Podpalaczka/Tom II-gi/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XIX |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Powietrze Paryża nie zdawało się jednak sprzyjać młodemu dziewczęciu; dojrzewała w niej choroba, po matce nabyta. Silne rumieńce barwiły jej blade przedtem policzki, rozszerzały się niebieskawe linie pod powiekami. Krótki, suchy, a uporczywy kaszel wybiegał z jej piersi.
Przestraszony tem Jakób, zawezwał doktora, mimo oporu córki, żartującej z ojcowskiej trwogi. Po ścisłem zbadaniu chorej, lekarz rozproszył obawy, pozostawiwszy przepis, którego zastosowanie mogło, według niego, pokonać złe w zarodzie.
Marya wykonywała polecenia doktora, bardziej jednakże, by zadowolnić tem ojca, niźli z własnego przekonania, nie rada była albowiem dla kuracyi poświęcać zabaw i rozrywek, jakie jej tyle sprawiały przyjemności. Młode to dziewczę stroić się lubiło, a mogąc czerpać dowolnie w obficie zaopatrzonej ojcowskiej kasie, wybrała sobie jedną z najsłynniejszych szwaczek Paryża. Pani Augusta, tak nazywała się owa głośna modniarka, posiadała rozległą klientelę tak w arystokratycznym świecie, jak autystycznym i finansowym zarazem. Mając obszerną szwalnię przy ulicy Świętego Honoryusza, skutkiem zwiększania się z dniem każdym ilości klijentek, dawała roboty i szwaczkom, pracującym w domach a siebie, po za zakładem.
Jedna z takich najemnic szczególniej była przez nią lubiona. Pragnąc ją. zatrzymać u siebie, ofiarowała jej w swoim domu mieszkanie; Łucya jednakże, ceniąc nad wszystko niezależność, nie chciała opuścić swojej stancyjki na poddaszu, przy wybrzeżu de Bourbon, na wyspie świętego Ludwiki? Czy zamiłowanie tej niezależności było jedynym powodem odrzucenia ofiary pani Augusty przez młodą szwaczkę, wkrótce się przekonamy.
Łucya kończyła dwudziesty drugi rok życia. Było to dziewczę obdarzony zachwycającą urodą. Bujne blond włosy otaczały twarz uśmiechniętą łagodnie, a ciemno błękitne oczy dziewczęcia z lekko przymglonem spojrzeniem, patrzyły tkliwie i powabnie zarazem.
Głos jej był dźwięcznym i świeżym; sąsiadki z poddasza lubiły słuchać, gdy przy robocie śpiewała piosenki z operetek mających natenczas powadzenie w Paryżu. Ulubienica pani Augusty była ogólnie kochaną i poważaną. Kochaną, ponieważ była dobrą i uczynną; poważaną, gdyż od lat czterech, jak zamieszkiwała w jednym i tym samym domu, najbardziej złośliwe języki nie mogły nic zarzucić jej uczciwemu postępowaniu.
Nie poważono się jej podejrzywać, ażeby miała kochanka, ale mówiono zcicha, że ma narzeczonego.
— Łucya wkrótce wyjdzie za mąż — szeptały sąsiadki. — Zaślubi mieszkającego naprzeciw rysownika, Lucyana Labroue — dodawały.
— Lubiana to będzie para — mówiły dalej — piękny to chłopiec, uzdolniony i pracowity. Przesiaduje dnie całe nad rysunkami i często w noc późną pracuje, obok czego szalenie jest w Łucyi zakochanym.
Nie potrzebujemy objaśniać czytelników, że ów Lucyan Labroue, o którym mówiły sąsiadki młodej szwaczki, był synem inżyniera zamordowanego w Alfortville przez Jakóba Garaud. Po śmierci swej ciotki, pani Bertin, Lucyan, liczący natenczas dwudziesty piąty rok życia, został sam na świecie wraz z kilkoma tysiącami franków, po niej odziedziczonemu Pracowity nad wyraz, poświęcił się studyowaniu mechaniki, w czem dopomagał mu kapitalik, po ciotce w spadku otrzymany. Po ukończeniu prac w tym kierunku prowadzonych, pragnął otrzymać obowiązek w jakim przemysłowym zakładzie, gdzie mógłby zużytkować nabyte wiadomości. Na nieszczęście brakło mu stosunków, jakie dopomódzby mu mogły w tym razie. Gdziekolwiekbądź się udawał, znajdował miejsca zapełnione młodymi ludźmi, niedorównywającymi mu wprawdzie uzdolnieniem, lecz silnie popieranymi przez wpływowe osobistości. A jednak mimo to żyć trzeba było, żyć i opłacać podatek z gruntów w Alfortville, których nie chciał sprzedać.
