Ostatnie dni Pompei/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
W szynkowni Burba. Lubownicy dawnego szermierstwa. Dwie święte osoby. Interwencja Glaukusa, która go drogo później kosztować będzie.

W tej części miasta, gdzie schodzili się gladjatorzy, zakładowi zapaśnicy, wszelacy złoczyńcy, nędznicy, zwolennicy ordynarnej rozpusty, posiadał Burbo renomowaną winiarnię, pociągającą ustawionemi zewnątrz naczyniami z winem i oliwą, oraz szyldem, przedstawiającym barbarzyńsko malowane postaci pijących gladjatorów.
W obszernej sali znajdowała się właśnie grupa ludzi, których pełne i wydatne muskały, herkulesowe karki, bezwstydne i zuchwałe oblicza dawały poznać zawodowych szermierzy amfiteatru. Byli tu słynni Lidon, Sporus, Niger, Tetraides. Całą noc przegadali, przypominając swoje walki i triumfy, kłócąc się zawzięcie o przewagę swoich metod szermierskich i nad ranem byli dobrze pijani, a jeszcze nie syci rozmów i wina.
Lidon doszedł do gospodarza i trzepnął go poufale w olbrzymi brzuch, mówiąc:
— Wino, którem nas poisz, Sylenie, mogłoby rozwodnić najgęstszą krew.
Ani żart ani poufałość nie podobały się Burbowi.
— Nauczę cię, zuchwalcze — ryknął — co to znaczy grać ze mną rolę Macedończyka. Nie jestem ci Persem, smyku. Dwadzieścia lat zbierałem laury w cyrku. Sam Edytor dał mi znak zwycięstwa — rózgę. A tu malec taki będzie mi prawił nauki.
To mówiąc, tak mocno ściskał palce Lidona, że aż krew z nich trysnęła. Ten wytrzymał, ale zaledwie Burbo puścił jego rękę, skoczył, jak tygrys, na olbrzyma. Za chwilę obaj zwarli się w bojowym uścisku. Otoczyli ich kręgiem zawodowi zapaśnicy i gracz którzy porzucili kości, aby przypatrzeć się zapasom. Ku uciesze widzów, zamiłowanych w każdym widoku okrutnym, z walczących lała się krew. Tłukli się i przewracali po podłodze. Rychło jednak ciężki Burbo znalazł się w trudnem położeniu przyciśnięty piersią młodego przeciwnika. Groziła mu podniesiona nad nim żelazna prawica ciosem, powodującym omdlenie, gdy niespodziewana pomoc zapobiegła takiemu kresowi walki. Stratonika, miła połowica winiarza, której jako zapaśniczce, sam mąż ulegał nieraz, rzuciła się z kolei na Lidona. Teraz Lidon znalazł się w opałach. Wypadło mu walczyć z dwiema osobami, póki widzowie nie zniewolili gospodarza do ustąpienia z pola walki gwoli równości sił bojowych. Ale Lidonowi wcale nie łatwo było wydrzeć się ze szponów żeńskiego rycerza, który nadomiar puścił w ruch zęby. Rozdrażniony śmiechem otaczających go, przyklaskujących hazardowi Stratoniki, pewnej chwili niebezpiecznej wyciągnął nóż.
— Co za zbrodniarz! — krzyknęła z pogardą kobieta. Nosi nóż! Jest-że to godnem gladiatora?
I wypuściwszy z pięści pęk włosów, za które go szarpała, odstąpiła i pośpieszyła opatrzyć rany męża. Ten ostatni już się udobruchał, zwyczajem gladjotorów, rycersko uznających triumf przeciwnika, wyciągnął rękę do Lidona i rzekł:
— Na Kastora! silniejszyś, niżem mniemał, młody bohaterze!
Inni gladjatorzy otoczyli Stratonikę i wyrażali podziw dla jej zręczności i siły.
— Słuchajcie-no! — rzekła do nich. Przychodzę powiedzieć wam dobrą nowinę. Przyjdzie tu zaraz kilku młodych panów, waszych patronów, aby obejrzeć swobodnie wasze muskuły przed umówieniem się o zakłady przed wielką bitwą w amfiteatrze. Spodziewam się, że całe grono odwiedzające naszą winiarnię, zaangażowanem będzie do walk. To nam przynosi honor.
Zapanowała huczna radość śród zapaśników. Tymczasem Stratonika odciągnęła męża na stronę i rzekła mu cicho:
— Burbo! przyszedł tu Kalenus w przebraniu. Zakradł się tylnemi drzwiami. Jest w izbie sąsiedniej. Idź tam. Chce mówić z tobą. Mam nadzieję, że przyniósł sestercje!
Burbo natychmiast wyszedł.
— Stratoniko! nie powiedziałaś nam, kto są ci nasi przyszli patroni — zawołał Niger.
