Podpalaczka/Tom V-ty/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XVII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Przed miesiącem mniemany baron de Reiss, a właściwie Owidyusz Soliveau, chciał zabić pewną, młodą dziewczynę, wychowaną w przytułku dla opuszczonych dzieci. Zbrodnia ta w połowie mu się tylko udała. Sierota z otrzymanego ciosu nożem w piersi ciężko chorowała, lecz nie umarła.
— Jestżeś pewną, że on był tym mordercą?
— Istnieją powody, jakie mi każą w to wierzyć. Dla zupełnego upewnienia się w tym względzie, brak mi jedynie drobnych wskazówek. Skoro mi one dostarczonemi zostaną, będę miała broń w ręku i zemścić się będę mogła... tak, zemścić, za nas oboje, ponieważ mamy w tym razie wspólny interes.
Wyrazy Amandy: Sierota wychowana w przytułku dla opuszczonych dzieci, uderzyły Raula Duchemin, zdwajając jego obawę.
— Znasz imię tej sieroty? — zapytał.
— Tak... nazywa się ona Łucya.
— Łucya! — zawołał, zrywając się Raul. — Ach! jest to imię, zapisane na dokumencie, jaki on wymógł odemnie.
— Dokument... jaki dokument? — pytała, drżąca ciekawością Amanda.
— Ten człowiek, w zamian za wyświadczoną mi przysługę, zmusił mnie do wydania sobie z merostwa w Joigny protokułu, zawierającego zeznanie mamki, gdy szła oddać do przytułku dla opuszczonych dzieci w Paryżu, małą dziewczynkę powierzoną sobie na wykarmienie, za którą płacić jej zaprzestano — mówił Duchemin.
— Jakiż on mógł mieć w tem interes?
— Mówił, że jest ojcem tego dziecka.
— Ach! nędznik... łotr... łotr nikczemny!.. — wołała szwaczka z oburzeniem. — Teraz nie pozostaje mi już żadna wątpliwość w tym względzie. On to Łucyę chciał zabić, a dokument wydobyty od ciebie, miał posłużyć bezwątpienia do jakiejś obmyślanej zbrodni. Ależ nie miałeś prawa wydawać mu podobnego dowodu?
— Zapewne... pozostać on winien w archiwum merostwa.
— Gdyby się przekonano, żeś mu go wydał, cóż nastąpić by mogło?
Duchemin zadrżał. Wielkie krople potu spływały mu po czole.
— Byłbym zgubionym! — odrzekł — zgubionym bez odwołania!
— I nie zemścisz się na zbrodniarzu, który pozornie ocalając cię z przepaści, wtrącił w głębszą jeszcze?.. nie będziesz się starał wy drzeć mu tego dokumentu, jaki zgubić cię może, a razem i owego nieszczęsnego wekslu, jakim cię znasza do milczenia.
— Zemścić się... wyrwać mu te papiery... Och! jakżebym pragnął!.. lecz w jaki sposób to uczynić?
— Ufasz mi? — pytała Amanda.
Duchemin zawahał się z razu, po kilku sekundach:
— Tak! — odpowiedział.
— Pozwolisz mi działać i obiecujesz mi bezwzględne posłuszeństwo?
— W zupełności. Cóż czynić trzeba?
— Śledzić gorliwie mniemanego barona de Reiss.
— Lecz jestem przykuty cierpieniem do łóżka...
— Nic nie ma nagłego... skoro wolno ci będzie wychodzić, działać poczniemy.
— Do podobnego jednak działania potrzeba pieniędzy, a ja ich nie posiadam.
— Dostarczę ci takowych. Oboje pomimowolnie musimy zostać wspólnikami w tej sprawie, inaczej zgubi nas ten człowiek. Najgłówniejszą rzeczą obecnie jest dowiedzieć się, gdzie mieszka Owidyusz Soliveau, ów mniemany baron.
— Jak to... ty niewiesz dotąd jeszcze tego?..
— Winnam być szczerą w obec ciebie... Posłuchaj... wszystko ci opowiem.
I przedstawiła szczegóły swej znajomości z Owidyuszem, znane już naszym czytelnikom.
Duchemin słuchał jej z uwagą.
— Rzecz jasna — rzekł — iż łotr ten użył cię zręcznie za narzędzie do swych występnych zamiarów, jak również, iż obecnie pragnie on ukryć się w cieniu. Jak go odnaleść... gdzie szukać?
— Soliveau zostaje w blizkich stosunkach z pewną, znakomitą osobistością, zamieszkałą w Paryżu. Dla córki tegoż wykonywają się ubiory u pani Augusty — odpowiedziała Amanda. — Tą osobistością jest bogaty przemysłowiec, posiadający fabrykę w Courbevoie. Niektóre okoliczności podejrzewać mi każą, że istnieje pewien ściślejszy związek, między pomienionym przemysłowcem a tym rozbójnikiem. Obaj mieszkali kiedyś razem w New-Jorku... Za pomocą więc jednego, łatwo będzie dowiedzieć się gdzie mieszka drugi. Bywają u siebie, wiem o tem, a śledząc w około domu i fabryki Harmant’a, odkryjemy mieszkanie pseudo barona de Reiss. W ten to sposób działać nam teraz należy.
— Do tego jednak zdrowym być potrzeba.
— Zaczekamy na twe wyzdrowienie. Głownem jest, abyśmy działali jednozgodnie. Chcesz zostać mym sprzymierzeńcem?
— Jestem nim.
— I przebaczasz mi złe, jakie wyrządziłam ci pomimowolnie?
