<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Ratuld-Rakowska
Tytuł Podróż Polki do Persyi
Data wyd. 1904
Druk Aleksander Tad. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.

Warunki życia Europejczyków w Teheranie. — Mieszkania i meble. — Pośpiech poczty. — Rozrywki kolonii europejskiej. — Życie materyalne. — Służba perska. — Moi służący. — Abbas i Abdullah.

Jakiem jest życie Europejczyków w Persyi wogóle, w stolicy Szah-in-Szaha w szczególności? Jakkolwiek wszyscy Europejczycy skarżą się z zasady i przez specyalną jakąś pozę na brak wygód, drożyznę, wyzysk, niemożebność znalezienia tu niezbędnych, a cóż dopiero zbytkownych rzeczy — nie znam takiego, któryby kraj ten bez żalu opuszczał, któryby, opuściwszy go, za nim nie tęsknił, tak dni spokojnie i słodko przechodzą na tej ziemi Wschodu: smutki mniej ciężą, a przyjemności więcej cię radują pod promiennem słońcem, które często zbytnio przypieka, lecz zawsze rozwesela i wszelkie melancholie rozprasza.
Trudno tu o różne wygody życia, nie ulega to wątpliwości. Domy przedewszystkiem przerażają nas, gdy je po raz pierwszy widzimy: posadzkę zastępuje ubita ziemia, drzwi się nie zamykają, okna latają w zawiasach, jak gorączką trzęsione; ściany wymalowane jednostajnie na niebiesko, żółto lub zielono, okropnie rażą oko, przywykłe do delikatnych półcieni obić.
Nie mówię już o tem, że w paru choć pokojach pułap bez belek zastępuje sufit. A płaci się za taki dom równie prawie drogo, jak za porządne mieszkanie w Europie.
Gdy trzeba go zapełnić, należy pożegnać się ze złudzeniem znalezienia jakichkolwiek mebli; wszak Pers przeciętny ich nie potrzebuje: siedzi na ziemi, jada na tacy przed nim ustawionej, sypia na materacach. Pers zaś bogaty sprowadza całe umeblowanie z Europy.
Po parotygodniowych poszukiwaniach i krzątaninach jest się nareszcie w posiadaniu kilku tapczanów i kilku stołów z białego drzewa, kilkunastu krzeseł i paru foteli składanych, wyrabianych przez Anglików w Ispahanie... I to wszystko, powoli dopiero, korzystając z licznych wyjazdów członków ciała dyplomatycznego, którzy, jak wędrowne ptaki z jednego końca świata na drugi peregrynują, skupuje się różne przedmioty więcej luksusowe.

Lecz już z pierwotnemi meblami pierwszych tygodni łatwo urządzić przyjemny kącik, zadawalniający wszelkie wymagania estetyki. Skarby bazaru tak blizkie i „dallale” tak współczują losom
Bankier uliczny w Teheranie.
„frengi” i tak zawsze gotowi są pozbyć się dla najcenniejszych swych drobiazgów. Pokoje wyścieła się dywanami, ściany obwiesza się jedwabiami, zahaftowanemi w delikatne różnobarwne desenie, płótnami bucharskiemi prześlicznego efektu z olbrzymiemi rzutami czerwonych kwiatów, staremi „gulduzi”[1] z Resztu o tłach przyćmionych wyblakłych gobelinów. Z białych, haftowanych złotem zawojów mułłów robi się piękne firanki, a z kalemkorów wesołe i oryginalne obicia całych pokojów. Na tapczanach, pokrytych materacami, drapują się w ciężkich fałdach kilimy, które wyrabiają tu artystycznie, rzuca się na to kilka poduszek z indyjskich jedwabiów lub materyj ispahańskich i ma się sofę, ładną, jak tapicersko-stolarskie arcydzieła cywilizacyi. O drobiazgi i ładne drobiazgi nietrudno; w parę godzin zaopatrzyć się w nie można w bazarze, a zapełnione niemi mieszkanie już żyje, już jest miłem.

