Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom I/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostatnia z Xiążąt Słuckich
Podtytuł Kronika z czasów Zygmunta trzeciego
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.
Radziwiłłowie i Chodkiewicze.

Trzeba WMości wiedziéć, rzekł P. Barbier smakując wina, że nasz P. Starosta i cała familja Chodkiewiczowska spokrewniona z Radziwiłłami nie od dzisiaj; chociaż przeto nie w najlepszéj z, niémi zgodzie.
— Tak, tak, przerwał Burczak, zrosłem ja i schowałem się w tym domu, to najlepiéj wiém wszystkie ich kolligacje. Bo naprzód stryj JMPana Starosty nieboszczyk Jerzy Starosta Żmudzki miał za sobą Wojewodziankę Nowogrodzką Radziwiłłównę, a rodził się sam z Xiężnéj Olelkowiczównéj Słuckiéj, co też go kolligaciło z Radziwiłłami. On też najchętniéjszy był Radziwiłłom, choć my wszyscy mówili że z tego jakieś licho wyrośnie, a Orzeł się z gryfem podrapią.
A potrzeba WMości wiedziéć, że Olelkowicze też Radziwiłłom krewni i Chodkiewiczom.
— I toć to jabłkiem niezgody między niémi ci Olelkowicze.
— A więc to z Radziwiłłami sprawa? spytał P. Stanisław.
— Nie z kim innym, odpowiedział Francuz, ale słuchaj no tylko, wiele się jeszcze rzeczy dowiesz dziwnych.
— Pozwólcie naprzód, abym powiedział o onych koligacjach, bo bez tego nic nie zrozumie, zawołał Burczak — Otoż mówiłem, że Radziwiłłowie skolligaceni są z Chodkiewiczami, a obie te familje z Olelkowiczami Słuckiemi. A to tak: Nieboszczyk Stryj Pana Starosty teraźniéjszego Jerzy, także Starosta Żmudzki rodzi się z Zofji Olelkowiczównéj Xięźnéj Słuckiéj; a ta Zofja była siostrą Xięcia Symona, ojca JMXięcia Jerzego, który jest ojcem Jéjmości naszéj Zofji Jurjewiczównéj Olelkowiczównéj Xiężnéj Słuckiéj — Zatém jasno WM. widzicie, że P. Jerzy był Stryjem naszéj Panny. A trzeba wam wiedziéć, że to był Pan pobożny i cnotliwy; świéć Panie duszy jego — Pan Starosta Żmudzki. Lat temu pięć wszyscyśmy płakali na jego pogrzebie w Brzostowicy, i ja niemałom łez wylał, bo mi bardzo świadczył i zawsze o mnie pamiętał. Ależ to WMość tego jeszcze nie widzisz, jakie tu pokrewieństwo Radziwiłłów z Olelkowiczami, a to ja Wam zaraz powiém. Bo teraźniéjszy Pan Wojewoda Wileński (Radziwiłł), z którego rodzi się Xiąże Janusz, miał za sobą córkę Xięcia JM. Konstantego Bazylego Ostrogskiego Wojewody Kijowskiego, która rodzi się z Alexandry Olelkowiczownéj Słuckiéj. Otoż to pokrewieństwo.
— Ale rozumiém, rzekł P. Barbier, iż cała ta Genealogja nie objaśni wcale P. Stanisława, co do teraźniéjszych waśni, o którychby się rad dowiedziéć; a zatém ja do swojego wracam, że Chodkiewicze z Radziwiłłami spokrewnieni, i nie w lepszéj przeto zgodzie. Jednakże nieboszczyk Jerzy Starosta Żmudzki, godził się jako tako z teściem swym P. Wojewodą Nowogródzkim, a przez niego skolligaconym będąc i z Xięciem Wojewodą teraźniejszym, w jego domu bywał, i dość się dobrém okiem na się patrzali. Tylko za się lepszéj przyjaźni między niémi tamę różnica religji kładła; bo JM. Jerzy nieboszczyk Starosta Żmudzki był bardzo pobożny i gorliwy Katolik, a Wojewoda, jak wiadomo, jest heretyk, i z różnowiercami trzyma, i świéżo się do konfederacji pisał z XX. Ostrogskiemi i innemi z Rusi Panami. Wszelakoż przystojnie z sobą żyli. Tym czasem, dawno to już, umarł ojciec Xiężnéj młodéj naszéj Zofji Słuckiéj, jak wiadomo jeszcze w r. 1585 i powierzył opiekę jéj testamentem JMPanu Jerzemu Chodkiewiczowi.
