<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział X
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Po powyższych słowach Jerzego, przez chwilę zaległo milczenie, z czego korzystając Harmant podniósł się, chcąc pożegnać młodego adwokata, wszelka albowiem rozmowa dotycząca przeszłości syna inżyniera Labroue, jak łatwo pojmujemy, niemiłą dlań była.
Marya jednakże, którą przeciwnie, każdy szczegół odnoszący się do Lucyana żywo zajmował, zwróciła się do Jerzego.
— Pan Labroue nie ma rodziny... wszak prawda? — pytała.
— Tak pani, popełniona zbrodnia uczyniła go sierotą od lat młodocianych.
Dziewczę zadrżało.
— Zbrodnia?.. — zawołała — a on mi nigdy nic o tem nie mówił... Ojcze — dodała — zwracając się ku Harmantowi — czy ty wiesz o tem? Czy wspominał ci kiedy o owym strasznym wypadku?..
— Tak... cośkolwiek — mruknął milioner — niechciałem ci jednak powtarzać tej krwawej historyi.
— Dlaczego... powiedz, dlaczego? Pan Lucyan jest mym protegowanym, ztąd radabym poznać nieszczęścia, przez jakie przechodził, ażeby starać się dać mu o nich zapomnieć.
— Dzielna dziewczyna! — pomyślał Edmund Castel, spoglądając na ojca i córkę.
— Mówisz więc, panie Darier — ciągnęła Marya dalej — że jakiś czyn zbrodniczy uczynił sierotą pana Labroue?
— Tak, pani, przerażający dramat pozbawił go ojca, matkę utracił jeszcze w niemowlęctwie.
— Opowiedz mi pan szczegóły tego wypadku.
— W krótkości go pani przedstawię. Ojciec Lucyana, pan Julian Labroue, powracał z krótkiej podróży. Przybywszy wśród nocy do Alfortville, ujrzał w płomieniach swoją fabrykę i został podedrzwiami swego mieszkania zamordowanym.
— Ależ to przerażające! — zawołała Marya, wstrząsana dreszczem febrycznym; — przerażające! nieprawdaż, mój ojcze?
Jakób Garaud, walcząc z ogarniającą go trwogą, zaledwie głos z piersi dobyć był w stanie.
— Tak... w rzeczy samej... — wyjąkał z cicha.
— Któż jednak był owym mordercą i podpalaczem? — pytała dalej dziewczyna.
— Jeżeli wierzyć mamy wyrokowi sądu, kobieta.
— Kobieta?!
— Odźwierna fabryki; skazaną została za te zbrodnie na dożywotnie więzienie.
— Ależ to potwór, nie kobieta! — wołała Marya, przejęta zgrozą.
— Jeżeli nie była męczennicą za cudzą winę — odparł Darier.
— Co pan mówisz? — zawołało dziewczę — proszę, chciej mi to jaśniej wytłumaczyć.
— Na zasadzie niektórych objaśnień, dostarczonych Lucyanowi przez siostrę jego ojca — mówił młody adwokat dalej — osobę godną najwyższego szacunku, która go wychowała, powątpiewanie zrodziło się w umyśle mego przyjaciela co do winy wspomnianej kobiety...
— Czyliż tych powątpiewań sąd nie podzielał?
— Nie, pani. Zebrane dowody ciężko ją obwiniały.
— Jak więc pan Lucyan wobec tego może powątpiewać?
— Dowody te nie są dlań przekonywającemi. Wierzy w błąd sędziów w tej sprawie, jak się to często zdarza, niestety! Spodziewał się otrzymać od nieszczęśliwej skazanej ustne objaśnienia, któreby go naprowadziły na ślad prawdziwego zbrodniarza, niepodobna mu jednak obecnie odnaleźć owej kobiety.
Mniemany Harmant uczuł, iż zimny pot oblewa mu czoło.
— Jakto? — zapytał nagle, wszak osądzona musi się znajdować w więzieniu?
— Nieszczęściem, przed dwoma miesiącami zbiegła z domu poprawy w Clermont — odrzekł Darier.
— Zbiegła! — powtórzył Garaud, bledniejąc.
— Przypuszczają, iż wkrótce pochwycić ją będzie można — mówił dalej Jerzy — jeżeli nie zamrze gdzie z głodu i nędzy. Dziś rano Lucyan nic jeszcze nie wiedział o ucieczce Joanny Fortier; ja o tem powiadomiłem go przy śniadaniu, ponieważ prosił mnie o objaśnienie względem tego. Zmartwił się tem bardzo, ponieważ wiele sobie rokował z rozmowy z tą kobietą.
— Mimo to wszystko — zaczął Garaud, ochłonąwszy z przerażenia — gdyby nawet przeczucia pana Labroue uzasadnionemi zostały, nic on zrobić nie zdoła kryminaliście, osłoniętemu prawem przedawnienia.
— O! panie — zawołał Darier — wiele on zrobić może. Jeżeli zbrodniarz za pomocą ukradzionych pieniędzy wytworzył sobie znakomitą pozycyę w społeczeństwie, żyje otoczony szacunkiem i poważaniem, Lucyan wobec najbliższych publicznie okryje go hańbą. W niektórych wypadkach podobna rana równa się wyrokowi sądu, nie pozostawiając winnemu innej drogi wyjścia nad samobójstwo.
