<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział XIX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

— Zatem to pan Harmant dostarczył ci ów dokument, mówił Edmund Castel.
— Tak, w rzeczy samej...
— Mógłżebyś mi go udzielić?
— Wrócę natychmiast do mieszkania i przyniosę go panu.
— Nie jest to tak pilnem... proszę cię tylko, ażebyś mi go jutro dostarczyć.
— Otrzymasz go pan niezawodnie — rzekł Lucyan. wiony pytaniami artysty.
Edmund odgadł myśli młodzieńca.
— Wszystko to wydaje ci się niezrozumiałem — zagadnął — nie dziw się jednak. Razem z tobą poszukuję prawdy w ciemnościach, w których się ona ukryła. Powziąłem względem ciebie szczerą, gorącą życzliwość, a ztąd obchodzą mnie zatem i ci, których kochasz. Nad całą tą sprawą wiele rozmyślałem, rozważałem wiele, obecnie posiadam pewne wskazówki, które w każdym razie nie są bez znaczenia. Być może, iż nie doprowadzą mnie one do celu, zaniedbywać ich jednak nie mogę, nie powinienem. Znam oprócz tego, jak ci już o tem kiedyś wspomniałem, wiele wpływowych osobistości, którzy gotowi będą przyjść mi z pomocą. Będę korzystał z nich nie dla siebie, ale dla ciebie, mój drogi.
— Dziękuję panu... dziękuję z całego serca — rzekł Lucyan wzruszony.
— Podziękujesz mi później, skoro rzecz się uda. Powiedz mi teraz, czy Harmant wydalał się z Paryża na kilka dni przed dostarczeniem ci dowodu świadczącego, iż Łucya jest córką Joanny Fortier?
— Nie, panie... jestem pewien, że nigdzie nie wyjeżdżał.
— A nie wiesz, w jaki sposób zdołał pozyskać ten dokument?
— Nic nie wiem... Oddając mi go, zdawał mi się być wiedzionym ku temu jedynie własnym interesem.
W tej chwili dał się słyszeć od strony drzwi głos dzwonka i Jerzy Darier wszedł do pokoju.
— A! jesteś tu? — zawołał spostrzegłszy Lucyana. — Otóż przyjemna niespodzianka, którą mi zacny opiekun przygotował.
— Tak, mój kochany — odrzekł artysta; — wiedziałem, iż wspólne spotkanie radość wam sprawi. Przepędzimy razem dzień cały.
— Jakże... zadowolonym jesteś ze swej podróży do Tours? — pytał Labroue młodego adwokata.
— W zupełności. Broniłem dwie sprawy, jedną, jakoteż i drugą wygrałem. Trafił mi się jednak przykry wypadek...
— Cóż takiego?
— W dniu mego wyjazdu zgubiłem ważne papiery.
— Zarzuciłeś je gdzie, być może — rzekł Castel.
— Nieszczęściem, zgubiłem! Sądząc, że zostawiłem je w domu, telegrafowaniu do mojej starej służącej, by przeszukawszy, doniosła mi o tem. Nic nie znalazła w moim pokoju. Na powtórne z mej strony polecenie, udała się do naczelnika pcdicyi, do sali, w której składają zgubione przedmioty, odzalezione przez uczciwych ludzi. I tam nowy zawód, papierów nie było. Z tej przyczyny, nie mogąc bronić trzeciej mej sprawy, prosiłem o odłożenie takowej na dwutygodniowy przeciąg czasu, postanowiwszy na rogach ulic rozlepić ogłoszenia, że hojnie wynagrodzę znalazcę, któryby mi zechciał je odnieść, w przeciwnym bowiem razie mój klijent proces przegrać może. W powyższych papierach znajdowały się listy, oraz różne ważne dowody, na jakich wygrana opartą była.
— Kazałeś więc już rozlepić te ogłoszenia? — pytał Edmund.
— Tak, dziś od rana... Są już zapewne na rogach ulic. Tysiąc franków nagrody, wydrukowane wielkiemi literami, temu, kto mi odniesie pomienione papiery.
— Mogłyżby one, powiedz mi, przydać się komu?
— Nikomu, jak tylko mnie i mojemu klijentowi.
— W takim razie odnajdziesz je na pewno.
— Mam nadzieję.
Tu na oznajmienie służącego, iż śniadanie na stole, wszyscy trzej razem udali się do przyległego pokoju. Przeplatali poufną pogadanką, śniadanie to przedłużyło się do godziny drugiej po południu.
— Możebyśmy przeszli do pracowni? — rzekł Edmund, dym z cygar czyni tu powietrze zbyt ciężkiem.
— Zgoda! — odpowiedzieli obaj, idąc za artystą.
— W pośrodku pracowni na stalugach, stał bliski już wykończenia portret Maryi Harmant. Obraz, przedstawiający przyaresztowanie Joanny na probostwie, był, jak zwykle, zarzuconem płótnem nakryty. Jerzy z Lucyanem oddawali pochwałę portretowi córki milionera, w którym podobieństwo doskonale pochwyconem zostało.
