Teatr wystawia namiot Brandalezyusza, w głębi kotara podniesiona, gdzie widać na łożu księcia.
SCENA PIERWSZA.
FOCENLEKER I ONANIZM.
FOCENLEKER: Idź dzielny Onaniźmie, nie zrywaj uśpienia, W którem książę okrutne utopił cierpienia. Przez trzy noce bezsenne ból nadzwyczaj srogi Szarpał mu tertykuły i druzgotał nogi I gdy srebrne pigułki pomódz nie zdołały, Łyknął z wielką odwagą pół garnca gorzały. „Od tych“, rzekł, „kropel może zamkną się powieki, Wszystko jedno, na chwilę albo też na wieki!“ Oby mu nie szkodziły, lecz pomogły wiele!“
ONANIZM: Mądry Focenlekerze, troski twoje dzielę Ale chciej wytłómaczyć, dlaczego w chorobie Wojenne ciężkie trudy sam zadaje sobie? Dlaczego, gdy już jebać oddawna nie może, Gdy franca w nim wzruszyła wszystkich kości łoże, Chce ujarzmić jebliwe branlomańskie kraje? Jakże je rządzić będzie, gdy już chuj nie staje? Czyż myśli Piczomira, ta wielka królowa Na nieczynnym małżonku, że przestać gotowa?
Że, skwarzona płomieniem niezgasłej macicy, Zostanie w wiernej żony zbyt ciasnej granicy? Albo się może łudzi, że w blasku korony, Zdoła się twardym wydać członek pokurczony? O, niech go to marzenie płoche nie uwodzi Kobietom nie o rangę, lecz o kuśkę chodzi.
FOCENLEKER: Nie, Brandalezyuszowi zarzucić tej wady Nie można; jednak częste miewamy przykłady, Że serce opanuje nad rozum kochanie, Chociaż go wytłumaczyć kuśka nie jest w stanie.
ONANIZM: Jakto, on się nie kocha? Ach, Focenlekerze Albo nie wiesz albo też nie chcesz mówić szczerze.
FOCENLEKER: Zaprzeć tego nie można, że miłości siła Także go w tę wyprawę po części zwabiła. Lecz słuchaj; trzeba byś znał, za jakową sprawę, Pod Piczenburgiem boje toczyć mamy krwawe, I ażebyś nie myślał, że miłość książęcia Jest jedyną przyczyną wojny przedsięwzięcia.
ONANIZM: Słucham cię, byłem bowiem oddawna ciekawy Zawiązku tejże wojny i szybkiej wyprawy.
FOCENLEKER: Gdy dumna Piczomira po Kuśkara zgonie Na chwiejącym zasiadła branlomańskim tronie Wróciła do porządku krajowe niełady, A pobiwszy dokoła zuchwałe sąsiady Poczęła deptać honor i odwieczne prawa. Nowa w jej ręku z mieczem zabłysła ustawa, Powiał trójpiczny sztandar po ojczystej roli Na znak wolności kobiet a mężczyzn niewoli. Prawiczeństwo zniesione, jebanie jest wolne Jeno sądy dziewice uznają za zdolne. Mężowie są żon swoich tylko sługojeby, Których te używają od dziennej potrzeby, Chłopaków zaś, od młodu, jak dotąd dziewczęta, I czystość i niewinność aż do ślubów pęta. Brandalezyusz, dostawszy tak okropne wieści, O szkodliwym rokoszu chytrej płci niewieściej Bojąc się, by ten przykład nie wszedł przez granicę Wkracza do Branlomanii, oblęga stolicę. I chce albo przez zgodne z królową zamężcie, Samcom swoim zapewnić, niewzruszone szczęście, Albo w boju przemógłszy Piczomiry stronę Dawne jarzmo przywrócić, i chwycić koronę.
ONANIZM: We wszystkich zawsze dziełach widzę twe porady. Obym kiedy był w stanie iść w tak szczytne ślady!
BRANDALEZYUSZ: Oh! Oh! Nogi... oh krzyże.... o franca przeklęta! Jakże jesteś nieznośna, o jakżeś zawzięta! Przez jakie ciężkie męki i boleści krwawe Każesz w życiu opłacać pieszczoty nieprawe! Minęłyście na zawsze piękne życia chwile Kiedy czas nie wystarczał obłapiania sile, Kiedy się człowiek cieszył kusicy widokiem; Teraz już z obrzydzeniem rzucam na nią okiem.
