Pieśni Ossjana (tłum. Krasicki, 1830)/Duma II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Pieśni Ossjana
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


DUMA II.
Cień Krugala, jednego z bohatyrów Irlandzkich, zabitego w boju, pokazuje się Konnalowi. Przepowiada przegraną Kukulina, i radzi zawrzeć pokój ze Swaranem. Konnal opowiada swoje widzenie Kukulinowi, lecz ten przez punkt honoru, nie chce pierwszy żądać pokoju. Druga bitwa. Ucieczka Grumala trwoży Irlandczyków. Kukulin i Konnal zasłaniają uciekających. Pokazuje się flota Fingala: Kukulin swoje niepowodzenie przyznaje śmierci Ferdy swego przyjaciela, którego niedawno zabił. Karyl Bard chcąc okazać, że nie wszyscy ci, którzy niewinnie zabili swoich przyjaciół, są nieszczęśliwi, opowiada mu historyą o Konnalu i Galwinie.

Pod starym bukiem Konnal odpoczywał:
Potok, co z blizkich skał się wydobywał,
Mruczeniem wdzięcznem sprawiał mu sen miły.
Wtem się zdaleka o uszy obiły
Jęczenia duchów; sam był widział we śnie,
W ognistej łonie Krugala, co wcześnie
Zszedł z świata, ręką Swarana zabity:
Twarz jego, jako xiężyc mgłą zakryty,
Wtenczas gdy bladą jasnością przyświéca;
Ozdobne niegdyś siność szpeci lica:
Oczy, jak światło kiedy dogorywa:
Piersi zawrzała krwią rana okrywa.
«Tyżeśto Krugal? rzekł Konnal nietrwożny;
Tyśto mocarzu w sławie tak zamożny?
Synu Dedgala, tyżeśto, coś w puszczy
Druzgotał tarcze nieprzyjaznej tłuszczy?
Zkąd taka bladość? straszliwy w zamachu,
Nie bladłeś nigdy za życia od strachu:
Powiedz, jakie cię przygody zmieniły?»
Stanął duch: z oczu łzy mu się puściły;
Dotknął Konnala ręką zamartwiałą,
Zimno natychmiast wskroś go przejmowało.
Ozwał się: ale jak szelest wietrzyka,
Gdy się po łozach nieznacznie pomyka,
Taki głos jego. «Konnalu! w mgłach dżdżystych
Duch się mój błąka po wzgórkach ojczystych,
Ciało na piaskach Ulinu spoczywa.
Gdzie owa nasza uprzejmość życzliwa?

Już zemną więcej społem nie usiędziesz,
Już zemną więcej rozmawiać nie będziesz.
Jako wiatr Kromli, co poprzedza gromy,
Duch jestem lekki, czczy, płonny, znikomy.
Synu Kolgara! Leny stanowiska
Osiadła nagle śmierci chmura bliska:
Biada Eryńcom, ja cię rzucać muszę,»
Rzekł; i jak promyk zniknął w zawierusze.
«Wróć się, zaczekaj, powróć ku mówieniu,
Rzekł Konnal, wróć się na bladym promieniu,
Powiedz, gdzie mieszkasz? gdzie twoje zacisze?
Mów, czyli twego głosu dźwięk usłyszę?
Gdy ćmy i mary w niezwykłym pospiechu,
Będą leciały na wiatrów oddechu.»
Porwał się Konnal, Kukulina budzi,
Rzeki wódz: «Konnalu! cóżto cię tak trudzi?
Maszli co mówić? mów, rady zbawienne
Twoje jak promień w pogody jesienne.»
«O! synu Semy! gdy w spoczynek ległem,
Stanął przedemną Krugal, i postrzegłem,
Jak wskroś przez jego cień gwiazdy błyszczały.
Duch z pieczar wyszedł; słyszeć mi się dały
Jęczenia jego, jak strumyk zdaleka,
Gdy słabo mruczy, i kręto ucieka.
Śmierci poprzednik smutne wieści głosi,
Mężny Kukulin niech o pokój prosi.»
«Synu Kolgara! rzekł wódz, co niewcześnie
Opowiedziałeś, może było we śnie,
A przestraszony łoskotnym rozruchem,
Może świst wiatrów mieniłeś być duchem.
Jeśli był Krugal, czemu nie szedł do mnie,
Niech się przedemną stawi, niech przytomnie
Głosi wyroki: pójdę, jego duszę
Objawić przyszłość, mieczem mym przymuszę.
Ale o prawdzie, któż nas ubezpieczy?
