<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział XXV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Brygida wzięła na ręce Jurasia.
Pani Darier, zdziwiona dobiegającemi ją wyrazami również ku furtce przybiegła.
— Klaro! droga moja siostro — rzekł proboszcz — dwie filiżanki bulionu jaknajprędzej dla tych biedaków... dwie filiżanki, proszę cię... i butelkę starego Bordeaux przyślij tu przez Brygidę pod kasztany. Matka i dziecię upadają ze znużenia.
Brygida pośpieszyła za panią Darier, posadziwszy na ławce Jurasia; Edmund z proboszczem podtrzymywali Joannę, pragnącą się dowlec do swego syna. Niektórzy z przechodzących wieśniaków zatrzymywali się przed uchyloną furtką ogrodu, patrząc ciekawie na przybyłych.
— Jakiż to zacny człowiek ten nasz proboszcz! — rzekł jeden z wieśniaków! — W niesieniu pomocy cierpiącym jest zawsze pierwszym! Przysięgam, Macieju, nie znam jemu podobnego!
Joanna, upadłszy na ławkę obok Jurasia, zdała się być bliską omdlenia. Edmund, pobiegłszy po wodę, skrapiał nią jej skronie. Pani Fortier, otworzywszy na pół przymknięte oczy, szukała wzrokiem swojego syna, a spostrzegłszy go, wyciągnęła doń ręce.
— Uspokój się, pani... — rzekł proboszcz — my mamy o tym malcu staranie.
— Och! dzięki... dzięki! — jąkała Joanna, zalewając się łzami, on głodny niebożę.
W chwili tej ukazała się pani Davier z Brygidą, niosąc pokarm dla syna i matki.


∗             ∗

Telegraficzna wiadomość, przysłana do Saint-Gervais siostrze pana Labroue przez kasy era Ricoux, uderzyła jakby gromem w jej serce. Pomimo lakoniczności depeszy, treść jej przedstawiała jasno rzecz całą, zkąd pani Bertin pojęła w jednej chwili cały ogrom nieszczęścia.
Będąc jednak kobietą energicznej natury, nie poddawała się łatwo nieszczęściu. Dozwoliwszy, przeminąć pierwszym chwilom boleści, powiedziała sobie, iż należy jej działać bez straty czasu, jak to wskazywała depesza. Należało jechać do Alfortville niezwłocznie — wiedziała o tem, czuła to dobrze, wszak z jej wielkim smutkiem łączyła się trwoga głęboka; nie mogła zabrać z sobą swego ukochanego siostrzeńca, Lucyanek zaledwie powracać zaczął do zdrowia. Trzeba go więc było w tym razie powierzyć komuś pewnemu... lecz komu? Czas naglił. Pani Bertin szybko powzięła postanowienie. Poszła do swojej sąsiadki, dzielnej, uczciwej wieśniaczki, której zacny charakter dobrze był jej znanym, z prośbą, by zastąpiła ją na czas nieobecności w mieszkaniu. Przyjąwszy propozycyę, wieśniaczka przybyła do łóżeczka chłop czyny, rozpływającego się wre łzach na wiadomość o wyjeździe ciotki, lecz który uspokoił się, gdy ta obiecała mu przywieźć piękną zabawkę.
Siostra pana Labroue wyjechała przeto spokojna o dziecię, zatrwożona jedynie ponurym obrazem, jaki ją oczekiwał w Alfortville.
Widok ten w rzeczy samej był przerażającym. Biedna kobieta omal nie padła bez zmysłów, znalazłszy się w spalonej fabryce, wobec trupa brata swego, którego jeszcze w wigilię dnia tego widziała tak pełnym sił, zdrowia i wiary w swą przyszłość.
Ricoux nie oddalał się z owego ponurego teatru zbrodni. Pragnąc okazać gorliwość, czuwał przy ciele zamordowanego, gdzie też zastała go pani Bertin za swojem przybyciem.
Pocieszywszy zwykłemi w podobnych wypadkach słowy siostrę swego pryncypała, kasyer prosił, aby pomówić z nim zechciała o interesach; chodziło bowiem o ocalenie resztek dla pozostałego sieroty. Opowiedział, wśród jakich okoliczności znaleziono trupa zamordowanego inżyniera, oraz straszne oskarżenie, ciążące na Joannie Portier.
— Jakto? — zawołała pani Bertin z osłupieniem — czyż ta kobieta, za którą brat mój prosił, ażebym ją wzięła do siebie dla zapewnienia tak jej, jak i jej dziecku szczęśliwej egzystencyi... ta kobieta mogłaby powziąć potworny zamiar zamordowania swego dobroczyńcy? Ależ to niepodobna! Mylisz się, panie Ricoux, dając się owładnąć złudzeniu, wszak niejednokrotnie i sprawiedliwość się myli. Czyż ona miałaby siłę do spełnienia podobnej zbrodni? W tem wszystkiem ja widzę rękę Mężczyzny.
— Niezaprzeczone dowody zebrane zostały przeciw Joannie — rzekł kasyer poważnie. — W tym razie najmniejsza wątpliwość nie istnieje. Sędzia śledczy kazał mi o tem panią powiadomić.
Pani Bertin milczała, nie czując się jednak być przekonaną.
— Tenże sam sędzia — mówił kasyer dalej — kazał prosić panią, abyś zechciała przybyć do niego osobiście jaknajrychlej. Oto jego adres...