— Ostatnia to dziedziczka, dodał Burczak téj zacnéj familji, która miała swoje miejsce w senacie po JM. Xiędzu Biskupie Wileńskim. I bogate ma wiano, bo Xięztwo Słuckie i Kopylskie.
— Gdy się to dzieje, a Xżna Zofja dostaje się w opiekę Panu Jerzemu Staroście Żmudzkiemu, Radziwiłłowie poczęli koło niego chodzić, myśląc, jakby go sobie zapewnić, żeby X. Zofja i jéj dobra, w ich dom weszły. Jakoż poczęli tak dobrze głaskać tego zacnego P. Starostę Żmudzkiego, że w r. 1594, prawie na rok przed jego śmiercią, zapewnili sobie zupełnie X. Zofję dla Xięcia Janusza Radziwiłła, syna Pana Wojewody teraźniéjszego z Xiężnéj Ostrogskiéj spłodzonego.
— Jakże się to stać mogło? spytał Pan Stanisław.
— Jak? odpowiedział P. Burczak nastawując kubka, oto ja najlepiéj powiém, bom tego wszystkiego był świadkiem. Działo się to w Brzostowicy, kędy P. Starosta nieboszczyk przebywał fundowawszy tam wspaniały kościół i na modlitwie cały czas trawiąc, bo przed śmiercią na kilka lat, dzień w dzień na xiążce kapłańskie godziny odmawiał, a ludzi bardzo mało widywał, tak był w nabożeństwie zatopiony cały. Od kilku już czasów chodziło po głowie Radziwiłłom upewnić się, że będą mieli Xżnę Zofję, która na ówczas (było to w r. 1594) dopiéro dziesiątek lat liczyła, prawie dziécko jeszcze. Chodzili więc koło Pana Starosty bardzo, a pochlebiali mu się; boć żaden z Chodkiewiczów o zamężciu z bogatą dziedziczką nie myślał dla blizkiego pokrewieństwa, z którego choćby ich pewnie Papież rozwiązał za prośbą Króla JMości, łaskawego na PP. Chodkiewiczów, ale oni tego nie chcieli, znając w tém niebłogosławieństwo Boże, kiedy jak Żydzi łączą się Chrześcjanie w blizkich stopniach — Otoż tedy. —
— Ale WMość coś bardzo obszernie zaczynasz — rzekł Barbier.
— Nic to, nic, nikt w szyję nie pędzi, a lepiéj trafię do końca, odpowiedział Burczak, bądźcie tylko Jchmość cierpliwi. Otoż, com mówił?
— Że się starali o Xiężnę dla Janusza.
— Ba, tak. Starali się oni i chodzili dobrze około P. Starosty, aż P. Starosta, aby się od tego natręctwa uwolnić, słowo swoje szlacheckie dał, że skoro sama Xiężna zechce, doszedłszy lat, wyda ją za Xięcia Janusza. Ale nie dość było tego słowa Panu Wojewodzie Radziwiłłowi, który się chciał upewnić mocno w tém, że syn jego mieć będzie owe Xięztwa Słuckie i Kopylskie. Jakoż, pomnę, byłem naówczas w Brzostowicy i właśnieśmy do kościoła byli poszli na nieszpór wszyscy, a było to, jak dziś pamiętam, w Sobotę przed Niedzielą Przewodną; nadbiegł za nami pachołek ode dworu, oznajmując, iż przybył jurgieltnik konny Xięcia Wojewody, dający znać, że i on zaraz jedzie. Poszedł JMPan Marszałek do ławki Pana Starosty oznajmić o gościu, ale mu Starosta nieboszczyk odpowiedział surowo. — Idź Wasze przyjmuj, a u mnie piérwszy P. Bóg, niż wszyscy w świecie Xiążęta, ba i Królowie. Jak skończy się nieszpór, to i ja na Zamek wrócę. A tak słuchał do końca nieszporu Pan Starosta, po czém wróciliśmy na Zamek, gdzie już stały kolasy i konie Pana Wojewody i liczny jego poczet. Powitali się uczciwie i grzecznie i była tam uczta niemała, a i ludzi przyjęto dobrze, bo i beczki wytoczyli dla nich i stół do sytości stał cały boży dzień zastawny, przy którym, jak dziś pomnę, ja sam gospodarzyłem czeladzi Wojewodzińskiéj. Aż potém posłyszeliśmy na dworze, że P. Wojewoda, po jakieś zapisy do Starosty przyjechał.