My dość szybko zainstalowaliśmy się w jaskrawo-szafirowych pokojach naszego domu dzięki dobroci i delikatności Moktre-Dowle, ministra oświaty, za którego inicyatywą głównie mąż mój do Teheranu został wezwany i który wskutek tego (dziwny wyjątek pomiędzy Persami) poczuwa się do kichś wobec niego obowiązków. Pierwszego zaraz dnia przysyła nam, „by hanum mogła urządzić sobie znośny kącik,” kilka dywanów, parę stołów, nieco krzeseł, lampy i rozliczne drobiazgi, wreszcie luksus nad luksusami, doskonały fotel na biegunach, którego mi wszyscy zazdroszczą.
Zakupami do gruntowniejszego naszego umeblowania zajmuje się kilku jego służących; w tydzień niespełna mamy łóżka, umywalnię, biurko, lustra, jednem słowem najniezbędniejsze meble. Wiele na tych sprawunkach zarabiają pośrednicy? Nie chcę tej kwestyi zgłębiać; każda praca wymaga płacy, i słusznie!
Pesymiści i malkontenci biadają, iż brak im w Teheranie, prócz różnych wygód domowych, koncertu, teatru, odczytu, najnowszej książki i ostatniego dziennika. Bezwarunkowo obywać się trzeba bez „nowalii” intelektualnych i bez tych rozkosznych ploteczek brukowych, które są tłem i treścią wszelkich Premiers-Paris i wszelkich Actualités.
Nieubłaganie powolna poczta perska, wioząca dwa razy tygodniowo naszą korespondencyę przez Tebrys, Khoj i Erzerum do Trebizondy i dwa razy ztamtąd przybywająca, nie zna wartości czasu i nie rozumie trawiącej gorączki nowych wrażeń i nowych emocyi. Tłuką się więc pocztarze po drogach górskich jak Allah pozwoli; listy i dzienniki przychodzą z Europy w dni 28, 35, 40... pierwszej zimy otrzymałam parę listów z Warszawy, które podróżowały dni 50!
Nie należy jednakże przypuszczać, iż jest się całkowicie od wieści ze świata odciętym. Czerwone i niebieskie słupy indo-europejskiego telegrafu istnieją, nietylko ku każeniu wdzięku wschodniego krajobrazu. Telegraf ten zawiadamia nas codziennie za pośrednictwem litografowanych świstków News-Paper, rozsyłanych przez legacyę angielską szachowi, ministrom perskim i przedstawicielom państw europejskich o wszelkich kataklizmach, uroczystościach i poważniejszych wypadkach, zaszłych na obu półkulach.
Rozrywek w kółku europejskiem nie brak; nie bardzo są może urozmaicone, lecz za to dość liczne, by wypełnić godziny bezczynności rozbawionej kolonii. Używać można podostatkiem tennisu i polo, spacerów konnych i spacerów powozowych, przypatrywać się co tydzień paper chase’om i wszelakim harcom i popisom, urządzanym przez Anglików za bramą Kazwińską, grać w teatrach amatorskich, nudzić się na niezliczonych jour fix’ach, chodzić z obiadu proszonego na obiad proszony, z pikniku na wieczorowe zebrania, rzadziej nieco na bal. Za moich czasów z sukniami tylko był kłopot nielada; Teheran nie posiadał ani jednej szwaczki; z mozołem i kosztem należało sprowadzać toalety z Europy. A jeśli nie korzystało się przytem z uprzejmości „walizy dyplomatycznej”, lub nie mogło znaleść żadnej okazyi, trzeba było na te suknie, podróżujące zwykłą karawanową drogą, wypoczywającą całemi miesiącami na wszelkich większych etapach, czekać nieskończone czasy. Pierwszego roku naszego pobytu krawcowa moja wysłała mi z Paryża w lutym suknie, które odebrałam w końcu października!
Obecnie niedogodność ta jest usunięta; nieba życia kobiet światowych nie plami już żadna chmura, bowiem od lat trzech zainstalowała się w Teheranie niejaka pani Hoffman, przedstawicielka firmy Wortha, ni mniej, ni więcej! Wszelkie fantazye toaletowe łatwo więc zadowolnić, byle tylko kieszenie mężów na nie starczyły.
