<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział VII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

— Bogactwa! — powtórzył Jakób, podczas gdy iskra chciwości zapłonęła w jego spojrzeniu.
— Tak! — odrzekł inżynier.
— Nowy mechaniczny wynalazek zapewne...
— Co najmniej nowe zastosowanie, udoskonalenie dawniejszego systemu, jaki ci jest znanym. Potrzebuję pomówić z tobą Jakóbie. Zyskałeś całą mą ufność i mój szacunek. — Prócz tego, iż znasz doskonale swoje rzemiosło, jesteś wynalazcą, dobrze umiesz radzić.
Nadzorca przybrał minę zawstydzonego pod gradem tych pochwał i chciał coś wyjąknąć.
— Nie udawaj skromnego — przerwał mu pan Labroue — znasz tak dobrze, jak ja co wart jesteś. — Oceniam cię, boś dla mnie drogim współpracownikiem. — Dla dojścia do podobnego memu położenia, brak tobie tylko kapitału. I mnie go zarówno brakowało skorom zaczynał, lub miałem niedostateczny. — Mogę dziś uczynić to, czego nie mogłem wtedy. — Chcę wtajemniczyć ciebie w moje zamiary i sprawiedliwie, w takim razie część zysków z mego nowego odkrycia do ciebie należeć będzie. Potrzebuję twojej pomocy, aby doprowadzić dobrze do końca ostatni mój wynalazek. Pracowałeś w zagranicznych fabrykach za nim wyszedłeś do mnie, mówiłeś mi o tem?
— Tak panie.
— Zajmowałeś się zapewne robotą przy maszynach do giloszowania, jakie tam wykonywają dla Ameryki?
— Tak jest. — Udoskonaliłem nawet jedną z takich maszyn, która przedtem nie przyczyniała się do powiększenia majątku mego pryncypała. — Uważam jednak za obowiązek zwrócić pańską uwagę, że maszyna powyższa doszła już najwyższego szczytu udoskonalenia.
— Tak sądzisz?
— Bez zaprzeczenia.
— Maszyny do giloszowania, o gładkiej powierzchni, być może...
— Bo niepodobna zastosować jej do zwrotów na okrągłej.
— Tak ci się zdaje? — powtórzył pan Labroue.
— Jestem przekonany, tem więcej żem studjował szczegółowo ów system.
— Nie zapominaj, że dla francuza nie istnieje wyraz „niepodobna“! — wyrzekł inżynier. — Trudnym... być może, lecz nigdy niepodobnym. Właśnie ja taką maszynę zastosowaną do zwrotów, wynalazłem.
Nadzorca otworzył szeroko oczy, z gestem zdumienia?
— Jeżeli nie łudzisz się pan rzekł — zarobisz miliony! — Wyrywać sobie będą ten wynalazek.
— Odkryłem to, ale powtarzam, potrzebuję porozumieć się z tobą względem różnorodnych zastosowań mojego systemu. Myślę zarówno, że jeżeli mi się to uda, zbiorę wielki majątek dla mojego syna. — Dla niego to jedynie pracuję; niechcąc jednakże być samolubem, powierzę ci me plany. — Razem będziemy je zgłębiali, rozbierali, a jeśli nie znajdziesz w nich nic do poprawy lub zastosowania, zabierz się, niezwłocznie do zbudowania maszyny, trzymając wszelako w tajemnicy wynalazek, jaki zbogaci nas obu, a który najmniejsza nieostrożność pozwolićby mogła nam wykraść.
— Ach! panie... — zawołał Jakób — możesz liczyć na mnie... wszak znasz mnie tak dobrze...
— Wiem o tem... i dlatego od dziś, czynię cię mym pracownikiem współkowym. — Z korzyści, jakie otrzymam ze sprzedaży maszyny, którą zbudujemy, daję ci piętnaście od sta...
Ogień chciwości zapłonął na nowo w oczach nadzorcy.
— Piętnaście od sta? — powtórzył.
— Tak! — i podniosę nawet tę sumę do dwudziestu, skoro otrzymam cyfrę trzech set tysięcy franków czystej korzyści. — Chodź, zobacz moje plany.
Pan Labroue otworzył kasę żelazną stojącą po drugiej stronie okna. Wyjął z niej szkatułkę, jaką postawił na środku stołu, a otworzywszy takową przy pomocy mikroskopijnego kluczyka, zawieszonego na łańcuszku od zegarka, dobył papiery, rozłożywszy je na zielonem suknie stolika.
— Oto jej system — rzekł, wskazując palcem powikłane rysunki.
Jakób pożerał je zaiskrzonemi oczyma.
— Teraz — mówił dalej inżynier — wytłumaczę ci wszystko.
I rozpoczął objaśnienia w technicznych wyrazach, jakie opuszczamy z uwagi, iż znudzićby mogły czytelnika. Jakób Garaud rozumiał je dobrze, z pewnością nie nudziły go one, gdyż zapał jaśniał na jego twarzy i płonął w spojrzeniu.
— Ależ to rzecz cudowna, panie! — zawołał, gdy skończył inżynier. — Jest to urzeczywistnienie niepodobieństwa.
— Sądzisz więc że to wykonać się uda?