— Zaraz pojadę.
— Przedtem pomówmy jeszcze nieco o interesach mego nieodżałowanego pryncypała — ciągnął Ricoux dalej. — Zupełną ufność pokładał on we mnie, na którą, pochlebiam sobie, starałem się zasłużyć. Księgi kasowe utrzymywałem we wzorowym porządku.
— Czyż zniszczonemi one zostały?
— Do ostatniej karty... Lecz mógłbym je ułożyć nanowo. Wszystkie rachunki mam świeżo w pamięci.
— Powiedz mi pan, czy w chwili spełnienia zbrodni mój brat miał zachowane w kassie pieniądze?
— Tak! i to znaczną summę, niestety! Około dwóchset tysięcy franków.
— I wszystko przepadło?
— Wszystko!
— Ach! — zawołała pani Bertin z przerażeniem — stoimy więc wobec zupełnego bankructwa, bo czemże zapłacić tak znaczne passywa? Ja nie posiadam majątku... pamięć mojego biednego brata znieważoną zostanie!
— Bądź pani spokojną w tym względzie — rzekł Ricoux; — któżby śmiał zniesławiać tak zacnego człowieka?
— Ci, którym śmierć jego przyniesie stratę pieniężną.
— Nie będą do tego stopnia niesprawiedliwymi... nie! to niepodobna! Wszyscy znali pana Labroue jako człowieka prawego charakteru. Zbrodnia przecięła to pasmo życia, oddane zacnej pracy — mówił kasyer dalej. — Nie będą go oskarżali, ale żałować będą... wierzaj mi pani. Summy, jakie dłużnym pozostał pan Labroux, niezwłocznie wypłaconemi zostaną.
— W jaki sposób... przez kogo? — pytała.
— Przez towarzystwa, w jakich nieodżałowany mój pryncypał ubezpieczył fabrykę i znajdujące się w niej materyały. Towarzystwa te na silnych oparte są kapitałach, dostarczą zatem one summ, dorównywającym passywom. Powtarzam więc, wszystko zapłaconem będzie, zmarły nie pozostanie nic dłużnym nikomu.
— Czy te towarzystwa zostały powiadomione o katastrofie?
— Dziś rano wskutek wysłanych, przezemnie listów zjechali inspektorowie dla spisania protokułu — odrzekł kasyer — gdyby, co zdaje mi się niepodobnem, wynikły jakie kwestje lub trudności w szczegółach, przeciwko tymże pani «wystąpić zechciej jako siostra pana Labroue, jako opiekunka jedynego po nim spadkobiercy, gdyż rada familijna nieodwołalnie panią naznaczy główną opiekunką Lucyana.
— Wystąpię, gdy będzie tego potrzeba — odpowiedziała pani Bertin, jeśli nie sama, to działając przez adwokata mojego brata, któremu na to dam upoważnienie.
— Widziałem się z nim właśnie dziś rano, oczekuje on na panią.
— Będę u niego. A zatem wszystko stracone’... — dodała po chwili z westchnieniem. — Dziecię mojego brata nic posiadać nie będzie.
— Zostanie mu grunt, na którym stały budynki fabryczne.
— Cóż znaczy grunt bez budynków? Trudno jest nawet go sprzedać. Szczęściem, Lucyan mnie nie opuści, a szczupły mój kapitalik jemu przekażę. Będzie miał na początek chleb zapewniony. Czy masz pan upoważnienie do pochowania zwłok mego biednego brata? — pytała dalej.
— Mam, pani. Pogrzeb zamówiony na trzecią godzinę.
Fani Bertin ujęła rękę kasyera, ściskając ją szczerze.
— Dziękuję — rzekła — z serca dziękuję panu za dowody życzliwości i poświęcenia, okazane z twej strony zmarłemu.
— Byłem rzeczywiście szczerze przywiązanym do pana Labroue — rzekł Ricoux — dobrym on był dla mnie... Jego to dzisiaj żałuję... chciej pani wierzyć, a nie miejsca, jakie utracam.
Rozmowę powyższą przerwało przybycie urzędnika, o którym kasyer wspominał przed chwilą.
Pani Bertin, której był znanym, długo z nim rozmawiała, prosząc go o obronę interesów małoletniego sieroty.
— Prowadź pan sprawę w ten sposób — wyrzekła — ażeby nie trzeba było sprzedawać gruntów pozostałych po fabryce. Obecnie mało co dostałoby się za to, a gdy dorośnie mój siostrzeniec, zdoła odbudować, być może, ojcowiznę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po południu dnia tegoż ze wszech stron przybywano na pogrzeb.
Przyjaciele, klienci, dostawcy, robotnicy, wieśniacy z okolicy, wszyscy śpieszyli oddać ostatnią posługę człowiekowi dobra, którego kochali i szanowali, Ciało przewiezionem zostało do kościoła, a ztamtąd na cmentarz, wśród głębokiego smutku zebranych.
Natychmiast po pogrzebie pani Bertin wyjechała do Paryża z kasyerem, który miał jej towarzyszyć podczas bytności u sędziego śledczego. Urzędnik ten przyjął ich bezzwłocznie.
— Przedewszystkiem — rzekł — winienem uwiadomić panią, że zbrodnia surowo zostanie ukaraną. Spodziewam się lada chwila powiadomienia, że główna sprawczyni, jakiej wina stwierdzoną została, znajduje się już w rękach sprawiedliwości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.