Podpalaczka/Tom V-ty/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XVI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz przybywszy na śniadanie do hotelu, oczekiwała na ukończenie zwykłych zatrudnień Magdaleny. Około pierwszej, na dany znak przez dziewczynę, udała się wraz z nią na dziedziniec, a ztamtąd schodami na drugie piętro budynku. Służąca zatrzymała się przy drzwiach w końcu korytarza.
— Tutaj to, pani... — wyrzekła zcicha, nachylając się ku idącej za sobą. I po tych słowach szybko się oddaliła.
Amanda zatrzymała się przy drzwiach, zdjęta nerwowem drżeniem. Rozmyślała, jak usprawiedliwić swoje przybycie przed tym, którego swojem postępowaniem omal nie powiodła na zgubę. Stała przez kilka minut onieśmielona, zdjęta obawą, aż wreszcie, zapanowawszy nad sobą, zastukała.
Raul Duchemin spoczywał na łóżku z obwiązaną głową; stan jego zdrowia wszelako polepszył się o tyle, iż był wstanie prowadzić rozmowę. Nie przewidując, ktoby doń przybywał, odrzekł na puknięcie we drzwi: „Proszę wejść:“
Amanda ukazała się w progu. Raul do tego stopnia ujrzeć się jej nie spodziewał, iż zrazu nie poznał jej wcale. Podniósłszy się na łóżku zdziwiony, siadł i patrzył na nią. Szwaczka pani Augusty przystąpiła ku niemu z uśmiechem!
— Amanda! — zawołał, poznawszy ją nareszcie — ty tu... tu... u mnie?
— Tak, mój kochany — odrzekła, biorąc podaną sobie rękę jego. — Obecność moja dziwić cię nie powinna. Byłam świadkiem katastrofy, jaka cię spotkała. Poznałam ciebie, gdy omdlałego przenoszono cię tutaj. Pytałam się o ciebie każdodziennie, oczekując chwili, w której mogłabym widzieć się z tobą.
Słuchając powyższych wyrazów, Duchemin przypomniał sobie cały ogrom nieszczęść, jakich ta dziewczyna była przyczyną.
— Czego żądasz odemnie? — cierpko zawołał. — Wszak wiesz, że pomiędzy nami wszystko na zawsze skończone! Obecność twoja przywodzi mi na pamięć całą moc mojej niedoli. Jeżeli zostałem raniony i cierpię, tobie to zawdzięczam!
— Mnie? — zawołała ze zdumieniem.
— Tak... tobie... tobie! — mówił z goryczą. — Straciłem urzędowanie, które było dla mnie jedynym środkiem do życia, musiałem uciekać z Joigny, gdzie ścigała mnie ogólna pogarda; wszystko to skutkiem tego wekslu, jaki sfałszowałem, ażeby ci dostarczyć pieniędzy, co omal nie poprowadziło pinie na galery. Przez ciebie zniesławiony zostałem!.. Przez ciebie cała moja przyszłość stracona! Ach! czemuż śmierć mnie nie spotkała podczas tego wypadku na drodze żelaznej! Zgon byłby dla mnie dobrodziejstwem... wyzwoleniem... gdy życie będzie mi teraz jedną ciężką katuszą.
I nieszczęśliwy ukrył twarz w dłoniach, łkając, jak dziecię.
— Przyjmuję twoje wymówki — mówiła drżącym głosem Amanda — czuję, iż zasłużyłam na nie w zupełności. Byłam szaloną, dozwalając się uwodzić fantazyom i nie przewidując straszliwych następstw, jakie one sprowadzić mogły. Bezwiednie sprawiłam ci wiele złego... czuję to... żałuję całem sercem... i proszę, przebacz mi... przebacz! nie gniewaj się, żem przyszła tu! bez twego zezwolenia... Gdybym prosiła o nie, wiem naprzód, iż nie zechciałbyś mnie przyjąć, a moja wizyta ma nader ważne powody, upewniam. Może zdoła ona rozproszyć twoje na przyszłość obawy, o jakich mi mówiłeś przed chwilą. Zechcesz-że mnie wysłuchać?... zechcesz mi odpowiedzieć?