Był z nim syn młody Xiąże Janusz, uczciwe Panię i hojne, ale mu się, jak i dziś duma wielka z oczów patrzyła, że do nikogo poczciwego słowa nie rzekł, a wszystkich leda co, z djabłami posyłał. Byli tam i inni panowie i Bratanek Pana Wojewody, Xiąże Starosta Mozyrski i wielu innych przyjaciół. Jak jęli tam znowu chodzić koło P. Starosty, a obietnicami wielkiemi przyjaźni stałéj i kolligacji go łudzić, tak wreście nazajutrześmy się dowiedzieli, że już Xiężna Zofja Xięciu Januszowi na piśmie przyrzeczona za obligiem.
— Jakto za obligiem? spytał P. Stanisław.
— Bo Pan Starosta dał skrypt Panu Wojewodzie pod zakładem wielkiéj summy, że jak Xiężna do lat dójdzie, i sama zechce, mają ją wydać koniecznie za Xięcia Janusza, a nie to Starosta zapłaci wielki zakład. Ja nie wiém po co to się Starosta tak opisał, ale kiedy zaczęli go tam prosić, a namawiać, a zaklinać na braterską przyjaźń, trudno się im było oprzéć. Potém były jeszcze w Brzostowicy wielkie traktamenta i wiwaty, wiele tam wina wypili, za nim się rozjechali. A P. Starosta rad był, że się ich zbył z domu i kazał po tych heretykach izby czyścić i święcić na nowo, jak po zarażonych.
— Od téj pory, podchwycił Barbier, choć Xiężna była jeszcze dziéckiem, począł do niéj jeździć Xiąże Janusz, a posyłać podarki, aby jéj przyjaźń pozyskać sobie; Xiąże Wojewoda też ojciec jego raz w raz o nią się dowiadywał, aż P. Staroście, choć to był cierpliwy i cnotliwy Pan, nie w smak to poszło takie nadskakiwanie natrętne, i nie raz mawiał. — Oj źlem zrobił źle, żem im dał zapisy, ale co ma być to będzie, bo się już stało. A słowo dane, powinno być dotrzymane.
Tym czasem umiéra nasz Starosta.
— A! niech mu wiekuista światłość świéci, zawołał Burczak wzdychając i podnosząc ręce. Pan to był Pan jakich mało i ludziom i Bogu miły, a żywéj duszy nie najdziesz, żeby się na niego kto poskarżył.
— Po jego śmierci, która zaszła w Brzostowicy w Czerwcu 1595 r. temu lat cztéry skończyło się tego roku, a piątego już połowa, ruszyli się Panowie Radziwiłłowie mocno, nie wiedząc co sobie począc i jak tu znowu porwane rzeczy powiązać, bo opieka Xiężnéj spadła była na brata nieboszczyka Starosty Pana Hieronyma Kasztellana Wileńskiego, Starostę Brzeskiego; który nietyle sprzyjał Radziwiłłom, co nieboszczyk. Kasztellan dowiedziawszy się o śmierci brata, pośpieszył wrychle do Brzostowicy, bo na niego z pogrzebem czekano, który nie prędko sprawiono, bo żądali PP. Chodkiewicze bardzo wspaniale wystąpić i nieboszczyka uczcić. Jakoż było tam na nim niemało ludzi znacznych z PP. Senatorów i duchowieństwa i prawiono mowy; osobliwie zaś Xiądz Brant Jezuita dziwnie miał piękną, któréj się wszyscy dziwowali, a podobno i do druku podana została przez Akademję Jezuicką tutejszą. Ale to było w Październiku, a owo nim jeszcze do pogrzebu przeszło, to już Panowie Radziwiłłowie wszkomo dla pogrzebu (choć heretycy byli), a w istocie dla ponowienia umowy pośpieszyli za P. Kasztellanem Wileńskim.
