Podpalaczka/Tom III-ci/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XXIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Od dwóch, godzin przechadzał się Soliveau wzdłuż i szerz ulicy przed domem, zatrzymując się chwilami przed wystawą nożownika i rozpatrując przedmioty w niej rozłożone! obok bramy domu, gdzie Łucya zamieszkiwała. Przeszedłszy na drugą stronę ulicy, patrzył w okna, mając nadzieję, iż w którem z nich może zobaczy Lucyana Labroue, a tym sposobem dowie się niezawodnie, gdzie mieszka jego ukochana. Widzimy, iż Owidyusz usiłował jaknajsumienniej wywiązać się z danego sobie polecenia. Nagle ów czatownik wydał okrzyk radości. To, na co tak niecierpliwie oczekiwał stało się w jednej chwili. Na szóstem piętrze okno otwarło się, a w niem ukazał się Labroue, najprzód sam, poczem w kilka sekund w towarzystwie młodej dziewczyny. Pomimo znacznej odległości, Soliveau dobrze rozeznawał jej rysy twarzy.
— Ha! ha! — mruknął — ten hultaj ma niezły gust, jak wadzę. Mała jest ładną, bardzo ładną! Mam teraz w glowie jej fotografię... Nie umknie już ona przedemną.
Łucya, trzymając w ręku białą chusteczkę, rozłożyła takową na parapecie okna, chcąc oprzeć się o takowe. Lucyan uczynił toż samo i stojąc oboje przy sobie, z oczyma utkwionemi w rozległy horyzont, rozmawiali, śmiejąc się wesoło.
Nagle dziewczę szybkim rzutem w tył się cofnęło, chcąc uniknąć przed pocałunkiem Lucyana, chusteczka rozłożona na oknie wypadła i wiatr ją uniósł, rzuciwszy w pobliżu miejsca, gdzie stał Owidyusz, który ją pochwycił w oka mgnieniu.
Spostrzegłszy to, dziewczę dawało znaki ręką i głową znalazcy, Soliveau ze swej strony mimicznie odpowiadał, objaśniając gestami, iż złoży zgubę u odźwiernej. Oboje narzeczeni. od okna odeszli.
Soliveau, uszczęśliwiony z wypadku, który mu znakomicie ułatwił jego sprawę, pobiegł na dziedziniec. Jednocześnie powóz zatrzymał się przed tym samym domem i Marya Harmant, wysiadłszy z niego, weszła w bramę, szukając odźwiernej.
Spostrzegłszy nieznajomego przed okienkiem stancyjki, odźwierna wyjrzała ku niemu.
— Czem mogę służyć? — spytała.
— Przynoszę chusteczkę — rzekł Owidyusz — którą jakaś młoda panienka, stojąc w oknie na szóstem piętrze, z rąk wypuściła. Proszę, oddaj ją jej, pani.
— Z szóstego piętra? — powtórzyła kobieta — ach! to panna Łucya zapewne. Dziękuję panu, doręczę ją jej natychmiast.
— Idę, już idę! — wołała Łucya, zbiegając ze schodów.
Owidyusz spojrzał na dziewczę raz drugi; wystarczyło! mu to zupełnie. Zwrócił się ku bramie, chcąc odejść, gdy nagle, jakby piorunem rażony, rzucił się w przeciwną stronę dziedzińca, znalazł się bowiem niespodziewanie naprzeciw Maryi Harmant, stojącej za sobą. Marya nie zwróciła jednak na niego uwagi.
— Gdzie mieszka panna Łucya, trudniąca się szyciem? — pytała odźwiernej!
— Na szóstem piętrze, pierwsze drzwi po prawej.
Córka milionera zwróciła się ku schodom, unikając spotkania z mularzem, w ubraniu wapnem przesiąkniętem. Korzystając z tego, Soliveau przebiegł szybko dziedziniec, wpadając w bramę, a z tej na ulicę. Łucya posłyszawszy, że się o nią ktoś pyta, zatrzymała się na schodach.
— Ach, to pani! — zawołała, poznawszy pannę Harmant — pani tu? w tym domu?
— Przyjechałam umyślnie, ażeby cię odwiedzić.
— Jakżem szczęśliwa! — zawołała wesoło młoda szwaczka — lecz otóż czeka panią u mnie niespodzianka...
— Niespodzianka?
— Tak.
— Jaka?
— O! nic pani teraz nie powiem — wyrzekła Łucya figlarnie — zobaczysz sama za chwilę... Idź pani zwolna — dodała — aby się nie utrudzić. Mieszkam wysoko, na szóstem piętrze.
Minąwszy dwa przedziały schodów, Marya odpocząć była zmuszoną. Nie mogła iść dalej, oddech szybki, świszczący, dobywał się z jej piersi.
— Może się pani wesprze na mojem ramieniu? — mówiła Łucya uprzejmie.
— Najchętniej.
I trzymając się jedną ręką poręczy schodów, drugą ramienia swej towarzyszki, Marya szła dalej.
— Ach! jak pani jesteś dobrą, łaskawą — mówiła szwaczka — żeś zechciała trudzić się tu do mnie. Na nieszczęście jednak suknia pani nie jest jeszcze gotową.