Zapomniałam jeszcze o trzecim i najpoważniejszym powodzie biadań niektórych Europejczyków. Uważają oni, że Persowie w swym kraju żyją za bezcen, a ich życie bardzo drogo kosztuje, że trzeba pięciorga lub sześciorga służących na pracę, którą w Europie jeden wykona, że kucharze przyprawiają ich o choroby żołądka, karmiąc baranim tłuszczem, zamiast masła, że cała służba zresztą kradnie bez litości.
Ja zrobiłabym Persyi pod tym względem jeden tylko zarzut: przekarmia nas baraniem mięsem, które pod wszelkiemi postaciami w południe i wieczorem spożywać trzeba. A więc ma się codzień rosół barani i pieczeń baranią, kotlety baranie i jeszcze baranie krokietki i potrawki, kurczęta, zające, dzikie ptactwo (bekasy, kuropatwy, jarząbki, przepiórki), ryby: łososie z Rosyi i pstrągi z górskich potoków urozmaicają wprawdzie stół. Lecz podstawą wszystkiego jest baranina. Wołowiny rzadko latem dostać można, czasem też niesmacznej bardzo cielęciny; raz do roku wieprzowiny, którą restaurator, Szwajcar, sprzedaje w stosunku do ceny innych mięs na wagę złota.
Można więc żalić się na jednostajność kuchni, lecz utyskiwania nad służbą uważam za przesadne. Prawdą jest, iż tu służba przywłaszcza sobie nieco pańskiego dobra, pobierając obfity haracz na zakupach. Prawdą też, że nad ceną wszelkich produktów miejscowych, wszelkich zapasów żywnościowych, nabywanych w bazarze, zawisła dla europejczyka czarna zasłona niezgłębionej tajemnicy. Ale gdzie na świecie dzieje się inaczej? Zarówno pod biegunami, jak pod zwrotnikami, w przecywilizowanych stolicach, jak w najzapadlejszych zakątkach ziemi — wszędzie wyzyskują cudzoziemców. Dlaczego Persi jedni mają się różnić na tym punkcie od wszystkich narodów ziemi i świecić im cnotą?
W Persyi przynajmniej, szczęśliwie dla cudzoziemców, wszystko jest tak tanie (prócz produktów zagranicznych), że, pomimo systematycznego zdzierstwa, praktykowanego na szeroką skalę przez całą hierarchię służebną: nazirów[2], kucharzy, stangretów, lokai, keraułów, można żyć bardzo wygodnie, nawet zbytkownie, wydając mniej bez porównania, niż w jakiejkolwiek stolicy europejskiej.
Pilnować sług i chodzić z nimi po zakupy do bazaru niepodobna; najoszczędniejszemu nawet z europejczyków do głowy to nie przychodzi.
Byłby, po pierwsze, znacznie więcej jeszcze obdartym przez przekupnia, niż przez swego sługę; po drugie, kurs na bazar tak jest daleki, a drogi doń wiodące tak błotniste i brudne, że tylko dorożką lub powozem wybrać się tam można.
I czy warto oddawać się tej zawziętej kontroli w mieście, gdzie przy wszelkich wyzyskach zając kosztuje krana[3], czyli 20 kop., funt mięsa 5, 6, 7 kopiejek, gdzie jarzyny i owoce ma się za grosze.
Uważam to szpiegowanie ludzi, którzy nic a nic mniej nas przez to obdzierać nie będą, a znajdą tylko inny sposób przywłaszczania sobie naszych pieniędzy, za niepotrzebne zupełnie komplikowanie życia.
Pewien kucharz teherański, zbyt namiętnie przez swą panią śledzony, nadziewał zręcznie przez lata całe mięso kamieniami, aby miało pożądaną wagę. Często nawet przy tym systemacie przeważało, a naiwna dama radowała się z błogością wielką, iż jedna pomiędzy wszystkiemi nie jest okradaną!
Ja trzymam się zasady wydalania zbyt niesumiennych służących, a zamykania oczu na drobniejsze oszustwa. Wyrzucam naprzykład kucharza, który w pierwszym swym po trzech dniach pobytu u mnie robionym rachunku notuje mi mniej więcej 20 jajek, 6 funtów mięsa i funt masła dziennie, inne produkta w tejże proporcyi, na dwie istoty bez apetytu: sześcioletnie dziecko i chorą kobietę, ze wstrętem patrzącą na jedzenie. Mąż mój w tej epoce wyjechał był na parę tygodni do Teheranu, a służba, uważająca nasze pokarmy za nieczyste, nie jest i nie chce być żywioną.
