Pani Anielska/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani Anielska |
Podtytuł | Legenda |
Wydawca | Wydawnictwo imienia M. Brzezińskiego |
Data wyd. | 1917 |
Druk | Klamkowski i Rajski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
A jednak była to ciężka ofiara dla siostry Rozalii. Lubiła samotność, milczenie, ciszę, a kazano jej żyć wśród gwaru dziecinnego, kazano jej wychowywać, ostrzegać, gderać, strzedz nie tylko własnej duszy, ale i duszy powierzonych sobie dzieci. Czy potrafi, czy wytrwa, czy będzie miała siłę?
Pewnego dnia, klęcząc u stóp Pani Niebieskiej, wyznała jej, że zamiast udręki i ofiary znajdowała przy dzieciach pociechę. Ona pragnęła cierniowej ścieżki, która najpewniej prowadzi do szczęśliwości wiekuistej, a tymczasem na cierniowej ścieżce zdarzało się jej stąpać po różach!...
Patrzała przez łzy ku Królowej Aniołów i w świetle migotliwem kaganka wydało się jej, że usta się kamienne poruszyły, i usłyszała szept cichy:
— Co dla maluczkich czynisz, dla Syna mego czynisz.
Włożyła włosiennicę, która gryzła jej ciało, ale w duszy była kropla słodyczy i szczęśliwości.
Tylko sumienie matki przełożonej nie było spokojne. Siostra Rozalia zabardzo lubiła stosy bielizny, to prawda. To upodobanie duszę jej przykuwało do ziemi, gdy dusza ta powinna wyrywać się ku niebiosom; ale teraz stała się rzecz gorsza. Siostra Rozalia całą siebie oddawała dzieciom, które były miękkim woskiem w jej ręku. Czy dusza kochająca gorąco ziemskie istoty może dostatecznie kochać Oblubieńca — Chrystusa?
Co należało czynić? Matka przełożona w modlitwie szukała natchnienia i postanowiła siostrę Rozalię przeznaczyć do apteki, do suszenia ziół, przygotowywania wezykatoryi, maści i przymoczek. Chciała natychmiast wydać rozporządzenie i w tym celu poszła do sali sierot, gdzie się znajdowała siostra Rozalia. Dzieci były tak zasłuchane w słowa siostry, którą otaczały kołem, siostra była tak zapatrzona w duszyczki dziecięce, że wejścia Matki nie zauważono. Stanęła z boku surowa, ze zmarszczką na czole, zda się nieugięta i z postanowieniem niezachwianem.
Siostra Rozalia mówiła:
„Tedy mu przyniesiono dziatki, aby ręce włożył na nie i modlił się“. A uczniowie łajali im. Lecz Jezus rzekł im: „Zaniechajcie dziatek, a nie zabraniajcie im przychodzić do mnie, albowiem takowych jest królestwo niebieskie“.
— Pan Jezus was kocha — mówiła siostra Rozalia.
— Wszak czujecie, moje dzieci, jak gorąco was Pan Jezus kocha!
— Kocha nas — odrzekła mała Kazia, ledwo odrosła od ziemi — kocha nas, bo nam dał siostrę. Ja wiem, że to Pan Jezus do nas tu siostrę przyprowadził... Pierwej nas Pan Jezus nie kochał...
— I pierwej was kochał, dzieciny moje.
— Nie, nie, pierwej nas nie kochał!
— Nie kochał nas, nie kochał! — zawołał chór dzieci. — Dopiero teraz nas kocha!
— O, dzieci moje, to wy nie dosyć kochacie Pana Jezusa, jeżeli nie czujecie jego miłości. On was kocha, dzieci!
Mówiąc to swoim anielskim głosem, siostra Rozalia przycisnęła ręce do piersi, a jej cudne oczy patrzyły na dzieci z taką miłością, z taką boleścią zarazem, że mała Kazia zawołała:
— Siostro, czy Pan Jezus płacze, gdy dzieci nie kochają?
— Pan Jezus płacze nad złemi dziećmi, bo tylko złe dzieci Pana Jezusa nie kochają.
Matka przełożona coraz bardziej marszczyła brwi. Jej serce broniło się od wzruszenia. Chciała spełnić obowiązek do końca.
— Ona tu zanadto ziemskim istotom się oddaje — mówiła sobie — i zanadto przez nie jest kochana.
Tymczasem mała Kazia upierała się przy swojem.
— Pan Jezus mię nie kochał — mówiła — zabrał mi moją mamusię i mojego tatusia. Nie kochał mię! Dopiero teraz mię kocha.
