Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni
Podtytuł Zajmująca powieść z życia podróżników
Wydawca Wydawnictwo „Argus“
Data wyd. 1923
Druk Druk. W. Cywińskiego, Nowy Świat 36
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXX.
Passepartout ginie wraz z trzema podróżnymi. Ocala go pan Fogg.

Trzech podróżnych i Passepartout zginęli. Czy zostali zabici w walce? A może wzięto ich do niewoli?
Rannych było bardzo wielu, ale na szczęście ani jeden nie był ranny beznadziejnie.
Najciężej ranionym był Amerykanin, który walczył mężnie, ale kula powaliła go na ziemię.
Został przeniesiony na stację, gdzie troskliwie zajęto się wszystkimi chorymi.
Pani Anda wyszła cało z tej awantury. Filip Fogg również. Fix raniony był w ramię... Ale brakowało dobrego Passepartout.
Na wspomnienie odważnego, i szlachetnego swego obrońcy, pani Anda zalewała się łzami.
Wszyscy podróżni wyszli z wagonów. Koła wagonów były oblane krwią. Strzępy ciał wisiały uczepione do pociągu.
Pan Fogg stał z rękami skrzyżowanemi na piersiach, dumając nad czemś. Pani Anda stała przy nim w milczeniu.
Patrzała na Fogga i myśli jego odgadła.
— Muszę go znaleźć żywym, czy martwym — rzekł spokojnie do pani Andy.
— Ach panie... panie Fogg! — wykrzyknęła młoda kobieta, ściskając rękę swego towarzysza i zalewając się łzami.
— Możemy go znaleźć żywym, jeśli zaraz, w tej chwili udamy się na jego ratunek!
Postanawiając to, Fogg poświęcał się całkowicie.
Jeden dzień opóźnienia a przegra zakład. Ale ponad wszystko cenił on swój obowiązek: — To mój obowiązek! — mówił sobie w myśli i nie zawahał się przed ratowaniem wiernego sługi.
— Panie, — rzekł Fogg, podchodząc do kapitana fortu Kerney, — brak nam trzech podróżnych.
— Czy zabici? — zapytał kapitan.
— Zabici, lub wzięci do niewoli. Wskutek tej niepewności musimy ścigać Indjan.
— Tak, to prawda, — rzekł kapitan. — Indjanie mogą uciec aż do Arkanzas. Ale ja nie mogę opuszczać fortu.
— Panie, — odpowiedział Fogg, — idzie tu o życie trzech ludzi.
— Bezwątpienia... ale czyż mogę narażać życie pięćdziesięciu, aby wyratować trzech ludzi?
— Nie wiem, czy pan może, ale wiem, że jest to pana obowiązek.
— Panie, — odrzekł kapitan, — nikt tu nie ma prawa pouczać mnie o mych obowiązkach.
— Niech i tak będzie, — odpowiedział chłodno Fogg. — Idę sam!
— Pan! — zawołał Fix z przerażeniem, wzruszony pomimo woli — sam przeciwko Indjanom?
— Czy chciałbyś pan, żebym opuścił tego nieszczęśliwego, któremu wszyscy, jak tu jesteśmy, zawdzięczamy życie.
— A więc nie! — zawołał kapitan — Nie! Masz pan szlachetne serce!.. Trzydziestu ludzi pójdzie z panem! Kto na ochotnika? — dodał, zwracając się do żołnierzy.
Setka chyba conajmniej podeszła do kapitana. Ten wyłączył trzydziestu z sierżantem na czele.
— Dziękuję ci, kapitanie, — rzekł Fogg spokojnie.
— Czy pozwoli mi pan towarzyszyć sobie? — spytał Fix.
— Zrobi pan jak zechce, — odpowiedział. — Ale jeśli mi pan chce wyrządzić przysługę, to zostań pan z panią Andą. W razie gdyby mnie spotkało nieszczęście...
Bladość okryła oblicze inspektora policji. Oddalić się od człowieka, za którym dotąd krok w krok postępował! Pozwolić mu narażać się w tej pustyni.
Fix spojrzał bystro na dżentelmena i mimo uprzedzenia do niego, spuścił wzrok przed jego spokojnem i szczerem wejrzeniem.
— Zostanę, — odpowiedział.
W kilka minut potem pan Fogg uścisnął na pożegnanie rękę młodej kobiety, oddał jej swą kosztowną walizkę, poczem odszedł z gromadką żołnierzy i sierżantem.
Ale przed wyruszeniem na wyprawę, rzekł do żołnierzy.
— Moi przyjaciele, tysiąc funtów dla was, jeśli wyswobodzimy więźniów!
Była to godzina dwunasta w południe. Pani Anda weszła do pokoiku na stacji i tam rozmyślała nad tem, jak szlachetnym był pan Fogg, jak nie zawahał się poświęcić całej swej fortuny, aby uratować Passepartout. W oczach jej urastał on na bohatera.
Inspektor Fix nie myślał tak dobrze o ściganym przez siebie dżentelmenie. Przechadzał się nerwowo koło stacji i myślał z niepokojem, że wypuścił ze swych rąk ofiarę.