Przejście z tym kucharzem nadaje się do komedyi. Według swego rachunku, wydaje 15 kranów dziennie, 5 według mego. Oznajmiam mu więc w lakonicznej przemowie, która rywalizować może z elokwencyą Nasr-Eddina, iż jest największym ze złodziei Iranu i szukać może innego miejsca, ja bowiem jutro już na oczy go widzieć nie chcę.
W pół godziny po tej przeprawie zjawia się stangret z misyą od kucharza.
— Hanum nie będzie chyba tak zawziętą i zapalczywą, ażeby pójść za głosem pierwszego i niesprawiedliwego uniesienia i pozbawiać miejsca jego przyjaciela, Mohameta! Mohamet skłonny jest ze swej strony do wielkich ustępstw. Będzie robił obiady i śniadania dla hanum, hanum-kuchulu, age[4] i zawsze choć jednego nieprzewidzianego gościa, czyli na osób cztery, obiady zupełnie wykwintne: z dwoma daniami mięsnemi, jarzynami, sałatami, kremami, owocami za 8 kranów[5] dziennie. A na złe żywienie nas dwóch wydawał sumę dwa razy większą.
Rozumie się, iż „ustępstwa” Mohameta utwierdzają mnie w niezłomnem postanowieniu pozbycia się jego złodziejskiej postaci. Lecz z następnym kucharzem urządzam się w sposób przez tego proponowany, a przez wielu europejczyków praktykowany.
Najopłakańszy to system; porzucam prędko i system i kucharza, gdyż jest się skazanym na jedzenie różnych obrzydliwości pod pozorem, że oznaczona suma tylko na te obrzydliwości wystarczyć może.
Nowy więc kucharz gotuje świetnie i kradnie niewiele, lecz upija się, jak umieją się upijać synowie narodu, któremu religia zakazuje używania wszelkich trunków. Co wieczór karauły wynoszą go nieprzytomnego z kuchni.
Wreszcie trafiam na feniksa, który pobiera zupełnie umiarkowany podatek i ma książeczkę rachunkową, która mnie wprost zachwyca.
W tej książeczce, narysowana czterema linijkami kura dziobie płaty chleba; za nią grudki ciałek podłużnych odtwarzać mają jajka, okrągłych — jabłka, drobnych czarnych punkcików — winogrona. Czepia ich się długa forma na czterech nóżkach w cztery strony świata biegnących: to zając; przy nim nieforemna bryła przedstawiać ma batman mięsa (sześć funtów). Dalej sypie się w pyłek ser owczy, a za nim wyciąga się cudownej naiwności ryba.
Gdy przypadkiem pozwalam sobie wątpić, o jakimś zakupie, Abdullah podaje mi swe hieroglify, godne uwiecznienia na jakim obelisku, bym własnoocznie potworność mych podejrzeń sprawdzić mogła. Tę nieocenioną książeczkę przywiozłam z sobą do Europy i zawsze z jednakową przypatruję jej się lubością.
Stanowisko kucharza ze wszech miar jest uprzywilejowane. Pensyę pobiera najwyższą (30—35 franków miesięcznie), zjawia się najpóźniej, gdyż, muszę dodać, iż służący wogóle nie mieszkają w domu swych chlebodawców. Wszystko to ma żony, dzieci i własne chałupki, więc na noc do siebie wraca. Tylko biedne karauły obowiązane są sypiać przy domu i strzedz bezpieczeństwa i całości jego mieszkańców, rozkładają więc barłogi swe w bramie lub w stajni.
Kucharz zjawia się między 9-tą i 11-tą i odchodzi po śniadaniu około 2-ej, aby znów powrócić między 3 i 4 godziną wieczorem. Tyranizuje karaułów, któremi wciąż się posługuje, posyłając ich po chleb, po lód, po węgiel, po rzeczy, na których nic lub bardzo mało się zarabia, każe im zmywać i pokrzykuje na nich ustawicznie.