(Powstaje i na przód sceny wychodzi).
Witam was Onanizmie i Focenlekerze Widząc was koło siebie raduję się szczerze. Wnet sobie przypominam dawniejsze godziny
(przypominając sobie)
Ale od nieprzyjaciół jakież są nowiny?
ONANIZM: Rano na prawem skrzydle była bójka mała W której przednia straż nasza odpartą została.
BRANDALEZYUSZ: Jakto? Co za zuchwalstwo rozpoczyna boje? Czy już niczem w mem wojsku są rozkazy moje?
ONANIZM: Panie, winni w tej sprawie już są przytrzymani I nim twój wyrok wyjdzie, pod wartę oddani.
BRANDALEZYUSZ: Jakaż była przyczyna owego napadu I kto był pierwszy z naszych do tego nieładu?
ONANIZM: Naprzeciwko, gdzie stoi pułk strzelców Morpiona Jest od twardych godmiszów luneta broniona. Gdy ich batalion kobiet nadciągnął zluzować, Jakby pragnęli z naszych gorzko zażartować Zaczęli się obłapiać na wierzchołku wału. Wtedy to młodzież nasza z jebnego zapału Stanęła wnet pod bronią ściśniona w szeregi I branzlując się, szańców pokrapiała brzegi. Na tem byliby może strzelcy poprzestali Gdyby nie dwaj hersztowie byli nadjechali Porucznik od huzarów Fajchtwurcel, pijany I z nim kapitan Tryper, wszystkim tu nam znany Obaj „hurra!“ krzyknęli i razem z strzelcami Poszli na wały, grożąc twardymi chujami.
BRANDALEZYUSZ: Obydwom teraz, jako pierwszym do tej winy Za karę szprycowanie zadać z terpentyny. Dalej!
ONANIZM: Zrazu Godmisze opodal stanęli I przyśpiewywać tylko wesoło zaczęli. Chwycili się walczący, splotły się ramiona, Cycka do piersi, kuśka do piczy ciśniona; Padają i znów wstają rozjuszone pary Każdy pragnie dosięgnąć, każda broni szpary. Kobiety krzyczą, piszczą i kolą i plują Nasi rycerze ciągle po dupach je kują. Wkrótce byliby wszyscy byli zwycięzcami Bo leżeli już między nędznemi udami, Lecz gdy każdy odważnie kiwał się na górze, Uczuł nagle, o zdrado! chuja w dupodziurze. Godmisze to napadli z tyłu niespodzianie.
BRANDALEZYUSZ: O ta zbrodnia, przysięgam, skaraną zostanie.
ONANIZM: Postrach wnet się rozszerzył, nikt się już nie broni Każdy ścięty korsami ucieczką się chroni Padają wszędzie jajca, jak od sierpa kłosy, Gniotą naszych bez miary nieprzyjazne losy Słowem wyznać mi trzeba, Godmisze zażarci Zostali zwycięzcami, a nasi odparci.
BRANDALEZYUSZ: Jakaż jest, Onaniźmie, wielkość naszej straty?
ONANIZM: Z dziewięciu cnych rycerzy prawdziwe kastraty, Wnętrami zaś zostaje więcej, niż dwudziestu, Podrapanych, pokłutych jest blisko czterdziestu Wodzom Szanker i Tryktrak zdruzgotane chuje, Niezawodny w tej chwili, chirurg amputuje.
BRANDALEZYUSZ: Winni niech biorą karę, mniej, że zaczepiali, Jak, że będąc już w bójce dziewek nie zjebali. Całe zaś wojsko, w rzece zanurzając gały Niechaj zaraz ostudza jebliwe zapały. Ty idź, wyniszcz przykładem te buntu zarody I nagnij w posłuszeństwo zuchwałe narody. (Wychodzi).
FOCENLEKER: Panie! Jeżeliś raczył rady twego sługi Dobrze zawsze przyjmować, który czas już długi Towarzyszy w wyprawach i sprzyja ci szczerze Chciej i teraz wysłuchać zdanie me w tej mierze.
