Podróż podziemna/Rozdział 36
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż podziemna |
Podtytuł | Przygody nieustraszonych podróżników |
Wydawca | Wydawnictwo „Argus“ |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia aukc. T. Jankowskiego, ul. Wspólna 54 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Voyage au centre de la Terre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tutaj kończy się opis burzy. Jesteśmy szczęśliwie uratowani. Żyjemy!
Wiem to tylko, że rzucana falami tratwa pogrążyła się w morze i że ręka odważnego przewodnika wyratowała mię od rozbicia się o skałę.
Mężny Islandczyk położył mię na gorącym piasku, gdzie znalazłem się obok mego stryja.
Nie mogłem nic mówić, byłem kompletnie złamany i wzruszeniami i uderzeniem o skałę. Godzinę całą leżałem zemdlony, zanim przyszedłem do siebie.
Deszcz padał wciąż potokami, ale z siłą, która świadczyła o końcu burzy.
Skały jakieś posłużyły nam jako bezpieczne schronisko przed huraganem.
Jan przygotował nam posiłek, którego nie tknąłem i każdy z nas, wyczerpany trzema niespanemi nocami, zasnął smacznie na kilka godzin.
Nazajutrz dzień okazał się prześliczny. Niebo i ziemia były już w zupełnej ze sobą harmonji i wszelkie ślady strasznego huraganu zatarły się całkowicie.
Gdym się zbudził, posłyszałem wesołe powitanie profesora:
— A więc, mój chłopcze, czy dobrze ci się spało?
Narazie nie mogłem odpowiedzieć. Stanął mi przed oczyma Hamburg, pod którym przejeżdżaliśmy, moja ukochana Małgosia i pomyślałem sobie, że najlepiej byłoby, gdybym posłyszał, że jedziemy do naszego ukochanego domu...
Stryj wyczuł moje myśli widocznie, bo rzekł, patrząc na mnie ze smutkiem:
— Ach tak! Nie chcesz mi nawet powiedzieć, czyś dobrze spał!
— Bardzo dobrze spałem, jestem trochę jeszcze osłabiony, ale to minie.
— O, tak, minie, trochę zmęczenia, ot i wszystko.
— Ale stryj zdaje się być wesołym?
— Zachwycony jestem, zachwycony, mój chłopcze. Przybyliśmy nareszcie!
— Do celu naszej wyprawy?
— O, nie, ale przepłynęliśmy już to morze, które zdawało się być nieskończonem. Teraz podróżować będziemy po ziemi i zagłębimy się naprawdę we wnętrze kuli
ziemskiej!
— Mój stryju, pozwól mi zadać ci jedno tylko pytanie.
— Pozwałam ci, Axelu, mów!
— A powrót kiedyż nastąpi?
— Powrót? Ach! ty myślisz o powrocie, kiedyśmy jeszcze nie doszli do celu?
— Nie, ale chciałbym wiedzieć, w jaki sposób odbędzie się nasz powrót?
— W najzwyklejszy na świecie. Przybywszy w głąb ziemi, albo znajdziemy nową drogę powrotną, albo wrócimy tą, którąśmy przybyli. Mam nadzieję, że nie zamknie się przed nami.
— A więc trzeba doprowadzić naszą łódź do porządku.
— Koniecznie.
— A żywności czy jest poddostatkiem?
— Napewno. Jan jest sprytnym chłopcem i zostawił dostateczną ilość żywności.
O to niema obawy. Ale chodźmy upewnić się co do tego.
Opuściliśmy grotę w przekonaniu, że niewiele pozostało ze znajdujących się na łodzi przedmiotów.
Myliłem się najzupełniej. Gdy przybyliśmy na brzeg, ujrzałem Jana, zajętego układaniem wielu rzeczy. Stryj mój uścisnął mu rękę z żywem uczuciem wdzięczności.
Człowiek ten o nadludzkiej energji i niezrównanym przywiązaniu pracował, podczas, gdyśmy spali z narażeniem własnego życia.
Straciliśmy naturalnie dużo rzeczy, naprzykład fuzję, ale bez niej obejść się było można.
— A więc, — zawołał profesor, — ponieważ brak fuzji, nie będziemy polować!
— Dobrze; a instrumenty?
