<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Milczenie, które nastąpiło po tych wyrazach Łucya przerwała:
— Lucyanie — wyrzekła tkliwie — musisz przyjąć od mnie naganę.
— Naganę, za co, cóż uczyniłem? — pytał zaniepokojony.
— Wykroczyłeś ciężko.
— W czem, kiedy?
— Poczyna cię ogarniać zwątpienie, tracisz odwagę!
— Zkąd przypuszczasz coś podobnego?
— Widzę to! zamiast stawić mężnie czoło złej doli, chylisz głowę przed nią, tak jak przedemną w tej chwili; a jedna nasza wzajemna miłość winna cię uzbroić energią i siłą. Być może, iż nie kochasz mnie już więcej...
— Ach! — zawołał Lucyan, ranisz mi serce do głębi temi słowy. Wiesz dobrze, iż cię kocham z całej mej duszy, i kocham nadewszystko na świecie!
— NiC\e! ja nie wierzę temu — zawołała dziewczyna; gdybyś mnie kochał tyle jak mówisz, nie spędzałbyś dni całych i nocy, przy pracach wyniszczających twe zdrowie, a dających ci tak szczupły zarobek.
— Cóż chcesz więc bym czynił? — pytał z rozpaczą.
— To, co czynią inni nie godni porównać się z tobą, a jednak dochodzący do celu! Okaż swą zdolność, nie zniechęcaj się kołataniem do drzwi, jakie się niechcą otworzyć przed tobą. Próbuj dalej, muszą się one wreszcie otworzyć.
— Ależ to napróżno... stracę daremnie godziny; nie będę miał czasu na ów nędzny jak słusznie nazwałaś zarobek, który zapewnia mi jednak mój chleb powszedni — rzekł Lucyan.
— Wszakżem ci mówiła, że mam cokolwiek oszczędzonych pieniędzy; rozrządzaj niemi jak zechcesz. Oddaję je tobie jako narzeczonemu, jako przyszłemu memu mężowi.
— Nie przyjmę tej ofiary, nie, nigdy!
— Lucyanie! odmowa twoja, wielką mi przykrość sprawia — ozwała się córka Joanny Fortier; — pozbawiasz mnie rozkoszy przyjścia tobie z pomocą! och! to bolesne, nadmiar bolesne! Lecz wreszcie — dodała po chwili — masz kolegów, przyjaciół na stanowiskach, w których mogliby tobie być użytecznemi, dlaczego nie udasz się do nich o pomoc w tym razie?
— Żebrać? — zawołał Lucyan z oburzeniem.
— Ach! cóżeś wyrzekł mój kochany — mówiło dziewczę, tkliwem go obrzucając spojrzeniem — wyrazić pragnęłam aby ci dopomogli swemi stosunkami do pozyskania miejsca, w którym z fabrycznych zakładów. Masz więc tak niskie o mnie wyobrażenie, iż sądzisz mnie być zdolną do podobnie upakarzającego postąpienia?
— Wybacz mi droga — odrzekł, całując jej rękę; — co zaś do owych kolegów, przyjaciół, o których mówisz...
— To?
— Przyjęli mnie grzecznie, dopóki nie wyjawiłem, iż potrzebować ich będę, następnie unikać mnie zaczęli, a wkrótce drzwi pozamykali przedemną. Odszedłem z sercem zranionem głęboko!
— I wszędzie tak było?
— Wszędzie — rzekł Lucyan z ciężkiem westchnieniem.
— Nawet i ów młody człowiek, dla którego chowałeś głęboką życzliwość i tyle chwaliłeś przedemną jego zacne przymioty charakteru?
— Ach! Jerzy Barier, mój ukochany towarzysz z kolegium Henryka IV-go?
— Byłeś u niego?
— Nie!
— A dla czego?
— Niewiem gdzie mieszka, niespotkaliśmy się z sobą od lat sześciu.
— Być może mieszka w Paryżu?
— Niewiem tego.
— Jakiż on obrał sobie zawód?
— Kończył kurs prawa, chciał zostać adwokatem.
— Jeśli jest adwokatem, łatwo byłoby go odnaleść.
— Bezwątpienia, lecz na co się to przyda? Przyjmie mnie jak drudzy. Skoro się udam do niego, zyskam jedynie rozczarowanie i nową boleść dla siebie.
— Kto wie? — odrzekło, zamyślając się dziewczę — kto wie — powtórzyła po chwili — czy jego serce nie pozostało dla ciebie takiem, jak było niegdyś? Przeczucie moje ma mówi, że masz w nim prawdziwego przyjaciela. Jeśli mnie kochasz Lucyanie, staraj się go odnaleźć i pójdź do niego.
— Żądasz tego koniecznie?
— Proszę cię o to.
— A więc ukochana, spełnię twą wolę.
— Jak rychło zobaczysz się z nim?
— Dziś jeszcze.
— I nie dasz się owładnąć zwątpieniu, nie stracisz odwagi?
— Nie.
— Przyrzekasz mi to?
— Przysięgam!
— Och! — otóż obietnica, która mi ciężar zdejmuje z serca — zawołała Łucya rozradowana; — przytłaczał mnie on, teraz oddycham swobodniej! Weszłam smutna do ciebie, wychodzę prawie wesoła. Do widzenia mój luby — mówiła, podając mu rękę, idę do pracowni z nadzieją, że dziś wieczorem gdy się zobaczymy, oznajmisz mi dobrą wiadomość!
— Do widzenia Lucyo, droga, ukochana!