— Nie dla sukni to, lecz dla ciebie, umyślnie przybyłam, Łucyo — odrzekła panna Harmant. — Oddawna już marzyłam o tych odwiedzinach.
— Jakżem szczęśliwa... lecz on... jak on się zadziwi! — wołała szwaczka wesoło.
— On? kto taki? — pytała Marya.
— To tajemnica... zobaczysz pani za chwilę.
Po przestankach, czynionych na każdem piętrze dla wypoczynku, przybyły obie nareszcie przed drzwi mieszkania. Łucya nacisnęła sprężynę.
W kilka minut po wyjściu swej narzeczonej, Lucyan powrócił do okna i ujrzał przed domem zatrzymujący się powóz.
— To dziwne... — rzekł. — Te konie i liberya są mi dobrze znane! Sądzićbym mógł, iż to powóz pana Harmant. Lecz ja się mylę... w Paryżu jest wiele podobnych do siebie ekwipażów.
Na szmer otwierających się drzwi, zwrócił się w tę stronę i nagłe ujrzał w progu Maryę, zadyszaną, lecz z uśmiechniętem obliczem. On i ona wydali jednocześnie okrzyk zdumienia... Lucyan zbladł pomimowolnie. Marya, zachwiawszy się, przycisnęła rękę do pierśi.
— A cóż, nie mówiłam, że panią, oczekuje niespodzianka? szczebiotała Łucya radośnie, nie spostrzegając dziwnego wzruszenia obu tych osób, wynikłego z tego niespodziewanego spotkania.
Panna Harmant zachwiała się, serce jej ścisnęło przeczucie bolesne, nie rozumiała jeszcze — wszelako, zkąd Lucyan znalazł się w mieszkaniu szwaczki.
— Pan tu, panie Labroue? — wyrzekła wreszcie, pokonywają c wzruszenie. — Nie spodziewałam się pana tu znaleźć... Powiedz mi pan proszę — dodała, hamując wzburzenie, jaki traf sprowadza go do panny Łucyi?
Lucyan chciał coś wyjąkać zakłopotany, Łucya mu nagle przerwała:
— To nie traf, pani — zawołała z uśmiechem. — W każdą niedzielę można tu zastać u mnie pana Labroue.
Marya uczuła, jak wzrastająca trwoga owładała jej sercem.
— Ach! — wyrzekła drżącym głosem — znasz więc pani oddawna pana Lucyana?
— Znamy się od dwóch lat — zaczął Labroue. — Zanim przeniosłem się na ulicę Miromesnil, mieszkałem w tym domu.
— Mieszkaliśmy naprzeciw siebie, drzwi we drzwi — dodała Łucya — a gdy się mieszka w tak bliskiem sąsiedztwie, szczególniej na szóstem piętrze, następują spotkania, rozmowy, zawiera się znajomość i zostaje wreszcie dobrymi przyjaciółmi.
— Przyjaciółmi? — powtórzyła ironicznie milionerka, zrozumiawszy dopiero teraz rzecz całą, oburzona na myśl odnalezienia rywalki w tej ubogiej dziewczynie.
— I pokochaliśmy się wzajemnie — mówiła Łucya dalej.
Marya, bliska omdlenia, siłą woli zaledwie utrzymać się zdołała.
— Pokochaliśmy się uczciwą, czystą miłością — kończyła szwaczka. — O nim to mówiłam pani kiedyś, wyznając, że serca moje do kogoś należy. Jesteśmy narzeczonymi i dzięki pani, tak jak i panu Harmant, za udzielenie obowiązku Lucyanowi, będziemy mogli teraz urzeczywistnić nasze marzenia.
— Poślubić się? — pytała Marya zaledwie dosłyszanym głosem.
Lucyan, wiedząc od Harmanta o miłości dla siebie jego córki, pojmował katusze dziewczęcia i stał jak na rozżarzonych węglach. Cóż jednak mógł zrobić? Nie jest się w stanie rozkazywać sercu. Kochał on Łucyę, Marya była ma obojętną.
Łucya, dostrzegłszy zmieszanie panny Harmant, wadząc ją chwiejącą się prawie, pośpieszyła podać jej krzesło.
— Boże! co pani jest? — wołała — pobladłaś tak nagle... siądź pani, proszę...
Marya zebrała całą energję, aby pokonać wzruszenie.
— Nie, nie! — odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu — nie obawiaj się... to przejdzie... Pragnęłam cię odwiedzić... wypełniłam, to... żegnam cię teraz...
— Jakto? już pani odjeżdżasz! — zawołała Łucya ze zdumieniem; — ależ zaledwie kilka sekund zabawiłaś tu z nami...
— Wracam do pałacu — odparła krótko milionerka. — Panna Łucya — dodała, zwróciwszy się do Lucyana, mówiła o oczekującej mnie tu niespodziance. W rzeczy samej była ona większą, niż mogłam sądzić kiedykolwiek. Mój ojciec będzie zarówno zdziwionym, gdy mu opowiem to, o czem dowiedziałam się teraz...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.