Podpalaczka/Tom IV-ty/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom IV-ty
Część druga
Rozdział XXII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

— Wszak to pojutrze Lucyan powraca? nieprawdaż? — pytała Marya — siedząc z ojcem przy śniadaniu.
— Tak, moje dziecię.
— Zadowolonym jesteś z jego czynności w Bellegarde?
— Najzupełniej.
— Jakże mnie to cieszy! — zawołała uradowana.
— Odebrałem dziś rano listy ztamtąd właśnie od moich klientów. Wynurzają mi swoje zadowolenie, winszując człowieka tak wysokich zdolności, jakim jest dyrektor robót mojej fabryki.
— Ojcze... chciałżebyś sprawić mi przyjemność?
— Czybym chciał? jak możesz pytać o coś podobnego?
— Radabym uświetnić powrót Lucyana... Proś go, ażeby przyszedł do nas na obiad w dniu swego przybycia.
Ów projekt Maryi nie zgadzał się z zamiarami, powziętemi przez Harmanta. Postanowił on właśnie w dniu tym zadać stanowczy cios młodzieńcowi, który był pewien, iż go nakłoni do zostania wspólnikiem i przyjęcia zarazem ręki jego córki. Lecz jak wytłumaczyć Maryi odmowę na jej żądanie? Jaki powód wynaleźć, aby ją osłonić przed wynikającą ztąd przykrością? Powziął odrazu postanowienie.
— Być może — pomyślał — że zobaczywszy Maryę bladą, cierpiącą, a coraz więcej w nim zakochaną, oczekującą go z utęsknieniem, gruszy go wreszcie ta miłość i rychlej skłoni do zerwania tamtego, niemożliwego w obecnych okolicznościach, małżeństwa.
Postanowił więc odłożyć ową stanowczą rozmowę z Lucyanem do dnia następnego po przyjeździe tegoż.
— Spełnię, o co prosisz — odpowiedział córce — żałuję tylko, że mówisz mi o tem.
— Dlaczego?
— Ponieważ, chcąc ci sprawić niespodziankę, sam go postanowiłem zaprosić na obiad.
— Ach! jakżeś dobrym, mój ojcze! — zawołało dziewczę, rzucając mu się w objęcia.
Nadszedł nareszcie ów dzień, tak niecierpliwie oczekiwany. Lucyan, jak wiemy, przyśpieszył o dwanaście godzin swój wyjazd z Bellegarde, o czem Harmant nie wiedząc, oczekiwał go nazajutrz zrana, podczas gdy młodzieniec wrócił do Paryża w wigilię dnia tego wieczorem. Wprost z dworca kolejowego pobiegł na ulicę de Bourbon.
Oboje narzeczeni ze łzami w oczach rzucili się sobie w objęcia, poczem matka Eliza otrzymała również tkliwe powitanie. W oczach tej zacnej kobiety łzy również zabłysły. Zdawało się jej, że wita własnego syna.
Nareszcie z jednej i drugiej strony posypały się zapytania. Łucya w swych listach, opisawszy narzeczonemu wszelkie szczegóły zamachu, zamilczała jedynie o bytności u siebie sędziego śledczego wraz z naczelnikiem policyi. Będąc, przekonaną, że oni obaj mylili się w swych przypuszczeniach, nie uważała za potrzebne niepokoić tem swego przyszłego.
Lucyan wrócił nieco ogorzałym z podróży, odbytej na słońcu i otwartem powietrzu, śniada ta jednak cera dobrze mu przypadała, nadając więcej męzkości jego fizyognomii. Czuł się zdrowym jak nigdy, a radość ze znalezienia się obok ukochanej błyszczała w jego spojrzeniu, w ożywionym wyrazie twarzy, w brzmieniu głosu jego. Widział przed sobą wybraną swojego serca zdrową, świeżą i uśmiechniętą. Najwyższem to było dlań szczęściem. Zresztą, cóż obchodziło g więcej? Nie chciał myśleć o tem... Nie myślał!
— Gdy wspomnę, że bez twej pomocy, matko Elizo, nie zastałbym mej Łucyi przy życiu, krew w żyłach mi lodowacieje! — mówił, ściskając w swych dłoniach ręce Joanny: — Ach! ty jesteś naszym opiekuńczym aniołem... Nie rozdzielimy się z tobą nigdy... już nigdy!
Prosił, aby mu opowiedziano najdokładniej szczegóły owej strasznej nocy, podczas której jego biedna Łucya omal nie utraciła życia. I matka Eliza musiała powtórzyć opowiadanie, drżąc cała, jak gdyby ów dramat w Bois-Colombes nastąpił przed chwilą.
— Jakże? nie odnaleziono dotąd mordercy? — zapytał.
— Nie.