Jakto on może wiedzieć przyszłe rzeczy?
On, co był z nami wczoraj? martwe w zwłokach
Jest ciało, dusza buja po obłokach:
Niedawno Krugal wpośród duchów siedział,
Jakby się rzeczy tam przyszłych dowiedział
«Po śmierci ciała, duch z duchem przestaje,
Rzekł Konnal, co ma nastąpić poznaje,»
«Niechże o innych myślą, rzekł wódz: w grobie
Niech się o mojej nie troszczą osobie.
Bądź co chce, z placu bitwy nie uciekam.
Jeśli mam zginąć, tego się doczekam,
Że i po śmierci sława mię ogarnie.
Bragello moja! nie zapłaczesz marnie!
Niech się grom sroży, ja kroku dostoję,
Wiem co żyć, ale umrzeć się nie boję:
Śmierć mię nie trwoży, obelga mię straszy.
Nie cofnąłem się w przytomności waszéj,
Sam Fingal nie raz w nieprzyjaciół klęsce,
Widział, co mogę; i chwalił zwyciężcę.
Staw się przedemną duchu smutnych wieści,
Niechaj się zbliży obłok, co cię mieści,
Niechaj się zbliży: wznieć gromy, wiatr wzdymaj,
I śmierci oszczep w groźnej ręce trzymaj,
Nie przymusisz mię do zwrócenia kroku,
Znikoma paro, czczy płodzie obłoku.
Synu Kolgara! w puklerz zawieszony
Uderz oszczepem, niech na wszystkie strony
Dźwięk się rozchodzi i budzi rycerze:
Niech się z nich każdy do oręża bierze.
Chociaż się Fingal z wojskiem przybyć leni,
Na rozłożystej Insfału przestrzeni,
My się stawimy, oprzemy potężnie,
Synu Kolgara zginiemy, lecz mężnie.»
Brzęk głośny tarczy, echa powtarzają,
Mocarze ze snu obudzeni wstają,
Powstali razem; a jak dęby mocne,
Co w nie z pod chmury dmą wiatry północne,
Gdy inne drzewa szturm łamie i kruszy,
Liście szeleszczą, dąb się ani ruszy.
We mgle ukryty pomiędzy obłoki,
Widzieć się daje grzbiet Kromli wysoki:
W spokojnych wodach nadbrzeżnego morza,
Miga się drżący blask zeszłego zorza,
Chmura się snuje, a idąc pomału,
Okrywa hufce rycerzów Insfału.
«Czas, krzyknął Swaran na swoich, do broni;
Niechaj z was każdy Insfałczyków goni.
A ty wprzód Morla na zamek Kormaka,
Idź, mów Eryńcom: wola moja taka,
Niech zwyciężeni dzielnością Swarana,
Zwyciężcę swego uznają za pana.
Sprzeczni orężem mściwym zginą marnie,
Śmierć i milczenie ich ziemię ogarnie.»
Na takie hasło, jako w stadzie ptacy
Wraz się porwali Loklinu junacy.
Rozruch się wzmaga, jak odgłos potoków,
Kiedy po burzy z pośrodku obłoków,
Raz jasną bladość rzuci, drugi cienie,
Skryty, lub zeszły xiężyc na strumienie.
Idą Loklińcy, jako cień w jesieni,
Kiedy umyka po dolnej przestrzeni:
Idą po lasach, wybujałe wrzosy
Niosą zdaleka krzyki i odgłosy.
Jak jeleń w Morwen, pierwszy Swaran mocny,
Tarcz jego błyska, jako płomień nocny:
Wiatr powstał nagły, i chmurę rozrywa.
Wojsko Insfału razem się odkrywa.
«Morla! rzekł Swaran, jeśli się poddadzą,
Jeśli na nasze łaskawość się zdadzą,
Ogłoś im pokój taki, jaki mają,
Ci, co dzielności naszej doznawają;
Kiedy rycerze ich pobici legną,
A córki żebrać miłosierdzia biegną.»
Szedł syn Suarta; przed wodzem Eryna
Stanął; słuchają, on mówić zaczyna:
«Bierz od Swarana pokój, takić daje,
Jaki przy jęły zwyciężone kraje;
Kiedy na odgłos pogromu przelękli,
Króle, narody, przed nami uklękli.