— Uważam to za rzecz pewną!
— A więc, część mego współpracownictwa już dokonana, twoja się teraz poczyna. — Zabierz się bezzwłocznie do dzieła.
— Zabiorę się nauczywszy się na pamięć wszystkich szczegółów, ażeby najprzód zbudować modele kute lub lane.
— Studyuj jak ci się podoba... Przychodź do mego gabinetu ile kroć razy zapotrzebujesz objaśnienia, na parę godzin będę ci tu udzielał tych planów. Obawiam się dozwolić im ztąd wyjść, wszelka ostrożność nie zdaje mi się być dostateczną w tym razie. — Pomyśl, że jeden najmniejszy wypadek, zniweczyćby mógł dwuletnią gorliwą mą pracę. — Mógłbyś zgubić te plany lub ukraść je, dać sobie. — A w nich majątek, bogactwo, pamiętaj o tem.
— Rozumiem to doskonale — rzekł Jakób — i przyznają, że pan masz słuszność zupełną. — Będę przychodził i pod pańskiemi oczyma robił rysunki na modele, a gdyby okazały się potrzebnemi drobne jakieś zmiany, zakreślę je panu na planie.
— Zgoda! — będziemy zatem pracowali... Cóż, zadowolonym jesteś z przyszłości, jaką ci przygotowałem?
— Panie! — składam ci dzięki z całego serca! — Przyznają i czuję, iż żaden pryncypał nie postąpiłby w sposób tak szlachetny, wdzięczność moja dla pana nie wygaśnie nigdy!
— Nie wątpię o tobie; a teraz skoro zostałeś moim wspólnikiem, trzeba ażebyś podwoił czynność, gorliwość, abyś się okazywał bardziej ostrym. Nakaż szanować co do litery reguły fabryki, a za najmniejsze przestąpienie takowych karz surowo.
— Czy mam przygotować rachunek dla Wincentego i oddać go kasjerowi?
— Tak; chcę to uczynić dla przykładu.
Wyszedłszy ztąd, zobacz, czy chłopiec posługujący w biurze jest tam, i każ mu zawołać do mnie panią Fortier.
— Dobrze panie.
— Od jutra więc zaczniemy naszą robotę... nieprawdaż?
— Od jutra panie.
— A więc skoro tylko przejrzysz warsztaty z rana...
— Od dziewiątej...
— Tak, od dziewiątej do jedenastej, a po południu od trzeciej do piątej, rzecz postanowiona.
— Dobrze panie. — To mówiąc, Jakób wyszedł.
Nie znalazłszy w biurze posługującego chłopca, sam poszedł do stancyjki Joanny.
— Pani Fortier — rzekł — pan Labroue wzywa panią do siebie.
Młoda kobieta zadrżała.
— Mówił panu coś o mnie — wyjąknęła z trwogą.
— Tak, zapewnie panią, wyłaje. Wszak znasz go dobrze, ma zacne serce, ale jest niekiedy porywczym, brutalnym. — Pozwól mu mówić, nic nie odpowiadając. Wszelkie tłumaczenia podrażniłyby go więcej jeszcze. Co bądź się stanie, Joanno, pamiętaj o naszej rozmowie. Pamiętaj, że masz we mnie całkowicie oddanego sobie przyjaciela.
— Wola Boża! — zawołała wdowa. — Nie uczyniłam nic złego, mam spokojne sumienie. Idę, ale któż będzie tu drzwi pilnował?
— Zamknij je szczelnie. Nieobecność twoja potrwa nie długo. Ja wracam do warsztatów.
To mówiąc, wyszedł na dziedziniec.
Joanna zaniknęła drzwi, a zostawiwszy w stancyce Jurasia, udała się do gabinetu pana Labroue.
Jakób był mocno zamyślonym. Przeszedłszy warsztaty, wszedł do małego ciasnego pokoiku, wyłącznie przeznaczonego na jego użytek. Tam padł na krzesło i objął głowę rękoma, jak gdyby jej ciężar przytłaczał mu ramiona. Przez kilka minut siedział w milczeniu nieruchomy, zamknięty sam w sobie. Nagle zerwał się i zaczął gorączkowo przebiegać wzdłuż i wszerz stancyjkę.
— Tak! — zawołał nareszcie — on się nie myli. — Te plany zawierają w sobie majątek, bogactwo. To czego ja szukałem... on znalazł! Gdyby ten wynalazek był moją własnością, nie sto, nie dwieście, nie trzysta tysięcy franków, ale zarobiłbym miliony... miliony! Potrzebaby jednak pieniędzy na urządzenie warsztatów, na narzędzia i postawienie budynków. A ja nic, nic nie mam!
— Ha! pokusa jest zbyt silną, mówił po krótkim milczeniu — piętnaście, dwadzieścia od sta, co to dla mnie znaczy, dla mnie, który mógłbym mieć wszystko? — Byłbym bogatym, wtedy i Joanna nie odrzuciłaby mnie na pewno! Pryncypał jest na nią rozgniewany. Obciąłbym ażeby ją zgromił, wypędził! Znalazłaby się na bruku bez środków utrzymania z dwojgiem swoich dzieci! A wtedy musiałaby przyjść do mnie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.