Kazia z łkaniem rzuciła się na łono siostry Rozalii. Siostra przycisnęła sierotę gorąco do piersi.
Po zwiędłej i surowej twarzy matki przełożonej popłynęły nagle dwie ciche łzy. Wyszła, nie przemówiwszy ani do siostry Rozalii, ani do dzieci. Wróciwszy do sali, uklękła przed ukrzyżowanym Chrystusem.
Przez cztery lata siostra Rozalia prowadziła wychowanie sierot. Przez całe cztery lata układała do snu uśmiechające się do niej dziewczynki i pierwsza przy ich obudzeniu się zbierała ich pocałunki i ich dziecięce miłosne słowa.
Przez cztery lata sieroty miały matkę, pocieszycielkę; ich serca rozwijały się, jak kwiat rozwija się na słońcu. Słońcem na sali sierot było spojrzenie i słodki głos siostry Rozalii.
Na siostrę Rozalię zstępowało powoli ukojenie. Zawdzięczała je jedynie Matce Boskiej, która pozwalała jej kochać dzieci. Tak, Pani Świata uśmiechała się dobrotliwie, gdy siostra spowiadała się ze swej zbytniej miłości do istot ziemskich. O, to nie migotliwość lampy sprawiła, że pewnego dnia siostra ujrzała poruszające się usta Pani Niebieskiej! Usłyszała też cichym szeptem wyrzeczone słowa:
— Miłuj, siostro, miłuj w Chrystusie! Miłowania nigdy za wiele!
I siostra miłowała i ciągnęła coraz bardziej serca dzieci do siebie.
— Tak dzieci mogą kochać tylko świętą! — powiedziała siostra Felicya.
W klasztorze coraz bardziej ustalało się przekonanie, że zgromadzenie Benedyktynek miało świętą w swem gronie. Tylko święta była w stanie tak wiele pracować, umartwiając ciało i nie dając mu dostatecznego spoczynku.
Tylko święta mogła wzbudzić taką cześć i taką miłość we wszystkich i przez sześć lat nie budzić w nikim zawiści.
Dwudziestego pierwszego marca, na świętego Benedykta bywał zawsze w kościele Benedyktynek wielki odpust. Zjeżdżało się dużo księży z okolicy, dużo obywatelstwa, przychodziło wiele kompanii, celebrował pontyfikalnie biskup. Refektarz zakonny bywał tego dnia przeznaczony na przyjęcie gości, dla których gotował kucharz biskupi. A że się w refektarzu wszyscy nie mieścili, więc zastawiano jeszcze stołami parlatoryum, gdzie zasiadali goście skromniejsi. W klasztorze bywał duży zamęt, bo siostry nie miały przyzwyczajenia w przyjmowaniu gości i wiele im oni sprawiali kłopotu. Matka przełożona przeznaczała niektóre do pilnowania kuchni, do czuwania nad winem, które chętnie spijała najemna służba; do rozlewania posiłku pielgrzymom, przybyłym zdaleka; do doprowadzenia do Komunji świętej ludzi, którzy się bezładnie cisnęli. Tłum bywał wielki. Często niesiono do apteki klasztornej zemdlonych ludzi, których siostry lekarki ratować musiały, a nawet przed paru laty uduszono w tłumie staruszkę i już do życia przywrócić nie zdołano.
Był to dzień, o którym siostry myślały naprzód z niepokojem, a matka przełożona niemało sobie głowy nałamała, nim wszystko obmyśliła i wszystkiemu zaradziła.
Trzeba było prosić najlepszych kaznodziei o wygłoszenie kazania, nie można było o nikim zapomnieć, nikogo obrazić. Ten odpust był wielkiem wydarzeniem w klasztorze. Niektóre siostry spowiadały się potem z tego, że im ów odpust dawał wiele roztargnienia, nawet zbyt wiele światowej przyjemności. Dla innych był on gorszem umartwieniem, niż biczowanie.
Siostra Rozalia miewała tego dnia dużo pracy. Musiała swoje sieroty ubrać biało, pozawijać im włosy w loki, poprzepasywać różowemi i niebieskiemi szarfami, które to stroje chowane były z roku na rok i przywdziewane tylko w największe uroczystości. Sieroty niosły wstęgi obrazów, rzucały kwiaty pod nogi pasterza, stanowiły czoło procesyi. Wychodziły też czasem z małemi chorągwiami na spotkanie kompanii, które z wielką okazałością i ceremonią wprowadzały do kościoła. Dzieci radowały się naprzód z powodu tego odpustu, a potem wspominały o nim długo.
Taki właśnie odpust wypadł po sześcioletnim przeszło pobycie siostry Rozalii w klasztorze.