— Byłem ci i ja tam, znowu przerwał Burczak, bośmy około ciała nieboszczyka i Dobrodzieja naszego płakali jeszcze, czekając pogrzebu, gdy PP. Radziwiłłowie in magno comitatu Panów zacnych i urzędników zajechali na Zamek. Piérwszego dnia nic nie mówili szanując i żal JMPana Kasztellana i pamięć Starosty nieboszczyka; ale nazajutrz jakoś już o zapisach przebąkiwać zaczęto i o odnowienie ich prosić a naglić, zaklinając na kolligację i stosunki przyjazne, zdawna nieprzerwane między familjami. Opiérał się w początku P. Kasztellan mówiąc, że dostateczna będzie ta piérwsza z bratem umowa, ale PP. Radziwiłłowie obstawali przy ponowieniu jéj za obligiem, aby byli pewniéjsi swego. Zapomniałem WMościom powiedziéć, że P. Kasztellan Wileński do piérwszéj umowy z Radziwiłłami za pieczętarza się pisał, i to go teraz wiązało, że do nowéj przystąpić prawie musiał, gdy na niego ta opieka spadła. Jakoż po długich ceremonjach spisali nowy akt, gdzie Pan Andrzéj Jundziłł Marszałek J. K. Mości pióro trzymał i wyspecyfikował więcéj niż w piérwszym, a to za namową i podżeganiem Xięcia Alexandra Hołowczyńskiego Rusina, który wielce domowi Xiążąt Radziwiłłów sprzyjał i z niémi był przyjechał, a także PP. Jana Tryzny i Strabowskiego Piotra Starosty Trzejdeńskiego. W tym nowym akcie stało, jak powszechna fama niosła, że P. Kasztellan Wileński opisał się oddać Xiężnę młodą, za żonę Xięciu Januszowi, gdy dójdzie lat piętnastu, a to w Wilnie, w tutejszéj oto, gdzie siedziémy teraz, kamienicy, w dniu szóstym Lutego r. 1600, byleby ona sama tego dobrowolnie chciała i temu się nie przeciwiła. Radziwiłłowie zaś pewni byli zezwolenia, ba wielkiéj radości Xiężnéj, bo od roku już naówczas nad pozyskaniem jéj affektu sobie pracowali. Ale się obawiali bardzo aby im kto cichaczem nie psuł, a mianowicie z naszym P. Starostą nie będąc dobrze i dawne tam jakieś familijne pamiętając zatargi, obawiali się, aby on P. Kasztellana nie bałamucił, a może też i na innych mieli podejrzenia, bo wiele dziedziców zacnych i przednich domów litewskich starało się o dożywotnią przyjaźń Xiężnéj u PP. Chodkiewiczów. To też wcześnie zabiegając temu JMP. Wojewoda, dopisał w téj umowie powtórnéj pod zakładem zawartéj, że P. Kasztellan żadnych zmów potajemnych na przeszkodę czynić niéma, pod zakładem tysiąca kop litewskich. — Ogromnéj dalipan summy!
Aliści niebaczny P. Kasztellan na taką umowę zezwolił i oną podpisał, po czém już nawet pogrzebu nie doczekawszy się wyjechali Radziwiłłowie z Brzostowicy radzi i weseli, że się im złapać Chodkiewiczów udało. A Xiąże Janusz z naprawy ojca swego Wojewody jął dopieroż co najsilniéj o Xiężnéj fawor i łaskę starać się, u niéj bywać, podarki słać, i ją sobie ujmować — Ludzie mówili i mówią, że mu bardzo skłonna była — i jest podobno dotąd.
To było w r. 1595, jakem powiadał WMości, a Xiąże Janusz ciągle się starał o Xiężnę aż po rok przeszły podobno, a ona wzrastała pięknie — Widzieliście ją kiedy?
— Nie — nigdy — odpowiedział P. Stanisław, wiécie żem się ja po obozach tułał więcéj, niż po dworach siedział — Xiężnéj zaś nie zdarzyło mi się widziéć, która przesiaduje w Grodku, Brzostowicy, albo w Wilnie tu u was — i pod Bernardynami u Kasztellana. A jam tu jak nie był prawie.
