Podpalaczka/Tom II-gi/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XXVIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

W okręgu Bastylii zdawało się jej, iż nie wynajdzie taniego mieszkania, udała się więc ku Marais, lecz i tam nic nie znalazłszy, przebyła Pont-Neuf, wchodząc w ulicę Mazarini’ego, a następnie Sekwany.
Tu wywieszona na bramie karta zwróciła jej uwagę.
Napis brzmiał:
Pokoik i gabinet zaraz do wynajęcia.
— Tu nie będzie drogo zapewne — wyrzekła, spojrzawszy na dom ubogi, i wszedłszy do korytarza zbliżyła się do okienka odźwiernej.
— Pani masz pokój do wynajęcia — spytała.
— Tak, pokój i gabinet na szóstem piętrze.
— Jaka cena tego mieszkania?
— Rocznie sto czterdzieści franków.
— Można je zobaczyć?
— Owszem, lokal jest wolnym, zaprowadzę panią.
I wziąwszy klucze odźwierna udała się z Joanną na facyatę.
— Podoba mi się to mieszkanie — wyrzekła wdowa. — Przybywszy ze wsi do Paryża by szukać tu pracy, nie radabym wydawać pieniędzy w zajeździe. Chciałabym je zająć, pójdę natychmiast za kupnem sprzętów.
— Dobrze, należy mi jednak panią uprzedzić, że u nas komorne kwartalnie płaci się z góry.
— Zaraz je zapłacę.
— Więc zgoda. Mam upoważnienie właściciela domu do przyjmowania zapłaty, na którą kwit pani wydam.
Obie kobiety zeszły na dół. Po zapłaceniu trzydziestu pięciu franków, odźwierna pokwitowała Joannę z odbioru, otrzymawszy od niej sztukę pięciofrankową za swoją fatygę.
— Pośpiesz się pani z zakupnem sprzętów — mówiła — pomogę ci w ustawieniu takowych.
— Gdzie mogłabym znaleść skład używanych mebli? — pytała wdowa.
— Bardzo blisko, na ulicy Jakóba, czwarty dom po lewej stronie. Powiedz pani, że przybywasz z rekomendacyi odźwiernej Perrin, w domu nr. 24, a dobre ci meble wybiorą.
Udawszy się pod adres wskazany, za nizką stosunkowo cenę, Joanna wybrała sprzęty, jakie nieodzownie potrzebnemi jej były, polecając przynieść sobie takowe w jak najkrótszym czasie. Następnie kupiła nieco bielizny, trochę ubrania i wróciła do wynajętej stancyjki oczekując na dostarczenie sprzętów.
Przed czwartą po południu, ubogie to umeblowanie nadesłanem jej zostało, ogień płonął w piecyku, oświetlając poddasze. Wdowa uklękła do modlitwy, dziękując Bogu za widoczną nad sobą opiekę i prosząc, aby ją nadal nie opuszczała łaska Wszechmocnego. Uspokojona i rzeźwiejsza na duchu, chcąc wiedzieć ile funduszu jej jeszcze pozostało, wysypała z woreczka na stół pieniądze. Niestety, fundusz ów nader się szczupłym okazał.
— Aby nie umrzeć z głodu — wyrzekła — trzeba co rychlej jakąś pracę sobie odnaleść. I wyszedłszy ażeby pożywić się czemśkolwiek, spostrzegła w ulicy sklep noszący na tablicy napis: Gospoda piekarzów.
Weszła tam bez wahania.


