Podpalaczka/Tom IV-ty/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | IX |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Najpierwszą z robót, jakie Łucya rozpoczęła po przybyciu do swego mieszkania, było wykończenie kostyumów dla panny Harmant.
Marya, której znamy stan moralny i jej fizyczne cierpienia, pogrążona w ciężkim swym smutku mało kiedy wyjeżdżała, nie troszcząc się o zamówione toalety u pani Augusty, która powiadomiona o chorobie córki milionera, a tem samem przekonana, iż czas nie naglił, czekała cierpliwie na wyzdrowienie Łucyi.
Córka Pawła Harmant nie wiedziała o wypadku, jaki spotkał młodą robotnicę, a gdyby traf powiadomił ją o tem, nie byłaby przypuściła na chwilę, że to ona sama stała się bezwiedna sprawczynią tej zbrodni.
W kilka dni po przybyciu na ulicę de Bourbon, czując się nieco lepiej, Łucya posłała matkę Elizę do szwalni z zapytaniem jak ma postąpić z przymierzaniem ubiorów, zamówionych przez pannę Harmant.
Pani Augusta odpowiedziała, iż radaby, jeżeli Łucya może wychodzić, aby z takowemi udała się sama do pałacu przy ulicy Murillo.
Dziewczę pragnęło uniknąć tej przykrej konieczności. Zimna ironia Maryi, podczas jej ostatniej bytności, głęboko Łucyę dotknęła, obok czego jakieś nieokreślone przeczucie, jakiś głos wewnętrzny, powtarzał jej: Nie chodź tam. Wszak pani Augusta kazała ją prosić by się tam właśnie udała, a owa prośba oznaczała rozkaz z jej strony... Nie było zatem rady. Pójść było trzeba.
Nazajutrz przeto w towarzystwie Joanny Fortier, niosącej suknie w karton opięte, wybrała się około południa do pałacu, co było pierwszem wyjściem jej z domu.
Ciepłe wiosenne słońce jasno przyświecało, drzewa na skwerach okrytemi były świeżo rozpękłym liściem. Przyroda budziła się z długiej martwoty zimowej.
Mimo jednakże tak łagodnej pory Łucya czuła się mocno osłabioną.
— Możebyśmy fiakrem pojechały? — pytała roznosicielka.
— Nie; wolę iść pieszo — odrzekło dziewczę — być może, iż ta przechadzka wzmocni me siły, zresztą, czas jest tak pięknym... tak pogodnym...
— Czy zdołasz jednak zajść tak daleko?
— Spróbuję...
— Wesprzyj się na mojem ręku.
Łucya ujęła pod ramię Joannę i obie razem iść zwolna zaczęły.
Po przebyciu kilkunastu kroków, dziewczę nagle się zachwiało.
— Przewidywałam to — wyrzekła matka Eliza i zawoławszy fiakra, pomogła Łucyi w nim się umieścić, a siadłszy obok niej, rozkazała jechać na ulicę Murillo.
Powóz potoczył się ku mieszkaniu milionera.
Harmant wraz z córką, siedział przy śniadaniu, gdy kamerdyner oznajmił, iż ktoś z przybyłych chce się widzieć z panią.
— Ktoś... do mnie? — zawołała Marya zdziwiona. — Któż to taki?
— Szwaczka z magazynu pani Augusty. Przyszła dla przymierzenia pani kostyumów.
— Która ze szwaczek? — pytała Marya.
— Ta młoda robotnica, która tu już kilkakrotnie przychodziła do pałacu.
Córka milionera pobladła.
— Łucya? — wyrzekła drżącym głosem.
— Tak... ona to właśnie przybyła.
— Co!.. Łucya!! — zawołał Harmant — zerwawszy się nagle osłupiały.
Marya nie zrozumiała, nie mogła zrozumieć powodów trwogi swego ojca, widniejącej na jego obliczu.
— Obecność tej dziewczyny draźni go... — pomyślała.
— Ja jej nie przyjmę, mój ojcze... — głośno wyrzekła.
Słowa te oddziałały uspokajająco na umysł Harmanta; uczuł, iż mógł się zdradzić, przestawszy nad sobą panować.
— Łucya żyjąca... tu?.. Czy podobna?.. — pomyślał. — Owidyusz miałżeby więc skłamać bezczelnie?.. Bądź co bądź, należało się przekonać o tożsamości dziewczyny, a ztąd widzieć ją potrzeba było koniecznie.