— Teraz już mieszka w naszéj kamienicy, rzekł Burczak i z ochmistrzynią Panią Włodską, z fraucymerem prawie królewskim, tak liczny i dobrany z uczciwych szlacheckich panien. Jesliście jéj nie widzieli, wielka szkoda; miło na nią, jak na malowanie kościelne z uszanowaniem popatrzyć. Byleście tu póty byli, zdarzy się wam pewnie ją zobaczyć. Spojrzawszy na nią, nigdybyście nie rzekli, że to kobiéta wychowana w wygodach wszelakich i dostatku, a raczéj słaba niewiasta jaka uboga, bo zdaje się patrząc na nią, że ją wiater wionąwszy z nóg obali, tak wątła i słaba i smukła. Twarz to ma jużci piękną, choć czegoś bardzo smutną, jakby nazajutrz po płaczu, albo w wigilję wielkiéj boleści — Człek na nią popatrzy, to mu się koło serca zwija, jakby się także na łzy (nie wiedziéć czego) zbiérało. Nigdym nie widział jéj jeszcze śmiejącéj się, chyba Xiąże Janusz się pokaże; wówczas zda się ożyje Xiężna, oczy jéj zaświécą i rumieniec na lice wejdzie. I on też, czy kłamie, czy prawda, że się do niéj przywiązał, (bo heretykowi nie wierzyć), ale zda się mocnym ją miłować affektem, serdecznie ją kochać; ba co większa we wszystkiem jéj prawie słucha.
— Lecześmy jeszcze WMości wiele rzeczy opuścili, rzekł Barbier dolewając. Trzeba ci wiedziéć, że JM. X. Radziwiłł po żonie swojéj Ostrogskiéj wziął pod Orszą dobra znaczne, zdawna summą obciążone za Zygmunta Augusta, a w Chodkiewiczów domu będące zastawą w piąci tysięcach złotych.
Nie wiém co za zły duch podszepnął Xięciu Radziwiłłowi Wojewodzie, żeby tych dóbr na Chodkiewiczach prawem dochodzić. Jakoż dobrze się zdumieli Chodkiewicze wszyscy, gdy po owych w Brzostowicy zaklęciach i ofiarowanéj przyjaźni wiekuistéj, w lat parę odebrali pozwy w téj sprawie. Wielki to był hałas i krzyk na Radziwiłłów i na tém się owe związki przyjaźni całkiem rozerwały. Sroga zajęła się nienawiść z obu stron, tak, że nawet widywać się przestano i na P. Wojewodę straszne krzyki P. Alexander z P. Starostą naszym wzniecili. Bronili się w sprawie, ale odgrażając się na Radziwiłłów, że się im Kopysia owych dóbr pomszczą na Xiężnie Zofji. Jakoż odtąd jęli się starać jakby owe projektowane małżeństwo rozerwać. I niedługo po tamtych pozwach o Kopyś, nasz P. Starosta z bratem Alexandrem pojechali do Brzostowicy, gdzie przebywał stryj ich, opiekun Xiężnéj, P. Kasztellan Wileński. Niebyłeśże i tam znowu? spytał w końcu Barbier Pana Burczaka, który dość cierpliwie słuchał.
— Nie, nie byłem, ale dobrze wiém o tém, odpowiedział Burczak ożywiając się — przyjechali do stryja z wielkim żalem i lamenty, że on z Radziwiłłami się wiązał, którzy na zgubę ich familji dążyli i kroili, przed sądy ich pozywając, pieniając, dobra im chcąc odbiérać.