∗             ∗

Od dnia w którym Lucyan Labroue odebrał list od Jerzego, powiadamiający go o skutku przedsięwziętych starań, a razem naznaczający mu dzień następnego miesiąca na spotkanie z Pawłem Harmant, młodzieniec odżył zupełnie. Pracując z zapałem, oczekiwał chwili, w której zaopatrzony rekomendacyą młodego adwokata, spotka się z milionerem.
Przy powtórnem widzeniu się z Lucyauem, Jerzy opowiedział mu szczegóły swojej bytności u panny Harmant, oraz przyrzeczoną pomoc z jej strony. Syn więc Juliana Labroue nie wątpił o pomyślnym skutku tej sprawy! Posłuszny zleceniu swego towarzysza, nie mówił nikomu o powziętej nadziei z wyjątkiem Łucyi jedynie, nie wymieniając jej wszakże nazwiska właściciela zakładów, w których miał znaleść zapewniające sobie dobrobyt zajęcie. Łucya nie badała go wcale w tym razie. Wystarczało jej spełnienie danego przyrzeczenia przez Jerzego Darier, które miało przyspieszyć upragnioną chwilę zaślubin obojga zakochanych. Widząc narzeczonego swobodnym, wesołym, odzyskała wrodzoną swą żywość i chęć do pracy.
W obecnej chwili widzimy dziewczę wykończające pierwszą część roboty powierzonej sobie przez panią Augustę.
Suknię gotową prawie zupełnie upina ona kwiatami, aby osądzić, o ile harmonijnie ta całość przedstawiać się będzie; co ukończywszy rozpostarła kawał białego muślinu, opiąwszy nim suknię delikatnie, aby się nie pogniotła.
Była dziewiąta rano.
— Trzeba zjeść prędko śniadanie — wyrzekła — inaczej bowiem mogłabym zostać bez posiłku dzień cały. Przymierzanie potrwa długo zapewne, amerykankę tę bowiem trudno zadowolnić, jak mówiła pani Augusta, obok czego będę musiała szukać gazy i atłasu, których mi zabrakło, i okazać całość mojej zwierzchniczce.
To mówiąc rozpaliła maszynkę by odgrzać sobie na niej resztki wczorajszego obiadu.
— Ach! — zawołała nagle — otóż nie mam chleba, roznosicielka nie przyniosła mi go dziś, być może pozostawiła dla mnie u odźwiernej, zejść na dół potrzeba...
I nakrywszy stolik serwetą, postawiła na nim karafkę z wodą, pół butelki wina i pudełko sardynek.
— Szkoda, że Lucyan wyszedł — dodała z uśmiechem — zaprosiłabym go na śniadanie. Następnie poprawiwszy ogień W maszynce, szybko jak gazela zbiegła z szóstego piętra do odźwiernej.
— Czy roznosicielka nie zostawiła u pani dla mnie chleba? — spytała.
— Nie panno Łucyo. Tak dla pani, jak dla mnie nie przyniosła dziś wcale. Nieład jak widzę panuje w piekarni. Nie podobna nadal liczyć nam na nich, zmieniają wciąż roznosicielki i ztąd nieporządek się wkrada.
— Ach! to nieznośne w rzeczy samej — zawołało dziewczę — nigdy nam na czas nie dostarczają, a mnie tak pilno, mam odnieść robotę, chciałabym jaknajprędzej spożyć śniadanie i biegnąć.
— Kupiłam sobie funt chleba naprzeciwko w piekarni — wyrzekła kobieta — mogę pani kawałek udzielić, jeżeli zechcesz?
— Przyjmę z wdzięcznością — odpowiedziała Łucja.
Odźwierna otworzyła szafkę, a wydostawszy chleb odkroiła kawałek, podając go szwaczce.
Jednocześnie wysoka, szczupła i brzydka dziewczyna zastukała do drzwi stancyjki odźwiernej, trzymając w koszyku kilka bochenków chleba.
— Otóż roznosicielka! — zawołała Łucya — patrz pani, znów nowa...
I pośpieszyła otworzyć.
— Ależ to nie do wytrzymania! — mówiła wychodząc ku przybyłej odźwierna — skończy się na tem, że całkiem chleba przysyłać nam nie będziecie. Innej piekarni poszukać nam wypadnie!..
— Nie moja wina! — mruknęła z gniewem roznosicielka — zastępuję tę, którą wydalono wczoraj, nie znam jeszcze dobrze klienteli.
— Proszę o bochenek dwu funtowy — Łucya wyrzekła — i jeśli pani nadal roznosić będziesz, to przychodź na górę do mego mieszkania. Płacę natychmiast przy odbiorze.
— Nie będę roznosiła nadal — odpowiedziała kobieta — mam inne zajęcie. Właścicielka szuka nowej roznosicielki.
— Piękna nadzieja! — mruknie odźwierna — przez kilka dni zatem do południa na chleb czekać będziemy.
Łucya zapłaciwszy należność, wróciła spiesznie do siebie, a w kwandrans spożywszy śniadanie, wzięła ostrożnie pakiet owinięty płótnem na zewnątrz, wsiadła w powóz jaki znalazła w pobliżu, rozkazując się wieść do pałacu przy ulicy Murillo, według udzielonego adresu.
Córka Pawła Harmant była od kilku dni mocniej słabą. Napady kaszlu, rozrywającego jej piersi, stawały się częstszemi i uporczywie się przedłużały. Cierpienie to drażniło organizm dziewczęcia. Po gwałtownych atakach nerwowych, następowało osłabienie. Głęboki smutek Maryę ogarniał natenczas, gorzko płakała sama nie wiedząc czego. Wtedy to stawała się łagodną, tkliwą, uczuwającą litość dla nieszczęśliwych.
— Jestem bogatą — mówiła — powinnam dobrze czynić wokoło siebie, tak... wiele dobrego czynić powinnam, to ulgę przynieść mi może w cierpieniu!..


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.