Podpalaczka/Tom I-szy/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział XXVI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

— Niestety! — odpowie pani Bertin — to mi nie powróci mojego brata!
— Tak jest, ale przynajmniej pomszczonym zostanie; — rzekł sędzia. — Pragnąłem widzieć się z panią — dodał — aby otrzymać ścisłe szczegóły, co do chwili powrotu pana Labroue. Brat pani, jak mnie powiadomiono, jeździł do Saint-Gervais, dla zobaczenia chorego syna?
— Tak panie; — wezwany moją depeszą. Synowiec mój, mały Lucyan, dotknięty został chorobą gardła, jaka mogła przynieść smutne następstwa. Obecność zatem ojca, zdawała mi się być konieczną. Gdy brat mój przybył, niebezpieczeństwo minęło, dziecię miało się lepiej. Uspokoiwszy się, a mając ważne roboty w fabryce, wymagające jego obecności, odjechał brat mój nazajutrz, zamiast pozostać przez dwa dni u mnie, jak to sobie projektował.
— I jak nas o tem powiadomił przy wyjeździe; — dodał Ricoux.
— Którym pociągiem wracał nazajutrz? — zapytał sędzia.
— Pociągiem wychodzącym o czwartej, minut czterdzieści pięć, wieczorem.
— Mógł się zatem znajdować w Paryżu około dziesiątej, gdzie zatrzymał się, jak widać dość długo, dla nieznanych nam powodów i przybył do fabryki w chwili, gdy podpalaczka rozpoczynała swe dzieło. Schwytana na uczynku zabiła go!
— Kobieta... Czy podobna?... Jestże to możebnem? — ozwała się pani Bertin.
— Nie istnieje najmniejsza wątpliwość w tym względzie — rzekł sędzia. — Czy pani wiesz kto jest ta kobieta?
— Wiem, jest to Joanna Fortier; wdowa po robotniku, zabitym przy wybuchu kotła parowego; kobieta, losem której mój brat zajmował się żywo.
— Czy jednak pani wiadomo, iż pan Labroue usunął Joannę z obowiązku, którego nie spełniała należycie?
— Wiem o tem; — usunięcie to, jednak nie oznaczało niełaski z jego strony. Zastąpienie jej przez mężczyznę było koniecznem, oto rzecz cała. Mój brat mimo to, nie chciał jej pozostawić bez środków do życia; i właśnie, w dniu swojej śmierci prosił mnie, abym Joannę wraz z dzieckiem, przyjęła do siebie, co już pomiędzy nami ułożonem zostało.
— Czy Joanna Fortier wiedziała o tym zamiarze pana Labroue?
— Nie sądzę.
— Zatem, nie wiedząc doprowadziła do celu plan swojej zemsty.
— Czy podobna?
— Powtarzam pani, że wątpliwość jest tu niemożebną. Zebraliśmy przeciw niej pognębiające dowody. Sama chociażby ucieczka tej kobiety, potępia ją dostatecznie.
— Prawda, że czyn ten z jej strony jest dziwnym — wyrzecze pani Bertin — można go jednak zarówno przypisać przestrachowi, jako i zbrodni.
— Ach! pani, czegóż się mogła obawiać, niewinna Joanna Fortier? Obok tego zakupienie! przez nią znacznej ilości petroleum, przekonywa nietylko o zbrodni, lecz i o obmyśleniu naprzód potwornego planu.
— Jakież przyczyny mogły skłonić ku temu nieszczęśliwą?
— Przed wszystkiem zemsta...
— A potem?
— Chciwość.
— Czyż co ukradła?
— Jest to prawdopodobnem. Pan Labroue został zabitym w korytarzu, wiodącym do jego gabinetu, gdzie znaleziono jego trupa. Zkąd więc morderczyni znajdowała się w tem miejscu, jeżeli nie dla ukradzenia wielkiej summy pieniędzy, o której wiedziała, że jest w kasie zamkniętą.
— Ależ to tylko przypuszczenie...
— Jakie pewnikiem się stanie, gdy przeszukamy gruzy spalonych murów, celem odnalezienia szczątków stopionego złota, które znajdować się tam powinno, jeżeli kradzież spełnioną nie została.
— Pańskie więc podejrzenia wyłącznie spoczywają na Joannie Fortier?
Sędzia śledczy spojrzał na badawczo na panią Bertin.
— Nikt inny nie został nam przedstawionym w tym względzie. Miałażbyś pani mieć poszlaki na jaką inną osobistość?
— Obowiązkiem jest moim powiedzieć wszystko co wiem, a nawet co myślę — odparła pani Bertin. — W dniu, w którym brat mój przybył do Saint-Gervais dla odwiedzenia chorego syna, miałam z nim długą rozmowę. Wiadomo panu, że mój brat był wynalazcą, że przepędzał życie na odszukiwaniu postępów w mechanice przemysłowej.
— Wiem, że pan Labroue był uczonym.
— Otóż, zwierzył on mi się w pewnym względzie.
— W czem takiem?
— Wynalazł maszynę do giloszowania krzywych powierzchni. Zbudowawszy ją w krótkim czasie, miał nadzieję zebrania ztąd wielkiego majątku. Plany wykończał w najściślejszej tajemnicy i powierzył takowe jedynie...
— Komu?
— Człowiekowi, który mógł był powziąć myśl przywłaszczenia sobie jego wynalazku, eksploatowania go na własną korzyść i zbogacenia się z krzywdą prawdziwego twórcy. Przypuściwszy to, kradzież, podpalenie fabryki, morderstwo, wszystko wyjaśnionem zostanie. Nie mogę wierzyć albowiem, aby kobieta choćby najbardziej energiczna i mściwa, zdolną była do spełnienia podobnego dzieła zniszczenia.
— Kogo więc pan Labroue wtajemniczył w swe plany?
— Nadzorcę fabryki...
— Nazwiskiem?
— Jakób Garaud.
Ricoux zerwał się z krzesła. Usłyszawszy to sędzia śledczy uśmiechnął się z lekka.
— Pani błądzisz w tym razie — rzekł.
— Ja, błądzę?
— Tak. Ponieważ jeśli jest człowiek, którego żadne podejrzenie dosięgnąć nie zdoła, to ten właśnie, jakiego pani wskazujesz.
— Dlaczego?
— On umarł.
— Umarł?! — zawołała pani Bertin.
— Tak. Stał się ofiarą własnego poświęcenia, skoczywszy w płomienie dla ratowania papierów i kasy pana Labroue; co potwierdzam, jako naoczny świadek — zawołał Ricoux. — Widziałem na własne oczy, jak zapadł się po nad nim dach pawilonu, pogrążając go w piec ognisty, gdzie nie mogliśmy nawet odnaleść szczątków jego. Jakób Garaud stał się męczennikiem obowiązku. Cześć jego pamięci!
— Umarł! — powtórzyła pani Bertin. — Masz pan słuszność panie sędzio, ja się pomyliłam w moich przypuszczeniach — dodała po chwili — niewiedziałam o tyle tragicznym zgonie tego dzielnego człowieka.
— Nic dziwnego, pragniesz pani również jak my, ażeby zabójca twego brata został ukaranym, i odszukać go usiłujesz, to naturalne. Wszak wierzaj mi pani, prawdziwą i jedyną sprawczynią zbrodni, jest owa potworna istota, Joanna Fortier! Czy nie masz pani jeszcze jakich innych objaśnień do udzielenia?
— Nie panie.
— Żegnam więc; gdybym potrzebował jakich szczegółów, napiszę do pani, prosząc ją o przybycie.
— Jestem na pańskie rozkazy: — odrzekła siostra pana Labroue i wraz z kasyerem opuściła gabinet sędziego.


