Podpalaczka/Tom I-szy/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział XXVIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

— Przeciwnie, chciałabym tu pozostać... — wyszepnęła nieśmiało.
— Jakto? — zapytał proboszcz.
— Gdym zadzwoniła do tych drzwi, złamana znużeniem i prawie umierająca, trzymając swe dziecię w objęciach, błagałam na kolanach miłosierdzia...
— Przybyłaś więc do mnie? — pytał zdziwiony ksiądz Langier.
— Tak, księże proboszczu... wskazano mi twoje mieszkanie.
— Czegóż mogłaś żądać odemnie?
— Pomocy w wynalezieniu miejsca, służby w tej wiosce, obowiązku, jakiegokolwiekbądź, któryby mi pozwolił wyżyć i wychować dwoje mych dzieci.
— Masz więc dwoje dzieci?
— Tak, panie; dziewczynkę jedenastomiesięczną u mamki... i tęga małego Jurasia.
— A gdzież jest ojciec tych dzieci.
Joanna otarła łzy, płynące jej z oczu.
— Umarł! — odpowiedziała zaledwie dosłyszanym głosem.
— A! więc pani jesteś wdową.
— Tak, panie.
— Dlaczegóż to do Chévry przyszłaś szukać roboty? — Chévry ubogą jest wioską, trudniej tu znaleźć zajęcie, niż w innej ludniejszej okolicy. Przed przykuciem tu, mieszkałaś pani, być może w mieście, gdzie miałaś jakiś obowiązek?...
— Tak, miałam!...
— Dlaczegóż go porzuciłaś?
— Pomimowolnie pozbawiono mnie miejsca tego, z przyczyny bynajmniej nie nagannego prowadzenia się mego, lecz żem nie posiadała odpowiedniego uzdolnienia. Za kilka dni miałam opuścić tę służbę. Smutna okoliczność nakazała mi uczynić to wcześniej.
— I podróżujesz pieszo z dziecięciem? Czyż nie posiadasz żadnych środków pieniężnych?
— Miałam sześć sous, za które kupiłam żywność dla dziecka.
— Chcąc ci wyszukać miejsce, przedstawić cię gdzieśkolwiek, muszę przedewszystkiem wiedzieć, kim jesteś? Czy masz przy sobie swoje legitymacyjne papiery?
Joanna na te słowa zadrżała.
— Papiery?... — wyjąkała z cicha.
— Tak; — pojmujesz, sądzę, że chcąc otrzymać miejsce w jakim domu, a będąc nieznaną w tej okolicy, potrzebujesz złożyć świadectwa, dowody. Bez tego nikt cię przyjąć nie zechce.
Młoda kobieta pobladła. Dać się poznać, było to powiedzieć: „Jestem tą, która uciekła z podpalonej fabryki. Jestem kobietą, oskarżoną o zbrodnię, a gdy nikczemnik pewien postanowił mnie zgubić, usprawiedliwić się nie jestem w stanie.“
Położenie zdawało się być bez wyjścia. W którąbądź stronę zwróciła się nieszczęśliwa, przepaść się przed nią otwierała.
Zmieszanie Joanny nie uszło baczności księdza Langier.
— Jakże się pani nazywasz? — zapytał.
— Joanna... — odpowiedziała.
— Ależ to tylko imię, a ponieważ byłaś zamężną, nosisz zatem nazwisko swojego męża.
— Tak jest...
— Zatem to nazwisko?...
Kłamstwo i dłuższe wahanie były niepodobnemi. Poddać się było potrzeba.
— Nazywani się... Joanna Fortier... — wyjąkała zcicha.
— Joanna Fortier... — powtórzył ksiądz Langier — przybywasz z Alfortville?
Ofiara Jakóba Garaud, przerażona do głębi, zerwała się z miejsca.
— Ach! — zawołała — pan więc wiesz wszystko!