Ustępuj z nizin, i oddaj mu żonę,
A ten, co kroki ma niedoścignione,
Stróż twej osoby niech mu się dostanie,
Bądź nam posłuszny.» — Na takie żądanie,
Rzekł wódz Eryńców: «Powiedz twemu panu,
Tu ma grób, albo wodę z oceanu;
Bragella moją, nie będzie dla niego;
A Luat kroku niedoścignionego,
Wierny mój brytan, w Swaronywej sworze,
Nie pójdzie gonić jeleni za morze.»
«Słaby powózco wojennej sprzężai,
Słuchaj, rzekł poseł, co ci Morla rai:
Darmo się targasz słaby na mocnego,
Wiesz, jaka dzielność jest pana mojego?

Wiesz, jakie wojska, jakie floty liczne?
I ciebie razem, i państwo dziedziczne,
I całą wyspę przeniósłby za morze.
Takiś jest mały ty, co trwasz w uporze.»
«Morla! Kukulin rzekł, słów się nie boję,
A póki w ręku mam oręże moje,
Póki tchu tylko w moich piersiach stanie,
Będę Kormaka bronił panowanie.
Słyszysz Konnalu! najcelniejszy w boju,
Co mówił Morla: czy żądasz pokoju?
Duchu Krugala! darmo straszysz zgonem,
Choćbym i śmierci miał dziś zostać plonem,
Pójdę na bitwę: w ciemne zgonu kraje,
Miło iść, światła gdy sława dodaje.»
«Dzieci Insfału! do broni! do łuków!»
Rzekł; a jak obłok pełen groźnych huków,
Z takim łoskotem ruszyły się roty;
Wódz, jak duch burzy, co poprzedza grzmoty,
Co ogniem miota, a wiatr w ręku niesie,
Trąby chrapliwe już słychać po lesie,
Głos dzielny wodza, wskróś serce porusza,
Wchodzi w rycerzów dusze, jego dusza.
Śpiewały Bardy, gdzie Krugal przebywa?
Krugal ów sławny, milczy i spoczywa:
Spoczął pod ziemią snem twardym, śpi w grobie,
Małżonka płacze, dóm cały w żałobie.
Cóżto za piękna wśród boju przybywa?
Płacze, wiatr lekki włosy jej powiéwa.
Ach to Degrena! zginął mąż twój miły,
Duch się czczy tylko wznosi nad mogiły.
Niekiedy w oczach twoich stawa, jęczy,
Głos jego jęków, jak pszczółka gdy brzęczy:
Padła Degrena, grot odjął jej życie,
Płacz Kaitbacie! i zięcia i dziécie
Straciłeś razem! Porwał się i bieży,
Przypadł do córki, ta już martwa leży.
Ryknął, i rzucał się w Loklina szyki,
Bitwa się wszczęła z strasznemi okrzyki,
Oba się wojska walecznie spotkały,
Gromadne hufce z obu stron padały,
Padli rycerze; tak wiatr dęby wali,
Tak pożar puszcze zajmuje i pali.
Jak małe trawki wódz Loklinów siecze,
Swaran druzgota, i bronie i miecze:
Pod jego ciosy Karbar wraz z Karachem,
Morglan, za jednym zgładzony zamachem:
Pod własną tarczą Kaolt, mniej bezpieczny.
Zajadły Swaran, wprawił go w sen wieczny.
Padł, zadrżał wszystek, i zemdlony kona,
Szpeci krew, białość śnieżystego łona.
Nie raz na tejże, kędy poległ, ziemi,
Po dziennej pracy z rówienniki swemi,
Sprawował uczty: nie raz dźwięk muzyki
Głosiły echa, mnożyły okrzyki.
Szedł Swaran, jako potok zapieniały,
Co góry wzrusza, rwie drzewa i skały.
Wsparł go Kukulin, tak wierzchołek Kony
Na łoskot grzmotu stoi niewzruszony.
Dzieci Insfału kupią się ku niemu,
On stał za tarczą wojsku walecznemu,
Gdzie stąpi, razi, zewsząd krew się leje.
Lecz z drugiej strony, jako śnieg, topnieje
Wojsko Eryńców. «O! dzieci Insfału!
Zakrzyknął Grumal; trudno ujść zakału,
Loklin zwycięża; uchodźmy za góry.»
Rzekł, a jak jeleń w Morwen lotem skory,
Bieżał w zawody, lecz z Insfału szyków
Mało przelękłych miał naśladowników.
Gromił Kukulin: w tem postrzegł, że roty,
Mimo usilność walecznej ochoty,
Zaczęły słabieć; z rozpaczy i żalu,
Rzekł: «O najpierwszy z mocarzów Konnalu!
Tyś mię zaprawiał na gromy i boje,
Pierzchają nasi, ja kroku dostoję.