Poruszyli tém P. Kasztellana tak, że i on zdjęty żalem, razem z niémi jął na PP. Radziwiłłów wyrzekać a odgrażać się. Wystawili mu bowiem, jako owe umowy z niémi były nawet prawu przeciwne, bo Xiąże Janusz z Xiężną Zofją byli w blizkiém pokrewieństwie, gdy mu ta pono siostrą jakąś wypadała; wystawili potém jakby to i Królowi JMości: łaskawemu zawsze na PP. Chodkiewiczów nie miło było, żeby oni z heretykami w ligi wchodzili i zapominając przepisów Kościoła św. Katolickiego, oddali w małżeństwo Xiężnę. Taki tam był krzyk na Radziwiłłów, że kiedy się im Xiąże Alexander Hołowczyński nawinął, co się pisał pieczętarzem do ostatniéj umowy, tak go źle przyjęli, iż natychmiast nie bez gniewu odjechać musiał z Brzostowicy. Tym czasem P. Alexander i Pan Starosta nasz jęli stryja namawiać, że kiedy już ma oddawać Xiężnę Zofję Radziwiłłom, niechby przynajmniéj o swoich pamiętał, a bez ich wiedzy tego nie czynił, żeby oni przez to do ugody o owe dobra Kopyckie przyjść mogli z Radziwiłłami. Czego chcieli, to i wymogli nareście, przyrzeczenie na pismie, pod wielkiemi zakładami i zarękami od stryja, iż bez ich wiedzy nie wyda Xiężnéj Radziwiłłom na terminie. Dowiedzieli się i Radziwiłłowie co się gotowało, ale Wojewoda dobrze sobie tuszył, mając zapis od Kasztellana; o pogróżki nie stał, pewien będąc swego. Ale tu już poczęło się gmatwać coraz gorzéj. Nuże nasz Pan Starosta z P. Alexandrem bratem pozwali w Ziemstwie Nowogródzkiém Pana Kasztellana do przesłuchania linji powinowactwa Xięcia Janusza z Xiężną Słucką, pozwali też i Xięcia Wojewodę Wileńskiego do tego samego, że X. Słucka wedle prawa Litewskiego, a jak oni mówili i Kościelnego, nie może być oddana Januszowi w małżeństwo dla blizkiego powinowactwa.
Pan Wojewoda ze wszystkiego się śmiał, bo że ta sprawa była zapisana, nigdy też Roki Ziemskie do terminu ślubnego nie dochodziły. Tym czasem P. Wojewoda rozgniewawszy się na naszych Panów, a najgorzéj na Kasztellana, że się dał namówić i nową podpisał umowę, odgrażał się ze swéj strony najokropniéj. A wiadomo co może! Tak to było aż do teraźniejszego roku. Ale Wmości nie powiedziałem jako się PP. Chodkiewicze z Xięciem Januszem spisali, który ciągle po dawnemu bywać myślał u Xiężnéj Zofji i bywał. Temu dwie lecie, pojechał był do Brzostowicy raz pomnę i powrócił z tamtąd w gniewie, piorunując na naszych Panów, że go źle przyjęli, a widziéć mu się prawie nad raz czy dwa i to krótko, a w przytomności swéj tylko, z Xiężną dopuścili. Potém jakoś zaraz P. Kasztellan uprosiwszy domu, co był go na nowo nasz Starosta wyrestaurował, sprowadził tu do niego Xiężnę z fraucymerem do Wilna. Tu jeszcze gorzéj Xięciu Januszowi się wiodło, a co dzień trudniejsze stało się widzenie.
Będzie temu rok jak się to stało, co jeszcze gorzéj pojątrzyło na siebie Ichmościów. Pamiętam to, byłem tu wówczas. Jakoś we Wtorek przed Bożém Ciałem, przyjechał Xiąże Janusz do téj kamienicy, chcąc się widziéć z Xiężną, która oknem patrzała w ulicę i powitała go uprzejmie jak zawsze. Właśnie nasz Pan Starosta był doma, i gdy Xiąże Janusz do wrót się przybliżył, kazał mu oznajmić przez Marszałka, że Xiężna go nie przyjmie, bo on, jako opiekun, tego jéj nie dozwoli. Wielki był krzyk i odgrażanie Xięcia Janusza, wielkie wołanie u wrót, ale to nic nie pomogło.
W kilka dni posłańca z pismem przysłał Xiąże Janusz i podarki tam jakieś, ale i tego Starosta nasz, zasadziwszy szpiegi, nie dopuścił, odprawując z niczém nazad i odgrażając się, że z tego wszystkiego, póki on żyje, nic nie będzie, a Radziwiłłowie dość już swéj nieżyczliwości domowi Chodkiewiczów dali dowodów, aby się wzamian od nich, powolności tylko ciągłych spodziéwać mogli. Probował X. Janusz sługi przekupić, ale gdy się to wydało i sługi precz odpędzono, dał temu pokój. — Xiężnie zakazano mocno aby się nie ważyła z X. Januszem potajemnie znosić, bo ją miano dać do Monastéru pod srogie zamknięcie. Xiężna płakała, ale to nic nie pomogło. Xiążęta zaś Radziwiłłowie mszcząc się za Jana Karola i Alexandra na Kasztellanie Wileńskim, pozwali go tego roku przed Trybunał sądzący się pod laską Jerzego Xięcia Radziwiłła Kasztellana Trockiego o ową klauzulę w umowie zawartą, że nie miał czynić żadnych zmów potajemnych przeciw nim, pod winą tysiąca kop; oskarżając go o to, że się z synowcami swémi nieprzyjaznemi ich domowi zmawiał i znosił, że przez to powstały wszystkie trudności w dopełnieniu danych przyrzeczeń. Łatwo wam domyślić się, że Kasztellan przegrał sprawę na głowę i skazany został na zapłacenie tysiąca kop; czego on, choćby i do bannicji przychodziło, jak to już mówią że będzie, opłacić, nie opłaci.