— Oto manometr, ze wszystkich narzędzi najważniejszy i za który oddałbym wszystko! Z pomocą tego narzędzia mierzyć mogę głębokość i wiedzieć, czyśmy dosięgli środka.
— A busola? — spytałem.
— Oto jest, na tej skale, w doskonałym stanie, są też tam chronometry i termometry.
Ach, nasz przewodnik jest człowiekiem nieocenionym!
Z narzędzi nie brak było niczego. Prócz tego zauważyłem leżące na piasku drągi, młoty, sznury etc. Pozostawała kwestja żywności.
— A żywność? — odezwałem się.
— Obejrzyjmy zapasy! — odrzekł stryj.
Skrzynie z jedzeniem były doskonale pozamykane i w wybornym stanie. Po większej części wszystkie produkty były w całości, oszczędziło je morze, w szczególności zaś nietknięte były suchary, biszkopty, mięso wędzone i ryby. Można było śmiało liczyć na to, że pożywienia starczy conajmniej na cztery miesiące.
— Cztery miesiące! — zawołał profesor.
— Mamy czas. Nie zbraknie nam żywności nawet i na wydanie wielkiego bankietu, gdy wrócę do kraju. Teraz zaś musimy zaopatrzyć się w wodę słodką, której burza naniosła do wgłębień skał granitowych. Nie powinniśmy być w obawie o brak wody.
Co do łodzi, to powiem Janowi, żeby naprawił ją, jak umie najlepiej, chociaż myślę, że nie będzie nam ona potrzebna.
— Jakto? — wykrzyknąłem.
— Sądzę, że nie powrócimy tą drogą, którą przyszliśmy...
Patrzyłem na stryja z niedowierzaniem.
Zapytywałem siebie, czy przypadkiem nie oszalał.
— Chodźmy na śniadanie — rzekł po chwili.
Postępowałem za nim na wzniesiony przylądek, gdzie wydał swe polecenia przewodnikowi. Tutaj to uraczyliśmy się ucztą, złożoną z mięsa wędzonego, biszkoptów i herbaty.
Jadłem z nadzwyczajnym apetytem, szczęśliwy, że uniknęliśmy niebezpieczeństwa i wypoczęliśmy.
Podczas śniadania zadałem stryjowi następujące zapytanie:
— Gdzie znajdujemy się teraz? Zbyt trudno to chyba określić.
— Określić dokładnie trudno, nawet jest to niemożliwe, gdyż podczas tych trzech dni burzy nie mogłem obliczać szybkości i kierunku łodzi, w każdym razie jednak można to obliczyć z pewną dokładnością.
— Ostatnia obserwacja czyniona była na wyspie Axel. Przebyliśmy tam około dwieście siedmdziesiąt mil morskich i znajdowaliśmy się wtedy o sześćset mil od Islandji.
— Dobrze! trzymajmy się tego punktu i wliczmy w to cztery dni burzy, podczas której szybkość naszej jazdy z pewnością równała się ośmdziesięciu milom przez dwadzieścia cztery godziny.
— Jeśli obliczania nasze są trafne, — odpowiedziałem, to teraz mamy nad sobą morze Śródziemne.
— Rzeczywiście!
— Tak, gdyż jesteśmy o dziewięćset mil od Reykjawiku!
Profesor skierował się ku busoli. Był wesół, zacierał ręce z radości, wyglądał na młodzieńca!
Postępowałem za nim ciekawy, czym się nie mylił w obliczeniach.
Przybywszy do skały, stryj mój wziął kompas, położył go horyzontalnie i obserwował wskazówkę, która obróciwszy się naokoło blatu, zatrzymała się w końcu.
Profesor spojrzał, potem znów badał.
Nakoniec zwrócił się do mnie, zdumiony.
— Co się stało? — spytałem.
Dał mi znak, żebym obejrzał kierunek igły.
Okrzyk zdziwienia wyrwał się z moich ust.
Igła wskazywała północ tam, gdzieśmy się spodziewali kierunku południowego.
Poruszyłem busolę i badałem: była w dobrym zupełnie stanie.
A więc zrozumieliśmy wtedy, że podczas burzy, wiatr zapędził nas ku brzegom, które zdawało się, że pozostawiliśmy poza sobą.