Karylu! resztę niedobitków zbieraj,
Ty zaś Konnalu, przy mnie się opieraj,
Zgińmy tu razem. Skoczył Konnal mężny,
Obadwa odpór dawali potężny;
Tarcze w raz oba wsparli na ramieniu.
Tak się wydaje xiężyc przy zaćmieniu,
Kiedy obwieszcza swój okrąg ponury.
Pną się Duzronal z Syffadą do góry,
Ciągną wóz, żartką pianą lice moczą,
A tuż za niemi Loklińcy się tłoczą.
Na wierzchach Kromli Eryńcy stanęli,
Rycerze niegdyś ochotni, weseli,
Milczą. Po szykach znać wielość zginionych,
Jak pożar w puszczy z dębów wypalonych,
Wsparł się na mieczu Kukulin ponury,
A smutnem okiem poglądając z góry,
Patrzał na morze, żalem wskroś przejęty.
Wtem krzyknął Moran: Okręty! okręty!
Fingal, najpierwszy z mocarzów przybywa.
Las masztów jego już morze okrywa.»
«Dmijcie ò wiatry! rzekł wódz, dmijcie nagle,
Dmijcie ò wiatry! w Fingalowe żagle,
Przychodź wybawco zgnęb przeciwnych wielu,
Przychodź na pomoc wierny przyjacielu!
Maszty i żagle twoje wpośród morza,
Tak mi przyjemne, jak wiośniana zorza,
Jak jasność, gdy się niebo wypogodzi:
Tyś światło, co nas z ciemności wywodzi.
Konnalu! świadku mojego wesela,
Patrz, jak jest słodki widok przyjaciela!
Ale zmrok kryje nam flotę Fingala:
Czujmy, a kiedy ciemność nie pozwala
Widzieć okręty; czekajmy, aż zorza
Odkryją razem i flotę i morza.
Wiatry z szelestem z puszczy powstawały,
Potoki bystre szumiąc z skał spadały,
Na deszcz się w górach Kromli zabierało,
A gwiazd obłoki widzieć dały mało.
Siedział wódz smutny nad mruczącą strugą,
A w zamyśleniu trawiąc chwilę długą,
Westchnął, rzekł potem: ręko nieszczęśliwa!
Straciłaś dzielność, szczęścia ci ubywa:
Odtąd ów dzielny zamach się osłabił,
Jakem mojego przyjaciela zabił!
Ferdo kochany! jakże byłeś miły!»
«Powiedz, rzekł Konnal, jak się zakończyły
Dni jego młode? jak przyszedł do zgonu?»
«Szedł, rzekł Kukulin, do nas z Albionu,
Tam w szkole Mury, gdy słynąć zaczyna,
Zyskał serdeczną przyjaźń Kukulina.
Wraześmy odtąd zawsze z sobą polowali,
Wraześmy zawsze z sobą odpoczynek brali.
Sławna była pięknością naówczas Deugala;
Tę gdy Ferdy uroda przedziwna zniewala,

Rzekła do swego męża, nie chcę z tobą w parze,
Wróć mi posag, połowę stada Kaitbarze.
Rzekł mąż do niej, gdy z ciebie rozwód się zaczyna,
Zgoda, niech nas podzieli ręka Kukulina.
Idź do niego, i zaproś; zaraz się stawiłem,
Połową stada męża z żoną podzieliłem.
Jedna się jeszcze była z jałowic została,
Piękna rosła nad zwyczaj, i jako śnieg biała:
Tę, że była nad podział, mężowi oddałem.
Czem tak srodze Deugalę piękną rozgniewałem,
Iż zaraz rzekła: «Ferdzie, ò synu Damana!
Jestem teraz nad zwyczaj boleśna, stroskana,
Kukulin mię ukrzywdził, dał żalu przyczynę,
Chcę jego śmierci, albo pewnie sama zginę:
Zginę, a duch stroskany będzie ci złorzeczył,
Żeś jego śmiercią, Ferda, mnie nie ubezpieczył.»
«Deugalo! rzekł jej na to młodzian urodziwy,
Kukulin mój przyjaciel wierny i życzliwy;
Mamże miecz przeciw niemu w potyczce podnosić?
Trzy dni go rzewnym płaczem nie przestała prosić,
Czwartego jej obiecał: bitwę, rzekł, z kochanym
Będę wiódł kiedy każesz, lecz niech pokonanym
Zostanę, niechaj zginę, tego życzę sobie,
Niżlibym przyjaciela miał oglądać w grobie.»