Raul podał jej rękę.
— Przebaczam w zupełności... — odpowiedział. — Jesteśmy teraz przyjaciółmi, zemścimy się razem, obezwładniając tego nikczemnika.
— Jedność wytwarza siłę! — zawołała Amanda. — Bądź spokojnym... to udać się musi. Potrzeba nam tylko uzbroić się w cierpliwość. Wracam do szwalni pani Augusty i oczekiwać będę na twe wyzdrowienie. Każdej niedzieli będąc wolną przyjadę tu, aby ten dzień z tobą przepędzić; gdybym mi wypadkiem przyjechać nie mogła, napiszę do ciebie, a ty odpowiesz.
— Zobaczymy! się jutro?
— Tak... przyjdę pożegnać się z tobą. A może potrzebujesz pieniędzy?
— Nie... towarzystwo drogi żelaznej ponosi wszelkie koszta mego utrzymania, płaci lekarstwa i doktora.
— Powinniby ci prócz tego udzielić jakieś wynagrodzenie...
— Właśnie towarzystwo dzisiejszego rana ofiarowało mi pięć tysięcy franków drogą zobopólnej ugody.
— I przyjąłeś?
— Ma się rozumieć. Suma ta za dni kilka wypłaconą mi zostanie... Być może, iż proces z nimi przyniósłby mi więcej, nie chcę jednakże występować publicznie, dla wiadomych ci obecnie powodów.
— Cóż myślisz robić w Paryżu?
— Pragnę się starać o jakie urzędowanie, skoro ukończymy tę sprawę z baronem.
— W jakim rodzaju chciałbyś otrzymać zajęcie?
— Sam nie wiem... nie jestem wszechstronnymi... lękam się, aby to potłuczenie głowy, nie oddziałała źle na stan mego zdrowia.
— Nie trwóż się... — odparła szwaczka z uśmiechem. — Mam pewną myśl, która zaradzi wszystkiemu, a zatem jutro, dowidzenia! Bądź spokojnym, zwyciężymy na pewno! Cieszy mnie, żem z tobą widzieć się mogła. I oddaliła się rozradowana, snując najpomyślniejsze rezultaty. Współka zawarta z Raulem Duchemin powinna nieodwołalnie stać się zgubą dla Owidyusza Soliveau; wierzyła w to niezachwianie.
Czytelnicy nasi dobrze zapewne poznali charakter Rauta Duchemin. Był to człowiek bez woli, bez energii, słaby jak dziecię, łatwy do prowadzenia i nakłonienia ku złemu.
Gdy ujrzał wchodzącą do siebie Amandę, ogarniony gniewem, począł jej czynić wymówki; wystarczyło jednak młodej kobiecie wyrzec słów kilka, by znów odzyskać utraconą przewagę i popchnąć Raula do zemsty nad nieznajomym.
Gdyby był nie otrzymał pieniędzy z Towarzystwa dróg żelaznych, Amanda byłaby mu dostarczyła takowych, obok czego zrobiła nadzieję wyrobienia mu jakiej posady. Widoki te w połączeniu z obezwładnieniem niebezpiecznego tyle wroga, stawiały mu przed oczyma przyszłość w barwach jaśniejszych.
Nazajutrz rano przybyła Amanda, przynosząc wraz z sobą adres szwalni pani Augusty, a odebrawszy od Duchemina przysięgę na przymierze zaczepno-odporne, odjechała do Paryża.
Przedłużony jej urlop przez zwierzchniczkę nie upłynął jeszcze, modniarka zadziwiła się przeto, widząc wchodzącą swą szwaczkę.
— Ciotce mojej znacznie się polepszyło — mówiła przybyła — przyśpieszyłam więc mój powrót, ażeby pani w robotach nie sprawiać różnicy.
— Wdzięczną ci jestem — odrzekła modniarka — bo w rzeczy samej, bardzo mi ciebie tu brakowało.
Dziewczyna bezzwłocznie pełnić zaczęła swój obowiązek.
Pragnąc dowiedzieć się co zaszło nowego w magazynie podczas jej nieobecności, wypytywała o to swe towarzyszki. Historya spotkania się Łucyi z panną Harmant, scena, mająca miejsce w salonie pani Augusty, szybko się rozgłosiła. W całej szwalni o tem jedynie teraz mówiono. Dowiedziała się zatem Amanda, iż Łucya, jako córka kobiety, skazanej na dożywotnie więzienie, została wydaloną przez właścicielkę magazynu i że panna Harmant jako tryumfująca rywalka miała zaślubić Lucyana Labroue.
Szczegóły te, jak wiemy, mocno zainteresowały Amandę. Wysnuwała ztąd sobie wnioski następujące:
— Owidyusz Soliveau działał za wiedzą Pawła Harmant, nie ulega wątpliwości, iż przedewszystkiem obaj zabić Łucyę postanowili, gdy zaś cios się nie udał, szukali innych sposobów dla jej zgładzenia, a do tychże dostarczył broni Owidyuszowi Duchemin.
Wszystko to jasno się przedstawiało Amandzie, przeczuwała jednak i odgadywała istniejącą wśród tego jakąś głęboką tajemnicę, mającą łączność tak z przeszłością, jak i teraźniejszością mniemanego barona i przemysłowca milionera, którą to tajemnicę odkryć postanowiła.
— Za jakąkolwiek bądź cenę zemścić się muszę na tym nędzniku Soliveau! — powtarzała sobie. — Tem gorzej dla jego wspólników, których wraz z nim obrzucę hańbą.