Podpalaczka/Tom VI-ty/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | VI-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro odjechali, Maryanna pobiegła do gabinetu, w którym pozostawiła Amandę. Gabinet był próżnym, robotnica pani Augusty zniknęła, pozostawiwszy na stole pięć franków, jako zapłatę za obiad.
Nie prze widując wmięszania się policyi w tę sprawę, ulękła się następstw, które wyniknąć mogły dla niej z uwięzienia Owidyusza Soliveau.
— Odnalazłszy adres tego nędznika, zarządzą u niego poszukiwania — myślała — znajdą bezwątpienia notatki i ów straszliwy dowód, kupiony przez pseudo-barona de Reiss od modniarki w Joigny. Wobec tego postanowiła Amanda, iż trzeba jej jaknaśpieszniej powiadomić Edmunda Castel o tem co zaszło i wsiadłszy w powóz jechała na ulicę Assas.
Nie zastała w domu artysty, był tylko służący, dozorujący robotników przy układaniu w drewnianą pakę znanego nam już obrazu, jaki nazajutrz miano odesłać do Jerzego Darier, wiąz z tekturowym konikiem, udzielonym przezeń Edmundowi.
— Pan Castel jest nieobecnym... — rzekł lokaj na zapytanie przybyłej. — Wyszedł z domu od rana.
— A o której powróci?
— Nie wiem... pan nic mi o tem nie powiedział.
— Pozostawię mą wizytową kartę — rzekła Amanda — proszę mu ją doręczyć skoro powróci, wraz z oznajmieniem, iż radabym się widzieć jaknajśpieszniej z panem Castel w nader ważnym interesie.
— Dobrze... pani tu zatem powtórnie przybędzie?
— Nie wiem czyli mi czas pozwoli. Nie zapomnij pan proszę doręczyć mego biletu. Ta wyszła, jadać poprzednim fiakrem do siebie, na ulicę des Dames. Spodziewała się, Iż zastanie w domu Paula Duchemln, nadzieja ta ją zawiodła. Raul nie tylko, że był nieobecnym, ale żadnej kartki do niej nie pozostawił.
— O której godzinie wyszedł? — pytała odźwiernej.
— Około dziesiątej.
— Sam?
— Nie, wyszedł w towarzystwie tego pana, który będąc tu wczoraj zostawił swój bilet.
— I żadnego polecenia dla mnie nie pozostawił?
— Nic... ani słowa.
Amanda weszła do mieszkania mocno zaniepokojona.
— Co począć? — mówiła — pójść szukać Duchemin’a w Courbevoie, lub koło pałacu przy ulicy Murillo. Na co się to przyda? Podczas gdy wyjdę go szukać, on powrócić może. Lepiej uzbroić się w cierpliwość i czekać. I tak też uczyniła, oczekiwała w niepokoju.
Około siódmej wieczorem, zapukał ktoś do drzwi, pośpieszyła otworzyć. Byłto posłaniec z listem, na kopercie którego poznała pismo Raula. Odprawiwszy posłańca, czytała co następuje:
„Pisze, ażeby cię uspokoić. Ważne powody niedozwolą mi dziś być może powrócić do domu. Trzymamy Pawła Harmant, który nas bezwiednie doprowadzi do mieszkania Owidyusza. Gdy raz przestąpię próg kryjówki tego nikczemnika, zabiorę wszystkie wiadome tobie, a tyle dla nas cenne papiery.
Amanda uspokojona nieco tym listem, wyszła na wieczerzę do pobliskiej mleczami, poczem wróciła do siebie. O pierwszej po północy, dręczona niepokojem oczekiwania, rzuciła się na łóżko, lecz zasnąć nie mogła wcale.
∗
∗ ∗ |
Wróćmy do restaurcyi na plac Hawru, gazie w gabinecie siedzieli Edmund Castel z Lucyanem i Paweł Narmant.
Punkt c wpół do dziewiątej, milioner wstał od stołu.
— Mój drogi, artysto... — rzekł do Edmunda — przykro mi, iż muszę rozstać się z w7ami, wzywają mnie jednak interesa.
— Podzielamy tę przykrość... — rzekł Edmund — lecz naprzód wiedzieliśmy, iż panu wyjść wcześnie wypadnie. Nie przeszkadzając zatem, pójdziemy obaj z Lucyanem przejść się po bulwarach. Tu wszyscy trzej wyszli razem.
Castel wychodząc, spostrzegł w głębi sali restauracyjnej Raula, który skończy wszy obiad oddawna, zdawał się być zagłębionym w czytaniu dziennika.
Spojrzeli obaj na siebie wzajem. Znaczący rzut oka Paula, odpowiedział na mrugnięcie malarza, i Duchemin zabrawszy pakiet owinięty w szarą bibuię, jak miał przy nim na krześle, szedł zwolna za trzema wyż wymienionemi mężczyznami.