Zwiedliśmy bitwę z sobą na wierzchołku Mury,
Nie chcieliśmy się razić, a jeżeli który
Cios zadał, w puklerz tylko uderzał, lub w zbroję:
Ona raźno patrzała na te nasze boje.
Nakoniec, widząc, że mnie przyjaciel oszczędza,
Słabyś synu Damana, wyrzekła ta jędza,
Ustąp z placu, niegodzien bitwy z rycerzami!
Natychmiast oczy mu się napełniły łzami.
Strzeż się, rzekł, przyjacielu, zapłakanym głosem,
Strzeż się, żebyś nie zginął pod mej ręki ciosem.
Westchnąłem, i broń wzniosłem a z zadanej rany,
Padł natychmiast przedemną mój Ferda kochany.
Ręko moja już odtąd na wszystkiem ci zbywa!
Ręko moja! już odtąd jesteś nieszczęśliwa!»
Rzekł Karyl: «Wodzu! powieść twoja smutna,
Takaż się za mnie przygoda okrutna
Trafiła; przecież choć żal sercu ciężał,
Konnal na wojnie gromił i zwyciężał.
I on był z Albionu, stu górami rządził,
Po nich nie jeden jeleń, gdy rozkosznie błądził,
W tysiąc zdrojów rozlane pił wody kryniczne,
Pasły się po dolinach stada jego liczne:
A kiedy z swór spuszczone psy zwierzęta gnały,
Tysiąc skał mnożne echa coraz powtarzały.
Mocy był nadzwyczajnej mąż pięknego lica,
Zwyciężyła go jednak nadobna dziewica.
Córkato była Kamli, co między pannami
Tak śklniła, jak jutrzenka pomiędzy gwiazdami:
Włosy jej były czarne, jako krucze skrzydła.
Czy w bór szła zwierza dostać, czy stawiła sidła,
Napięte z jej cięciwy żartkolotne strzały,
Zawsze w pewnej zdobyczy śmiertelnie utkwiały.
Nieużyta, przypadkiem Konnala poznała,
Podobał się jej, ona jemu podobała:
Już odtąd wzajem równą miłością pałali,
Nieodstępni, ustawnie z sobą polowali.
A raczej pod pozorem chodzenia na łowy,
W skrytych puszczy zaciszach miewali rozmowy.
Zazdrościł tak szczęśliwej dziki Grumal doli.
Raz kiedy spoczywali pod cieniem topoli,
Blizko pieczar Ronańskich, gdzie rynsztunki swoje
Wieszał Konnal pomiędzy dawne ojców zbroje.
Poczekaj, ò Galwino! rzekł do swojej miłej:
Patrz, jak się jeleń spuszcza z tej skały pochyłej,
Pójdę ja nań czatować: «Nie chodź, piękna rzekła;
Wiesz, jako na nas czuwa złość Grumala wściekła.
Często on tu przechodzi, a ja się go boję,
Nie baw się, ja tymczasem schronię się pod zbroję.
Poszedł Konnal, i kiedy gonił za jeleniem,
Ona go chcąc sprobować nowem doświadczeniem,
W działa zbroję na siebie, i z pieczar wychodzi.
Postrzegł Konnal, a sądząc, że na niego godzi
Dziki Grumal, natychmiast twarz mu z gniewu zbladła,
Wziął łuk, strzałę wypuścił, Galwina upadła.
Skoczył do niej, i widząc już w ostatnim zgonie,
Ryknął głosem żałośnym, zemdlał na jej łonie.
Tak ich społem leżących gdy strzelcy postrzegli,
Na ratunek tej pary nieszczęśliwej biegli;
Otrzeźwili Konnala, jęcząc przyjął życie.
Odtąd błądził po puszczy, łzy lejąc obficie,
Pędził odtąd ustawnie wieczory, poranki,
Jęcząc nędzny przy grobie straconej kochanki.
W tym był stanie, gdy postrzegł nieprzyjaciół flotę,
Porwał broń, a straconą wzmagając ochotę,
Walczył z niemi zwycięzko rycerz znamienity,
Tego tylko żądając, aby był zabity.
Rzucił puklerz nakoniec, aby śmierć przybyła;
W tym go punkcie śmiertelna strzała ugodziła.
Śpi teraz snem wieczystym przy swojej Galwinie:
A gdy okręt do tego ich brzegu zawinie,
Wychodzą smutne majtki, i wzdychając, wiosły
Czyszczą grób wiernej pary, mchem zewsząd obrosły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.