— Byłem głupcem! — mówił do siebie, — inny na mojem miejscu powiedziałby mu, kim jestem. Poszedł i nie powróci! Może pójść za nim i przytrzymać? Nie! jestem głupi, jak bydlę!
Tak mówił do siebie inspektor policji, a tymczasem godzina za godziną mijała i nie widać było nikogo... Nie wiedział już, co począć. Chwilami miał chęć wyznać wszystko pani Andzie. Ale przewidując, jak zostanie przyjęte jego opowiadanie, rozmyślił się. Zniechęcenie opanowało Fixa.
Tymczasem o godzinie drugiej po południu rozległo się gwizdanie i ukazał się cień jakiś z blaskiem w środku.
Ujrzeli wszyscy lokomotywę, tę samą, którą Passepartout odczepił od wagonów. Pędziła ona całą siłą pary, unosząc na sobie zemdlonych: palacza i maszynistę.
Przebiegłszy dwadzieścia mil poza stację zatrzymała się nagle.
Znajdujący się na lokomotywie wrócili do przytomności i zapomocą drzewa i gałęzi zebranych na drodze, rozpalili ogień pod kotłem i puścili się ku stacji Kerney. Gdy lokomotywa z pośpiechem zajechała przed stację, ucieszono się bardzo, że pociąg będzie mógł wyruszyć.
Pani Anda podeszła do konduktora.
— Czy pan zamierza jechać?
— Za minutę!
— A ci więźniowie... nasi współtowarzysze?
— Nie mogę czekać na nich, — odpowiedział konduktor, — i tak opóźniliśmy się o trzy godziny.
— Kiedy odejdzie drugi pociąg?
— Jutro wieczorem, proszę pani.
— Jutro wieczorem? To niemożliwe! Niech pan zaczeka...
— To niepodobna — odpowiedział konduktor, — jeżeli pani chce jechać, proszę już wsiadać.
— Nie pojadę, — odrzekła młoda kobieta.
Fix słyszał tę rozmowę i postanowił też czekać!
Tymczasem pasażerowie i kilku rannych, między nimi Amerykanin, którego stan był ciężki, zostali poumieszczani w wagonach.
Maszynista gwizdnął, buchnęła para z lokomotywy i odjechano, pozostawiając po za sobą kłęby dymu i pary.
Upłynęło kilka godzin. Pogoda była straszliwa, zimno przenikało do głębi.
Fix siedział nieruchomy na ławce. Można było myśleć, że śpi.
Pani Anda niespokojna o nieobecnych, a w szczególności o Fogga i Passepartout, wychodziła co chwila i patrzała w dal. Po paru minutach wracała i znów szła obserwować.
Wieczór nadszedł, oddziałku wciąż nie było widać. Kapitan fortu bardzo był niespokojny, pomimo, że pragnął to ukryć.
Zapadła noc. Śnieg sypał, mróz wzrastał. Najbystrzejsze oko niezdolne było dostrzec niczego w nieprzejrzanej ciemności.
Absolutna cisza panowała wokoło.
Pani Anda tej nocy nie zmrużyła oka ani na chwilę.
Siedziała z sercem ściśniętem, lub też błądziła nad brzegiem łąki.
Wyobraźnia unosiła ją daleko i przedstawiała jej tysiące niebezpieczeństw.
Trudno byłoby opowiedzieć lub opisać cierpienia tej nocy. Kapitan, pełen niepokoju, namyślał się, czyby nie wysłać nowej partji ludzi na pomoc.
Wreszcie skinął ręką na jednego ze swych poruczników.
Zaledwie przemówił do niego, dały się słyszeć wystrzały.
Czyżby to był sygnał? Żołnierze wybiegli z fortecy i o pół mili od stacji spostrzegli mały oddziałek, kroczący w doskonałym porządku.
Na czele szedł pan Fogg, obok niego Passepartout i dwóch podróżnych, wydartych z rąk Indjan.
O dziesięć mil od stacji odbyła się walka. Przed przybyciem pomocy, Passepartout i dwaj pasażerowie bili się z pilnującymi ich Indjanami i powalili ich siłą pięści na ziemię.
Właśnie w tej chwili nadszedł oddział na ratunek.
Rozległ się okrzyk radości ze stron obu. Pan Fogg rozdzielił obiecane tysiąc funtów między żołnierzy, a Passepartout powtarzał wciąż bez przerwy.
— Stanowczo, zadużo kosztuję swego pana.
Fix, bez słowa patrzał na pana Fogga, pani Anda zaś ujęła rękę dżentelmena i ściskała ją serdecznie w swych dłoniach, nie mówiąc ani słowa. Passepartout szukał pociągu, wołając:
— Pociąg! Gdzie pociąg?
— Odszedł, — odpowiedział Fix.
— A kiedy nadejdzie drugi? — spytał Fogg.
— Wieczorem.
— Ach! — odpowiedział spokojnie niewzruszony dżentelmen.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.