<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Strug
Tytuł Ostatni film Evy Evard
Pochodzenie trylogia Żółty krzyż
tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVII

Nazajutrz po wyroku o Evie Evard zagadali wszyscy na obu półkulach świata. W klubie „Trzech Oceanów“ w Port Adelaide (Zachodnia Australja) zbierano podpisy pod protestem przeciwko wyrokowi, w Tokio duszono się w ścisku i dziesięciokrotnie przepłacano miejsca na wznowionym ad hoc jej filmie egzotycznym „Lilitha, uśmiech Hedżasu“, w Miami, w Bostonie, w San Francisko, w Los Angeles, w New Yorku, w Chicago, w Detroit, w Milwaukee i w innych miastach poranne wydania wszystkich dzienników koncernu Hartmana ukazały się w żałobnych obwódkach, a już kolo południa wybito szyby w odnośnych redakcjach, zaś w Scranton i w Salt Lake City zdemolowano doszczętu lokale redakcyjne i drukarnie, a wszędzie prano Niemców.
Ani jeden teatr świetlny nie odważył się w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie wznowić jakiegokolwiek filmu z agentką niemiecką, a pozytywy wszystkich jej najgłośniejszych kreacyj były już w drodze, ekspedjowane nagwałt do krajów centralnej i południowej Ameryki, gdzie agencje filmowe od granicy Meksyku do Punta Arenas domagały się natarczywie Evy Evard, przystając zgóry na każdą cenę. W Buenos Aires miała miejsce wielka manifestacja uliczna, gdzie na placu Libertad we wzburzonym tłumie zetknęły się ze sobą wszystkie warstwy społeczne stolicy Argentyny i wszelkie jej rasy i odmiany, wielbiące Evę Evard. W Kairze, w Suezie, w Port Said dowództwo wojsk angielskich zamknęło na tydzień wszystkie teatry świetlne, w całych Indjach dla uniknięcia demonstracyj policja opieczętowała odnośne taśmy. W Manili na Filipinach policja amerykańska rozpędzała zbiegowiska Hiszpanów, wrzeszczących — Precz z Francją! Niech żyje Eva Evard! W Szanghaju, w Nankinie pospólstwo domagało się Evy Evard i rozbijało teatry świetlne, które mimo woli i chęci nie były w stanie zaspokoić ich natarczywości. W Madrycie, w Genewie, w Kopenhadze, w stolicach państw skandynawskich dzienniki poranne i wydania wieczorne spierały się o Evę, godząc się na jedno, że wielka artystka winna czy niewinna będzie oczywiście ułaskawioną, a po wojnie powszechna amnestja zwolni ją z więzienia.
Na szerokim świecie, dokąd wojna nie sięgała bezpośrednio, imię i losy Evy Evard na kilka godzin, na jedną dobę wygórowały nad wszelkie sprawy dnia, nawet ponad komunikaty z placu boju.
W Paryżu komentarze prasy do wyroku były naogół skąpe, zaledwie parę szczególnie zacietrzewionych dzienników nacjonalistycznych splunęło na skazaną jadem i żółcią, reszta podawała wstrząsający fakt, nie wyrażając ani żalu, ani zadowolenia Pierwsze dni wielkiej ofensywy sprzymierzonych na Soissons i pierwsze oddawiendawna tryumfy zagłuszyły echa nieszczęsnego dramatu. Wśród niezliczonych wielbicieli Evy Evard, w zaprzyjaźnionych domach, które niegdyś w lepszych czasach ubiegały się o nią, unikano rozmów i rozważań w tej sprawie nad wyraz drażliwej, a zresztą bezprzykładnie zagmatwanej, bezprzedmiotowej, przesądzonej już ostatecznie w wyroku, od którego w toku wojny niema i nie może być odwołania.
