go pomogła, a drugą tymczasem paznokciami twarz mu obrabiała. Noa, widząc ten stan pomyślny rzeczy, zerwał się z ziemi, i zaczął z tyłu bić przeciwnika.
To ćwiczenie sił było za nadto żywe i gwałtowne, aby długo trwać było mogło.
Gdy się nakoniec wszystko troje już zmęczyli, i sił im zabrakło, aby go dłużéj bić i mścić się nad nim, zawleczono Oliwera zbitego, zakrwawionego, lubo odwagi wcale niepozbawionego do piwnicy na węgle i tam go zamknięto.
Po dopełnieniu tak bohaterskiego czynu pani Sowerberry na krzesło się rzuciła i rzewnie rozpłakała:
— Wielki boże!... ona umrze! — zawołała Karolina. —Przynieś no wody drogi Noa, a tylko żywo!.... śpiesz się!
— Ach Karolino! — zawołała pani Sowerberry tak głośno, jak jej tego brak powietrza i obfitość wody dozwoliła, którą Noa na kark jéj i głowę wylał. — Ach Karolino, jakżeż gorące dzięki powinniśmy złożyć panu Bogu, że nas ten mały rozbójnik wszystkich w łóżku nie wymordował!
— To prawda, pani, to prawda! — odpowiedziała Karolina. — Spodziewam się, że to będzie nauczką dla naszego pana, aby takich haniebnych niewdzięczników, którzy się już na to porodzili, by ludzi rozbijać i mordować, drugi raz do domu nie sprowadzał. Biedny Noa! omal że go ten złoczyńca mały już nie zabił, gdym go od niego obroniła....
— Biedny chłopczyna! — powtórzyła pani Sowerberry, spoglądając z litością na tego chłopca z domu miłosierdzia.
Noa, któremu Oliwer szczytem swéj głowy zaledwie po guzik najwyższy od kamizelki sięgał, widząc iż się te niewiasty tak mocno nad nim litują, zaczął sobie ręką trzeć oczy i nakoniec przecież kilka łez z nich wycisnął.
— Cóż teraz poczniemy? — zawołała pani Sowerberry. — Mego męża niema w domu,.... żadnego męża niema w domu,.... a on te drzwi najdaléj za dziesięć minut wysadzi.
Zdawało się jakby Oliwer tę przepowiednię swéj pani chciał był sprawdzić, albowiem ustawicznie z siłą niepospolitą do drzwi dębowych od piwnicy się dobijał.
— Bożeż mój boże!.... Mnie się zdaje pani, — ozwała się Karolina, — że najlepiéj będzie po policyję posłać....
— Albo po wojsko, — wtrącił Claypole.
— Nie, nie, — odpowiedziała pani Sowerberry, przypomniawszy sobie dawnego przyjaciela Oliwera. — Noa! pobiegnij natychmiast do pana Bumble, i proś go, aby natychmiast do nas przyszedł, i ani chwili się nie ociągał. Nieszukaj czapki,.... tylko biegaj z gołą głową,.... a żywo!.... Na oko podbite możesz tymczasem nóż zimny przyłożyć,.... to ci nabrzmienie rozpędzi!
Noa ani słowa na to nie odpowiedział, lecz natychmiast rozkaz swéj pani z jak największym pośpiechem wykonał; a ludzie, którzy go na ulicy spotkali, mocno się dziwili, widząc chłopca z domu miłosierdzia, biegnącego bez opamiętania przez ulicę, bez czapki na głowie, a nożem na oku.