Podpalaczka/Tom V-ty/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | I |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz, po dniu, w jakim się działy opowiedziane przez nas powyżej wypadki, Owidyusz przed jedenastą z rana przybył do restauracyi, na ulicę św. Honoryusza, gdzie zwykle jadał śniadanie z Amandą i polecił takowe przygotować według gustu młodej szwaczki. Nie dała ona długo na siebie oczekiwać. Wszedłszy, powitała uśmiechem swojego wielbiciela, wołając:
— Zabierzmy się do śniadania... jestem bardzo głodną!
Przyniesiono potrawy. Amanda nie przesadzała. Zajadała z wilczym apetytem.
Soliveau jadł mało, zdawał się być w myślach pogrążonym. Robotnica pani Augusty, z pod oka nań spoglądała.
— Co ci jest baronie? — nagle zapytała — nie jesz... nie pijesz... Dziwnie mi jakoś wyglądasz... Nie jestżeś chorym?
— Nie!
— Mów zatem... co tobie?
— Nudzę się...
— Zemną? a! piękna grzeczność! Dziękuję za ten komplement.
— Nie do ciebie to stosowałem... Nudzi mnie jednostajność mego życia...
— Cóż łatwiejszego jak je zmienić.
— W jaki sposób?
— Wyjedzmy na wieś razem na dni kilka...
Powiedziawszy to, Amanda spełniła wielką nieroztropność.
Soliveau uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Ależ nie jesteś wolną?
— Pozyskani urlop od mojej zwierzchniczki.
— Czyż ona ci go udzieli?
— Na długo nie... ale na tydzień...
— Zatem rzecz ułożona. Staraj się o urlop... jedziemy na wieś na osiem dni.
— Przyrzekasz?
— Przyrzekam.
— Kiedyż wyjedziemy?
— Dziś w wieczór, jeżeli zechcesz.
— Doskonale! A gdzie się udamy?
— Wybieraj miejscowość.
— Wszystko mi jedno... aby nad brzegiem rzeki. Wynajmiesz czółno, będziemy pływali od rana do wieczora, Możebyśmy się udali do Asnières?
Owidyusz się skrzywił.
— Zbyt blisko Courbevoie... — pomyślał sobie.
— Nie podoba ci się ta okolica? — pytała Amanda.
— Tak; nazbyt jest ona zaludnioną... Nie Jest to wieś w pełnem znaczeniu tego słowa.
— Sam więc obieraj.
— A gdyby w Bois-le-Roi?
— Zgoda. Na skraju lasu Fontainebleau, nad brzegiem Sekwany. Czy masz znajomych w Fontainebleau?
— Niektórych... z jakiemi wiążą mnie stosunki finansowe.
— Zatem jedziemy do Bois-le-Roi. Znajdziemy tam bez trudności przyzwoite mieszkanie.
— Po śniadaniu, wyjadę do Bois-le-Roi drogą żelazną i zajmę się szczegółami. Ty staraj się otrzymać uwolnienie od pani Augusty, dokonaj potrzebnych zakupów na osiem dni wilegiatury, a następnie tu się spotkamy.
To mówiąc, dobył z pugilaresu bilet bankowy, wręczając go Amandzie.
— Pojedziemy więc razem? — pytała.
— Nie... czyż lękasz się jechać sama?
— Bynajmniej. Zobaczymy się więc jeszcze podczas obiadu.
Postanowiono, iż Amanda wyjedzie pociągiem, odchodzącym o piątej po południu, i że on połączy się z nią na stacji w Bois-le-Roi.
Po ukończonem śniadaniu odszedł, aby zająć się przygotowaniem do podróży. Dziewczyna, którą nadzieja próżnowania przez cały tydzień, napełniała radością, udała się do szwalni.
— Pani... — wyrzekła do swej zwierzchniczki, przedkładając chustkę do oczu — biedna moja ciotka niebezpiecznie zachorowała. Jest to zacna kobieta, kocha mnie bardzo... Prosi, ażebym ją przez kilka dni pielęgnowała, racz pani uwolnić mnie łaskawie na tydzień czasu.
Pani Augusta, będąc bardzo wyrozumiałą dla swoich robotnic, uwierzyła słowom Amandy.