— I, rzekł Barbier, Król JMość nigdy takich excessów nie dopuści, bo wiadomo wam wszystkim, że o ile Chodkiewiczów i wszystkich prawych Katolików kocha i proteguje, o tyle całą tę partję heretycką i syzmatycką, w któréj prawie głową X. Wojewoda z XX. Ostrogskiemi, nienawidzi dusznie. Byłoby to też ostatnie upokorzenie, gdyby oni w téj sprawie a nie my wygrali. Trzeba Wmości wiedziéć, dodał, że teraźniejszego roku w téj partji ruch wielki, a wszyscy przeciw Królowi Jegomości, i przeciw nam Katolikom zażarci jak lwy — że Król JMość Jezuitów silnie proteguje i Unję kościołów z wielką ich zgrozą wznawia, jak się to przed trzema laty stało, a teraz doprowadza do skutku. Tego roku przed Trybunałem uczynili tu wielki zjazd między sobą, na którym byli wszystkie Xiążęta Ostrogskie i Ruskich ziem przedniejsi, a także z Polski, co ich jest reformowanych, najechało. To się tu pisali sobie do jakiéjś Unji Grecy z drugiémi heretyki, że się mają Jezuitom i Katolikom i Królowi opiérać i bronić. Była też tu i sławna dysputa, na któréj występował przeciw trzydziestu ministrom Xiądz Smiglecki Jezuita, i wszystkich ich pokonał z wielkim ich wstydem i upokorzeniem, ale nieprzeto się poddali, bo chodzą wszędy po mieście i prawią że oni wygrali, choć jest na to niemało świadków, że inak się stało.
— Ale tegoście Wmość nie powiedzieli, zkąd ta wojna i gdzie i między kim będzie, spytał Pan Stanisław, jużcić się z sobą o Xiężnę Zofję bić nie będą?
— Właśnie że tak myślą, rzekł Pan Burczak, a Chodkiewicze krwawo się bronić zamierzają. Pisał, prawda, Król Jegomość i do P. Starosty i do Xięcia Wojewody, aby temu dali pokój, a dozwolili między sobą rozsądzić tę sprawę i wzajemne krzywdy na Sejmie; ale to groch o ścianę. Nieposłuchują!
— I cóż? doprawdy zabierają się do wojny?
— Nie inaczéj, odpowiedział P. Barbier — A że termin wydania Xiężnéj wypada dnia szóstego Lutego roku da Bóg doczekać przyszłego, tu, w téj oto kamienicy Pana Starosty, więc też i tu się kędyś ta wojna pocznie.
— I już się do niéj niepomału sposobią, dodał Burczak. Nasz Pan Starosta zkąd może lud spisuje i gromadzi, tylko że nie po jego to sile stawić czoło tym obmierzłym heretykom; bo Xiążęta Ostrogskie pomagają bardzo silnie Radziwiłłom i wszyscy co ich jest heretyków i Rusinów. Ale za się i J. K. M. wstydby już było, żeby jego najbliżsi i najwierniejsi padli marnie. To też dzięki Bogu, J. K. Mość pewnie się w to wda, żeby nie przyszło do walki, a jeśli i przyjdzie, ma Pan Starosta nasz pewnych dwa tysiące ludu na obronę kamienicy i dział ze smigownicami ze trzy dziesiątki przyjdzie.
— A cóż na to Radziwiłłowie? spytał Stanisław.