Harmant uścisnąwszy rękę Lucyana, a następnie Edmunda, wyszedł, zwracając się w stronę placu Europejskiego.
Raul Duchemin rozpoczął za nim swój pościg, podczas gdy Edmund z Lucyanem, zatrzymali się w progu restauracyi, zapalając cygara.
— Czyś zauważył — pytał artysta Lucyana — tego młodego człowieka, który przeszedłszy koło nas, idzie krok w krok za Harmantem?
— Widzę go.
— A więc... mój kochany, ów człowiek oznajmi nam jutro zrana, iż mamy w ręku prawdziwego zabójcę twojego ojca...
— Co pan mówisz? — zawołał Lucyan z osłupieniem.
— Mówię najczystszą prawdę.
— Ach! czyż podobna?
— Nietylko prawdopodobne... lecz pewne.
— Lecz jakim sposobem... zkąd panie?..
— Nic tobie nie mówiąc, z obawy bym cię nie wprowadził w złudne nadzieje, na własną rękę działałem. Trafiłem na ślad nieomylny i jutro będę ci mógł powiedzieć: Lucjanie! teraz możesz kochać Łucyę Fortier i zaślubić ją możesz!'Tekst pochyłą czcionką
— Och! panie... panie — wołał Labroue, w przystępie gwałtownego wzruszenia, chwytając ręce Edmunda i ściskając je w swoich — obyś się tylko nie omylił!
— Pomyłka w tym razie jest niemożliwą.
— Opowiedz mi więc...
— Nic... nic, na teraz... — przerwał artysta. — Nie pytaj mnie, bo ci nie odpowiem. Zapal oto cygaro, które ci zagasło i idźmy na kawę.
Obaj szli bulwarem, ku ulicy Auberta.
O jedenastej, rozdzielili się. Edmund wrócił na ulicę Assas, by tam oczekiwać na Raula.
Lucyan marząc o szczęściu, jakiem mu błysnął przed oczyma były opiekun Jerzego, powrócił do swego mieszkania.
∗
∗ ∗ |
— Trzeba go pozostawić w spokoju, nie podobna dobudzić się go obecnie — wyrzekli agenci, poczem udali się do naczelnika policyi. Weszli do jego gabinetu ze smutno pospuszczanemi głowami.
— Kłamliwą więc była denuncyacya, jaką mi nadesłano co do Joanny Fortier? — zapytał żywo, spojrzawszy na obu wchodzących.
— Przeciwnie panie... była najprawdziwszą w świecie.
— Zatem Joanna Fortier została aresztowaną?
— Nie... jest ona wolną...
— Wolną? żartujecie chyba?
— Nie ośmielilibyśmy się żartować w podobnej okoliczności...
— Mówcie więc jasno... Co przeszkodziło do jej przytrzymania?
— W chwili gdyśmy ją chcieli zaaresztować, liczny tłum, znajdujący na bankiecie, oddzielił ją od nas, ułatwiając jej ucieczkę.
— Dobrze!.. Tego wieczora jeszcze na mocy prawa ten zakład zostanie zamkniętym. — zawołał naczelnik policyi. — Lecz opowiedzcie mi wszystko co stało się tam, szczegółowo.
Jeden z agentów wyjaśnił zaszły wypadek z Owidyuszem w Gospodzie piekarzôw.
Urzędnik słuchał z natężoną uwagą.
— To dziwne... — wyrzekł — cała ta sprawa potrzebuje zostać zbadaną do głębi. Czyliż podobna, ażeby przed dwudziestu jeden laty osądzić miano niesprawiedliwie Joannę Fortier?
— Nie ulega to, panie, wątpliwości, jeżeli wierzyć zechcemy temu, co opowiadał ów człowiek po wypiciu likieru kanadyjskiego, przeznaczonego dla Joanny. Wezwany doktór oświadczył, iż to są zwykłe skutki tego płynu.
— Czy wiecie adres owego podejrzanego indywiduum?
— Nie wiemy, panie.
— Jakto! — zawołał zrywając się naczelnik policyi. — Pozwoliliście mu bezkarnie umknąć? Przytrzymać go przecież należało.
— Tak też uczyniliśmy... jest zamknięty w infirmeryi prefektury.
— Dobrze... A jak on się nazywa?
— Owidyusz Soliveau.
— Przyprowadźcie go tu do mnie.
— Niepodobna panie uczynić tego obecnie.
— Dlaczego?
— Pod wpływem kanadyjskiego płynu, zapadł w sen tak głęboki, iż zda się, jak gdyby był w letargu.
— Przyprowadzić mi go, skoro się tylko przebudzi — wyrzekł urzędnik — a wy obadwaj również przyjdźcie z nim razem, będę was potrzebował.
— Dobrze; — odpowiedzieli wychodząc.