— Tak, nieszczęsna, wiem wszystko — wyrzekł ksiądz Langier łagodnie, biorąc ją za rękę. — Wiem, że jesteś ściganą przez policję!
— Ja... ja?... — wykrzyknęła — i o cóż mnie oskarżają?
— Żeś podpaliła fabrykę i zamordowała pana Labroue...
— Ależ to fałsz!... fałsz! — zawołała silnym, stanowczym głosem, z gestem przerażenia. — Wobec Boga, który mnie słucha w tej chwili... na szczęście i życie mojego syna, którego kocham nad wszystko na świecie, przysięgam!... Jestem niewinną!
Uderzeni siłą brzmienia głosu młodej kobiety i wyrazem jej fizyognomii, proboszcz, jego siostra i Edmund zamienili z sobą spojrzenia.
— Lecz jeśli jesteś niewinną, dlaczego uciekasz... dlaczego się kryjesz?
— Dlaczego uciekam... dlaczego się kryję? — odrzekła, — tak... to prawda... to mnie oskarża z pozoru i ściąga na mnie potępienie! Uciekam, ponieważ się czuje zgubioną!... A jednak posiadałam dowód mej niewinności w tej zbrodni... Dowód niezaprzeczony!
— Cóż się z nim stało?
— Pożar go pochłonął, jak wszystko! Ach! opowiem rzecz całą, księże proboszczu, i ty udzielisz mi siły do walki z cierpieniem, gdyż moje życie odtąd, jak widzę, będzie jedynie tylko pasmem męczarni! Zły los zawisnął najemną... wszystko mnie przytłacza... wszystko potępia, oskarża... a jednak jestem niewinną, przysięgam!
— Czyliż podobna uwierzyć?
— Wiem, że to trudno!... Słuchajcie mnie więc państwo... słuchajcie i osądźcie, proszę!
Tu gorączkowo, szybko, głosem przerywanym wybuchami płaczu, Joanna opowiedziała szczegóły śmierci swojego męża, pełnienie obowiązku odźwiernej w fabryce, namiętne ścigania Jakuba Garaud, opowiedziała o liście, jaki do niej pisał, usiłując ją nakłonić do ucieczki wraz z sobą, a którego znaczenie wyjaśniło się jej teraz, przytaczała wyrazy, zdania nikczemnika do niej mówione, wreszcie swój przestrach przy wybuchnięciu pożaru i swoje wejście do pawilonu w chwili zamordowania inżyniera. Powtórzyła słowa i groźby nędznika, usiłującego zmusić ją do ucieczki z sobą.
— W tym to momencie — mówiła dalej — pojęłam znaczenie jego listu. Zrozumiałam, że majątek, jakimi obiecywał, był własnością pana Labroue, którego on okraść postanowił. — Chciałam biedz, ażeby odszukać ten list drogocenny, jedyny dla mnie dowód usprawiedliwienia: jedyne moje zbawienie, niestety! było zapóźno! Mieszkanie moje ogarnęły zewsząd płomienie, słyszałam głosy oskarżające mnie jako podpalaczkę, zbrodniarkę! Wtedy to, straciwszy przytomność, uciekłam jak obłąkana, unosząc na ręku swe dziecię! — Oto najczystsza prawda, księże proboszczu. Jestem niewinną! Na zbawienie mej duszy i życie mojego dziecka przysięgam... Jestem niewinną!
Brzmienie głosu Joanny zjednało jej obecnych.
— Matka, przysięgająca na życie swojego dziecka, kłamać nie może! — wyrzekł ksiądz Langier. — Wierzę ci zatem! Wytłumacz mi jednak, jakim sposobem ów Jakób Garaud zginął w pożarze, padłszy ofiarą, jak zapewniają, swego poświęcenia?
— On umarł? — zawołała Joanna — on... on ofiarą swego poświęcenia? Czyliż podobna?
— Dziennik to głosi publicznie.