— Zmuszony to jestem uczynić, skoro tu jesteś. Cóż mi chcesz powiedzieć», o co zapytać?
— Przedewszystkiem, ostrzedz cię przyszłam przed niebezpieczeństwem, jakie ci zagraża obecnie.
— Niebezpieczeństwo? — zapytał, drżąc pomimowolnie.
— Tak.
— Jakie?
— Wszak znasz barona de Reiss?
Nazwisko, którego Duchemin usłyszeć nie spodziewał się bynajmniej, uderzyło go jak cios wymierzony młotem. Przyszedł mu na myśl dokument wydany z archiwum merostwa, zadrżał i zbladł nagle.
— Baron de Reiss? — powtórzył, patrząc badawczo w Amandę.
— Tak... człowiek, którego przed miesiącem widziałeś w Joigny, a który trzyma w swych rękach twój weksel sfałszowany.
Duchemin osłupiał z przerażenia.
— Zkąd znasz go? — wyjąknął przytłumionym głosem. — Zkąd wiesz, że on ma ten weksel?
— Wiem o tem, jak wiem zarówno, że kupił od pani Delion zeznanie, podpisane przezemnie, którem mnie baron de Reiss zgubić może. Musiał on mieć ważne powody, sam osądź, wykupując i zbierając papiery tego rodzaju... Wiem wszystko w tym względzie, co mnie dotyczę, lecz nie znam szczegółów, odnoszących się do ciebie, a poznać je pragnę.
— Dlaczego chcesz wiedzieć?
— Rzecz prosta, bo jesteśmy zagrożeni razem... Powinniśmy się więc połączyć dla zwalczenia wspólnego wroga.
Duchemin drżał cały.
— Lecz czegóż ja mam się obawiać z jego strony? — zapytał po chwili.
Amanda wzruszyła ramionami.
— Nie udawaj idyoty!.. — odpowiedziała — wiesz, iż mnie nie łatwo omamić. Mów, jakim sposobem baron de Reiss został posiadaczem wekslu przez ciebie podpisanego?
— Płacąc za takowy.
— Jak dawno znasz tego człowieka?
— Widziałem go natenczas po raz pierwszy w życiu.
— I przyszedł ci z pomocą przy pierwszem spotkaniu?
— Tak.
— Opowiedz mi szczegółowo jak to było?
Duchemin nie ufając Amandzie, opowiedział jej w krótkości o przysłudze jaką mu wyświadczył de Reiss, wykupując jego weksel z rąk Petitjean’a, nic nie wspominając o wydanym dokumencie!
— I podobne dobrodziejstwo ze strony nieznanego człowieka nie wydało ci się być dziwem? — zapytała.
— Zastanowiło mnie to w rzeczy samej.
— A mimo to, przyjąłeś jego ofiarę...
— Dlaczego miałem odmówić, gdy pomoc przybyła w chwili, gdym stał ponad przepaścią.
— I sądzisz, iż ja uwierzę, że ten człowiek nic w zamian nie żądał od ciebie?
— Cóżby miał żądać?
— Gdybym wiedziała, nie pytałabym o to. Proszę cię, Raulu, powiedz mi prawdę... całą, czystą prawdę... Powtarzam, iż jesteśmy zagrożeni oboje, trzeba nam się zabezpieczyć przed tym nędznikiem, który takim jest baronem, jakim ty jesteś.
— Nie jest baronem... Wiesz o tem na pewno?
— Przysięgam!
— Jak więc on się nazywa?
— Owidyusz Soliveau. Jest to złodziej i morderca, który chciał mnie otruć przed kilkoma dniami.
— Chciał otruć... ciebie?
— Tak.
— Gdzie?
— Tu... w Bois-le-Roi.
— Ależ dlaczego?
— Odgadywał, że go przeniknęłam do głębi. Ten człowiek popełnił nie mało zbrodni. Wiem o jednej, która mu się nie udała, z przyczyny nieprzewidzianego zbiegu okoliczności.
— Jakaż to zbrodnia? — pytał żywo Duchemin, zaciekawiony opowiadaniem młodej szwaczki.
— Posłuchaj.