∗             ∗

Joanna zostawszy życzliwie przyjętą przez księdza Langier, jak wiedzą czytelnicy, otrzymała tam potrzebną sobie pomoc i staranie. Filiżanka bulionu i nieco starego wina, wzmocniły dwoje tych biednych istot upadających ze znużenia i głodu.
— Niech Bóg wynagrodzi państwa — wyrzekła nieszczęśliwa — za waszą dobroć! Co stałoby się albowiem z mym dzieckiem i zemną?
— Przygotuję bardziej pożywne śniadanie — oz wała się na to siostra proboszcza, chcąc przerwać podziękowania — poczem udasz się pani na spoczynek, którego widocznie bardzo potrzebujesz. Mu siałaś pani iść pieszo wiele?
— O! wiele, bardzo długo! — zawołał Juras, nie puszczając z rąk konika. — Jestem zmęczony, mimo, iż mama niosła Śnie przez całą drogę.
— A więc spać pójdziesz mój mały przed śniadaniem — wyrzekła pani Darier, całując chłopczynę. — I pani także — dodała — zwracając się ku Joannie — Brygida przygotowała już łóżko, na którem wypocząć możesz.
— Wdowa wybuchnęła płaczem. Wdzięczność przepełniła jej serce.
— Och! dzięki... dzięki! — szepnęła.
— Chciej więc pójść za mną — mówiła siostra proboszcza.
— A pozwoli pani wziąść z sobą mego konika? — zapytał Juraś.
— Bobrze moje dziecię, zabierz go z sobą.
Joanna ująwszy rękę chłopczyny, udała się wraz z nim za panią Barier do pokoju dla siebie przeznaczonego.
— Spijcie spokojnie! — wyrzekła siostra księdza Langer, przyjdę was obudzić na śniadanie.
— Jeszcze raz dzięki... z całego serca — zawołała wdowa. — Niechaaj cię pani Bóg błogosławi!
— Tak — dodał Juraś, całując ręce pani Darier.
Zacnej kobiecie tej łzy w oczach zabłysły. Uściskawszy chłopczynę wyszła, ażeby ukryć wzruszenie. Gdy powróciła do ogrodu, ksiądz Langier rozmawiał z Edmundem.
— Mówicie o tej biednej matce i jej dziecku, nieprawdaż? — spytała.
— Tak pani — rzekł młody malarz — usiłujemy odgadnąć, jaki zbieg okoliczności sprowadził ją pod drzwi probostwa! umierającą z głód« i wycieńczenia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.