Podpalaczka/Tom I-szy/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | I-szy |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXVII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— „Dramata nędzy!“ — rzekł proboszcz — jak to tytułują w dziennikach.
— Uwiedzione młode dziewczęta, kobiety opuszczone przez mężów i zmuszone wraz dzieckiem walczyć o potrzeby życia, są dziś nader licznemi — odpowiedział Edmund. — Ta nieszczęśliwa, jaką się zajmujemy należy do ich liczby niewątpliwie.
— Pochodzi ona jednak nie z tej okolicy, znużenie jej świadczy, że przybywa zdaleka — wyrzekła pani Darier.
— A jej oblicze, na jakiem wyryte są ślad głębokiej boleści, czyż nie przekonywa, iż cierpiała wiele — dodał ksiądz Langier.
— Twarz pełna wyrazu — zawołał artysta — natychmiast ją odszkicuję.
— Cóż myślisz uczynić dla tej nieszczęśliwej mój bracie? — pytała pani Klara.
— To, co czynimy dla wszystkich, jacy się ku nam zwracają; damy jej trochę pieniędzy, a skoro wypocznie, niechaj idzie w swą drogę.
— Nie będziesz ją badał, nie wypytasz jej opiekunie? — ozwał się Edmund.
— Badać... wypytywać... po co, dlaczego?
— Ażeby wiedzieć cośkolwiek... Ta kobieta, rzecz dziwna, nie wiem zkąd i czemu niepojęte współczucie budzi we mnie.
— Ha! — być może, iż ją zapytam — odparł ksiądz Langier, ale jedynie w tym celu, aby jej udzielić dobrą radę. Jakkolwiekbądź niepokój i obawa maluje się na jej twarzy, przekonany jestem, iż ta kobieta uboga i nieszczęśliwa, jest uczciwą kobietą. Zobaczymy czy ja się nie mylę?
Na tem rozmowa przerwaną została. Ksiądz Langier otworzył swój brewjarz. Edmund ujął pędzel, następnie go położył, a pochwyciwszy ołówek, usiłował szkicować z pamięci rysy nieznajomej. Dzwonek przy furtce zadźwięczał powtórnie i posłaniec pocztowcy wszedł do ogrodu, przynosząc list do proboszcza wraz dziennikami, jakie codziennie nadchodziły, z Paryża. Ksiądz Langier rozdarł przedewszystkiem kopertę, przebiegł oczyma list, jaki nie zawierał w sobie nic tak dalece ważnego; następnie przedarł opaskę dziennika i począł go czytać wolno i z uwagą. Odwróciwszy stronnicę znalazł artykuł zatytułowany: potrójna zbrodnia. Rozpoczął czytanie. W miarę tegoż zachmurzył czoło i nagle wydał okrzyk zdumienia, na który zadrżawszy Edmund porzucił swoją robotę.
— Czyliżeś znalazł proboszczu coś w tym dzienniku co cię obchodzi tak blisko — zapytał przybiegając młodzieniec.
— Cóż to takiego? — wołała spiesząca równocześnie pani Davier.
— Siadajcie oboje i słuchajcie! — rzekł proboszcz przyciszonym głosem. Tu czytać zaczął.
„Onegdajszej nocy, potrójna zbrodnia spełnioną została w Alfortville, zbrodnia długo naprzód uplanowana, a dokonana z przerażającymi cynizmem. Znana tyle w naszym krajowym przemyśle fabryka maszyn pana Juliana Labroue, już nie Istnieje. Podłożony zbrodniczą ręką ogień, zostawił z niej tylko ruiny. Właściciel wracając niespodzianie z podróży podczas nocy, zamordowanym został przez podpalaczkę schwytaną na gorącym uczynku przy spełnianiu kradzieży. Nietylko wszakże inżynier Labroue stał się ofiarą zbrodni; nadzorca fabryki Jakób Garaud, idąc za głosem poświęcenia znalazł śmierć w płomieniach, usiłując ocalić pieniądze, znajdujące się w kassie pana Labroue. Fabryka była strzeżona w nocy przez kobietę Joannę Fortier. Wszyscy jednogłośnie wskazują, jako sprawczynię owej potrójnej zbrodni, ku której przywiodła tę kobietę zemsta za wydalenie z zajmowanego przez się obowiązku. Nikczemna owa istota uciekła z swem dzieckiem, podpaliwszy fabrykę za pomocą petroleum, jakie dokonało dzieła zniszczenia. Sądy paryzkie, wraz prefekturą, przedsięwzięły energiczne środki, aby oskarżona nie uszła ręki sprawiedliwości. Rysopis jej telegramem przesłany został do wszystkich oddziałów żandarmeryi. Jest on następującym: lat dwadzieścia sześć, wzrost więcej niż średni. Postać, kształtna. Bujne ciemno blond włosy. Rysy twarzy regularne. Duże ciemno-błękitne oczy. Twarz blada. W zachowaniu jej widnieje niezwykła energia charakteru. Joanna Fortier uprowadziła z sobą swe dziecię wieku lat trzy i pół liczące. Na tem zakończył się rysopis“.