— Ach! jestem więc potępioną bez odwołania!... — zawołała biedna kobieta. — Jeżeli Jakób Garaud umarł, nic mnie ocalić nie jest wstanie. Miałam jedyną i ostatnią nadzieję, iż wobec mnie ten nędznik zbrodni swej zaprzeć się nie zdoła. Nadzieja ta zniknęła... Wszystko już dla mnie stracone!
— Uspokój się, biedne me dziecię — rzekł proboszcz. — Zawiniłaś tem, iż nie pozostałaś do ostatka na stanowisku, jakie ci powierzonem zostało. Powinni cię byli znaleść na miejscu zbrodni, gotową do wszelkich zeznań, gotową do odparcia oskarżeń. Ucieczka twoja jest wielkim błędem, ale nie zbrodnią. Prócz tego nierozważnego postąpienia, zresztą jesteś zupełnie niewinną. Widzę straszny szereg potępiających cię pozornie dowodów, twój głos jednakże, twoje spojrzenie przemawiają za tobą.
— Ach! czyż sędziowie wysłuchać zechcą mojego głosu!... czyż dadzą się przekonać spojrzeniem? — wołała rozpaczliwie Joanna.
— Będziemy prosili Boga, aby ci przyszedł z pomocą — wyrzekł z przejęciem ksiądz Langier. — Cóż jednak myślisz, zrobić? cóżeś uczynić powinna? Nad tem zastanowimy się teraz. Należałoby ci może stanąć śmiało wobec oskarżenia, przedstawić się sędziom i powiedzieć: „Jestem niewinną... przysięgam!“ Lecz czyliż przysięga ta wywoła u nich takie wrażenie, jakie na mnie wywarła? Czyż zdoła natchnąć ich przekonaniem podobnem mojemu? Nie wiem... mam nadzieję... chcę wierzyć, lecz twierdzić nie mogę! Czego jestem pewien i pragnę, to, że silna i czysta na sumieniu, nie powinnaś się wahać w spotkaniu niebezpieczeństwa, jakkolwiek groźnemby ono było. Obowiązkiem jest twoim udać się do Paryża, odszukać urzędników i powiedzieć im: „Nazywam się Joanna Fortier!... Oskarżają mnie o podpalenie i morderstwa?!... Szukają mnie!... Mogłabym się ukryć, lecz nie chcę... Jestem gotową połączyć się z wami dla odszukania prawdy!“
Młoda kobieta słuchała tych słów proboszcza w rozpaczliwem milczeniu.
— Lecz jeżeli się oddam w ręce sprawiedliwości — zawołała — więzienie się dla mnie otworzy, oddzielą mnie od mojego syna!...
— Nieszczęściem, to nieuchronne! — rzekł proboszcz — ponieważ nosisz na sobie piętno winy skutkiem ucieczki. Zbadajmy jednak położenie. Rysopis twój na wszystkie strony rozesłanym został; lada chwila przytrzymać cię mogą, będziesz prowadzona pod konwojem aż do Paryża; gdzie nakażą ci stanąć przed sądem i odpowiadać na czynione zapytania. Wierzaj mi... lepiej uniknąć strasznych upokorzeń, uniknąć owej Kalwaryi! Oddaj się sama... ja cię nie opuszczę... towarzyszyć ci będę. Zaprowadzę cię sam przed zgromadzenie sędziów i powiem prokuratorowi, iż ręczę swoją osobę za twą niewinność w tej zbrodni.
Wdowa po Piotrze Portier ukryła twarz w dłoniach.
— Boże! — zawołała — miej litość nademną!
— Nie wahaj się! — mówił dalej ksiądz Langier. — Wspomnij, iż każdej chwili mogą tu przyjść i uwięzić cię.
— Tu?... — zawołała Joanna — tutaj przyjść mogą?...
— Mój dom niedostępnym nie jest, niestety, dla ludzkiej sprawiedliwości, me dziecię! — odparł łagodnie proboszcz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.