Pisma krytyczne/O sceptycyzmie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisma krytyczne |
Podtytuł | O sceptycyzmie |
Wydawca | Polskie Towarzystwo Nakładowe |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Ludwik Bruner |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szczęśliwe chwile przeżywałem zdala od biurka. Wiodłem samotne, pełne rozmyślań życie, którego wspomnienie napawa mię jeszcze słodyczą. Ponieważ nic wtedy nie studyowałem, uczyłem się dużo. W istocie na przechadzkach właśnie robi się piękne odkrycia filozoficzne i etyczne; to zaś, co zdobywamy w laboratoryach i pracowniach, po większej części mało ma wartości; — rzecz szczególna — uczeni zawodowi są bardziej ciemni, niż większość innych ludzi.
W owym to czasie pewnego poranka błądziłem bez celu po krętych alejach »Jardin des Plantes« wśród owiec i sarn, które wyciągały głowy z za krzewów, prosząc o chleb. Marzyłem właśnie, że ten stary ogród zamieszkany przez zwierzęta, przypomina nieco raj ziemski na starych sztychach. Wtem spostrzegłem zbliżającego się ku mnie księdza L., który z brewiarzem w ręku szedł wesół tą męską radością, właściwą duszom czystym. Był to rzeczywiście święty a przytem uczony człowiek, o sercu spokojnem, lecz myśli wytężonej bezustannie. Trzeba go było znać, by wiedzieć, jak połączyć można dumę kapłana z prostotą świętego. Od chwili, gdy skończył mszę, dysputował dzień cały. Cokolwiek o teologii, etyce i metafizyce napisano i oprawiono w cielęcą skórkę z czerwonymi brzeżkami — wszystko to on przewertował; nie zliczyć szpargałów, których marginesy pozasypywał uwagami swemi i tabaką. W rozmowach na ulicach i w ogrodach marnował swą wymowę, godną nieporównanego mistrza. Był dość źle widziany w konsystorzu; zwierzchnicy szanowali w nim czystość obyczajów, lecz lękali się pychy jego rozumowań. Być może, nie mylili się bardzo. Tego dnia ksiądz L. tak mówił do mnie:
»Jan Diakon wspomina, że święty Grzegorz gorzko płakał na myśl, iż cesarz Trajan został potępiony, a Bóg, któremu podobało się wysłuchać nieśmiałej prośby, uwolnił duszę Trajana od mąk wieczystych. Dusza ta pozostała w piekle, ale odtąd nie odczuwała tam bólu. Można przypuszczać, że przybrany syn Nerwy błądzi po tych mglistych łąkach, na których Dante widział bohaterów i mędrców starożytności. Spoglądali oni na siebie wolno i poważnie, mówili głosem cichym. Pielgrzym florencki poznał Anaxagorasa, Talesa, Empedoklesa, Heraklita i Zenona. Jakże się stało, że nie widział był Pyrrona — wśród tych dusz, winnych tylko o tyle, że żyli w nieświadomości Świętego Zakonu? Ze wszystkich filozofów starożytnych Pyrron był najmędrszy. Posiadał nietylko cnoty, uświęcone przez chrześciaństwo: był nietylko skromny, cierpliwy, uległy, zamiłowany w ubóstwie, ale głosił też naukę najprawdziwszą w całej starożytności pogańskiej, jedyną, która się w zupełności zgadza z teologią chrześciańską. Urodzony w mrokach pogaństwa, poznał, że brak mu światła; i chwalić go należy za to, że przyznawał się do swej nieświadomości. Jeszcze dziś, skoro się ma to nieszczęście nie być chrześcianinem, rozum nakazuje być wyznawcą Pyrrona. Co mówię? Filozof chrześcijanin we wszystkiem, co nie jest artykułem wiary, sam jest pyrronistą: przebywa w niepewności. Samo tylko Objawienie nie podpada wątpliwościom. A warto się nawet zastanowić, czy nie chrześciaństwo właśnie dostarczyło sceptycyzmowi nowych jeszcze argumentów, czy wiara w tajemnice i w cuda nie uczyniła przyrody bardziej jeszcze niepojętą, a rozum — bardziej zawodnym«.
Ksiądz zatrzymał się na chwilę przed zagrodą zebr. Uderzył się w piersi i mówił dalej:
»Świat niewidzialny objawia mi dopiero istnienie świata widzialnego. Wierzę w rzeczywistość człowieka dlatego jedynie, że wierzę w istnienie Boga. Że żyję, wiem tylko stąd, iż Bóg mi tak powiedział. Przedwieczny mówił do mnie, »locutus est patribus nostris, Abraham et semini ejus in saecula«. A ja odpowiedziałem: »Oto jestem, boś Ty mię przywołał«. Po za Objawieniem w świecie ciał i w świecie ducha wszystko jest przedmiotem zwątpienia; wszystko jest niewyraźne, a przeto też jest niezajmujące; jedynie religia świetlanemi rękami wyrywa mię z pyrrońskiej martwoty, z ataraksii. Bez miłości Boga, nie kochałbym nic; nie mógłbym wierzyć niczemu, gdybym nie wierzył w rzeczy niemożliwe i niedorzeczne. Dlatego właśnie uważam Pyrrona za najmędrszego z pogan!«
Tak mówił ksiądz L.