Garaud pochyliwszy się ku córce, rzekł do niej z cicha:
— Nie mogłem pohamować wzburzenia, na wspomnienie tej dziewczyny, lecz widzę, że to było niesprawiedliwem.
— Jakto niesprawiedliwem?.. — pytała Marya.
— Tak... ponieważ to dziewczę nie wie.. że jest przyczyną twego cierpienia. Nie godzi się zatem odmawiać jej przyjęcia. Przychodzi ona tu jako szwaczka, przysłana z magazynu. Dlaczego więc i z jakich powodów miałaby zastać drzwi przed sobą zamknięte? Przyjmij ją dzisiaj jak zwykle, prosząc następnie pani Augusty, aby ci inną szwaczkę na przyszłość przysyłała.
— Jej widok jest dla mnie wstrętnym!.. — zawołała Marya.
— Przyzwij na pomoc osobistą swą godność, a przezwyciężysz ów wstręt bez trudu...
— Masz słuszność, mój ojcze.
Harmant zwrócił się do kamerdynera, oczekującego na dalsze rozkazy.
— Każ wejść tej robotnicy — rzekł.
— Jakto, tutaj ją przyjmiemy? — zawołała Marya.
— Dlaczego nie? Jeśli nie zechcesz przymierzać ubrania, każesz jej odejść pod jakimkolwiekbądź pozorem.
Niech wejdzie powtórzył, zwracając się do służącego.
Po kilku minutach Lucya ukazała się we drzwiach. Była śmiertelnie bladą, widocznie owładnięta wzruszeniem, zaledwie na nogach utrzymać się zdołała. Marya spostrzegła tę wielką zmianę, zaszłą w dziewczynie od ostatniego widzenia, lecz nie wzruszyło to jej bynajmniej.
— W jakim celu panna przychodzisz? — spytała dumnie.
— Przychodzę dla przymierzenia pani kostyumów — odrzekła Lucya słabym głosem. — Opóźniłam się z robotą, ale nie moja w tem wina. Uległam wypadkowi, a raczej zbrodni, co przez dni kilkanaście pracować mi nie dozwoliło.
Na słowa te drgnął Harmant.
— Zbrodni... powtórzyła Marya z zaciekawieniem.
— Tak, pani... usiłowano mnie zamordować...
— Zostałaś pani ranioną, być może? — pytał z udaną obojętnością Garaud.
— Tak... i dotąd jeszcze cierpię z przyczyny tej rany. Otrzymałam pierwsze uderzenie nożem w piersi, a drugi cios równie wymierzony byłby mnie zabił niechybnie, gdyby ostrze noża nie złamało się o stalowy pręt gorsetu... Temu to trafowi jedynie zawdzięczam me życie.
— W rzeczy samej traf to szczęśliwy, który należy błogosławić — rzekł Harmant. — Złoczyńca schwytanym został bezwątpienia?
— Nie, panie... Lecz mamy nadzieję, że wkrótce go ujmą..
Odpowiedź ta wywołała krople zimnego potu na czoło milionera, siłą woli jednakże pokrył wzruszenie.
— Udzieliłaś pani zapewne jakich wskazówek policyi? — Zapytał.
— Nie, ponieważ wśród nocy nie mogłam rozeznać postaci tego łotra. Był to niewątpliwie jeden z włóczęgów, czatujących w okolicach Paryża. Morderstwo nie było dlań celem, ale sposobem. Zabijał dla rabunku.
— A!... okradziono więc panią?
— Tak, panie, skradziono mi zegarek z łańcuszkiem i pugilaresik.
Od chwili ukazania się Lucyi w mieszkaniu, Garaud wpatrywał się w nią z wzrastającem zaciekawieniem. Śledził bacznie jej rysy twarzy, wyraz spojrzenia, wsłuchiwał się w brzmienie jej głosu.
— To dziwne... — myślał — zdaje mi się, jak gdybym widział kiedyś tę twarz, słyszał ów dźwięk głosu...
Nagle światło zabłysło w jego pamięci.
— Wiem!... myślał dalej — jest to żyjący obraz Joanny Fortier, gdy była młodą.
Jakób Garaud nie mylił się bynajmniej. Ktokolwiek widział Joannę przed dwudziestu laty i obecnie Lucyę zobaczył, zmuszonym był przyznać dziwne podobieństwo, zachodzące pomiędzy tymi dwoma kobietami, a tak łatwe do wyśnienia!