Mówiono tedy o czem innem, a było o czem — nazajutrz po dniu święta narodowego, gdy pod Łukiem Tryumfalnym zgromadziły się wszystkie co do jednego okryte chwałą sztandary, naczelne dowództwo armij sprzymierzonych rozpoczęło generalne natarcie, otwierając ostatnią, końcową, za tym razem już nieodwołalnie decydującą fazę wojny, na samym wstępie uwieńczoną osiągnięciem linji Pernant — Neuilly — Saint-Front — Torcy i zdobyciem dziesięciu tysięcy jeńców i trzystu dział. Niemcy na terenie zajętym nad Marną i za Marną, zagrożeni w swoich komunikacjach, które wszystkie prowadziły przez Soissons, zmuszeni będą do Spiesznego wycofania się z pod Château Thierry, gdzie skupiała się ciężka groza, wisząca nad Paryżem od fatalnych dni zaskoczenia majowego, owego tryumfalnego „Friedenssturm“, który miał zmiażdżyć przeciwnika i wymusić twardy niemiecki pokój. Teraz, w dwa tygodnie po rozpoczęciu kontrofensywy armij sprzymierzonych, odrzucono nieprzyjaciela za rzekę Vesle, front został skrócony o pięćdziesiąt kilometrów, a zagrożony Paryż był ostatecznie uwolniony od zmory najazdu, 35.000 jeńców, 630 dział, 200 miotaczy ognia, 3.000 karabinów maszynowych oraz nieprzebrane zapasy i materjały bojowe wpadły w ręce zwycięzców. W tych walkach po raz pierwszy w wojnie Amerykanie uderzyli w wielkiej stopięćdziesięciotysięcznej masie, fortuna wojny odwróciła się od Niemców.
Szał radości ogarnął Paryż i Francję i nikt nie zaprzątał sobie głowy Evą Evard, albowiem w tych dniach właśnie dostrzeżono po raz pierwszy od początku wojny wizję nadchodzącego cudu — koniec wojny. Naczelny wódz armij sprzymierzonych marszałek Foch powiedział wyraźnie: „Rok 1919 będzie rokiem rozstrzygającym wojny“.
Maître Lourthier, choć śmiertelnie zmordowany trzydniowym procesem i zmiażdżony wyrokiem, zdobył się na ostatni wysiłek energji i już nazajutrz w godzinach porannych od pełnomocnika swojej nieszczęsnej klijentki senatora Guillet-Goudon’a uzyskał podpis na czeku, który wyrównywał trzecią i ostatnią ratę jego honorarjum. Nie potrzebował żałować swego pośpiechu, gdyż w godzinę później chory senator pod wrażeniem okropnej wieści stracił przytomność. W tych strasznych dniach na nim jednym i jedynym nie zawiodła się Eva, cóż kiedy właśnie umierał...
Poranne dzienniki niemieckie podały grubym drukiem krótką agencyjną depeszę o wyroku, wszelkie komentarze zostały wzbronione przez cenzurę wojskową. Wrażenie tej wieści było w Berlinie nikłe i przelotne, wszyscy zagłębiali się w rozważanie skąpych słów porannego komunikatu z frontu.
— Nasze bohaterskie armje, formacje wszystkich szczepów niemieckich, od trzech dni stoją w ciężkich walkach na prawym brzegu rzeki Vesle. Linja rzeki Vesle będzie utrzymaną.
Struchlałem! oczami biegano po mapach, powtarzano obce nazwy miast, miasteczek, wsi, przysiółków, lasów, strumieni, rzeczułek, wzgórz, zlanych krwią niemiecką. Zgadywano tajemne istotne znaczenie i rozmiary klęski, ukrytej w suchej stylizacji komunikatu. Po świeżych tak hucznie obchodzonych zwycięstwach, po całkowitem osiągnięciu celów i zadań wiekopomnego manewru, uwieńczonego mianem „Friedenssturm“, jeszcze raz straszliwy zawód, oto znowu roztwiera się otchłań niedoli. Nieludzki wyrok francuskiego sądu wojennego? Skazanie Evy Evard, przyjaciółki Niemiec? Nikt się tem nie przejmował w Berlinie. Ciężka troska zgłuszyła tę wieść tak samo, jak ogrom radości pochłonął ją w Paryżu.