Pamiętam dokładnie jego słowa, wywarły na mnie bowiem głębokie wrażenie. Takich myśli nie słyszałem z ust księdza nigdy, ani przedtem ani potem. Nie mylę się może twierdząc, że Kościół nie dowierza obrońcom, którzy — tak jak ksiądz L. — umieją rozumować z logiką śmiałą i niepowszednią. Kościół przypomina sobie w porę pamiętne słowa szatana: »I jam też mistrz w logice«. Tak mówiąc, dyabeł nie chełpił się daremnie: ostatecznie jedyny to mistrz, którego nie obalono dotąd. Co do mnie przyznaję, że tam przed zagrodą zebr, słuchając księdza L., zacząłem wątpić o wielu rzeczach, które dotąd wydawały mi się godne wiary.
Niestety! ksiądz L. umarł na probostwie w małej wiosce w Brie, i spoczywa teraz na skromnym cmentarzu w cieniu wysmukłego kościoła z XIII. wieku. Na kamieniu grobowca wyryto napis, świadectwo gorącej wiary: »Speravit anima mea«. Czytając te słowa, myślałem o dyalogowym napisie grobowym, ułożonym dla Pyrrona przez jakiegoś dowcipnisia bizantyjskiego:
»Czyś ty zmarł Pyrronie? — Nie wiem«.
I przyszedłem do wniosku, że z wyjątkiem jednej jedynej kwestyi, filozof i ksiądz zgadzali się w sądach.
Wszystkie te wspomnienia opadły mię chmarą, gdym czytał studyum o Pyrronie w doskonałem dziele Wiktora Brocharda o sceptykach greckich. Trudno o coś więcej zajmującego. Ci pomysłowi Grecy wynaleźli niezliczoną ilość systematów filozoficznych. Szkoły zabawiają się błyskotliwą znikomością dysput, umysły są rozstrzelone, ogłuszone; wtedy to rodzi się sceptycyzm. Zjawia się on nazajutrz po śmierci Aleksandra wśród orgii wojennej, która potwornemi zbrodniami kala klasyczną ziemię piękna i prawdy.
Nie żyją Demostenes i Hyperides. Focyon zażywa truciznę.
Niema się już nadziei znikąd, ani od ludzi ani od bogów. Wolność i starożytna cnota pogrzebane. Wprawdzie warunki polityczne narodu nie określają jeszcze osobistego stanu mieszkańców. Życie bywa niekiedy zupełnie znośne nawet wśród klęsk publicznych, ale czasy Kassandra i Demetryusza były rzeczywiście straszne. Zresztą należy pamiętać, że tyrania — nawet łagodna — wstrętną była długo duchowi Hellenów.
Pyrron był rodem z Elis w Elidzie; z początku malarz i poeta, posiadał żywą wyobraźnię i duszę wrażliwą. Ale z biegiem lat zmieniło się zupełnie jego usposobienie. Obrawszy zawód filozofa — a zawód to był wówczas w Grecyi na pół zakonny — wraz z mistrzem swym Anaksarchem podążył za wyprawą Aleksandra. W Indyach poznał magów, nagich pustelników, zwanych przez Greków gimnosofistami. Ich pogarda dla świata i jego czczych ułud, ich życie samotne i jednostajne, podążanie nicości i zapomnienia, wszystkie te cechy cichego i pokornego pesymizmu zajęły młodego Pyrrona; wiele pomysłów w nauce filozofa z Elis indyjskie właśnie ma pochodzenie.
Po śmierci Aleksandra Pyrron wrócił do rodzinnego miasta. Tam na uroczych brzegach Penejosu, w kwiecistej dolinie, gdzie nimfy schodzą się co wieczór na wspólne pląsy, wiódł on żywot świętego. Żył zbożnie, tak wyraża się jego biograf, razem z siostrą swą Filistą, z zawodu akuszerką. Sam nosił drób i młode prosięta do miasta na sprzedaż; zamiatał mieszkanie i czyścił sprzęty.
Taki to przykład dawał ów mędrzec swym uczniom. Własne jego życie było świadectwem jego nauki o zaparciu się siebie i obojętności. Nauczał on, że wszystko jest jednakowo niepewne i sporne. Zrozumieć nie daje się nic. Nie powinniśmy dowierzać ani zmysłom, ani rozumowi. Należy o wszystkiem wątpić i na wszystko być obojętnym. W subtelności Pyrron się nie zapuszczał. Nauka jego, jak mówi Brochard, była przedewszystkiem regułą etyczną, prawidłem życia.