Na innych służących władza jego już się nie rozciąga. Ci są panami mieszkania i utrzymują w niem możliwie największy nieład. Słaniają się po domu, powłócząc zlekka po dywanach miotełką z suchych gałązek, lub niedbale powiewając jak sztandarem ściereczką od kurzu, muskają nią meble i drobiazgi.
Nie zaznałam chwili spokoju co do czystości naczyń domowych od dnia, w którym zobaczyłam perłę służących, melancholijnego Abbasa, czyszczącego wraz z karaułami samowar i rądle w gęstozielonej wodzie basenu, w której kilkadziesiąt osób dziennie zanurza brudne ręce, sądząc, że je w taki sposób myje.
Biedny mój Abbas! Ćwiczyła się na nim nieubłaganie werwa naszych przyjaciół i nasz własny dowcip; rozweselał mi nieraz chwile smutku i nudy. I dziś wystarcza mi przypomnieć sobie pochyloną boleśnie na bok głowę, z kropelką, wiszącą stale na końcu pałkowatego nosa, usta, gapiowato otwarte, całą tę ogłupioną postać zaspanego muła, ażeby się ubawić wesoło.
W parę dni po przybyciu do Teheranu najęłam tego niedołęgę, świeżo przybyłego z Tebrysu, nie umiejącego słowa po persku, ani po turecku, bełkoczącego tak, że na dziesięć wyrazów jeden zaledwie można było zrozumieć, i zachowałam go aż do dnia mego wyjazdu z Persyi.
Z początku trzymałam go z litości, taki mi się zdawał bezradny, nieudolny do niczego i nędzny... jak psy i dzieci Wschodu. Później przyzwyczaiłam się doń, jak do niewygodnego, lecz dawno posiadanego sprzętu.
Jednakże w krótkim bardzo czasie przekonałam się, że mój Abbas nie jest bynajmniej bezradny, ale że wcale przyzwoity procent pobiera na zakupach, których przywilej pozostawia mu kucharz, i sztukę obdzierania nas posiadł na równi z innymi doskonale. Lecz nigdy niczego w domu nie ruszy. Pieniądze mogą leżeć na wierzchu, a szafy stać otworem. Zwyczajna kradzież, ten uproszczony sposób przyswajania sobie cudzego dobra, nie jest ani w charakterze jego, ani służby perskiej i Persów wogóle.
Oszukiwać? Tak, dopóki można, dopóki ofiara się nie spostrzeże. Kraść? Nie... Tego nie uznają. Domy perskie nie są wcale przeciw złodziejom i rzezimieszkom zabezpieczone, a jednakże kradzieże są niemal nieznane.
Abbas, zbogaciwszy się, zaczyna nabierać namiętności do stroju. Widząc na służących wszystkich naszych znajomych wyszamerowane i wyzłocone mundury generalskie, kupuje sobie mundur pułkownika, a jednocześnie prześliczny kostyum frengi, który nosi od wielkich uroczystości: czekoladowy króciutki żakiet, którego wcięcie przypada w środku pleców, i wązkie spodenki, kręcące się grajcarkowato na nogach. Na ten kostyum nikt z nas nie jest w stanie patrzeć bez homerycznych wybuchów śmiechu; Abbas przyjmuje te niewłaściwe przejawy wesołości ze spokojem i pogodą umysłu filozofa.
Abbas ma jednę opłakaną wadę. Wyobraził sobie widocznie, że jak członkowie sławetnej korporacyi karaułów, majątek swój powiększy szybciej, zajmując się lichwą i za ofiarę takowej nas chce wybrać. Nie mogę posłać go z mego pokoju do gabinetu męża po pieniądze, by mi w tej chwili nie proponował pożyczki.
Przechyla swoją osłupiałą głowę więcej jeszcze na bok i bełkocze, jak gdyby miał usta pełne wody:
Hanum, men pul darem. Lazem est?[6]
Czasem rozwesela nas ta jego mania pożyczkowa, lecz chwilami doprowadza do wściekłości. I pewnego razu posyłam go ze wsi do męża do Teheranu, a on znów rozpoczyna:
Hanum, czenta pul lazem est? Men pul darem[7].
Wykrzykuję mu w irytacyi:
— Głupi jesteś! Masz mi przywieźć od pana sto tomanów (500 franków).