Pani Darier i Edmund Castel słuchali z wzrastającem przerażeniem tego ogłoszenia.
— Ależ to słowo w słowo portret kobiety, jaką przyjęliśmy — zawołała siostra proboszcza — dziecię lat trzy i pół wieku liczące. To znużenie, to wyczerpanie z sił... Ach! nieszczęśliwa uciekła z miejsca swych zbrodni!
— Milczenie; — droga siostro — rzekł żywo ksiądz Langier. — Kobieta ta bądź co bądź znajduje się tu pod moim dachem, w domu przedstawiciela Boga na ziemi, — nie śpieszmy się z rzuceniem na nią oskarżenia! Jeżeli jest winną dowiemy się o tem.
— A wtedy oddasz ją w ręce sądu?
— Nie oskarżę jej pierwszy: — dozwolę jednak czynić poszukiwania sprawiedliwości.
W chwili tej Brygida oznajmiła, iż śniadanie na stole.
— A ta kobieta, a to dziecię? — zapytał proboszcz.
— Obudziłam ich, przygotowawszy im w kuchni nakrycie; — odpowiedziała służąca.
— Dobrze zrobiłaś... Miej o nich staranie... Po śniadaniu zobaczę się z niemi.
Przy stole ksiądz Langier unikał rozmowy o Joannie.
— Podasz nam kawę do ogrodu — rzekł do Brygidy — dodaj jednę filiżankę więcej dla tej nieznajomej i przyprowadź ją tamże.
— Dobrze — odrzekła służąca.
Brygida litościwa z natury, otoczyła staraniem Joannę z jej dzieckiem. Dwie godziny snu obok pożywnego posiłku wystarczyły dla powrócenia sił i energii biednej uciekającej. Podczas śniadania Brygida usiłowała wybadać Joannę, otrzymując jednakże mało znaczne odpowiedzi. Jedynem życzeniem, wyrażonem jasno przez młodą kobietę, było pragnienie wynalezienia sobie jakiego obowiązku.
— Pójdziesz pani zaraz na kawę do ogrodu, gdzie wezwać kazał cię ksiądz proboszcz — rzekła służąca — korzystaj więc z chwili i przedstaw mu swą prośbę.
— Sądzisz, że zechce on zając się mym losem? — pytała Joanna.
— Napewno zacny proboszcz nasz żyje jedynie dla dobra drugich, zna wiele osób, ma liczne stosunki w świecie, wynajdzie pani korzystne zajęcie, gdzie będziesz żyła szczęśliwa. Nie obawiaj się niczego.
— Bóg więc ulitowałby się wreszcie nademną — zapytywała siebie Joanna, być może dla mego ocalenia tu mnie przyprowadził?
Dźwięk dzwonka uwiadomił Brygidę, aby podała kawę, ksiądz Langier, wraz z siostrą i Edwardem wszedł do ogrodu.
Artysta dobył z kieszeni karnet, w którym zaczął z pamięci szkicować Joannę, w czasie czego służąca przyprowadziła! wdowę Fortier z Jurasiem prowadzącym na sznurku swego tekturowego konika.
Bystrym rzutem oka proboszcz badał fizyognomię młodej kobiety, podczas gdy pani Barier usunęła zdała swe krzesło z uczuciem mimowolnego wstrętu.
— Zbliż się i usiądź; — rzekł do przybyłej proboszcz wskazując ławkę. — Filiżanka kawy orzeźwi cię, wzmocni twe siły.
Joanna wzruszona i drżąca zwolna się zbliżała.
— Siądź proszę — powtórzył ksiądz Langier.
Młoda kobieta usiadła. Juras zbliżył się do księdza.
— Czy mogę pobawić się w ogrodzie? — zapytał — ja nie dotknę się kwiatków.
— Dobrze; — idź moje dziecko.
Chłopiec uścisnąwszy matkę, odbiegł ze swym konikiem.
Brygida podała kawę. Edmund z ołówkiem w ręku szkicował ukradkiem Joannę.
— Czujesz się pani lepiej... nieprawdaż? — zapytał proboszcz młodą kobietę.
— Och! tak... lepiej... o wiele lepiej, dzięki lasce państwa!... Siły odzyskałam nanowo — odpowiedziała.
— Czyż jednak o tyle, że mogłabyś iść w dalszą podróżą.
Joanna zawahała się z odpowiedzią.
— Wszak Chévry nie jest celem twojej wędrówki, jak sądzę? — dodał ksiądz Langier. — masz zamiaru zapewne pozostać w tej wiosce?