<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Ojciec wraz z córką opuścili mieszkanie adwokata.
— Wiesz opiekunie — zaczął ten ostatni, skoro sami pozostali — zrobiłem pewne odkrycie podczas wizyty pana Harmant.
— Cóż takiego? — zapytał Edmund.
— Urocza córa milionera broni nazbyt gorąco sprawy Lucyana, tam więcej coś istnieje nad przyjaźń...
— I ja to również zauważyłem — rzekł malarz.
— Wejście jego do domu przemysłowca sprowadzi zmian wiele w życiu tego dziewczęcia, ona go kocha, to widoczne... Jak sądzisz?
— Potwierdzam twe zdanie.
— Zdaje mi się, że Lucyan mógłby ją zaślubić?...
— Nie, to nie nastąpi — rzekł Edmund.
— Dlaczego?
— Podczas gdy rozmawialiście, obserwowałem Harmanta. Przymuszał się on... był zakłopotanym, chwilami zdawało się nawet, jak gdyby tracił przytomność. Słowa jego córki widocznie boleść mu sprawiały.
— Cóż ztąd wnosisz?
— Rzecz prosta, że przemysłowiec ma inne zamiary; nie podziela zdania swej córki; jest to człowiek bez serca.
— A jednak kocha bardzo swe dziecię.
— Tak... na swój sposób. Harmant czyni na mnie wrażenie zimnego egoisty, samoluba.
— Nie zyskał więc współczucia u ciebie?
— Nie! Być może, błądzę w mym sądzie’ o tym człowieku, widząc go raz pierwszy; wierzę wszelako, że takie wrażenia bywają niezawodzącemi. Ja w całem mem życiu niemi się rządziłem, a pierwszem wrażeniem, jakie on wywarł na mnie, był wstręt... wstręt niepokonany. Może on być biegłym mechanikiem, zdolnym przemysłowcem, ale że nie jest szczerym, przysiągłbym. Przyszłość okaże, że mam słuszność, przekonasz się o tem. Lecz może wyszlibyśmy gdzie na przechadzkę? — dodał zmieniając rozmowę.
— Najchętniej — rzekł Darier.
Wziąwszy więc kapelusze i zapaliwszy cygara, udali się do Luksemburskiego ogrodu.
Jednocześnie Harmant wraz z córką jechał w stronę swego mieszkania. Oboje przez całą drogę zachowywali milczenie. Marya wyrzucała sobie, iż nazbyt żywo, być może, dozwoliwszy owładnąć się uczuciu, czyniła ojcu propozycye względem Lucyana Labroue. Były nadzorca zostawał pod wpływem zdziwienia i trwogi, wywołanej wiadomością o ucieczce wdowy Fortier.
— Joanna wolną! — myślał — może przybyć do Paryża, spotkać mnie... poznać... otóż co przedstawia obecnie groźne niebezpieczeństwo! Bezustannie więc ściga mnie niepokój i obawa! Któżby mógł przewidzieć, że po dwudziestu dwóch latach zmuszony będę jeszcze drżeć przed tą kobietą... drżeć... przed Lucyanem Labroue? A gdyby mnie ona spotkała, dlaczegóż zarówno nie mogłaby spotkać Lucyana? Wszak traf nieprzewidziany zbliżył go ku mnie... Marzy on o zemście... zaprzysiągł ją sobie, gdyby więc odkrył, że Paweł Harmant ukrywa Jakóba Garaud, cały gmach niej pracy, z takim trudem wzniesiony, runąłby odrazu! Zostałbym zgubiony wraz z córką!
Podczas, gdy powyższe myśli oblegały umysł nędznika, pot zimny wilżył mu skronie; spoglądał na Maryę bojaźliwie.
Dziewczę, przymknąwszy oczy, tonęło w marzeniach przyszłości...
— Joanna Portier zostanie schwytaną — myślał Garaud dalej — tak się spodziewam... jestem pewny tego... Oby to jednak nastąpiło przed katastrofą! Gdyby zaś przedtem zdołała mnie spotkać i poznać... ach! zabezpieczyć się przeciw temu należy!
Tu powóz zatrzymał się, Harmant podał rękę swej córce, pomagając jej wysiąść.
Do obawy, jaka ogarniała Jakóba Garaud na wspomnienie o uwolnieniu Joanny i obecności Lucyana Labroue, przybywała trwoga, wywołana bliskiem, być może, przybyciem do Paryża Owidyusza Soliveau. który, jak pamiętamy, zakończył swój list remi słowy: Kto wie, czy się wkrótce nie zobaczymy. To właśnie kto wie oznajmiało w sposób przerażający zamiar paryżanką zbliżenia się nanowo do człowieka, którego znając przeszłość, mógł czerpać z jego kasy dowolnie. Jakażby inna przyczyna skłonić mogła Owidyusza do napisania listu?