Wobec takich warunków, postanowił wejść jako robotnik do fabryki, gdzie mógłby nabyć wprawy i zręczności w wykonywaniu różnych części maszyn. Nie znalazł tam wprawdzie zawistnych dla siebie współtowarzyszów, czuł się jednakże być uzdolnionym do czegoś więcej, niż kucia młotkiem żelaza lub stali. Obok prac zatem w warsztacie, z godną podziwu ścisłością wykonywanych, szukał roboty na zewnątrz.
Wkrótce zaczęto mu dawać rysunki do wykonywania na czysto i różne plany. Skoro te prace, coraz liczniej napływając, zdołały mu zapewnić byt materyalny, opuścił warsztat, w którym nic więcej nauczyć się nie mógł, a gdzie obcowanie z ludźmi bez wychowania, przykrem niewypowiedzianie dlań było. Wołał pracować u siebie.
Traf zaprowadził go do domu, w którym Łucya zamieszkiwała, i gdzie wynajął sobie pokoi#.
Lucyan często spotykał na schodach swą, młodą sąsiadkę. Zrazu pozdrawiali się skinieniem głowy, mijając, następnie uśmiech począł towarzyszyć ukłonom, dalej, zatrzymywali się krótko, zamieniając z sobą kilka wyrazów, poczem rozmowa przedłużać się zaczęła, aż wreszcie miłość opanowała serca tych dwojga opuszczonych istot, miłość szczera, czysta, uczciwa.
— Kocham cię, Łucyo! — rzekł dnia pewnego do córki Joanny Fortier; — i skoro zdobyć zdołam lepsze stanowisko, pobierzemy się. Zechcesz-że zaczekać na ów dla mnie uśmiech fortuny?
— Kochając cię nawzajem — odpowiedziano dziawczę — czekać jestem gotową jak długo zechcesz. Powiedz mi jednak, dlaczego pragniesz koniecznie zdobyć majątek? Jesteś pracowitym i ja nie jestem leniwą; będziemy pracowali razem odważnie. Zdaje mi się, że gdy połączymy wspólnie nasze siły w tym kierunku, dobrobyt wejdzie do naszego domu.
Lucyan potrząsnął głową przecząco.
— Nie podzielasz mojego zdania? — pytała.
— Nie — odrzekł.
— Dlaczego?
— Z dwóch przyczyn: pierwszą z nich jest, iż wyszedłszy za mąż, będziesz musiała zajmować się gospodarstwem, nie mając czasu na szycie dla magazynów; drugą, iż mężczyzna, według mnie, winien zarobić tyle, iżby utrzymał swą żonę i dzieci.
Czekali więc od roku, lecz o ile Łucya była cierpliwą, o tyle Lucyana ogarniało zniechęcenie. Zarobek jego pozostał szczupłym jak poprzednio, nie przedstawiając widoku polepszenia bytu: gdyby w takich warunkach zaślubił Łucyę, nędza by ich oczekiwała.
Oboje narzeczeni opowiedzieli sobie nawzajem historyę swojego życia. Dzieje Łucyi były krótkiemi. Mamka nie odbierając zapłaty, oddała jednoroczną dziewczynkę do przytułku dla sierot, gdzie wyrosła, oto wszystko. Dziewczynką tą była córka Joanny Fortier.
∗
∗ ∗ |
W kilka dni później, Łucya zapakowywała wykończony stanik, ażeby go odnieść do szwalni pani Augusty. Wziąwszy pakiet, wyszła, a zamknąwszy drzwi na klucz zastukała do mieszkania Lucyana, znajdującego się na tem samem piętrze.
— Proszę wejść — odpowiedział młodzieniec.
Wszedłszy tam dziewczę, zastało narzeczonego przy stole, zajętego rysunkami.
— Witaj mi, witaj! ukochana — wołał biegnąc ku niej rozradowany.
Córka Joanny Fortier w miejsce odpowiedzi, ujęła obie ręce biegnącego ku sobie i bacznie weń spojrzała.
— Jakżeś blady! — wyrzekła z wzruszeniem — znowu noc całą pracowałeś!
— Lecz...
— Nie ma żadnego lecz. Tak, czy nie, mów zaraz!
— A więc tak! — odpowiedział.
— Zakazałam ci czynić coś podobnego.
— Nie mogę być tobie posłusznym; pilne rysunki na dziś wieczór wykończyć muszę.
— Lecz się zabijasz tą pracą, tak licho wynagradzaną!
— Cóż począć? Nędznie jest wynagradza to prawda ale daje mi jednak chleb codzienny.
— Mógłbyś zarabiać sto raził więcej.
— Tak. gdybym miał sposobność ku temu. Wszędzie gdziekolwiek się udam, jedno wciąż słyszę: „Nie potrzebujemy obecnie nikogo, bądź pan cierpliwymi czekaj.“ Czekaj więc, czekam bez kresu, aż w końcu obawiać się poczynam, bo to, oczekiwanie nie przeciągnęło się równo z mem życiem.