— Zatem panna Harmant przybywała tu dla pozowania? — zapytał Jerzy.
— Tak... pięć, czy sześć razy. Jest to niespodzianka, jaką przygotowuje ona dla ojca na dzień jego urodzin.
— Zatem, rzecz pilna?
— Bynajmniej... uroczystość ta nastąpi dopiero za trzy miesiące.
— Czyż ona tego doczeka? — rzekł Lucyan. — Od pewnego czasu zmieniła się w sposób, któryby mnie mocno zatrwożył, gdybym był jej ojcem.
— Suchotnicy — odezwał się Jerzy — utrzymują się przy życiu dłużej, niż inni chorzy.
Labroue chciał na to coś odpowiedzieć, gdy wszedł służący z oznajmieniem, iż panna Harmant przybyła i chce się widzieć z panem Castel.
— Co? panna Harmant tu? dziś... w niedzielę? — zawołał zdumiony artysta. Ależ to nie dzień pozowania... Rzecz dziwna, co ona może żądać?...
To mówiąc, udał się do salonu. Marya podeszła naprzeciw wchodzącego.
— Przebacz mi pan — wyrzekła — iż przerywam ci dzień odpoczynku, niedzielę. Czuję, iż moja wizy ta jest niewłaściwą, mam wszakże ważny powód na moje usprawiedliwienie.
— Odwiedziny pani w każdym razie niewymowną sprawiają mi przyjemność — rzekł Edmund uprzejmie; — mówiłaś pani, iż ważny powód... O cóż więc chodzi?
— Mój ojciec przybędzie tu za chwilę; chce prosić pana o pewną przysługę, a gdy przy tej sposobności zapragnie zwiedzić pańską pracownię, nie radabym była, by spostrzegł mój portret, bo wtedy przepadłaby cała niespodzianka.
— To prawda... nic łatwiejszego jednak, jak zadowolnić panią w tym razie — rzekł Edmund, zadrżawszy pomimowolnie na myśl o odwiedzinach przemysłowca. — Pan Harmant, mówiłaś pani, ma przybyć tu za chwile?
— Tak; zatrzymał się w drodze, wstąpiwszy do fabrykanta, z którym wiążą go interesa, korzystając z czego pośpieszyłam, ażeby pana uprzedzić.
— Zatem pani tu pozostaniesz, oczekując na przybycie ojca?
— Tak... radabym, jeżeli moja obecność nie sprawi panu różnicy.
— Bynajmniej, a tem więcej będzie to dla mnie przyjemnem, iż pani spotkasz u mnie dwie osobistości, z którymi przed chwilą o pani mówiłem.
— O mnie? — zawołała zdziwiona.
— Tak... o pani... a mówiliśmy o niej wiele złego.
— O! temu nie wierzę! — odparła śmiejąc się Marya.
— Masz pani słuszność, przeczuwasz bowiem, iż znajdujesz tu szczerych przyjaciół. Pozwolisz-że sobie przedstawić ich pani?
— Nietylko pozwolę, lecz proszę o to! Przedewszystkiem wszakże ukryj pan gdzie mój portret jaknajprędzej?
— Natychmiast to uczynię. Racz pani przejść zemną do mojej pracowni.
Tu podał ramię córce Harmanta.
Z chwilą, gdy weszli, dziewczę wydało okrzyk, spostrzegłszy Jerzego i Lucyana. Ze zdziwieniem jej łączyło się głębokie wzruszenie, kraśniała i bladła naprzemiany.
Obaj młodzieńcy powstali, witając ją ukłonem. Lucyan mocno zakłopotany, rzucił na Edmunda badawcze spojrzenie. Wzrok artysty zdawał się mówić mu nawzajem:
— Odwagi... odwagi! Wypełnij rady, jakich ci udzieliłem dziś rano.
Jerzy Darier pierwszy pośpieszył ku wchodzącym.
— Obecność pani — rzekł — jest dla nas prawdziwą niespodzianką.
— Jak mnie zarówno spotkanie panów — odpowiedziała. — Pozwolisz pan jednak — dodała — iż uczynię mu małą wymówkę. By panów ujrzeć, potrzeba aż tutaj przyjeżdżać z ulicy Murillo, o której, jak widzę, całkiem zapomnieliście obadwa.
To mówiąc, spojrzała na Lucyana. Syn Juliana Labroue opuścił głowę w milczeniu.
— Nie zapominamy o pani — rzekł Jerzy — czego najlepszym dowodem, iż mówiliśmy o niej przed chwilą.
— Pan Castel powiadomił mnie o tem.
— Widzisz więc pani, iż mówię prawdę.
— Dodał nawet — wyrzekła Marya z uśmiechem — iż mówiliście panowie o mnie wiele złego.
— Tak? a więc skłamał tym razem.
W czasie powyższej rozmowy, Edmund Castel nakrywszy płótnem portret, stojący na stalugach, usunął go wraz z niemi w kąt pracowni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.