Abbas odpowiada dumnie:
— Ja mam sto tomanów! Ja mam więcej!
Przyszedł bez grosza, jest u nas od 15-tu miesięcy, a pobiera 25 franków miesięcznie. Imponuje mi naiwnością i pogodą, żadnym wyrzutem sumienia niezakłóconą, z jaką przyznaje się do swych łupiestw!
Jednak i Abbas, i Jahu Armeńczyk, mistrz nad mistrzami w sztuce przywłaszczania sobie cudzego dobra, i cała ta czereda próżniaków, stanowiąca służbę perską, przywiązuje się szczerze do swych państwa frengi, czy Persów; trudno też zachować o nich złe wspomnienie.
Nie zapomnę nigdy, że kiedy parokrotnie byłam ciężko chora, biedny mój, niedołężny Abbas z własnej inicyatywy rozkłada na noc swe szmaty pod oknem (Abbas sypia w domu), ażeby na wszelki wypadek pośpieszyć mi z pomocą; że ten próżniak, który zwykle pół dnia drzemie i wszystko robi usypiając, wślizguje się, jak cichy cień do pokoju już o 5-ej zrana, przynosząc świeży lód (wiedział, że na niego czekałam z upragnieniem) i wrzący samowar.
Około godziny 10-tej cała służba przychodzi codziennie dowiedzieć się o moje zdrowie.

Cztery postacie ustawiają się rzędem przy progu: Jahu, Abdullah, Abbas i stangret. Głowa
Kuglarz.
Abbasa wisi na boku jak ścięta, czekam tylko, kiedy spadnie z niej khola, kropelka drży na nosie, dwie kropelki kręcą się w oczach. Abdullah, krasomówca tej grupy, oświadcza mi niezmiennie głosem pogrzebowym, iż Allah jest wielkim, co zdaje mi się oznaczać w języku prostym, iż stoję u niepożądanego progu wieczności i co oczywiście znakomicie działa na podbudzenie mej odwagi i uspokojenie nerwów. Po onem skonstatowaniu wielkości Wszechpotężnego polecają mnie jego opiece w powodzi Masz-allah, Iusz allah, Bes-mellah! i odchodzą, kiwając żałośnie głowami.

Rozumie się, iż ta codzienna wizyta nie świadczy jeszcze o sile ich uczuć ludzkich. Lecz nie trzeba nawet tym ludziom z natury krzykliwym zalecać zachowywania się spokojnego. W domu panuje grobowa cisza, chodzą wszyscy jak cienie. A co jest najważniejszem, na czas mej choroby zawieszają prawie całkowicie akcyę okradania, uważając, iż nie wypada obdzierać bezbronnych. Aga domem się nie zajmuje, bo zbyt po za domem od świtu do zmroku jest zapracowany; hanum, choćby chciała przypilnować, nie może. Więc szlachetnie rezerwują wszelkie łupiestwa na później, na chwilę, gdy hanum będzie mogła się bronić.
Dlatego, jakkolwiek Jahu założył podobno za nasze pieniądze sklepik na ulicy klubu, pięknie prosperujący, jakkolwiek Abbas po roku pobytu u nas chciał mi pożyczyć 500 franków, jakkolwiek kucharz rysuje na swej książeczce różne hieroglify, których postaci konkretnej nie tknęły nigdy nasze usta — szczerze przyznaję, że dobre o nich wszystkich zachowałam i zachowam wspomnienie.
Nie postawiłabym ich kandydatury do nagrody za cnotę i nieposzlakowaną uczciwość, lecz doprawdy, są to sympatyczni rabusie!







  1. Sukna, naszywane w deseń innemi suknami i różnokolorowemi jedwabiami.
  2. Nazir — naczelny służący, zarządzający domem.
  3. Kran = połowie franka.
  4. Aga — pan.
  5. 4 franki. Wino, cukier, herbata, kawa kupuje się oddzielnie i do rachunków kucharzy nie należą.
  6. Hanum, ja mam pieniądze. Czy ci potrzebne?
  7. Hanum, wiele potrzeba pieniędzy? Ja mam pieniądze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rakowska.