W rzeczy samej, łotr ten, zostawszy właścicielem fabryki, oddał się grze w karty z całą namiętnością szulera. Wiemy, iż los mu nie sprzyjał, wygrywał rzadko, nigdy prawie. Pieniądze, pozostawione mu na początkowe prowadzenie warsztatów przez zięcia Mortimera, wprędce się ulotniły i Owidyusz zmuszonym był długi zaciągać. Był on, jak wiemy, zdolnym mechanikiem, lecz nie potrafił prowadzić interesów, nie znając się na tem wcale, brak mu było inteligencyi do utrzymania sławy znanego szeroko niegdyś zakładu, oraz energii do prowadzenia walki ze współzawodnikami.
Mimo to fabryka przez kilka miesięcy funkcyonowała regularnie, skutkiem wprawy poprzednio nabytej; — zwolna jednakże bieg jej opóźniać się zaczął, wszystko źle iść poczęło, upadek ostateczny nieuchronnym zostawał. Zrozumiał to Owidiusz, a pragnąc za byle co pozbyć się zakładu, przed ostatecznym ciosem, jaki weń miał uderzyć, ogłosił sprzedaż fabryki. Znaleźli się na nią nabywcy; przewidując jednak konieczność sprzedaży, ofiarowali nader niskie ceny. Soliveau postanowił trzymać się do ostatka; traf jednak nieprzewidziany znaglił go do odstąpienia jej na w pół darmo prawie. Przegrał w karty podczas jednej nocy pięćdziesiąt tysięcy dolarów, poręczając wypłatę takowych słowem honoru.
Należność tę uiścić potrzeba było nazajutrz, a kasa stała pustkami. W tem kłopotliwem położeniu Owidyusz udał się do swego bankiera, który wszelako, wiedząc o złym stanie jego interesów, odmówił udzielenia pożyczki. Za jakąkolwiekbądź cenę potrzeba było wydobyć się z tego położenia. Przyjął więc na kilka dni przed tem ofiarowywaną sobie sumę, zapłacił dług karciany, jako też i inne należytości i został posiadaczem sześćdziesięciu tysięcy franków jedynie. Wówczas to napisał list do Harmanta, znany już naszym czytelnikom. Gdy donosił, że źle idą jego interesu, był już kompletnie zrujnowanym, a fabryka przeszła w obce ręce. Mimo to wszystko, nie stracił w przyszłość nadziei. Szuler, gdy mu pozostaje choć cośkolwiek do rzucenia na stawkę, nie rozpacza.
— Z sześćdziesięcioma tysiącami franków — mówił sobie Owidyusz — mogę jeszcze zdobyć fortunę przy zielonym stoliku. Zresztą — dodawał — nie martwię się tem bynajmniej. Jeśli nie będzie wiele, w każdym razie coś będzie. Źródło moich dochodów nie wyschło, nie zaginęło. Trzymam mego ukochanego kuzyna skrępowanego tak silnie, że mi się wymknąć nie zdoła. Kasa jego jest niewyczerpaną, mogę z niej brać ile mi się podoba.
I polegając na tem, grać począł nanowo.
Przez kilka nocy rezultat pomyślnym się okazywał, los sprzyjać mu zaczął. Wygrana dosięgnęła wkrótce pięknej cyfry stu tysięcy dolarów. Podniecony tym uśmiechem fortuny, grać począł zapamiętale i wszystko przegrał. Podczas jednej nocy zniknęła nietylko wygrana, lecz i cała pozostałość ze sprzedaży fabryki. Nad ranem Uszedłszy z szulerni, znalazł się na bruku bez grosza.
— Trzeba jechać do Francyi — powiedział sobie. — I nie tracąc chwili, sprzedał zegarek, nieco biżuteryi, a zebrawszy potrzebną kwotę na zapłacenie przejazdu w drugiej klasie okrętu, kupił podróżny kuferek, zapakował weń trochę bielizny i ubrania, a dołączywszy do tego bagażu butelkę płynu, kupionego u kanadyjczyka, wsiadł na statek jadący do Hawru.
Przez czas podróży rozmyślał w milczeniu.
— Nie mam się czego obawiać, przedawnienie tej głupiej sprawy okrywa mnie bezpieczeństwem, mogę więc rozpocząć śmiało partię z mym drogim kuzynem. Ha! ha! ha! — zaśmiał się — pokręci głową ujrzawszy mnie u siebie.
Za przybyciem do Hawru, zostało mu tylko tyle, ile potrzeba było na spożycie skromnego obiadu i zapłacenie przejazdu z Hawru do Paryża, dokąd pociąg przybywał o godzinie piątej rano.
Owidyusz wiedział z dzienników, że mniemany Paweł Harmant, otworzył wielką fabrykę maszyn we Francyi i że zamieszkiwał w pięknym pałacu w pobliżu Monceau.
Wysiadłszy zatem w Paryżu, postanowił udać się natychmiast do swego mniemanego kuzyna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.