Podpalaczka/Tom V-ty/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XVIII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie odbierając żadnej wiadomości od mniemanego barona de Reiss, Amanda zmuszoną była oczekiwać na wyzdrowienie Raula.
W pierwszą nadchodzącą niedzielę, wsiadłszy na pociąg drogi żelaznej, udała się do Bois-le-Roi.
Kilka dni upłynionych od chwili jej wyjazdu, dodatnio wpłynęły na zdrowie Duchemin’a. Wstawał on już i chodził, czując się znacznie wzmocnionym na silach.
Po przybyciu swem młoda szwaczka opowiedziała mu szczegóły zajścia pomiędzy Łucyą Fortier, a panną Harmant, w mieszkaniu pani Augusty, i młodzieniec teraz dopiero zrozumiał całą doniosłość winy jaką popełnił, wykradając z archiwum merostwa w Joigny dokument dla Owidyusza.
Amanda spędziła dzień cały z Raulem.
Doktór, przybywszy wieczorem oświadczył, iż rekonwalescent za trzy lub cztery dni będzie mógł opuścić Bois-le-Roi co usłyszawszy, Amanda oznajmiła Duchemin’owi, aby się nie kłopotali o mieszkanie dla siebie, ponieważ cały swój skromny apartament w Batignolles oddaje do jego rozporządzenia, poczem odjechała rozradowana.
∗
∗ ∗ |
Marya zataiła przed ojcem szczegóły zajścia, jakie pomiędzy nią a Łucyą miało miejsce w magazynie przy ulicy św. Honoryusza. Czuła dobrze, iż cała ta scena nie przynosiła jej zaszczytu, a ztąd nie miała się czem chwalić. W głębi duszy cieszyła się z tego nikczemnego czynu. Cios, jaki zadała swojej rywalce, był strasznym; to ją zadawalniało, reszta nie om chodziła jej wcale.
Rozpacz i gniew Łucyi przekonywały ją, iż ta dziewczyna uważała Lucyana za straconego dla siebie. Roskoszowała się owem zwycięstwem, oczekując niecierpliwie dnia swoich zaślubin. Mimo jednakże radości, jaka napełniała jej serce, nieuleczalna choroba dokonywała w niej zwolna dzieła zniszczenia. Cierpienie piersiowe podkopywało życie tej wątłej istoty, wiodąc ją zwolna ku mogile.
Lucyan, widując od czasu do czasu pannę Harmant, zauważył te straszne postępy złego i mówił sobie, iż małżeństwo z umierającą było rzeczą, niepodobną do spełnienia. Unikał też o ile możności, znalezienia się sam na sam z córką przemysłowca. Harmant szanował odłączenie się Lucyana, jakie usprawiedliwiała rana, dotąd niezabliźniona w sercu młodzieńca.
Stosownie do jego woli udzielono mu czas na zapomnienie ciosu, jaki weń uderzył, ojciec wszelako i córka woleliby raczej, aby to zapomnienie rychlej nastąpiło.
Lucyan nie zapomniał dotąd o swej boleści. Nazbyt gorąco kochał on Łucyę, aby w przeciągu dni kilku mógł wyrwać z serca tę miłość. Kochał ją dotąd jeszcze i wbrew wszelkiej strasznej rzeczywistości, miał nadzieję, iż jakiś nieprzewidziany wypadek wyrówna i zagładzi przepaść, jaką zły los wykopał pomiędzy nim a ukochanem tyle dziewczęciem.
Smutek Lucyana zamiast się zmniejszyć, powiększał się z każdą chwilą. Skoro tylko znalazł się sam, pogrążał się w rozmyślaniu, spędzając w niem długie godziny. Harmant, nie widząc wokoło siebie żadnego niebezpieczeństwa, spoglądał w przyszłość bez obawy, wierząc niewzruszenie, iż nadejdzie czas, w którym Labroue zostanie jego zięciem. Jedynie choroba Maryi przygnębiała go, łudzić się jednak starał nadzieją, mówiąc sobie, iż małżeństwo dokona jej uzdrowienia.
∗
∗ ∗ |
W ową niedzielę zrana, gdy Amanda jechała do Boi-le-Roi, aby się widzieć z Duchemin’em, Lucyan szedł ulicą Assas do mieszkania Edmunda Castel, wskutek otrzymanego listu, w którym artysta zapraszał go, by przybył spędzić dzień ten w towarzystwie jego oraz Jerzego.
Młody adwokat po powTocie z Tours zastał również list od Edmunda z zaproszeniem.
Lucyan przybył pierwszy do artysty, który go przyjął w małym saloniku, obok pracowni.
— Dzięki ci... — rzekł, ściskając rękę młodzieńca — żeś zadość uczynił mej prośbie. Oczekując na przybycie Jerzego, porozmawiajmy nieco. Uczyniłem, coś żądał względem Joanny Fortier.
— I cóż?
— Z dobrego źródła otrzymałem wiadomość, iż nie ma jej dotąd wwiezieniu. Zniknęła bez śladu. Od chwili jej ucieczki z Clermont policya na ślad jej trafić nie może. Agenci obecnie liczą na jakiś nieprzewidziany wypadek, który ją odda w ich ręce.
— Tak więc... zniknęła nadzieja, abym mógł zbadać tę kobietę — rzekł Lucyan.