BRANDALEZYUSZ: Mów, z jebców najdawniejszy drogi przyjacielu! Doświadczyłem twą mądrość w zdarzeniach już wielu.
FOCENLEKER: Okropną wojnę, którą zrządziły nam nieba Gwałtem, czy też pokojem ukończyć potrzeba. Powierzchowny spoczynek naszej jurnej młodzi Przyskwarza jebne soki i dzielności szkodzi Wszędzie płyną codzienne branzlowne potoki Rycerz najtęższy wlecze osłabłe już kroki I takim, którzy w jajcach krótko się trzymali Wiszą teraz — o hańbo! — więcej czterech cali Ach, zawierzaj mi panie, takowe już członki Słabe, w boju nie przedrą prawiczeństwa błonki.
BRANDALEZYUSZ: Dzisiaj wszystkie nieszczęścia ukończyć już pragnę I dziś do posłuszeństwa rokoszanów nagnę. Oddawna już ja byłbym Piczenburga szczyty Nogi memi obłóczył a chytre kobiety Byłyby mej uległy niewzruszonej sile Gdyby nie bezustanku zbyt wilgotne chwile, Które szarpią me bolem posrebrzane kości I w letargu trzymają narzędzia miłości.
FOCENLEKER: Lecz teraz, gdy bogowie uśmierzyli bole, Rozkaż panie zwyciężyć, a spełnim twą wolę.
BRANDALEZYUSZ: Luby Focenlekerze, znam ja wasze męstwo, Jednak, żeby otrzymać zupełne zwycięstwo I mnie siły potrzeba. A jakież twe zdanie? Czy też do Piczomiry kuśka moja stanie, Czy jej lubieżne wdzięki, jej nadobność gładka Widok jej nietkniętego i krągłego zadka Zdoła wzruszyć przygasłe w jajcach mych płomienie, Których sławne jest jeszcze dotychczas wspomnienie?
FOCENLEKER: Panie, twoje potężne i nadęte gały Oddawna już zyskały złoty wieniec chwały, Ale i Piczomiry prawiczeństwo srogie; Niejeden tam z rycerzy traci życie drogie.
BRANDALEZYUSZ: Ach, nie srogiej, lecz lubej, nigdy z mojej duszy Czar pięknej Piczomiry obrazu nie wzruszy.
Jeszcze dziś w śnie myślałem być w młodości porze Piczomiry kochankiem na Kuśkara dworze, Jedno z nas dwojga niby poruszyło łoże. Powód pieszczot wzajemnych; zrywałem jej róże Parzyłem memi usty, jej ramiona białe Zwolna dzieliłem kolan ściśnięcie nieśmiałe A potężnie zaparty sprężystemi nogi Rozkosznie przebywałem prawiczeństwa progi. Sączyły się obficie przyrodzone zdroje I wciąż jeszcze łechtały duszę już nie moje... Tę niemoc... to w rozkoszach słodkie upojenie Gdzież może słów wystawić zbyt zimne złożenie? Gdy się myśl, by ją pojąć, napróżno wysila I jakąż niepojętą słodycz ma ta chwila! Człeku bowiem czas kiedy siłę już przywraca Żal, wznosząc mdłą powiekę, że do życia wraca.
(Po krótkiem milczeniu).
Ach czemuż ten sen zniknął, gdy w mem życiu prawie Nigdy takiej rozkoszy nie miałem na jawie! Czyż dlatego, bym jęczał i klął wszystkie chwile Ach wierz, Focenlekerze, już mi żyć nie mile.
SCENA CZWARTA.
CI SAMI i OFICER SŁUŻBOWY.
OFICER: Twardostaj z Piczenburga, posłaniec królowej Uprasza ciebie, panie, o chwilę rozmowy.
BRANDALEZYUSZ: Niech wnijdzie!
(Do Focenlekera). Zobaczymy. Ten poseł niewieści Pokoju czyli wojny przyniesie nam wieści.
BRANDALEZYUSZ: Pozdrawiam cię rycerzu, dzielny Twardostaju, Świetna podporo tronu i ozdobo kraju! Czy cię po przyjacielsku witać teraz mamy? Czy już przecież Piczenburg otwiera mi bramy? Czy piękna Piczomira broń rokoszu składa, Wraz z berłem Branlomanii, którem dotąd włada?