— Musicie ich znać: zacny Lepidus, szanowny Klaudjusz. Z nimi przybędzie młody Grek, Glauk.
— Ręczę, że Klaudjusz o mnie się założy!
— Nie, o mnie!... O mnie! — na wyścigi wołali inni.
— Stratoniko! gdzie jest twoja niewolnica, Nidja? — zapytał Lidon.
— Poszła śpiewać i grać. Musimy przecież mieć z niej pewien zysk, skoro jakiś oszust na targu podsunął nam niewidomą, nie uprzedzając o tem, i umknął, nim zdążyłam sprowadzić straże z Trybunału. Co prawda, nie wziął za nią drogo. Mała spodobała mi się. Miała spuszczone oczy. Wniosłam stąd, że jest uległą. Przytem pochodzi z Tesselji, która wydaje dziewczęta łagodne i dowcipne. Nie jest mi pomocną w gospodarstwie, ale potrafi dobrze sprzedawać kwiaty.
— Rozgadałaś się, nasza Amazonko. — przerwał jeden z atletów — a godziłoby się przynieść nam raczej kilka porcyj półsurowego mięsa, jeżeli mamy godnie zaprezentować nasze muskuły.
— Biegnę zaraz do kuchni.
— I wina! — krzyknięto za nią.
Za chwilę kawały mięsiwa znikały między potężnemi szczękami tych ludzi, niby w paszczach zgłodniałych wilków, a zalewał je obficie trunek z gron winnych.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W sąsiedniej izbie siedzieli nachyleni ku sobie głowami, zmawiający się o czemś szeptem, Burbo i Kalenus. Ten ostatni, lubo syn obywatela, lecz z najciemniejszego pochodzący rodu, — roztrwoniwszy dziedzictwo, dla uniknięcia nędzy poświęcił się kapłaństwu w tej epoce, która dopuszczała już obsługiwanie bóstw, zwłaszcza nienarodowych, nawet przez plebejów. Wzorem innych kapłanów Izydy, tylko napozór wiodących surowy tryb życia, Kalenus już nieraz przekradał się skrytem wejściem do winiarni osławionego z kuplerstwa i występków ex-gladjatora, Burbo, z którym prócz haniebnych interesów wiązały go węzły jakowegoś pokrewieństwa. Wyrzucił był właśnie z worka na stół stos monet, które Burbo chciwie liczył.
— Widzisz, że pan mój płaci hojnie! — mówił. Winieneś mi wdzięczność za nastręczenie tak dobrego interesu. Ale i twoja Nidja, na Izydę! — warta jest tej opłaty. Śpiewa i gra, jak Muza.
— Ba! mała jest dla mnie ogrodem hesperyjskim. A twój pan jest bogiem. Lecz powiedz mi, co wy tam wyrabiacie przy niej. Nidja jest przerażona, ale nie chce nic mi wyjawić, związana przysięgą.
— I mnie wiąże przysięga.
— Nie żartuj! — zaśmiał się Burbo. Czem jest przysięga dla takich kapłanów, jak ty. Łamiesz ją zwyczajnie.
— Ta jest wcale inną! — wzdrygnął się Kalenus. Mój pan jest wielkim czarnoksiężnikiem; zwąchałby zaraz, żem się wygadał, a on potrafi mścić się i karać.
W tej chwili za drzwiami dał się słyszeć szelest. Ktoś poomacku szukał klamki. Kapłan zakrył głowę kapturem.
— To nic — rzekł Burbo — to niewidma.
Weszła Nidja. Burbo powitał ją przyjaźnie.
— Nie wyspałaś się tej nocy, dziecko. Jesteś blada.
Znużona przysiadła, nie odpowiadając. Niecierpliwie biła nóżką w podłogę. Wreszcie wybuchnęła:
— Panie! możesz mnie bić... grozić mi śmiercią, a więcej nie pójdę w to miejsce bezecne.
— Głupia! to cię zaniosą, czysta westalko! — zaśmiał się szorstko Burbo.
— Wzburzę miasto krzykiem.
— Zawiążę ci usta.
— Odwołam się do władz! — powstała.
Pamiętaj o przysiędze wobec bogów! — rozległ się grobowy głos Kalenusa.
Na ten głos niewidoma zadrżała. „O, ja nieszczęsna!” — zawołała, zalawszy się łzami.
Weszła Stratonika. „Coś uczynił, łotrze, mej niewolnicy? — zwróciła się do męża.
— Spytaj raczej twej niewolnicy, stara czarownico, czemu chce psuć nam interes?
— Przełam jej upór, a usłyszysz tę muzykę! — rzekł kapłan, pobrzękując w worku pieniędzmi.
Nidja upadła Stratonice do nóg:
— Służyłam wam wiernie, matko. Ale za co strącacie mnie w przepaść tej hańby? Gotowam żebrać dla was, być posłuszną we wszystkiem. Ale nie zmuszajcie mnie, nieubłagani, do obecności na tych ohydnych biesiadach. Inaczej, klnę się na bogów nieśmiertelnych, poskarżę się Pretorowi.