— Ach! — zawołała Marya — straszna byłaby to sprawiedliwość! Oby Bóg dopomógł panu Lucyanowi — dodała — w jego szlachetnym zamiarze i pozwolił mu pomścić śmierć ojca.
Jakób Garaud zachwiał się, uczuł, że siły go opuszczają; pod wyrokiem własnej swej córki pochylił głowę zgnębiony.
— Lucyan miał pięć lat zaledwie w chwili spełnienia tej zbrodni w Alfortville — mówił Darier. — Gdy dorósł, pozostała mu jedynie jego nauka i grunta małej wartości ze zwaliskami spalonej ojcowskiej fabryki. Marzy obecnie, ażeby siłą pracy i oszczędności mógł zebrać potrzebną sumę na odbudowanie choć części warsztatów w Alfortville; stałby się wtedy rzeczywiście twórcą własnego majątku.
— Ach! jakiż to cel zacny, szlachetny — zawołała Marya z uniesieniem. Pan Labroue posiada wiele energii w charakterze i silę woli, jaka rzadko spotykać się daje. Zasługuje, ażeby mu los urzeczywistnić ten zamiar pozwolił, powodzenie z czasem nadejdzie. Ależ ty, gdybyś zechciał, mój ojcze — dodała — mógłbyś mu przyjść w tym razie z pomocą...
— Jak to? — zapytał przemysłowiec.
— Mówiłeś mi przed kilkoma dniami o wysokiej wartości robót, przez niego wykonanych... Mówiłeś, iż wkrótce będziesz potrzebował wybudować drugą fabrykę, a Courbevoie przeznaczyć jedynie na materyały dla dróg żelaznych.
— To prawda.
— Pan Labroue kierowałby doskonale tą nową fabryką.
— Właśnie, myślałem o nim.
— Uczyń go więc swoim wspólnikiem.
Jerzy wraz z Edmundem Castel słuchali z natężoną uwagą słów młodej dziewczyny.
— Ależ... — bąknął były nadzorca z zakłopotaniem.
— Nie ma tu żadnego ale — przerwała żywo. — Jesteś, mój ojcze, tyle bogatym, iż zysk pieniężny nęcić cię nie powinien. Pan Lucyan posiada zdolność, młodość i odwagę, a obok tego i grunt po spalonej ręką zbrodniarza fabryce, to w każdym razie coś znaczy... Wspomnij my, że bogactwa nasze wkładają na nas obowiązek przyjścia z pomocą synowi pana Labroue do odzyskania stanowiska, ku któremu powołuje go przeznaczenie.
— Dzielne, zacne serce! — pomyślał powtórnie Castel.
— Myśl to wysoce szlachetna, która zaszczyt pani przynosi — rzekł Jerzy; pojmuję jednakże, iż nad tak ważną decyzyą ojciec pani zastanowić i rozmyślić się musi.
— Nad czem tu rozmyślać? — odparła żywo Marya — pan Labroue ze względu na swoją zdolność, zasługuje, aby został księciem w dziedzinie przemysłu; współka z nim przeto korzyść tylko przynieść może. A zatem, ojcze, głoś wyrok...
Mniemany Harmant usiłował się uśmiechnąć.
— Zawyrokować zaraz w tej sprawie, jak żądasz — odpowiedział — byłoby to działać lekkomyślnie, co nie jest moim zwyczajem. Każda idea potrzebuje zostać do głębi zbadaną; nie odtrącam twego projektu w zasadzie: przyznają, iż pan Labroue zasługuje, ażeby się jego losem zajęto i nad tem pomyślę.
To mówiąc, Garaud podniósł się z krzesła, zmuszając niejako swą córkę, aby toż samo uczyniła. Obciął jak najrychlej przerwać rozmowę, męczącą go niewypowiedzianie.
— Pan już nas opuszczasz, tak prędko?
— Co począć? śpieszyć nam trzeba; mamy jeszcze kilka wizyt do złożenia, a jest już późno.
— Przed odjazdem zaniosę jeszcze prośbę do pana, panie Castel — mówiła Marya, zwracając się ku artyście. Pragnęłabym utworzyć sobie małą galeryę obrazów i dlatego zwracam się do pana, żądając jego pomocy w dwóch szczegółach...
— Racz pani rozkazać — rzekł Edmund z uśmiechem — w czemże służyć mogę?
— Najprzód pragnęłabym otrzymać dla siebie jedną z prac pańskich, a następnie proszę nie odmówić mi swej rady w wyborze innych obrazów.
— Będę szczęśliwym, mogąc pani usłużyć. Racz przeto odwiedzić moją pracownię wraz z ojcem, a wybierzesz sobie obraz według upodobania. Co zaś do prac moich współkolegów, będę się starał być pani wiernym przewodnikiem.
— Dzięki stokrotne — odpowiedziała. — Wszak ojcze, towarzyszyć mi zechcesz do pracowni pana Castel? — nieprawdaż?
— Najchętniej — odrzekł Harmant — a jeżeli panu Castel uda się zrobić ze mnie znawcę malarstwa, powiem, że cudu dokonał.
— A więc spróbuję, panie — odrzekł artysta z uśmiechem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.