TWARDOSTAJ: Wybacz panie, lecz taka znieważa mnie mowa! Co? Koronę dziedziczną czy składa królowa, Pani, co ledwie mówić o pokoju raczy, Co was nim chcąc obdarzyć łaską swoją znaczy? Rokoszem nas zowiecie; z jakiejże przyczyny Czyż my wam pogwałcili młodziuchne dziewczyny? Czyż my, jak wy tu weszli do naszego kraju, I roznosili światło nowego zwyczaju. Myślicie, że przed wami z samej tylko trwogi Padniemy na kolana ściskać wasze nogi? Skąd mieć chcecie, nie walcząc, nad nami przewagę? Jak wy napaść, my bronić wszak mamy odwagę. Wszakże wojska dzielnego dziś nam nie brakuje Które tylko do boju znaku oczekuje.
BRANDALEZYUSZ: Nie znasz Brandalezyusza! jaka moc oręża, Jednem strzały błyśnieniem narody zwycięża.
TWARDOSTAJ: Ujarzmiaj, gdzie chcesz, panny, nawet w samem niebie, Ale Branloman będzie wciąż panem u siebie. Prędzej księżyc na dwoje zostanie złamany, Niźli my wasze weźmiem zelżywe kajdany. Jesteśmy już panami nad wielu krajami I, gdy tego zechcemy, będziemy nad wami.
BRANDALEZYUSZ: Zuchwalcze!
TWARDOSTAJ: Braniomania wschodnia i zachodnia W las obfite Chamajdy, żyzna Ludorodnia Piaszczyste, ale w bydło możne dupopłody Mglistego Szwancenburgu przebiegłe narody, Bzdombina silne chłopy z ogromnemi gały Co z natury uczeni do polotnej strzały, I bogate krainy, co Opława rosi, Wszystko pod Piczomirą jarzmo nasze nosi. I ona miałaby tęsknić do pokoju, Gdy was jednym zamachem zniszczyć może w boju!?
BRANDALEZYUSZ: Próżno mi tu wyliczasz bogactwa korony Walczyć za was nie będą rozległe zagony.
TWARDOSTAJ: Idź zobacz kiedy nie wiesz, Szwancenburga pole; Zasłali je trupami zuchwałe Werole. Idź na bliskie Chamajdy, gdzie przybite jajca Zaświadczą jak król zginął przyrzeczeniom zdrajca. Idź wkońcu, gdzie Opława srebrne nurty snuje, Kurczą się jeszcze w grobach zbite Miękochuje.
BRANDALEZYUSZ: Młokosie, niechciej stawać w bohaterów rzędzie, Gdzie ty jesteś, gdzie będziesz i gdzie byłeś, wszędzie Straszliwych zwycięstw moich niestarte są ślady. O, przy nich sławy twojej promyk, jakże blady!
TWARDOSTAJ: Ma on aż nadto blasku przy waszej nicości.
BRANDALEZYUSZ (zrywając się): Wstrzymaj Focenlekerze mą rękę w wściekłości! Cały dotąd rozsądek puszczać mnie zaczyna. Wstrzymaj, bo walnę w mordę tego skurwysyna!
TWARDOSTAJ: Od najświetniejszej władzy niosąc tu rozkazy, Wcalem się nie spodziewał podobnej obrazy. Lecz wkrótce mieczem sprawę wyłuszczę ci jaśnie Teraz idę przed tron.
BRANDALEZYUSZ: Idź, niech cię piorun trzaśnie!
(Twardostaj wychodzi).
Pospiesz Focenlekerze, niech go wyprowadzą
I tutejszych warowni przeglądnąć nie dadzą.
BRANDALEZYUSZ (sam): Ha wojny, wojny chcecie krnąbrne Branlomany! Będziecie więc ją mieli, a za nią kajdany. Dzisiaj szturmem zdobędę gród ten tak obfity, Dzisiaj ja was ujarzmię przewrotne kobiety I gdy prawą nad wami władzę odziedziczę, Dębowymi klinami pozabijam picze A w ciasne dupodziury każę jebać póty Póki naród mój sobie nie sprzykrzy pokuty.