— To prawda... wiadomo jednak, że czasami niepodobieństwo prawdopodobuem się staje. A cóż się dzieje z panem Harmant? — pytał artysta.
— Wciąż jedno i to samo.
— Nie starałżeś się zbliżyć do panny Maryi, o co cię prosiłem?
— Nie miałem odwagi...
— To źle!
— Na co się przyda ta nagana...
— Może ci ona być bardziej pożyteczną, niż sądzisz... — rzekł Edmund Castel poważnie.
Lucyan spojrzał na artystę zdziwiony.
— Czyż może istnieć w przeszłości jakikolwiekbądź związek między rodziną Harmanta a mną, albo moimi?
— Ależ to o teraźniejszości, a nie o przeszłości pragnę pomówić z tobą, mój drogi — odrzekł Edmund Castel, nie chcąc wyjawić zupełnie swych myśli. — Sądzę, iż dla ciebie dobrze byłoby, gdybyś pozwolił wierzyć Harmantowi, iż gotów jesteś] zaślubić jego córkę, a nadewszystko dać poznać pannie Maryi, iż o Łucyi już zapomniałeś i że twoje serce, będąc teraz wolnem, może do niej jedynie należeć.
— Ależ Marya jest prawie umierającą — zawołał Labroue. — z każdą godziną zbliża się ona do grobu.
— Jedna przyczyna więcej, aby jej umrzeć pozwolić w złudzeniu szczęścia, gdy takowego dać jej nie możesz w rzeczywistości.
— Kłamać mi zatem pan każesz?
— W niektórych ważnych okolicznościach jest to koniecznem.
— Ależ dlaczego miałbym to tu czynić? — pytał Labrote któremu rady artysty dziwnemi się być zdawały; — widzę, że pan coś ukrywasz przedemną... Musisz mieć jakieś ważne powody, namawiając mnie do odgrywania komedyi wobec Harmanta i jego córki, komedyi i fałszu, do których wstręt czuje.
Edmund Castel przesunął ręką po czole.
— Mylisz się — rzekł — panie Lucyanie, mniemając, iż wiem coś, co pragnę ukryć przed tobą. Nic nie wiem... i nie mogę o niczem cię powiadomić, daję ci na to słowo honoru, bywają jednak przeczucia w życiu człowieka, którym należy być posłusznym. Gdy one cię opanują, Wyzwolić się z pod ich władzy niepodobna. Jedno z takich jasnowidzeń powiada mi, iż wkrótce poznamy prawdziwego mordercę twojego ojca i że to światło za pomocą Pawła Harmant wy błyśnie zpośród ciemności jak również mam niezachwiane przekonanie, iż Łucya Fortier zostanie twą żoną. Kiedy? w jaki sposób? — tego nie wiem... nie pytaj mnie o to... ponieważ nie zdołałbym ci odpowiedzieć.
— Rzecz dziwna — odrzekł Labroue; — będąc przekonanym, że Łucya zostanie mą żoną, radzisz mi pan udawać przed panną Harmant, że ją kocham?
— Na pozór zdaje się to być szaleństwem, a jednak tak trzeba! Nie wątpij o mnie... miej ufność i czekaj.
— Czekać z boleścią w duszy...
— Jeszcze raz powtarzam... tak trzeba! Za kilka tygodni będę miał do spełnienia święty obowiązek względem Jerzego. Proszę, bądź cierpliwym do owej chwili, spełniaj me rady, jakkolwiek dziwnemiby one ci się wydawały. Nie rozważaj...
nie badaj... bądź posłusznym... ot! wszystko.
— Dobrze... spełnię, co pan żądasz... ufam panu w zupełności.
— Będziesz starał się zbliżyć do panny Harmant?
— Tak!...
— Dozwolisz jej wierzyć, że ją kochasz?
— Ach! jak mi to ciężkiem będzie... uczynię to jednak.
— Oznajmisz Harmantowi, iż dzień twego małżeństwa z jego córką jest bliskim?
— Ależ, panie! jest to stawić moje życie na kartę! — zawołał Labroue.
Usłyszawszy, iż zgadzam się na jego propozycyę, będzie się starał przyśpieszyć to małżeństwo.
— Co ci to szkodzi, jeśli takowe do skutku nie przyjdzie.
— Pan mnie przestraszasz! — szepnął Lucyan. — Jakąż straszną ukrywasz przedemną tajemnicę?
— Żadnej! chcę oddać ci Łucyę... oto wszystko... i dojdę do tego; wymagam jednak od ciebie bezwzględnego, ślepego posłuszeństwa przez dwa lub trzy tygodnie, tego tylko żądam dla zapewnienia wam szczęścia! Przyrzekasz mi je zatem?
Lucyan skinął głową na znak potwierdzenia.
— A teraz proszę, zechciej mi udzielić niektórych objaśnień.
— Względem kogo?
— Co do Łucyi Fortier.
— Co do Łucyi?...
— Tak... Gdyśmy się spotkali po raz ostatni u Jerzego, mówiłeś, żeś miał w ręku dowód autentyczny, poświadczający, iż to dziewczę jest córką Joanny Fortier.
— Tak, panie. Dowód pomieniony mam dotąd u siebie.
— Masz go tu, być może?
— Nie... pozostawiłem go w mieszkaniu.