Tego dnia major Gutzner długo oczekiwał na swego szefa i, drżąc z niecierpliwości, promieniał nieposkromioną żądzą pierwszego, najrozkoszniejszego spojrzenia w jego oblicze. Co się dzieje w duszy generała? Jak on to będzie maskował? Co powie? Może w zaciszu gabinetu o drzwiach wyłożonych wojłokiem odegra z nim we cztery oczy komedję westchnień, żalów, nawet rozpaczy, bodajże nawet łez — i na tem poprzestanie? Czy zamknie się wraz ze swoją zbrodnią w oficjalnem kłamstwie? A może zamierza jakiś krok niedopuszczalnie szlachetny, fantastyczny, niemożebny i w rezultacie bezcelowy i będzie wymagał, żeby go wzywać do opamiętania, zaklinać w imię armji, cesarstwa i zwycięstwa, żeby wyczyniać z nim gesty i komedje, gadać w ciągu całych godzin, zanim sam uzna, że tego dosyć i że czas dać się ubłagać, przekonać i w rezultacie nic nie zrobić...
A zresztą, kto go wie...
Zważywszy, że w grę wchodzi kobieta niegdyś kochana a i obecnie conajmniej potężnie pożądana — wszak pobudką do całej intrygi nie było nic innego jak żądza zemsty za owe moskalątko... Jednak idzie tu o śmierć i życie istoty tak sławnej, tak uroczej i wspaniałej... Czyżby nawet takiego człowieka mogła nawiedzić nerwica uczuciowa lub histerja tak zwanego sumienia? Ciekawe, ach, jakże ciekawe...
Czekał i zawczasu bawił się jak przed podniesieniem kurtyny na nadzwyczajnie zapowiadającem się przedstawieniu. Co tam teatr, generał jest tak rasowym aktorem — kto wie, czy majora Gutznera nie zaskoczy tym razem jakaś prawdziwa niespodzianka? Nie, major Gutzner nie da się złapać na żadne frazesy i miny. Ale gdyby, gdyby naprawdę — co zresztą jest minimalnie prawdopodobnem — trzeba odrazu przeciąć histeryczne skrupuły.
Po pierwsze, o tem co było nikt żadną miarą i przenigdy się nie dowie! Pewność absolutnej tajemnicy uśmierza nawet najsubtelniejsze sumienia. Trzecia osoba, szelmowska Greta, już nic biedaczka nie powie — co za strata, co za ulga! A major Gutzner zapomni, już zapomniał o wszystkiem, major Gutzner doprawdy nie wie o niczem, najwyżej zostanie między nimi odrobina, cień zawstydzenia. Generale, jakiż może być wstyd przed wiernym Gutznerem? Głupstwo — a przytem żadnych aktów, ani skrawka papieru, ani jednego marnego świstka o tem co było, żadne archiwa po wieki wieczne nie zdradzą tajemnicy. Gdyby nawet kiedyś po wojnie we Francji jakimś humanitarystom, figurom, masońskim, cnotliwym i wpływowym starcom, histerycznym babom zachciało się szarpać wyrok sądu wojennego i przywrócić do czci pamięć Evy Evard, to niechże im ktoś znajdzie na szerokim świecie głównego świadka oskarżenia, demona perfidji niemieckiej, madame Lamande, Bertę Siems, Lolę Geisler i tak dalej, i tak dalej, niech ją ściga przez wszystkie pseudonimy angielskie, francuskie, niemieckie, przez wszystkie fałszywe paszporty aż do autentycznej Grety von Senden, a ta właśnie nie żyje i już. Czy ją będą exhumować?
— Panie generale, ś. p. pułkownik Szwarckoppen, attache wojskowy ambasady niemieckiej W Paryżu z końca zeszłego stulecia, do samej śmierci bawił się kolosalną tragifarsą „dreyfusjady“, która przez dziesięć lat trzęsła Francją, a którą wywołał niechcący przez swoją mistyfikację z osławionym „bordereau“. Jednak racja stanu sprawiła, że nie przyszło mu nawet do głowy wyznać prawdę i ratować nieszczęsną ofiarę tego kawału kapitana Dreyfusa, skazanego gorzej niż na karę śmierci.
Zresztą, panie generale, Evę Evard z pewnością ułaskawią... Z całą pewnością.