Oczy starej zapłonęły wściekłością. Porwała jedną ręką dziewczę za włosy, pociągnęła, drugą zerwała z haka zawieszony na nim powróz, nieraz już do podobnego służący użytku i... w domu rozległ się naraz przeszywający krzyk niewidomej pod gradem ciosów!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W szynkownej izbie, tuż obok, prezentowali się właśnie gladjatorzy trzem elegantom, słynącym, jako wyrocznie amfiteatru, w gronie najbogatszej młodzieży Pompejańskiej.
— Jakie piękne zwierzęta! — wołał Klaudjusz.
Lepidus białą i subtelną ręką uderzał po spiżowych piersiach gladjatorów, pełny podziwu dla tej mocy męskiej, którą rozpieszczeniem w sobie zagubił.
Obaj zapisywali na tabliczkach stawki, czyniąc już między sobą zakłady za wybranymi.
Glaukus zachwycony był postawą i mięśniami Lidona:
— Co to za bohater? Nie znam go jeszcze.
— To obiecujący młodzian, który ważył się wyzwać Tetraidesa na rękawice szermierskie — objaśnił Niger.
— A jeżeli przeżyjemy, to na miecze — rzekł Tetraides, błyskając zębami zawzięcie.
— Stawiam na niego dziesięć wielkich sesterców — rzekł Glaukus.
— Przyjmujemy — zapisał Klaudjusz.
— Jaką nagrodę otrzyma zwycięzca? — spytał cicho Lidon, odprowadziwszy Glaukusa na stronę.
— Siedem wielkich sesterców. Ale czy nie wstyd ci, Rzymianinie, mówić o pieniądzach miast o honorze?
Ciemne czoło gladjatora pokryło się czerwienią.
— Nie ubliżaj mi, szlachetny panie. Cenię honor, lecz... zostałem gladjatorem, aby nie umrzeć z nędzy. Trzeba żyć z czegoś, dopóki nie padnę na arenie.
W tej chwili ostry krzyk przeszył powietrze.
— Na Palladę! to głos Nidji! — zawołał Glaukus. Skokiem był przy drzwiach, pchnął je i od progu ujrzał kwiaciarkę, szarpiącą się w rękach zagniewanej megiery, która wznosiła nad biedną ofiarą już zakrwawiony powróz.
— Furjo! jak śmiesz obchodzić się tak z tem dzieckiem? — wyrwał jej z rąk Nidję, która chwyciła się szat swego obrońcy. Klęcząca i rozpromieniona tuliła się do niego. Łzy jej natychmiast obeschły.
— Zuchwalcze! widać, że nie jesteś Rzymianinem — groźnie ozwała się Stratonika — skoro mieszasz się do sprawy mojej z niewolnicą.
I wymierzyła pięść przeciw niemu. Na tę chwilę powrócił Burbo, który wyprowadził był kapłana, pragnącego ulotnić się wobec grożącego skandalu.
— Daj pokój, stara! rzekł. Daj pokój temu młodemu panu.
Dała się odciągnąć, pomrukując: „Rozprawię się z nią kiedyindziej.“
— Nie opuszczaj mnie, Glauku! — błagała Nidja.
Grek posadził ją na kolanach, litościwie obcierał krew z jej ran, twarz zwilgoconą nowemi łzami osuszał mnóstwem pocałunków i szeptał jej do uszu słowa, kojące ból i przestrach. Nawet Stratonika wzruszona była zaszczytem, który okazywano jej niewolnicy.
— Mój zacny człowieku! — zwrócił się naraz. Grek do Burba. Sprzedaj mi Nidję.
Burbo zawahał się:
— Cenię tę dziewczynę na wagę złota.
— Ba! jestem dość bogaty, by ją kupić.
Klaudjusz pochylił się nad Burbem:
— Nie dróż się! Glauk może wyrobić ci miejsce designatora w amfiteatrze. Ma wielkie znaczenie u Pansy.
— No, stara namyśl się! — zwrócił się do Stratoniki.
— Dałem za nią 6 sestercyj. Teraz warta 12 — rzekła stara.
— Dam ci 20, ale musisz zaraz udać się do urzędnika stwierdzić umowę. Tam otrzymasz pieniędze.
Dabitur! — rzekł Burbo, dokumentując uroczystą formułę dopełnioną sprzedaż.
— Pójdę więc z tobą, Glauku! — klasnęło dziewczę radośnie w ręce.
— Tak jest. Będziesz odtąd tylko śpiewała hymny greckie najpiękniejszej damie w Pompei, której ciebie ofiaruję.
Twarz dziewczęcia nagle straciła kolory. Westchnęła głęboko.
— Ale tymczasem udasz się do mnie... Nie traćmy czasu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.