— O! oni na licha ludu będą mieli, bo im wszyscy tegoroczni Konfederaci pomogą, z niemi jedną ligę trzymając. Mają oni trzech Xiążąt Ostrogskich, Pana Kasztellana Krakowskiego, Wojewodę Kijowskiego i Wojewodę Wołyńskiego, a ci niemało mogą ludu wystawić. Jestci z niémi i Xiąże Kurlandski, bo i to heretyk.
— Jest też, dodał P. Barbier i Pan Abramowicz z Wornian, Wojewoda Smoleński i Naruszewicz szwagier Wojewody i bratanek jego P. Starosta Mozyrski i kto ich tam z resztą policzy. Oni pewnie będą mieli do pięciu a może i sześć tysięcy wojska. Ale gdzie sześć attakuje, tam się we dwa tysiące dobrze bronić można, dodał.
— Pewnie, przerwał Stanisław, że się z pomocą Bożą nie damy.
— A co Wmość na to powiész, że i Zamojski z niémi, przeciw nas?
— Kto go tam zrozumie? rzekł P. Stanisław. Nasłuchałemci się tyle o nim w czasie Elekcyjnego Sejmu, chociem był ono chłopięciem, że na niego się patrzą jak na cudowisko. Powiedzcież mi kto z nami?
— Wszyscy Katolicy, ale Panów mało, szlachty naszéj więcéj, i pono przyjdzie wszystko wojsko z żołdaków złożyć, bo wszyscy się obawiają zaczepiać Wojewody i konfederacji, a każdy odpowiada grzecznie, że radby służył, ale mu coś wadzi. Tylko Wojewoda Sandomirski po staréj przyjaźni i po wierze z nami (Mniszech) choć i on ludu nie obiecuje przystawić, a sam tylko ma zjechać.
— Ale to się na wielkie rzeczy na katy zabiéra, rzekł Stanisław powstając — Chodkiewicze więc nie myślą oddawać Xiężniczki, a Radziwiłłowie siłą ją brać zamierzają, jak fortecę.
— Tak to jest, co do słowa, odpowiedział Barbier.
— A jakże to Xiężna widzi?
Bóg tam tylko serce jéj zna, dodał Burczak. Ja, co ją dzień w dzień widuję i raz w raz o niéj słyszę, nie lepiéj ją znam od Waszmościów, co z daleka przybywacie. To wiadomo pewnie, że w sercu sprzyja Xięciu Januszowi najmocniéj, że go nawet miłością kocha, ale tak jest milcząca i spokojna, jak gdyby jéj wszystko szło najlepiéj. Gdy P. Kasztellan z naszym Panem Starostą oznajmili jéj, aby więcéj z X. Januszem żadnych nie miała stosunków ani liścików, (bo i to bywało) pisywała i odbiérała, ani posłańców dopuszczała do siebie, odpowiedziała im — Stanie się wola Waszmościów. Zdaje się nawet, że nie szuka sposobu widzenia się i dowiedzenia o X. Januszu. Jednakże gdy X. Janusz jedzie ulicą (a często gęsto przejéżdża się pod naszemi oknami) stoi zawsze i patrzy, i chustką mu białą znaki daje, bom to nieraz widział, nawet głową nieboraczka potrząsała. Skoro się o tém dowie P. Kasztellan, pewnie ją w drugie od okna z mieszkania przeniesie, bo już go ta fama bannicji do ostatniéj doprowadziła złości — Jak się dowiedział że ją gotują, wolałby teraz djabła niż Radziwiłła. Wszyscy Katolicy za nim wielkiemi głosy wołają i Xiądz Rektor Collegium św. Jana dawał znać przez swoich Królowi JMści, aby tego nie dopuszczano. Tu jednak w Wilnie heretycy wszystko w ręku trzymają; i żeby im się jeszcze Jezuici nie opiérali, jużby nam i po głowach pewnie jeździli, bo się przechwalają swoją tegoroczną konfederacją bardzo wysoko.
— A zatem i dzień już świta! rzekł Pan Barbier wyglądając oknem, pójdziemyż do naszéj izby, bo i dzbanek suchy i głowa ciężka.
— A ja do roboty po bezsennéj nocy, dodał Burczak — Jak na brzask trzeba będzie wrota otwiérać i ład tu w kamienicy zrobić, bo i Pan Starosta co chwila spodziéwany.
— Zaczęli się rozchodzić wszyscy, a dzień już był biały, kiedy się P. Barbier z P. Stanisławem spać pokładli na sianie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.