Dziewczę pochyliwszy się ku narzeczonemu, podało mu do pocałunku swe czoło, poczem wybiegłszy, jeszcze mu z progu przesłała od ust pożegnanie.
Pani Augusta owa sławna modniarka, mieszkała przy ulicy świętego Honoryusza.
Łucya biegnąc z pośpiechem, nie zatrzymując się ni przy sklepach, ni na przechodniów nie zwracając uwagi, przebyła wkrótce znaczną odległość dzielącą wyspę świętego Ludwika od ulicy Honoryusza.
Młode to dziewczę zamiast oczekiwać w szwalni jak inne pracownice, odnoszące robotę, miała szczególną łaską swojej zwierzchniczki, dozwolonem wejście do jej gabinetu i przyległych pokojów, w których ona sama pracowała. Na mocy tego weszła do salonu przeznaczonego do przymierzania ubiorów, gdzie pani Augusta znajdowała się ze starszą panną i miodem osiemnastoletnim nieznanem jej jasnowłosem dziewczęciem.
Z wyjątkowej grzeczności dla owej klijentki, pani Augusta sama brała jej miarę na jedwabną suknię balową, podczas której to czynności dosłyszawszy skrzypnięcie drzwi, zwróciła się w tą stronę.
— Ach! to ty Łucyo — wyrzekła z uśmiechem do wchodzącej — przybywasz w samą porę: chcę ci powierzyć pilną robotę, wymagającą wiele gustu i zręczności, suknię balową dla panny Harmant, na którą właśnie biorę miarę. Pragnę, ażeby jej wykonanie było arcydziełem.
Łucya spojrzała na dziewczę jakie ujrzała po raz pierwszy w życiu; jednocześnie i Marya na niej wzrok zatrzymała; spojrzenia obu dziewcząt nagle się skrzyżowały.
— A więc to pani będziesz szyła mi suknię? — wyrzekła córka Jakóba Garaud.
— Tak — odpowiedziała pani Augusta. — Łucya jest najzdolniejszą z moich pracownic, posiada ona gustu i wyprawy wiele. Ufam jej w zupełności. Nie będziesz pani potrzebowała trudzić się tu do nudnego tyle przymierzania, skoro suknia będzie gotową, Łucya przyniesie ją pani.
— Oczekiwać więc będę twojego przybycia panno Łucyo — wyrzekła Marya. — Zastaniesz mnie pani w przedpołudniowych godzinach w pałacu mojego ojca. Do widzenia zatem wkrótce, nieprawdaż?
— Tak pani — odpowiedziała córka Joanny Fortier.
Tu wyszła Marya, przeprowadzona aż ku drzwiom przez panią Augustę.
Łucya rozpiąwszy pakiet, dobyła z niego wykończony stanik.
— Cudownie, doskonale! — wołała właścicielka magazynu, po rozpatrzeniu się w robocie. — Ach Łucyo! ty jesteś prawdziwym skarbem, nie zasługujesz nigdy na najmniejszą naganę! Oto dla czego chcę tobie powierzyć odrobienie sukni dla panny Harmant, kapryśnego dziecka Które jest trudno zadowolnić. Czyś ją tu u mnie widziała już kiedy?
— Nie, pani.
— Jest to amerykanka, mająca ojca przemysłowca, milionera, który opuściwszy New-Jork przybył z nią do Paryża. Panna Marya jest jedną z mych klijentek, rozpieszczona to i fantastyczna istota. Biedne dziecię, nie jej w tem wina, pochodzi to z jej cierpienia.
— Byłażby słabą? — pytała Łucya.
— Jest cierpiała na piersi, wszak to widoczne. Te wypalone rumieńce na policzkach, ów suchy, drobny kaszel co chwila, zdradzają ukrytą a straszną chorobę. Młoda, piękna, bogata — mówiła dalej pani Augusta — posiadająca wszelkie do szczęścia warunki i takiej umierać, och! to bolesne i smutne nieprawdaż?
— Zapewne, to bardzo smutne — odparła Łucya w zadumie.
— Otóż to życie: Niemasz stałego szczęścia na święcie — ciągnęła dalej modniarka. — Moja Łucyo — dodała — skroją tę suknię jaka ma być zrobioną z blado różowej materyi, pokryta gazą i kwiatami. Gdy jutro z rana przybędziesz zabierzesz ją do powozu, dodam ci potrzebne do niej ozdoby, obok szczegółowych moich wskazówek.
— Dobrze pani, to na jutro robota... a dzisiaj?
— Dziś, pokryjesz mi futerko dla dziecka białym kaszmirem; czy znajdziesz czas ku temu?
— Jeśli potrzeba, popracuję w nocy by je ukończyć.
— Przejdź zatem do sali kroju, odbierz futerko, zapisz je w książkę i udaj się do kasy. Jestem z ciebie Łucyo bardzo zadowoloną. Oto dwa luidory gratyfikacyi.
— Dziękuję pani — wyrzekło rumieniąc się dziewczę — z serca dziękuję. Nie zasłużyłam na tyle łaski z jej strony.
— Zasłużyłaś na wdzięczność mą, drogie dziecie — mówiła pani Augusta — lecz weźże adres tej amerykanki.
Łucya dobywszy z kieszeni karnet i ołówek, czekała.
Panna Hurmant, ulica Murillo Nr. 19 — dyktowała właścicielka magazynu.
Po napisaniu tego, dziewczę udało się do sali kroju, następnie do kasy, poczem wróciła do swej stancyjki na ulicy de Bourbon, gdzie zasiadłszy do pracy oczekiwała na przybycie narzeczonego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.