Według Pyrrona »nie mieć zdania ani o dobrem, ani o złem« — oto sposób, by uniknąć wszystkich przyczyn niepokoju. Ludzie są nieszczęśliwi przeważnie z własnej winy; cierpią albo dlatego, że pozbawieni są czegoś, co uważają za dobro, — albo dlatego, że gdy je nawet posiadają, boją się je utracić, — albo dlatego wreszcie, że zmuszeni są znosić coś, co za złe uważają. Zniweczcie wszystkie sądy: co dobre, co złe? — a znikną wszelkie niedole.
Najwyższem dobrem dla Pyrrona, tak samo jak dla Demokryta, jest dobry humor, brak trosk, spokój.
»Zamknąć się w sobie, — mówi Wiktor Brochard, — aby ile możności najmniej narazić się na nieszczęście; żyć skromnie, w pokorze, bez żadnych wymagań; być obojętnym wobec świata i znosić tę część niedoli, której nikomu nie podobna uniknąć; — oto ideał sceptyka«.
Pyrron utrzymywał, że nie przywiązuje żadnej wagi zarówno do życia, jak i do śmierci.
— Dlaczego więc nie umierasz? — pytano go.
— Dlatego właśnie, że życie i śmierć są mi zarówno obojętne — taką była jego odpowiedź.
Podczas wielkiej nawałnicy na morzu, jego jednego tylko nie przeraziła burza. Widząc podróżnych w smutku i trwodze, prosił ich spokojnym tonem, by przyjrzeli się małemu prosiakowi, który tymczasem w korycie smacznie jak zwykle zajadał.
— »Patrzcie — mówił im — jaką powinna być obojętność mędrca«.
Zgoda. Prosiak był mądry, ale niewielką miał w tem zasługę. Niewrażliwym trudno być, gdy się szybko myśli; dla większości ludzi pogoda prosięcia jest tylko odstręczającym przykładem. Pozwólcie mi powtórzyć (dla analogii) słowa, które wyrzekł pewien uczeń Lamettrie’go do pięknej mistress Elliott, arystokratki, wtrąconej do więzienia przez patryotów wersalskich. Dozorca więzienia przeznaczył młodej Szkotce za towarzysza celi starego lekarza z Ville-d’Avray, zaciekłego materyalistę i ateusza.
Lekarz płakał. Łzy spłukiwały kurz, którym pokryte były jego policzki, i cała twarz biednego filozofa była zamorusana.
Pani Elliott wzięła gąbkę, otarła twarz swego towarzysza i jęła go pocieszać.
— Panie — mówiła — rzecz to możliwa, że zginiemy oboje. Ale czemuż pan jesteś smutny, gdym ja wesoła. Czyżbyś pan, tracąc życie, tracił więcej odemnie?
— Pani — odpowiedział lekarz — jesteś młoda, bogata, zdrowa i piękna, i tracisz wiele, tracąc życie; ale, nie będąc zdolna do zastanowienia, nie wiesz pani, co tracisz. Ja zaś jestem biedny, stary i chory; gdy mnie życia pozbawią, zabiorą mi niewiele; ale jestem filozof i fizyk; znam — czego pani nie wie — doniosłość istnienia i wiem dokładnie, co tracę. Oto, dlaczego jestem smutny, gdyś ty, Pani, wesoła.
Ten stary lekarz z Ville-d’Avray, znacznie mniej mądry od Pyrrona, daleko więcej nas wzrusza. I naprawdę jego łzy, choć nieco ślamazarne, są bardziej ludzkie, niż cnotliwa niewrażliwość mędrca z Elidy.
Przytaczają wspaniały przykład tej niewrażliwości.
Pyrron, widząc, że mistrz jego Anaksarchos wpadł do rowu, przeszedł obok niego i nie raczył mu nawet podać ręki, by go podźwignąć. Mistrz nietylko się nie użalał, ale pochwalił jeszcze obojętność swego ucznia.
Bayle, opowiadając to zdarzenie, dodaje: »Cóż bardziej zadziwiającego mógł był zrobić któryś z Trapistów?«
Brochard bardzo trafnie nazwał Pyrrona »ascetą greckim«. Rzeczywiście, tylko w żywotach świętych pustelników spotykamy podobneż wysiłki, by człowieka wszelkiego pozbawić człowieczeństwa. Współobywatele Pyrrona w Elidzie czcili go za przykładne życie i powierzyli mu godność kapłańską. Te obowiązki swoje pełnił on sumiennie i godnie, jak człowiek szanujący bóstwa rzeczypospolitej. Tak postępując, w niczem nie sprzeniewierzał się swej filozofii: sceptycyzm nie twierdził nigdy, jakoby należało nie stosować się do panujących zwyczajów i nie wykonywać powszednich obowiązków. Nie czekając pewności, brał udział w tych wprawach. Podobnie mógł i nasz Gassendi wykładać teologię, nie wierząc w Boga — a był to przecie bardzo zacny człowiek.