— Jedz... moje dziecko — wyrzekła — jest to obowiązkiem z twej strony. Udzielam ci urlop na osiem dni.
— Mogęż jechać zaraz?
— Możesz... Potrzebujesz nieco pieniędzy?
— O! nie... nie pani!.. Mam oszczędności, wystarczą mi one.
— Jedź zatem... ale pamiętaj, że za dni osiem oczekiwać cię będę.
Amanda, pożegnawszy zwierzchniczkę, odeszła. Po załatwieniu sprawunków, wsiadła na pociąg, idący w stronę Bois-le-Roi.
Soliveau, opuściwszy swą towarzyszkę, udał się na ulicę Clichy, gdzie w walizę, obok bielizny i ubrania, umieścił flaszkę ze znanym nam płynem, dowiezionym z Ameryki, poczem zawoławszy fiakra, jechał z tem wszystkiem na stacyę Lyońskiej drogi żelaznej.
O piątej przybył do celu podróży.
Wśród wsi, rozłożonej na pochyłości pagórka, nad brzegiem Sekwany znajdowała się oberża, Domkiem Myśliwych nazwana. Wszedł tamże.
— Pragnąłbym wynająć mieszkanie na tydzień — rzekł do właścicielki.
— W oberży mamy obecnie wolne tylko pojedyncze pokoje — odpowiedziała — lecz o sto kroków ztąd, wśród lasku, posiadamy pawilon, umeblowany, możebyś pan go wynajął. Chceszże go widzieć?
— Naprzód jestem pewien, iż mi się podoba, lecz pragnąłbym wynająć mieszkanie ze stołowaniem.
— Owszem, śniadanie i obiad mogą być tu wydawanemi, albo zanosić je mogą do pawilonu, stosownie do pańskiego życzenia.
— Dobrze.
— Z pawilonu, będziesz pan miał piękny widok na Sekwanę.
— Lecz potrzebowałbym czółna..!
— Mamy ich sześć. Wybierzesz pan, Które się podoba...
— Doskonale! Proszę więc o przygotowanie zaraz obiadu.
— Dla pana samego?
— Nie... na dwie osoby.
— Na którą godzinę?
— Na ósmą wieczorem.
— Racz pan wybrać potrawy... Mam nadzieję, iż będziesz zadowolonym.
Owidyusz dania wymienił.
— Wszystko będzie gotowem na ósmą, a teraz zaprowadzę pana do pawilonu — mówiła oberżystka — złożysz tam pan swoją walizę.
Przyzwawszy służącą, wydała jej stosowne rozkazy.
Pawilon ów, przedstawiający się nader powabnie, zawierał cztery pokoje, jadalnię, dwie sypialnie i kuchnię, wszystko starannie umeblowane.
Owidyusz włożył walizę do szafy, zamknąwszy na klucz takową.
— Proszę codziennie przychodzić dla uprzątania — rzekł do służącej.
— Przybędę, bądź pan spokojnym.
Soliveau wrócił do oberży na obiad, gdzie zażądawszy pióra i atramentu, siadł, pisząc następujące słowa:
Przebywam na willegiaturze w Bois-le-Roi. Gdybyś potrzebował widzieć się ze mną, napisz lub zatelegrafuj pod adresem, barona Arnolda de Reiss, do oberży pod znakiem Domine Myśliwych.
Włożywszy w kopertę ów list, zaadresował, Pawłowi Harmant w Courbevoie, a przywoławszy oberżystkę, rzekł:
— Jestem baronem Ardoldem de Reiss, chciej pani zapamiętać moje nazwisko.
— Niezapomnę... — odpowiedziała kłaniając się z poszanowaniem.
— Oczekuję na moją kuzynkę, która przepędzi dni kilka w mojem towarzystwie. Gdyby nadeszły do mnie jakie listy lub telegramy, chciej pani bezzwłocznie oddać takowe do rąk mnie samemu.
— Dobrze panie... Ściśle wypełnię zlecenie.
— Lecz gdzie tu jest biuro pocztowe? — zapytał.
— Oto tam, na wzgórzu panie. Najlepiej jednak wrzucić fet do skrzynki, na stacyi.
Soliveau udał się w stronę drogi żelaznej, gdzie wyprawił swój list.
Pozostawała mu godzina czasu, do przybycia Amandy.