— To dziwne!
— Dlaczego? Bardziej byłoby dziwnem, gdyby odnaleziono jakiegoś włóczęgę, należącego do rozbójniczej bandy. Ale nie mówmy o tem więcej... Żyję... jestem zdrową i rzecz skończona. Skoro jednak wypadnie mi wyjść wieczorem, będę ostrożniejszą.
— Łucya ma słuszność — odparła Joanna. — Jest zdrową, oto rzecz główna... Wszak i pan jesteś tego zdania, panie Lucyanie?
— Ma się rozumieć... powtórzę to choćby tysiąc razy!
— A więc do stołu! — zawołało dziewczę — obiad gotowy.
Zasiedli we troje przy stoliku, uroczyście przybranym. Wieczór zbiegł prędko. Zdumiał się Lucyan, spojrzawszy na zegarek, wskazujący dwunastą godzinę. Niepodobna było dłużej pozostawać, odszedł więc, przyrzekłszy narzeczonej, iż wraz z nią spędzi całą nadchodzącą niedzielę.
Idąc na ulicę Miromesnil, myślał o przepędzonych rozkosznie chwilach, a mimowolnie pośród szczęścia wspólnie dzielonej miłości, stanęła mu przed oczyma postać Maryi, która również kochając go, umierała z braku wzajemności z jego strony.
Lucyan Labroue, jak wiemy, był człowiekiem serca. Odczuwał głęboko tę smutną sytuacyę, zmienić jej wszakże niepodobna mu było.
Nazajutrz rano udał się do Courbevoie, by objąć zarząd nad powierzonemi robotami. Harmant nie przybył jeszcze do fabryki. Korzystając z jego nieobecności, Labroue obznajmiał się z tem wszystkiem, co dokonano podczas jego pobytu w Bellegarde. Około ósmej ojciec Maryi nadjechał. Zaledwie wszedł do gabinetu, ukazał się Lucyan, przynosząc mu sprawozdanie ze swej podróży. Milioner uścisnął najżyczliwiej rękę młodego współpracownika.
— Jakżem szczęśliwy, widząc cię zdrowym — rzekł do — niego — tem mocniej szczęśliwym, iż wypada mi oznajmić ci gorące pochwały. Moi klienci z Bellęgarde pisali mi o tobie w najpochlebniej szych wyrazach, zkąd wnoszę, iż kierunek robót, jakie prowadziłeś, musiał być doskonałym.
— Mogę się poszczycić życzliwością tych panów... byli dla mnie nader uprzejmymi.
— Być może, czynili ci jakie propozycye? — pytał z niepokojem Harmant. — Wiem, iż poszukiwali zdolnego kierownika do robót w fabryce.
— W rzeczy samej — odparł Lucyan z uśmiechem — gdybym chciał zrozumieć wyrazy powiedziane pod osłonę, a zawierające w sobie wyraźne propozycye objęcia tego obowiązku. Zostałem jednak niewzruszonym, nic nie zrozumiałem, a wiadomo panu, że najbardziej głuchymi są ci, którzy nie chcą słyszeć.
— Mocno ci jestem obowiązany, żeś nie chciał zrozumieć i słyszeć; będę się starał okazać ci za to mą wdzięczność. Przybyłeś dziś w nocy do Paryża?
— Tak, wczoraj wieczorem.
Harmant nie pytał go więcej. Zajął się wyłącznie sprawami, dotyczącemi fabryki. Rozmowa zwróciła się na plany nowych maszyn, przywiezionych przez Lucyana, których budowy nie można było rozpocząć z przyczyny braku robotników. Mówili o tym przedmiocie blisko godzinę.
— Nic nie wspomina o Maryi... — myślał milioner.
Zaledwie błysła mu ta myśl, gdy Labroue zapytał:
— Jakże zdrowie pańskiej córki, panie Harmant?
— Była mocno cierpiącą — odrzekł przemysłowiec.
— Rzeczywiście tak mocno cierpiącą?
— Przekonasz się naocznie i osądzisz, jak bolesna zaszła W niej zmiana, o ile uzasadnionemi są moje obawy i jakbym pragnął dać temu biednemu dziecku nieco szczęścia, któreby było dla niej zbawieniem. Powiadomiłem Maryę o twoim powrocie, a pierwszemi jej słowy dziś po przebudzeniu ty byłeś.
— Ja?... — powtórzył Lucyan z niechęcią, przeczuwając trudność własnej sytuacyi wobec rozkochanej w sobie dziewczyny.
— Tak jest... ty! — mówił dalej Garaud — Pragnąc uświetnić twój przyjazd, oczekuje na nas obu z obiadem; szczęśliwą będzie, gdy ujrzy nas koło siebie. Prawdziwe to będzie rodzinne zebranie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.