W Ouchy, w cienistej alei platanowej dwaj przyjaciele siedzieli na swojej ławce i patrzyli wdał poza błękitną równię jeziora na brzeg francuski, na białe domki Evian les Bains, które zdawały się stać na wodzie i drgały, mieniły się w rozpalonem powietrzu. Ogarniał ich urok pogody i spokój, słodycz błogosławionego zacisza ziemi helweckiej. Obaj schorzali, kalecy, o nerwach starganych, o duszach w bezwładzie, na zawsze związanych przymusem zaparcia i wyrzeczenia się ludzkich radości, zamiarów, nadziei — kiedyż i gdzie jak nie teraz, tutaj — winni byli rozpłynąć się w błogości spoczynku po stokroć zasłużonego, pogrążyć się w cichej niewiedzy o dalekim obcym świecie? Zapomnieć o ponurej nocy, która zawarła się nad ludzkością i dręczy ją, dławi i zabija okropnym koszmarem bez wytchnienia i bez końca... Oderwać się od czasu, oddać się chwili, powierzyć siebie słońcu, temu lazurowi wody, lazurowi niebios... Darować krzywdę swego kalectwa i dziękować Bogu za zachowanie życia, za te ocalone oczy, które ogarniają piękno dnia, przestwór i krasę świata.
Rozmowa dawno się urwała, raczej kłótnia — nie dalej, jak przed dwoma miesiącami Eva Evard siedziała razem z nimi na tej ławce... W przelotnem spotkaniu, w pustej rozmowie o niczem dała im chwilę, która w nich została pełna uroku, niezapomniana. Potem jak piorun wieść o niewiarogodncm oskarżeniu — więzienie, sąd, a dziś... Nie wierzyli oczom. Kapitan Kunert rozpłakał się, major Darbois klął sądy wojenne, domniemywał jakąś potworną brudną intrygę, wreszcie napomknął, że Eva Evard, kobieta o kulturze francuskiej, kobieta honoru, kobieta genjalna a do tego niezależna i miljonowo bogata, jest wyższą ponad haniebne oskarżenie, jakoby służyła Niemcom.
Od tego się zaczęło. Kapitan Kunert był urażony.
— Zapewne tkwi w tem jakieś potworne nieporozumienie, ale skąd hańba? Cóż byłoby haniebnego, gdyby, powiedzmy, Eva Evard rzeczywiście służyła sprawie niemieckiej? Ideowo, bezinteresownie...
— Niemcom?!
— Czyż to niemożliwe?
— Absurd!
— Więc już nikomu na całym świecie nie wolno mieć współczucia dla nas? Dla narodu o wielkiej kulturze, na który zawzięły się wszystkie potęgi, aby go zagłodzić, zniszczyć? Czyż właśnie w osobie Evy Evard, szlachetnej, niezależnej nie mógł zbudzić się żywiołowy szczery odruch, gdy znalazła się w Niemczech i na własne oczy ujrzała całą naszą niedolę i bohaterstwo?
Od słowa do słowa. Zapaliła się kłótnia, rozgorzała i w pewnej chwili, gdy już padły rzeczy niecofnione, urwała się. Tym razem nacierał kapitan Kunert, zazwyczaj tak powściągliwy, wybuchła w nim niespodzianie twarda niemiecka zawziętość. Nie mógł inaczej, dzisiaj nie mógł żadną miarą, albowiem dziś właśnie stało się oczywistem, że tocząca się od dwóch tygodni walna rozprawa o zwycięstwo, druga bitwa nad Marną skończyła się klęską Niemców, w dzisiejszym komunikacie sami się przyznają, że zostali wyparci, zagnani aż za rzekę Vesle.
Poszło im o Evę Evard, którą uwielbiali obaj, a w istocie...
Nic — żadnym wysiłkiem duszy, żadną mądrością niepodobna wznieść się ponad wojnę — jest zbyt potwornie ogromną.
Teraz milczą. Już ich rozdzieliła śmiertelna nienawiść, jakby cudem w jednej chwili odbudowały się między nimi linje okopów, najeżone bagnetami, usadzone gniazdami karabinów maszynowych, pełne miotaczy min, miotaczy ognia, granatów, gazów. Poszły wniwecz filozofja pacyfizmu i zbratanie w przyjaźni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Gałecki.